Skarby Rosji
Ze względu na bliskość etnograficzną i geograficzną oraz wspólne zawiłe dzieje Polacy zwykle uważają się za ekspertów w kwestii Rosji i „rosyjskiej duszy". Najczęściej jednak, próbując opisać to rozległe państwo i jego mieszkańców, posługują się funkcjonującymi od wieków stereotypami. Warto więc wsłuchać się w głosy ludzi, którzy znają ten kraj z autopsji i potrafią spojrzeć na niego okiem profesjonalisty i bez uprzedzeń. Z pewnością można do nich zaliczyć autorów monumentalnego albumu „Rosja", przygotowanego przez wydawnictwo BOSZ. Hieronim Grala, historyk, dyplomata i wybitny znawca kultury rosyjskiej napisał do niego kilkanaście ciekawych, eseistycznych tekstów poświęconych kulturze, historii, a przede wszystkim niezwykłej architekturze naszego wschodniego sąsiada. Uzupełniły je piękne, całostronicowe kadry będące dziełem znanego fotografika Wojciecha Bussa.
Pierwsza część książki poświęcona jest stolicom dawnej Rusi. Zaglądamy m.in. do klasztorów i cerkwi Nowogrodu Wielkiego, Suzdalu, Włodzimierza, podziwiamy pozostałości wspaniałych umocnień Pskowa. Następnie Grala i Buss zabierają nas na wyprawę po zabytkach Peresławia, Uglicza, Zwienigorodu i Jarosławla, by przez „Wrota Rosji", czyli Smoleńsk, zaprowadzić nas do Moskwy. We wszystkich tych miejscach doskonale widać, jak w Rosji, niemal od zawsze, władza świecka przenikała się ze sferą sakralną, co ostatecznie znalazło swój wyraz w ideach „Trzeciego Rzymu i „Nowego Jeruzalem". Rozwijały się one między innymi w przebogatych rosyjskich klasztorach, takich jak ławra Troicko-Siergijewska czy klasztor Josifo-Wołokołamski.
Dużo miejsca, co w pełni zrozumiałe, poświęcono obu rosyjskim stolicom – Moskwie i Petersburgowi. O Moskwie także nie powinniśmy myśleć schematycznie. Z czym kojarzy się nam na przykład zabudowa stołecznego Kremla? Z typową architekturą staroruską? Błąd. Zarówno umocnienia, jak i kremlowskie cerkwie projektowali wybitni architekci z Półwyspu Apeniń skiego, i niemało odnajdziemy tam elementów charakterystycznych dla renesansowej sztuki włoskiej. Petersburg, który powstał z woli cara samodzierżawcy na bagnach u ujścia Newy, był i nadal jest w Rosji ewenementem. Piotr I przeprowadzając energiczną okcydentalizację Rosji sięgnął po raz pierwszy bezpośrednio po najlepsze wzorce zachodnie z Niemiec, Francji, Holandii. Powstało miasto piękne i niezwykłe, które nie pozostawia obojętnym nikogo, kto zawita w jego progi. Duży wkład w jego rozwój i upiększenie mieli polscy architekci Ich dziełem są m.in. główne historyczne mosty i wiele obiektów na Newskim Prospekcie reprezentacyjnej promenady stolicy carów.
Na zakończenie autorzy przygotowali dla nas niezwykle smakowite kąski, czyli rozdziały poświęcone architekturze eklektycznej i secesyjnej rosyjskich stolic oraz architekturze drewnianej. Secesja przybrała w Rosji formę niezwykle dojrzałą, o czym świadczą chociażby budowle takiej klasy jak petersburski Dom Książki czy moskiewska willa Riabuszyńskiego. Drewno to z kolei od najdawniejszych czasów podstawowy materiał budowlany na wschodzie Europy. Niestety nietrwały, dlatego większość rosyjskiej zabudowy tego typu nie doczekala do naszych czasów. To, co się ostało, a są wśród nich dzieła tak wybitne jak bajkowy zespół cerkiewny na wyspie Kiży na jeziorze Onega, możemy podziwiać na ostatnich stronicach tego pięknego albumu.
Hieronim Grala (teksty) Wojciech Buss (zdjęcia), Rosja, Wydawnictwo BOSZ
Opowieści z krypty
Nie od dziś wiadomo, że każdy szanujący się zamek czy pałac powinien mieć na stanie ducha rezydenta. Najlepiej Białą Damę lub zaklętego rycerza strzegącego skarbów ukrytych w podziemiach, ale w ostateczności wystarczy zwykły kościotrup lub tajemnicza mgła. Jeśli stare przekazy nie wspominają o takowych atrakcjach, dzisiejsi spece od promocji zabytków po prostu je wymyślają. Na szczęście takie duchy nuworysze są jednak nadal w mniejszości, a cała reszta upiornego towarzystwa ma prawdziwie historyczną proweniencję. Bo trzeba pamiętać, że świat niematerialny, sfera duchowa także stanowią ważną część naszej przeszłości. Przez wieki życie pozagrobowe w wierzeniach ludzi silnie przenikało się ze światem realnym. W duchy wierzono i umiano o nich opowiadać. Długie, zimowe wieczory przy świecach czy lampie naftowej sprzyjały snuciu mrożących krew w żyłach opowieści.
Takimi gawędami w starym dobrym stylu: barwnymi, ciekawymi, zabawnymi uraczyli nas Witold Vargas i Paweł Zych, autorzy książki „Duchy polskich miast i zamków". Spośród niezliczonych legend dotyczących duchów i upiorów snujących się po polskich zamkach, pałacach, dworach, miasteczkach, wsiach i cmentarzach wybrali kilkaset, ich zdaniem, najciekawszych. Są wśród nich legendy znane, jak ta o Teofili z Działyńskich Szołdrskiej-Potulickiej, której duch schodzi nocą z obrazu wiszącego na zamku w Kórniku, złotej kaczce czy diabelskim psie z Ogrodzieńca, ale pewnie mało kto słyszał o czarnej ręce grasującej na cmentarzu w Rudzie Śląskiej, która poluje na młode dziewczynki idące cmentarną aleją i kaleczy ich plecy tarką, albo o tym, jak niebezpieczne może być grzybobranie w lasach otaczających mazowieckie Wyśmierzyce. Podobno, gdy przed laty umarła właścicielka okolicznych dóbr, nie zaznała spokoju wiecznego. Nocą wyszła z grobu, wsiadła do karocy i uciekła do lasu. Tym, którzy wybrali się tam na spacer, wypijała krew. Miejscowi wysłali po nią proboszcza z fiolką wody święconej. Jak piszą Vargas i Zych „naczynie musiało się stłuc, bo ksiądz już nie wrócił, a upiór w karocy zaczął się pojawiać w towarzystwie mrocznego pana podejrzanie do niego podobnego. Od tamtego czasu grzybobranie w Wyśmierzycach jakoś wyszło z mody".
Wśród legend zebranych przez autorów są także opowieści lekkie i zabawne, jak ta o duchach cielaków, które nocami wesoło brykają wokół stawu pod Grodziskiem Wielkopolskim, a niektóre występujące w nich zjawy nie szkodzą ludziom, a nierzadko im pomagają.
Na koniec warto wspomnieć o oprawie graficznej książki. Ilustracje, które również są dziełem duetu Vargas i Zych, nie są jedynie uzupełnieniem tekstu, ale elementem równie co on ważnym. Pojawiają się na co drugiej stronicy, a każda z nich, mimo upiornej tematyki, jest prawdziwą ucztą dla oczu.
Witold Vargas, Paweł Zych, Duchy polskich miast i zamków, Wydawnictwo BOSZ
Wielka mistyfikacja
8czerwca 1944. Od dwóch dni trwa inwazja aliantów w Normandii. Przez kanał La Manche przerzucane są setki tysięcy żołnierzy. Zdobyty przyczółek systematycznie się powiększa, ale Niemcy bronią się zażarcie. Z rejonu Pas-de-Calais zamierzają wyprowadzić pancerną kontrofensywę, która ma zepchnąć aliantów do morza. Nagle naczelne dowództwo Wehrmachtu odwołuje rozkaz. Główne siły niemieckie zostają w rejonie Pas-de-Calais i czekają na desant, który... nigdy nie nastąpi. Co było przyczyną tak brzemiennego w skutkach błędu hitlerowskiego dowództwa? To przede wszystkim zasługa jednego człowieka, podwójnego agenta, któremu alianci nadali kryptonim „Garbo", a Niemcy „Arabel". To on był głównym wykonawcą operacji wywiadowczej „Fortitude", mającej na celu dezinformację Niemców i przekonanie ich, że lądowanie w Normandii jest tylko operacją pozorowaną, a główne uderzenie nastąpi w zupełnie innym miejscu.
Kim był człowiek, który tak znacząco wpłynął na losy II wojny światowej? Przez wiele dziesięcioleci jego tożsamość była trzymana w tajemnicy, upozorowano nawet jego śmierć. Przypadkowo na jego trop wpadł Nigel West, historyk i dziennikarz specjalizujący się w tematyce wywiadowczej. Efektem ich spotkania jest książka „Kryptonim Garbo", pasjonująca historia człowieka, który uważany jest za najskuteczniejszego podwójnego agenta II wojny światowej. Co ciekawe, Juan Pujol García, bo o nim tu mowa, jest współautorem książki. West napisał rozdziały traktujące o kulisach wywiadowczej działalności „Garbo", Pujol zaś zrelacjonował początki swojej szpiegowskiej działalności, a także zdradził jakie kierowały nim motywy i co się z nim stało po zakończeniu wojny.
Młody Hiszpan, mimo wyniesionej z domu niechęci do brudnej polityki i wszelkich totalitaryzmów, zmuszony został do wzięcia udziału w wojnie domowej i to po obu stronach konfliktu. Doświadczenia wyniesione z tego krwawego konfliktu i wysokiej próby moralność skłoniły go po wybuchu wojny światowej do podjęcia niebezpiecznej gry z niemieckim wywiadem. Z własnej woli postanowił zostać podwójnym agentem i w ten sposób walczyć ze zbrodniczym totalitaryzmem. Droga do celu, jaki sobie wyznaczył, była jednak trudna i wyboista. Opis tego, co się z nim działo, zanim trafił do Wielkiej Brytanii, czyta się niczym dobrą powieść szpiegowską, z tą różnicą, że ta nieprawdopodobna historia wydarzyła się naprawdę. Później jest jeszcze ciekawiej – dzięki swojej inteligencji i wyobraźni, „Garbo" wspólnie z Tomásem Harrisem, swoim opiekunem ze strony MI-6, stworzył nieistniejącą siatkę agentów, która w szczytowej fazie operacji liczyła 26 ludzi. Wszyscy oni rzekomo zbierali informacje dla Niemców. Intryga była na tyle misterna, że hitlerowcy nigdy się nie zorientowali, że Pujol cały czas wprowadzał ich w błąd, ani po klęsce w Normandii, ani po zakończeniu wojny.
Przyznali mu nawet Krzyż Żelazny. Anglicy z kolei odznaczyli go Orderem Imperium Brytyjskiego. Sam Pujol tak podsumował swoją działalność z okresu wojny: „Największym źródłem dumy i satysfakcji jest dla mnie świadomość, że przyczyniłem się do ocalenia życia tysięcy, może dziesiątków tysięcy żołnierzy walczących o uchwycenie i utrzymanie przyczółków w Normandii".
Juan Pujol García, Nigel West, Kryptonim Garbo, Wydawnictwo RM
Zapomniane pogranicze
Tytuł tej książki jest mylący i trafny zarazem. Mylący, bo nie dotyczy on obszaru, jaki zapewne przychodzi nam na myśl, kiedy słyszymy magiczne słowo kresy, trafny, ponieważ rzeczywiście jest próbą cofnięcia się w przeszłość i namalowania portretu miejsca, którego tożsamość i specyficzny charakter zostały nieodwracalnie zatarte przez dziesięciolecia sowieckiej dominacji. Kate Brown, amerykańska historyczka z Uniwersytetu Maryland, pisząc o kresach nie ma na myśli okolic Lwowa, Wilna czy innych obszarów wschodnich II RP, tak mocno obecnych w naszej kulturze i historiografii. Rejon, którym się zainteresowała, to zachodnie rubieże Związku Sowieckiego sprzed 1939 r., niegdyś pogranicze Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Ziemie te, utracone po trzecim rozbiorze, nigdy już do nas nie powróciły. Przepiękny opis tej krainy zostawił w polskiej literaturze Melchior Wańkowicz w „Szczenięcych latach". Takich barw, jak w dziele wybitnego reportażysty, w książce Brown już nie znajdziemy. Wzięła ona bowiem na warsztat okres, którego cezury czasowe wyznacza zwycięstwo rewolucji bolszewickiej i II wojna światowa. Kiedy po pokoju ryskim okazało się, że ziemie te nie wrócą do Rzeczpospolitej, opuściła je polska inteligencja i szlachta. Polska tożsamość tych rubieży zaczęła się wtedy rozpływać, czego liczne świadectwa znajdziemy na kartach opisywanej monografii.
Kiedy Sowieci postanowili stworzyć polski okręg autonomiczny Marchlewszczyzna (to właśnie jemu i zamieszkującym go ludziom poświęciła większą część swojej pracy amerykańska badaczka), komunistycznym funkcjonariuszom bardzo ciężko było zakreślić jego granice etniczne. Wiele polskich rodzin co prawda co niedzielę chodziło na msze do pobliskiego kościoła katolickiego, ale na co dzień porozumiewało się swoistą mieszanką języka polskiego i ukraińskiego. Ta niejednoznaczność etniczna i kulturowa, mgławicowość kresów, w pewien sposób impregnowała ich mieszkańców przeciw przeróżnym sowieckim eksperymentom narodowościowym i społecznym.
Według Kate Brown nie da się dotknąć tej tematyki posługując się jedynie narzędziami badawczymi przynależącymi historykowi. Niezbędne staje się sięgnięcie po metody stosowane przez etnografów. Stąd też autorka przygotowując książkę często musiała wyruszać w „teren", rozmawiać ze świadkami historii i konfrontować wiedzę wyniesioną ze źródeł z ich relacjami.
Kate Brown, Kresy. Biografia krainy, której nie ma, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego
Skomentuj