Najwięcej niedomówień i wątpliwości dotyczy z pewnością ostatniej podróży gen. Władysława Sikorskiego, w której Józef Retinger, doradca polityczny premiera, miał pierwotnie wziąć udział. Tak się jednak nie stało. Z pewnością nie dlatego, że Retinger był pewien, iż premier zginie i on wraz z nim, ale na skutek splotu dwóch niezależnych od niego samego okoliczności. Przed zaplanowaną podróżą premiera RP na Bliski Wschód Brytyjczycy otrzymali listę członków polskiej ekipy: gen. Sikorski, gen. Tadeusz Klimecki, płk Andrzej Marecki, adiutant por. marynarki Józef Ponikiewski, osobisty sekretarz Sikorskiego Adam Kułakowski oraz Józef Retinger. Sześć osób – i tylko tyle miejsc zarezerwowano dla Polaków w samolocie do Kairu. O miejsca na odcinku Gibraltar – Kair było łatwiej, lecz na miejsce na trasie Londyn – Gibraltar czekało się tygodniami, zatem po ustaleniu daty wylotu nie było możliwości uzyskania dodatkowego miejsca, a w każdym razie deficyt miejsc był wiarygodną wymówką, aby takowego nie przyznawać.
Winston Churchill, który jak wielu polityków i wszystkie ważniejsze europejskie wywiady orientował się, że szykuje się zamach na naczelnego wodza, kilkakrotnie nalegał na Sikorskiego i jego córkę, Zofię Leśniowską, aby ta nie wybierała się z ojcem w niebezpieczną podróż. Początkowo wydawało się, że Churchill osiągnął swój cel – w samolocie zabrakło miejsca dla Leśniowskiej. Jednak generał dokonał zaskakującej wszystkich zmiany.
Jak powiedział w 1967 r. Stanisław Leśniowski, „w ostatniej chwili, kiedy postanowiono, że moja żona będzie towarzyszyć ojcu w podróży na Bliski Wschód, w samolocie nie było już wolnych miejsc i Józef Retinger musiał odstąpić jej swoje. Jest również możliwe, że zaaranżował to generał Sikorski, ponieważ nie chciał, aby Retinger towarzyszył mu podczas tego konkretnego lotu. Miał nadzieję, że Rosjanie mogą zaprosić go do Moskwy i, z własnych powodów politycznych, nie uważał, że Retinger powinien brać udział w rozmowach ze Stalinem – dowiedziałem się o tym od samego Retingera, który poskarżył mi się później na tę decyzję". Uskarżanie się Retingera jest tym bardziej wiarygodne, że z powodów, o których później, bardzo chciał być obecny przy ewentualnych rozmowach Sikorskiego z Sowietami.
Fałszywe jest także twierdzenie, że był on cichociemnym. Osoba potocznie tak nazywana musiała spełniać trzy warunki: być wszechstronnie wyszkolonym komandosem, złożyć ślubowanie na rotę przysięgi Armii Krajowej i skoczyć na spadochronie do Polski. Retinger spełnił tylko ten ostatni warunek, a wcześniej nawet nie oddał próbnego skoku. Nie był cichociemnym on – cywil i specjalny wysłannik rządu RP (i prawdopodobnie jednocześnie Foreign Office), nie byli nimi także kurierzy polityczni MSW do kraju w liczbie 28 (w tym Tadeusz Chciuk ps. „Marek Celt" dwukrotnie). Nie była cichociemnym także Elżbieta Zawacka ps. „Zo", chociaż na alfabetycznej liście 316 cichociemnych znajduje się na pozycji 306.
Multiagent
Retinger doskonale wiedział, że na jego temat krąży wiele plotek. Bardzo go to bawiło i nigdy żadnej nie dementował, być może uważając, że nieprzychylne mu osoby za najbardziej wiarygodne informacje uznają właśnie te zdementowane. Tylko dwa razy odstąpił od tej zasady. Tuż przed wyprawą do Polski zwierzył się swojemu opiekunowi „Celtowi", który – ujrzawszy go kilka godzin wcześniej zatopionego w modlitwie we włoskim kościółku – wprost zapytał o to dla kogo w rzeczywistości pracuje. „Agentem jestem rzeczywiście, ale polskim. Jeszcze lepiej należałoby powiedzieć, że jestem agentem Polski, zawsze bowiem dobro Polski leżało mi na sercu. Chciałbym być także agentem Europy. (...) My jesteśmy między młotem a kowadłem. Z jednej strony Niemcy, z drugiej Rosja, o całe niebo słabsi od jednych i od drugich... Nasza przyszłość, nasze szczęście narodowe, może być tylko w zjednoczonej Europie" – stwierdził Retinger. Trzy miesiące później w podobnej sprawie zagadnął go Tomasz Arciszewski, któremu obiło się o uszy, że Retinger służy aż trzem wywiadom. Indagowany skomentował to krótko: „Tylko dwóm – polskiemu i angielskiemu – żadnemu trzeciemu". Obaj rozmówcy mieli na myśli także wywiad sowiecki. Krążące po polskim Londynie pogłoski były zresztą jeszcze barwniejsze, mówiły o Retingerze jako o agencie brytyjskim, sowieckim, amerykańskim, francuskim, niemieckim, watykańskim, jezuickim i żydowskim.
Józef Hieronim Retinger urodził się w katolickiej rodzinie w Krakowie przy ul. Wiślnej 3, tuż przy Rynku Głównym, jako najmłodsze z pięciorga dzieci adwokata i powstańca styczniowego Józefa Stanisława i Marii Krystyny z Czyrniańskich, córki rektora UJ (matką najstarszej siostry, Anieli, była pierwsza żona ojca, Helena Jawornicka). Przodkowie ojca przybyli do Polski z Bawarii na przełomie XVII i XVIII wieku, dyplom doktorski ojca był jeszcze wystawiony na nazwisko Röttinger, które po wejściu w Galicji w życie prawa o naturalizacji zmieniono mu odgórnie na Retinger (nie Rettinger). Prawdopodobnie uporczywie powtarzana pogłoska, że Józef Hieronim był Żydem, miała wzmocnić plotkę o służeniu obcym interesom i wzięła się stąd, iż w raporcie MI5 z 29 lipca 1941 r. znalazła się uwaga, że Józef Retinger jest wiceprezesem polskiej sekcji „Bnai Brith" w Londynie. W innym raporcie, zatytułowanym „Dr Joseph Hieronimus Retinger", brytyjski kontrwywiad odnotował, że: „Retinger, chociaż Żyd z pochodzenia, jest katolikiem i poza niesprawdzonymi raportami z 1931 r. nie ma żadnych dowodów wskazujących na to, że przed rokiem 1940 interesował się specjalnie sprawami żydowskimi. W 1940 r. został wiceprezesem polskiej sekcji „Bnai Brith", niepolitycznej żydowskiej organizacji dobroczynnej o światowym zasięgu. Mówi się, że Retinger w początkach 1941 r. zorganizował spotkanie pomiędzy dr. Brotskym z Żydowskiej Rady Deputowanych w Wielkiej Brytanii a członkami rządu polskiego w Paryżu, a w maju 1941 r., kiedy towarzyszył gen. Sikorskiemu w jego podróży do USA, spotkał się z przedstawicielami amerykańskiego żydostwa. Utrzymywał też kontakty z żydowskimi organizacjami syjonistycznymi. (...) W 1941 r. Retinger udał się do Moskwy, jako członek polskiej misji, a następnie jako polski charge d'affaires omawiał z ministrem Mołotowem sprawy dotyczące polskich Żydów internowanych w ZSRR. Retinger powrócił do Anglii 12 września 1941 r. Wkrótce po jego powrocie doniesiono, że pozostawał w ścisłym kontakcie ze Stefanem Litauerem [korespondent PAT w Londynie, agent NKWD – przyp aut.], który był w zażyłych stosunkach z Andrew Rothsteinem z Agencji TASS. Utrzymuje się, że Litauer i Rothstein, przy pomocy Retingera, wywierali szkodliwy wpływ (z polskiego punktu widzenia) na rosyjską politykę Sikorskiego, ale nie uzyskano żadnych szczegółowych dowodów na potwierdzenie tych zarzutów". Dalej brytyjscy szpiedzy donosili, że istnieje szereg niesprawdzonych donosów z różnych okresów, szczególnie z lat 1928 i 1931, że Retinger pracował dla komunistycznej międzynarodówki, brakuje jednak szczegółowych danych na potwierdzenie tych donosów. Według nich w kwietniu 1941 r. władze amerykańskie stwierdziły, iż Retinger, chociaż utrzymywał przyjazne stosunki z komunistami, nie mógłby być poważnie oskarżony z tego tytułu. W amerykańskich raportach Retinger figuruje jako „człowiek niedyskretny i pozbawiony rozsądku" oraz nie nadający się do żadnej działalności. „Jest traktowany jako człowiek niegodny zaufania i gotowy sprzedać swe usługi temu, kto więcej płaci. Ściśle mówiąc – oportunista" – podsumowuje autor opracowania dla MI5.
Te raporty otrzymał od Brytyjczyków polski wywiad wojskowy. O wartości tych interpretacji – oraz o nędznych kompetencjach analitycznych autorów – najlepiej świadczy fragment ostatniego zdania, jakoby Retinger, który większość życia spędził w niedostatku, a nawet biedzie, handlował informacjami. Gdyby tak rzeczywiście było, to biorąc pod uwagę ilość i wagę posiadanych przez niego informacji, powinien był być jednym z zamożniejszych Europejczyków.
Najmłodszy doktor w Europie
Dlaczego jednak poczynając od 1940 r. Retinger intensywnie wszedł w środowiska żydowskie (nie jest jednak prawdą, że sprawami żydowskimi nie interesował się wcześniej, jak podaje raport MI5, już podczas pierwszej wojny światowej poznał m.in. Chaima Weizmana i Władimira Żabotyńskiego)? Sprawa jest łatwa do wyjaśnienia. Od wczesnej młodości Retinger znał biegle pięć języków, miał bardzo szerokie zainteresowania i wiedzę, był znakomicie wykształcony (w wieku 20 lat uzyskał stopień doktora na Sorbonie, zostając najmłodszym Europejczykiem z tym stopniem naukowym), miał wielką łatwość nawiązywania znajomości i można by rzec, że ich kolekcjonowanie stało się jego głównym zajęciem. To wszystko spowodowało, że nie było środowiska, w którym nie miałby cennych koneksji.
Po śmierci ojca (miał wtedy dziewięć lat) został protegowanym Maurycego hr. Zamoyskiego, który wysłał go na studia do Paryża. Tam dzięki sławnej Misi Godebskiej, córce rzeźbiarza Cypriana Godebskiego i Belgijki Sophie Servais, Retinger wszedł w towarzystwo bohemy, poznając najsławniejszych artystów tamtej epoki (między innymi pisarzy André Gide'a i Jeana Cocteau, co zrodziło plotkę – oczywiście tylko w Polsce – że jest homoseksualistą). Jednak największy wpływ wywarł na niego hrabia (po śmierci ojca markiz) Bonifacy de Castellane, przyjaciel Alfreda Harmswortha, późniejszego lorda Northcliffe'a i króla Edwarda VII. To on rozbudził w Retingerze zainteresowanie polityką i poznał go z ludźmi, którzy albo już się nią zajmowali, albo mieli to robić w przyszłości na najwyższych stanowiskach w swoich krajach. Teoretyczne przygotowanie do polityki zdobył Retinger podczas studiów w Monachium, Florencji i Londynie.
Jednak polityki nie tworzą wyłącznie politycy, lecz również masowe ruchy oraz tajne organizacje. Retinger zaczął swoją karierę polityczną od tajnej misji do Wiednia w lutym 1917 r., mającej na celu skłonienie Austro-Węgier do wycofania się z wojny, ale już kilka lat później zaangażował się w działalność organizacji masowych. Zdecydował o tym przypadek. Naraziwszy się służbom specjalnym Wielkiej Brytanii i Francji, które już wtedy nie były w stanie określić, „czyim interesom służy", Retinger otrzymał zakaz przebywania we Francji i w innych państwach ententy (wszędzie tam zablokowano też jego konta bankowe) i wyjechał do Hiszpanii, a stamtąd po pewnym czasie popłynął statkiem do Meksyku. Nie mógł już liczyć na finansowe wsparcie Zamoyskiego, podróżował więc trzecią klasą, w której był jedynym pasażerem. Niemniej, właśnie na statku poznał Luisa Negrete Moronesa, meksykańskiego działacza związkowego, późniejszego ministra. Retinger został jego doradcą i w ten sposób wszedł w środowisko międzynarodówki związkowej. Stąd było już blisko do międzynarodówki komunistycznej, w której również – zgodnie ze swoim obyczajem – nawiązał kontakty.
Podczas pobytu w Meksyku wyjeżdżał do Wielkiej Brytanii, Francji i Polski, a także do Stanów Zjednoczonych – początkowo w sprawach sercowych (był zakochany w amerykańskiej dziennikarce Jane Anderson, która była przyczyną zerwania przyjaźni Retingera i Józefa Conrada-Korzeniowskiego oraz rozwodu Retingera z pierwszą żoną), ale również dla promowania interesów meksykańskich. W Stanach Zjednoczonych przekonał się też o zasięgu i sile działania diaspory żydowskiej i najprawdopodobniej właśnie to doświadczenie skłoniło go do nawiązania z nią ścisłego kontaktu w 1940 r., już w Londynie. Można rzec, że on – Polak z urodzenia i internacjonalista z przekonania – miał już wtedy w swojej kolekcji koneksji i kontaktów wszystkich możnych tego świata: wielkie gwiazdy polityki i wszystkie organizacje (formalne i nieformalne) o światowym zasięgu. Najprawdopodobniej środowiska związkowców i komunistów miały mu służyć jako klasowa baza przyszłych działań zmierzających do integracji europejskiej, a diaspora żydowska (jako „naród ponadpaństwowy") miała stać się przede wszystkim bazą narodowościową.
Największy błąd
Retinger po raz pierwszy ożenił się w 1912 r. z Otolią (Otylią) Zubrzycką i miał z nią córkę Wandę. Małżonkowie rozeszli się w 1921 r. Pięć lat później Retinger poślubił Stellę Morel, córkę swojego przyjaciela, Edmunda Dene Morela, posła do Izby Gmin z ramienia Labour Party. Miał z nią dwie córki, Marię i Stanisławę.
W 1934 r. zdecydował się powrócić do Europy. Jego druga żona zmarła rok wcześniej, a wychowaniem córek zajęła się ich babka, odmawiająca ojcu kontaktu z nimi. Do września 1939 r. poświęcał się trzem zajęciom: odnawiał swoje dawne europejskie znajomości i zawierał nowe; bardzo dużo pisał i publikował, zarówno w prasie, jak i w formie książkowej oraz starał się mediować w polskich sporach międzypartyjnych. Co prawda jego misje dobrych usług na płaszczyźnie sanacja – opozycja nie przyniosły żadnych efektów, jednak osiągnął sukces w częściowej integracji opozycji, czego organizacyjnym wyrazem było powstanie Frontu Morges. Wtedy też zacieśniła się jego współpraca z gen. Sikorskim, z którym znał się od 1916 r.
Jesienią 1939 r. Retinger przyjął propozycję premiera Sikorskiego zostania jego doradcą, ale pozostał w Londynie, gdzie zajmował się politycznym lobbowaniem na rzecz polskich interesów. Apogeum tej działalności przypadło na czerwiec 1940 r. Premierem był od miesiąca Churchill, dawny znajomy Retingera, Francja była bliska kapitulacji, a Wielka Brytania, która gorączkowo szykowała się do obrony przed niezwyciężoną armią Hitlera, praktycznie nie miała armii. 83 tys. żołnierzy miał za to Sikorski. 18 czerwca Retinger przyleciał samolotem RAF do Bordeaux, odszukał w Libourne Sikorskiego i zabrał go do Londynu. Tam obaj premierzy, polski i angielski, zawarli sojusz wojenny, chwilowo ustnie i przypieczętowany uściskiem dłoni. Sikorski wrócił jeszcze do Francji, ale z winy różnych czynników (w tym własnej) udało mu się ewakuować do Wielkiej Brytanii jedynie ok. 27 tys. żołnierzy. Za wkład w ocalenie ich dla Polski i jej sojuszników Sikorski zamierzał odznaczyć Retingera Orderem Virtuti Militari, lecz nominat odmówił przyjęcia orderu, podobnie jak wszystkich innych odznaczeń, które mu kiedykolwiek oferowano.
W chwili wielkoduszności Sikorski docenił więc patriotyzm i lojalność swego doradcy. Jednak generał, od 1928 r. odsunięty od czynnej służby wojskowej, a po śmierci Piłsudskiego prześladowany przez jego następców, stał się osobą rozgoryczoną i podejrzliwą. Wady te umacniali w nim liczni wojskowi i cywilni zausznicy, jak gen. Izydor Modelski i min. Stanisław Kot, zwany ministrem wojny domowej. Przez dwa lata (a może nawet aż do swojej tragicznej śmierci) Sikorski, pomimo narastającej podejrzliwości co do lojalności otoczenia (w znacznej mierze niestety usprawiedliwionej), korzystał z rad i pomocy Retingera. Nie można wykluczyć, że właśnie pod jego wpływem popełnił swój największy błąd.
Negocjując w lipcu 1941 r. z Iwanem Majskim układ o stosunkach polsko-sowieckich, Sikorski położył nacisk na uwolnienie setek tysięcy Polaków i utworzenie ze zdolnych do służby wojskowej armii polskiej w ZSRS. Odstąpił natomiast od domagania się od Sowietów jednoznacznego uznania granicy ustanowionej traktatem ryskim z 1921 r. Jak później tłumaczył, dwa pierwsze cele uważał za ważniejsze, bo każda zwłoka powiększała straty wśród polskich łagierników. Nie bez wpływu na takie stanowisko był jednak nieustanny nacisk Brytyjczyków, przerażonych możliwością zawarcia pokoju między III Rzeszą i ZSRS, czego skutkiem byłby powrót Hitlera do projektu inwazji na Wyspy. Można przypuszczać, że ten nacisk był częściowo inspirowany przez Retingera, który słabo znał Sowietów. Mógł on również wprost namawiać Sikorskiego do finalizowania negocjacji z Majskim, pozostawiając w zawieszeniu kwestię granicy. Tymczasem po przybyciu z Moskwy do Londynu gen. Marian Januszajtis poinformował go, że podczas jednej z jego rozmów z Ławrientijem Berią w lipcu 1941 r. szef NKWD wyznał, że Sowieci znajdują się w tak dramatycznej sytuacji, że ostatecznie zgodziliby się na taką klauzulę. Sikorski nie tyle był złym negocjatorem, co zarzucał mu prof. Paweł Wieczorkiewicz, ile uległ wspomnianej presji. Można się jednak zgodzić z opinią Wieczorkiewicza, że „nawet jeszcze kilka tysięcy zmarłych i zabitych więcej [Polaków w Sowietach – przyp. aut.] nie byłoby zbyt wielką ceną za to, żeby wydrzeć z gardła uznanie granicy sowiecko-niemieckiej za niebyłą, uznanie plebiscytów za niebyłe i pełne uznanie granicy polsko-sowieckiej wedle stanu sprzed 17 września 1939 r. Inna sprawa, że Sowieci mogli to potem trzy razy zmienić, złamać te warunki, ale wtedy nawet dzisiaj mielibyśmy do czego się odwoływać". Podobnie 11 marca 1942 r. argumentował Churchill: „Jeśli Rosja wyjdzie z tej wojny zwycięsko, ona będzie decydowała w sprawie swoich granic, nie radząc się Wielkiej Brytanii; jeśli wojnę przegra, układ ten [planowany brytyjsko-sowiecki, którego zawarciu rząd polski był przeciwny] straci znaczenie"„.
Sikorski wysłał Retingera do Moskwy, aby zorganizował tam polską ambasadę do czasu przybycia ambasadora, którym miał zostać Kot, i aby informować premiera o sytuacji Polaków w ZSRS. Na lotnisku w Moskwie Retinger ku swemu zdumieniu dowiedział się od Sowietów, że uważają go za chargé ďaffaires. Generał Zygmunt Szyszko-Bohusz, radca W. Arlet i brytyjski ambasador sir Stafford Cripps stwierdzili, że uchylenie się od pełnienia takiej funkcji byłoby polityczną kompromitacją, Sikorski wystawił zatem Retingerowi nominację. Retinger złożył Wiaczesławowi Mołotowowi dwie wizyty: początkową i pożegnalną. Poza tym rozmawiał z jego zastępcą Andriejem Wyszynskim.
Dlaczego Sikorski nie chciał jednak, aby Retinger uczestniczył w rozmowach z Sowietami na Bliskim Wschodzie, których generał się spodziewał? Albo znowu odezwała się jego podejrzliwość lub dotarły do niego plotki, że Retinger jest brytyjskim (sowieckim?) agentem, albo Sikorski miał do swojego doradcy żal, iż to pod jego wpływem pospieszył się z zawarciem układu z Majskim. Natomiast Retinger pragnął polecieć z Sikorskim, ponieważ nie ulega wątpliwości, że jako trzeźwy polityk uznał swój błąd sprzed dwóch lat i pomagając w rozmowach z Sowietami chciał się zrehabilitować.
Komentarze
Janusz Wednesday, March 13, 2019, 3:42 PM
Dobry artykuł. Retinger to rzeczywiście bardzo tajemnicza postać. Takich postaci w otoczeniu Sikorskiego była większość. Często pełnili oni podwójne i więcej funkcji, służąc jako Polacy również innym rządom (zwykle przyznawał się również do służby na rzecz Brytyjczyków). Nic dziwnego, że Gen. Sikorski był podejrzliwy. Przecież miał miejsce również ewidentny zamach na jego życie podczas podróży do USA. Moim zdaniem, to że udało mu się wyrwać z niewoli wielu Polaków to było wszystko co mógł zrobić. Negocjowanie granic z ZSRS nie miało sensu ponieważ nie mieliśmy wówczas siły sprawczej do zagwarantowania takiego porozumienia. Szafowanie w tym celu dodatkowymi ofiarami polskimi, po to tylko aby powołać się na układ w przyszłości jest moim zdaniem nie humanitarne i pozbawione sensu. Mam nadzieję, że taki sposób pojmowania polityki mamy już za sobą!