Były naftowy magnat Michaił Chodorkowski nie przestaje budzić skrajnych emocji. Dla Kremla i osobiście Władimira Putina był do niedawna wrogiem numer 1. W oczach zachodniej opinii publicznej pozostaje polityczną ofiarą autorytarnej władzy i więźniem sumienia. Większości Rosjan kojarzy się z katastrofalną biedą lat 90. XX w. i socjalną niesprawiedliwością. Kim zatem jest naprawdę? Człowiekiem, który wybił się na nieprzeciętność, aby potem własnym przykładem potwierdzić rosyjską regułę o karalności wszelkiej nieusankcjonowanej odgórnie inicjatywy? A może bezlitosnym biznesmenem, który próbował wykorzystać politykę do gry w kapitalizm według własnych reguł? Z pewnością to postać kryjąca w sobie wiele zagadek.
Skuteczny komsomolec
Takim mianem pod koniec lat 80. XX w. określił Chodorkowskiego inny rosyjski oligarcha – Roman Abramowicz. We wspomnieniach zatytułowanych „Roman bez kłamstwa" z zazdrością wspomina o solidnym umocowaniu Michaiła w Komunistycznym Związku Młodzieży, co już na starcie biznesowej kariery zaowocowało sukcesem.
Pochodzący z moskiewskiej rodziny tzw. inteligencji technicznej Chodorkowski ukończył Instytut Chemiczno-Technologiczny im. Mendelejewa. Aby otrzymać dyplom inżyniera, pracował jako robotnik budowlany w jednej z kooperatyw spółdzielni pracy. W 1986 r. w wyniku zapoczątkowanej przez Gorbaczowa pierestrojki organizowane przez Komsomoł inicjatywy młodzieżowe zyskały przywilej posiadania rachunków rozliczeniowych, czyli osobowości prawnej. Chodorkowski jako uczelniany sekretarz Komsomołu wykorzystał ten fakt do założenia kawiarni i dyskoteki. Zdaniem liberalnego historyka Jurija Afanasjewa, prawdziwy przełom przyniosła jednak ustawa o działalności gospodarczej, zezwalająca na spółdzielcze wytwarzanie towarów codziennego użytku. Abramowicz natychmiast zajął się produkcją plastikowych zabawek, natomiast Chodorkowski utworzył Młodzieżowe Centrum Wytwórczości, którego bazą organizacyjną i – co ważne – zapleczem lobbystycznym pozostawał Komsomoł. Dzięki protekcji młodzieżowego aparatczyka Igora Smykowa oraz Władimira Dubowa, ówcześnie wysokiego urzędnika, a później biznesowego partnera, pozyskał fundusze Komitetu Naukowo-Technicznego ZSRR na import komputerów dla radzieckiego rządu. Przy okazji sprowadzał tekstylia, żywność oraz alkohol, które odsprzedawał ze sporym zyskiem na wiecznie deficytowym radzieckim rynku. W ten sposób – jak wspominał – dorobił się pierwszych dużych pieniędzy.Kreml rozprawił się z Chodorkowskim bez skrupułów i przykładnie. Paradoksalnie za pomocą jego własnej broni i w myśl zasady o braku zasad
Możliwość takiej działalności miało jednak w ówczesnym ZSRR niewiele osób, był więc to biznes dla wybrańców. Według współczesnych szacunków, w całym kraju powstało jedynie 600 podobnych młodzieżowych firm. Amerykański historyk Martin Malia nazwał schyłkowy etap ZSRR okresem reformatorskiego komunizmu. Z kolei w opinii Afanasjewa komsomolski biznes i państwowe preferencje stanowiły w istocie spójny element nomenklaturowego uwłaszczenia, w ramach którego radziecka elita władzy przystosowywała się do nowych warunków politycznych i ekonomicznych. Z ówczesnych kręgów partyjno-komsomolskich i technokratycznych wywodzą się praktycznie wszyscy wielcy rosyjskiego biznesu, tacy jak Michaił Prochorow (Oneksim), Oleg Deripaska (Bazowyj Element), Piotr Awien (Grupa Alfa) czy Aleksiej Potanin (Interros).
Jednak to Chodorkowski jako jeden z pierwszych i nie po raz ostatni po mistrzowsku wykorzystał luki w prawie gospodarczym. Ówczesne państwowe zakłady nie miały prawa do wypłacania dodatkowych wynagrodzeń za ponadplanową produkcję. Dlatego przepuszczały część swojej buchalterii przez organizacje młodzieżowe, dysponujące takim prawem. Oczywiście za znaczną część zysków. Nie do końca legalne operacje finansowe, zwane spieniężaniem środków, pozwoliły Chodorkowskiemu na przekształcenie młodzieżowego trustu w jeden z pierwszych banków komercyjnych ZSRR, czyli Menatep. Co więcej, w jednym z wywiadów prasowych Chodorkowski przyznał, że najlepszą inwestycją jest dla niego polityka. Dlatego wraz ze swoim kolejnym wspólnikiem Leonidem Niewzlinem zostali doradcami przyszłego rządu Rosji, za co jego bank otrzymał prawo obsługi ministerstw finansów oraz paliw i energetyki, a to zaowocowało znajomością z późniejszym premierem Wiktorem Czernomyrdinem. Rok później rozpadł się ZSRR. Komsomolski biznes uwolnił się spod kurateli KPZR, zachowując pieniądze i pozycję zdobyte dzięki partii. Wtedy dopiero Chodorkowski rozwinął skrzydła.
Siemibankirszczyna
Podobnymi określeniami zwykło się w Rosji nazywać wydarzenia złowrogie, zazwyczaj związane z państwowym terrorem. Miało więc Księstwo Moskiewskie opryczninę, czyli krwawą policję Iwana Groźnego, rozprawiającą się z bojarami. Miał ZSRR jeżowszczynę, czyli okres enkawudowskiego ludobójstwa. Współczesne pojęcie siemibankirszczyny odnosi się do zaprowadzania w Rosji gospodarki rynkowej. Tym razem jednak głównej roli nie odgrywały tajne policje, a zakulisowe intrygi oraz nieprzejrzysta polityka ekonomiczna. Dlatego sposób, w jaki prywatyzowano majątek państwowy, zaczerpnięty wprost z leninowskiej maksymy „grab zagrabione", dotąd przejmuje Rosjan grozą i uczuciem wrogości wobec głównych aktorów wydarzeń.
W 1992 r. prezydent Borys Jelcyn ogłosił program powszechnej prywatyzacji majątku narodowego, oparty na podziale akcji między wszystkich pracujących. Czy jednak po 70 latach uspołecznienia środków produkcji przeciętni Rosjanie zdawali sobie sprawę z wartości otrzymanych papierów? Większość nie, dlatego prywatyzacja zakończyła się nader szybko. Banki komercyjne, w tym Menatep, wykupiły akcje za bezcen, przeobrażając się tym samym w potężne grupy kapitałowe. Zdaniem politologa Włodzimierza Marciniaka, taka prywatyzacja wyłoniła nową elitę kraju. Choć wszystko odbyło się legalnie, to w odróżnieniu od zubożałego z dnia na dzień społeczeństwa głównymi beneficjentami zostali właściciele grup kapitałowych, zwani odtąd oligarchami. Chodorkowski bez wątpienia do nich należał. Pozostając w bliskich kontaktach z ówczesnym rządem – a jak chcą niektóre ze źródeł, funkcjonując wprost w jego strukturach – Michaił wykorzystał uprzywilejowaną pozycję do budowy własnego imperium. W tym celu powołał konsorcjum Rosprom, które dzięki akcjom prywatyzacyjnym przejęło kontrolę nad budownictwem, sektorem nawozów sztucznych i kolorową metalurgią. Giełdowe i własnościowe spekulacje dokonywane przez bank Menatep również przynosiły ogromne zyski. Na tyle duże, że Chodorkowski wraz z podobnymi mu oligarchami mógł zacząć dyktować warunki Kremlowi, nie zważając na wolnorynkowe reguły gry i demokratyczne instytucje.
Doszło do tego w 1996 r., gdy pauperyzacja społeczeństwa i rozwarstwienie ekonomiczne osiągnęły apogeum. Skarb państwa był pusty, a zmęczeni pierwszą wojną czeczeńską Rosjanie coraz jawniej odmawiali prezydentowi Jelcynowi prawa do reelekcji. Wtedy w szwajcarskim kurorcie Davos zebrali się reprezentanci siedmiu największych bankowych grup kapitałowych Rosji, którzy postanowili, że najlepszą ochroną ich interesów będzie utrzymanie Jelcyna przy władzy. O wynikach wyborów miały więc zadecydować tyleż głosy Rosjan, co pieniądze włożone przez oligarchów w kupienie tych głosów. Jednak rachunek wystawiony Kremlowi był wysoki. Oligarchowie, wśród których prym wiódł Chodorkowski, zażądali w zamian strategicznych gałęzi przemysłu, których rząd nie zamierzał prywatyzować. Cała operacja przyniosła uzależnienie instytucji państwa od siedmiu najbogatszych bankierów, dlatego ten okres najnowszej historii Rosji jest znany jako siemibankirszczyna, kojarzona ze smutą, czyli chaosem i brudnymi interesami.
Sam Chodorkowski za 300 mln dolarów wykupił największego producenta rosyjskiej ropy naftowej, czyli koncern Jukos. Można powiedzieć, że za bezcen, bo Jukos – choć wówczas zadłużony – był wart dużo więcej. Dlatego amerykański ekonomista i laureat Nagrody Nobla Joseph Stiglitz nazwał rosyjską prywatyzację lat 90. XX w. procesem wątpliwym z punktu widzenia prawa. O roli odgrywanej przez Chodorkowskiego dosadnie wyraził się rosyjski publicysta Aleksander Cypko: „Jego bajeczny majątek powstał jako rezultat nędzy przeważającej części społeczeństwa. Miliardy Chodorkowskiego sąsiadują z ubóstwem 20 milionów Rosjan, zepchniętych w średniowiecze naturalnej gospodarki". Bo wydaje się, że Chodorkowski tej epoki grał głównie na siebie i to w sposób bezwzględny. Gdy w 1998 r. Rosja przeżywała krach finansowy, a bank Menatep ogłosił bankructwo, aby ratować Jukos przed podobnym losem, Michaił wymusił na zachodnich kredytodawcach odstąpienie od egzekucji długów. Nie gardził także manipulacjami finansowymi, zwanymi optymalizacją podatkową. Otóż – według prawników koncernu – Jukos nie wydobywał ropy naftowej, tylko „ciecz odwiertową", którą wyceniał znacznie niżej. Po zapłaceniu zaniżonego podatku od wydobycia sprzedawał ową ciecz po cenie produkcji zagranicznym spółkom córkom, od czego płacił zaniżony podatek eksportowy i cło. Dopiero te spółki odsprzedawały ropę naftową po cenie rynkowej, a cały dochód trafiał z powrotem do Jukosu. W takiej działalności Chodorkowski nie był oczywiście sam, ze schematów optymalizacji podatkowej na granicy prawa korzystali praktycznie wszyscy wielcy rosyjskiej gospodarki. Jednak według dziennikarki Julii Łatyniny pomysł z cieczą odwiertową był autorskim patentem Chodorkowskiego, którym zainteresowała się nawet konkurencja z USA.
Apostata?
Jeśli Chodorkowski wiódł prym w finansowych machinacjach, to trzeba z całą stanowczością powiedzieć, że na przełomie wieków stał się pierwszym oligarchą, który zrozumiał, że nie da się tak dalej prowadzić interesów. Nie można mu odmówić szerokich horyzontów, dlatego był rosyjskim pionierem globalizacji. Aby zaistnieć na międzynarodowych rynkach, musiał jednak poprawić własną reputację. Już od 1998 r. konsolidował aktywa Jukosu i czynił transparentnym system zarządzania. Reformę przeprowadziły zachodnie formy audytorskie, dzięki czemu Jukos odzyskał pozycję największego krajowego producenta ropy naftowej. Ale przecież Chodorkowski nie chciał się ograniczać tylko do Rosji. Zaplanował fuzję Jukosu z Sibnieftem, drugim co do wielkości koncernem wydobywczym, aby zawrzeć globalny sojusz strategiczny. Partnerem miał być Exxon Mobil.
Apologeci Chodorkowskiego wiążą jego przemianę we wzorcowego biznesmena z całościową zmianą myślenia o gospodarce i społeczeństwie, z wizją nowoczesnej, okcydentalnej Rosji, jaka pojawiła się w jego głowie. Gdy bowiem Jukos stał się potentatem, Chodorkowski mocno zaangażował się w działalność publiczną. Żyjący dziś w Izraelu Leonid Niewzlin potwierdził, że po 2000 r. koncern wydał 2 mld dolarów na projekty społeczne. Finansował media i partie polityczne, a przez fundację Otwarta Rosja budował i wspierał społeczeństwo obywatelskie. Krytycy Chodorkowskiego przypominają jednak jego powiedzenie, że najlepszą inwestycją jest polityka. Ich zdaniem takie społecznikostwo miało służyć zwiększeniu siły ekonomicznej koncernu i poprawie wizerunku jego właściciela w celu realizacji dalekosiężnych planów politycznych. Jakich? Borys Niemcow, znany liberalny polityk, a dziś opozycjonista, w rozmowie z dziennikarzem Jewgienijem Kisielowem wspominał, że Chodorkowski był ogarnięty ideą dokapitalizowania Jukosu. Drugą ideą – według Niemcowa – była abolicja własnościowa wobec uczestników rosyjskiej prywatyzacji.
Prawnicy Jukosu opracowali projekt ustawy przewidującej odstąpienie przez państwo od wszelkich prawnych pretensji co do wyników akcyjnej prywatyzacji oraz rządów siemibankirszczyny. W zamian oligarchowie zobowiązali się do wypłacenia państwu odszkodowania szacowanego na 15–20 mld dolarów, którego wykorzystanie nadzorowałby obywatelski komitet. Dlaczego z podobną inicjatywą wystąpił Chodorkowski? Otóż na przełomie wieków jego pozycja lidera przemian gospodarczych oraz rosnącej w siłę branży surowcowo-energetycznej była niepodważalna. Oprócz tego był po prostu najbogatszym Rosjaninem, z którego zdaniem – jak mu się wydawało – powinni się liczyć pozostali oligarchowie i Kreml.
I znowu apologeci widzą w ówczesnych działaniach Chodorkowskiego szerszy zamysł, gdyż równolegle wypowiadał się publicznie o konieczności cywilizowanej separacji władzy i prywatnej własności w Rosji, której rękojmią miała być obywatelska kontrola Kremla i ekonomii. Mówiąc prościej, Chodorkowski miał dążyć do przywrócenia w Rosji wolnorynkowych reguł gry oraz parlamentarnej kontroli władzy wykonawczej. W każdym razie zarzut spisku w celu zmiany ustroju konstytucyjnego stanie się jednym z punktów putinowskiej czarnej propagandy. Przeciwnicy oligarchy są natomiast zdania, że plany przypisywane Chodorkowskiemu były tylko zasłoną dymną dla zdominowania rosyjskiej gospodarki i sceny politycznej. Planowany megakoncern o dochodach porównywalnych z ówczesnym budżetem Rosji czyniłby bowiem jego właściciela nietykalnym dla Kremla i to Chodorkowski, a nie Putin, dyktowałby kurs, w jakim zmierzałby cały kraj. W jakim celu naprawdę finansował partie polityczne – od liberalnego Sojuszu Sił Prawicowych po komunistów – wie tylko sam Chodorkowski.
Rozprawa bez skrupułów
Do realizacji żadnego z tych scenariuszy nie mogła dopuścić ani jelcynowska kamaryla, ani Władimir Putin. Chodziło wszak i o wizję Rosji na kolejne dziesięciolecia, i o praktyczny wymiar władzy związany z ogromnymi dochodami z petrobiznesu. Nie można zapominać, że w 2003 r. rozpoczynała się globalna koniunktura na surowce energetyczne, a Putin i jego otoczenie widzieli się w roli jej głównych beneficjentów. Taka na poły ideowa, na poły finansowa konfrontacja, a nie rzekomo kryminalne czyny, spowodowała, że z Chodorkowskim rozprawiono się bez skrupułów i przykładnie. Paradoksalnie za pomocą jego własnej broni i w myśl zasady o braku zasad.
W 2003 r. organy skarbowe wydały nakaz aresztowania potentata i postawiły Jukosowi zarzut oszustwa oraz niedopłacenia podatków na niebagatelną kwotę ponad 4 mld dolarów, dając tydzień na uregulowanie zaległości. Takiego brzemienia nie udźwignąłby żaden koncern, a prawdopodobnie również budżet niejednego państwa. Kontrolny pakiet akcji Jukosu został zatem aresztowany, a potem w pokrętny sposób odsprzedany państwowej spółce Rosnieft, którą kieruje kremlowski zausznik Igor Sieczyn. Jukos zbankrutował, a sam Chodorkowski został w 2005 r. skazany na 8 lat łagru, oczywiście w pierwszym procesie. W drugim, który odbył się w 2009 r., były już właściciel naftowego giganta został oskarżony o wyprowadzanie pieniędzy ze swojej firmy i pranie ich za pośrednictwem gibraltarskiej spółki córki banku Menatep. Tym razem Chodorkowski usłyszał łączny wyrok 14 lat łagru, a rosyjski wymiar sprawiedliwości nie uznał za złamanie prawa sądzenia człowieka dwa razy za to samo.
Dalsza historia jest już znana. Były oligarcha został zwolniony przedterminowo „aktem łaski" Putina. Do zakończenia odsiadki miał tylko kilka miesięcy, ale służby śledcze szykowały już trzeci akt oskarżenia. Będzie on wisiał nad głową Chodorkowskiego, skutecznie uniemożliwiając mu powrót z emigracji. Przynajmniej dopóki Kreml zamieszkuje obecny lokator. Można oczywiście dywagować, co by było, gdyby Rosja poszła w kierunku wskazywanym przez Chodorkowskiego. Lepiej jednak spojrzeć na ten kraj z punktu widzenia dokonań Putina. Rosyjską demokrację nazywa się dziś na świecie fasadową. Kraj wlecze się w ogonie rankingów wolności gospodarczej i odnotowuje rekordowe ucieczki rodzimego kapitału. Bo nauczeni doświadczeniem Chodorkowskiego oligarchowie wyprowadzili biznes do rajów podatkowych i jak ognia unikają kontaktów z rodzimą Temidą.
Skomentuj