15 sierpnia 1914 r. do portu w Plymouth przybył liniowiec kursujący regularnie między Wielką Brytanią a Afryką Południową. Na nabrzeżu czekali już brytyjscy żołnierze, którzy oddzielili i aresztowali niemieckich pasażerów znajdujących się na pokładzie. Wszyscy byli w szoku – nikt nie zdawał sobie bowiem sprawy, że podczas długiego rejsu oba kraje znalazły się w stanie wojny. Powyższa opowieść pochodzi z książki amerykańskiego naukowca Michaela S. Neiberga, pt. „Taniec furii", na kartach której autor stara się nas przekonać, że wybuch pierwszego ogólnoświatowego konfliktu był dla większości Europejczyków dużym zaskoczeniem. Potwierdzają to licznie cytowane przez Neiberga dzienniki i relacje spisane na gorąco przez żyjących ówcześnie ludzi. Pozwoliły one odtworzyć atmosferę pierwszych miesięcy wojny widzianą oczyma mieszkańców Starego Kontynentu: początkowe lekceważenie, z jakim świat podszedł do zamachu w Sarajewie (Anglików dużo bardziej zajmował wewnętrzny konflikt w Irlandii, a Francuzów afera kryminalna, w którą zaplątany był znany polityk), niedowierzanie związane z wybuchem wojny, rosnące z każdym tygodniem uczucie nienawiści do wroga, utrata nadziei na szybkie zakończenie konfliktu i w końcu wszechogarniający pesymizm panujący wśród żołnierzy na froncie.
Doskonałym uzupełnieniem „Tańca furii" jest książka „Pierwsza wojna światowa" brytyjskiego historyka Maksa Arthura. W 1972 roku grupa naukowców oraz archiwistów Imperial War Museum podjęła się ambitnego zadania zebrania relacji zwykłych mężczyzn i kobiet, którzy przeżyli pierwszą wojnę światową. Szczególnie skrupulatnie zarejestrowano wspomnienia weteranów walk na froncie zachodnim i na półwyspie Gallipoli pochodzących z Wielkiej Brytanii, Stanów Zjednoczonych, Australii i Kanady, w kilku przypadkach uzupełniając je także o relacje żołnierzy niemieckich. Po latach Max Arthur sięgnął po te arcyciekawe źródła z gatunku tzw. historii mówionej, wybrał najciekawsze fragmenty i za ich pomocą napisał historię Wielkiej Wojny. W książce prawie nie ma tekstu odautorskiego, opowieść opiera się na umiejętnie zmontowanym tekście źródłowym (w Polsce ten typ narracji historycznej jest znany przede wszystkim z publikacji Ośrodka Karta). Zabieg taki sprawia, że pierwszą wojnę światową poznajemy w zbliżeniu największym z możliwych – oczami świadka. Dzięki temu wydarzenia sprzed blisko 100 lat, ożywają, nabierają barw i stają się niemal namacalne.
Max Arthur
Pierwsza wojna światowa
Wyd. RM
Nie jest to łatwa lektura. Większość relacji odnosi się do frontowych przeżyć żołnierzy tkwiących latami w okopach przecinających pola Belgii i Francji. To właśnie tam miała miejsce największa w dziejach ludzkości żołnierska hekatomba. Porucznik Urlich Burke z 2. Batalionu Pułku Devonshire tak zapamiętał chwile spędzone na froncie: „Warunki były rzeczywiście straszne. Żyło się jakby w jaskini. (...) Możecie sobie wyobrazić mękę, kiedy stało się całą dobę po pas w błocie, próbując za pomocą paru puszek albo menażek wygarnąć wodę z dna krateru. Wielkim problemem była gorączka okopowa i „stopa okopowa". Wysoka temperatura często zapowiadała niedającą się opanować biegunkę. Problemy ze stopami powodował ciągły kontakt z błotem, którym przesiąkały buty. W wielu przypadkach palce u stóp po prostu zaczynały gnić. Straciliśmy w ten sposób więcej ludzi niż z powodu ran".
Michael S. Neiberg
Taniec furii. Wybuch pierwszej wojny światowej oczami Europejczyków
Wyd. Uniwersytetu Jagiellońskiego
Ale kiedy trzeba było wyjść z okopu i uderzyć na wroga, robiło się jeszcze straszniej. Coraz nowocześniejsza broń zbierała koszmarne żniwo śmierci. „Wracali z pierwszej linii, potykając się i przewracając. Nigdy wcześniej nie widziałem ludzi tak przerażonych. Kurczowo trzymali się za gardła, oczy wychodziły im na wierzch. Z rannych tryskała strumieniami krew, potykali się o ciała towarzyszy (...). W końcu leżeli bezwładnie jeden na drugim na dnie okopu – tak szeregowy W. A. Quinton z 2. Batalionu Fizylierów Bedfordshire zelacjonował pierwszy w historii atak gazowy, jaki miał miejsce pod Ypres. W bitwach stoczonych nad Marną, Sommą, Verdun czy Passchendae zginęły setki tysięcy żołnierzy, tylko po to, aby jedna z walczących stron mogła przesunąć linię frontu o kilkanaście kilometrów.
Przygnębiające relacje zebrane przez Athura raczej nikogo nie pozostawią obojętnym. I nie mam na myśli wyłącznie krwawych historii prosto z okopów. Bo czy szybko zapomnimy opowieść umęczonego żołnierza, który dostaje krótki urlop, jedzie do domu, zdejmuje zawszony mundur, przybiera się w cywilne ubranie i z miejsca zostaje upokorzony przez dwie bezmyślne, otumanione wojenną propagandą kobiety, które ostentacyjnie wręczają mu białe piórko – symbol tchórzostwa?
Skomentuj