Ekspediowane przez Putina na Krym uzbrojone po zęby bojówki, których zadaniem jest destabilizacja sytuacji politycznej na terenach sąsiedniego państwa, to nie wynalazek byłego szefa rosyjskiej Federalnej Służby Bezpieczeństwa. Przeszło 90 lat temu to samo robili jego poprzednicy na Kremlu – bolszewicy, którzy za wszelką cenę chcieli zdestabilizować sytuację na wschodnich ziemiach II Rzeczypospolitej.
Wkrótce po podpisaniu wiosną 1921 r. traktatu ryskiego sowiecki wywiad zaczął szpikować polskie pogranicze grupami uzbrojonych dywersantów, którzy mieli organizować tam komunistyczne podziemie, by doprowadzić do wybuchu powstania, a w konsekwencji do oderwania Kresów Wschodnich od Polski i przyłączenia ich do ZSRR.
Najtajniejsi z tajnych
„Jeśli państwo poświęci temu należytą uwagę, jeśli przygotowanie tej małej wojny będzie systematyczne i planowe, to tym sposobem można stworzyć dla armii przeciwnika takie warunki, w których przy wszystkich swoich technicznych przewagach okaże się bezsilny wobec stosunkowo słabo uzbrojonego, ale pełnego inicjatywy, śmiałego i zdecydowanego przeciwnika" – przekonywał sowiecki dowódca i teoretyk wojskowy Michaił Frunze.
Aktywny wywiad („aktiwnaja razwiedka"), jak nazwano nowo tworzone formacje, podlegał bezpośrednio Zarządowi Wywiadu Armii Czerwonej. Oddziały dywersyjne przeprawiane na polską stronę granicy napadały na posterunki policji, organizowały wiece, na których wyszkoleni politrucy propagowali wśród ludności pogranicza bolszewicką ideologię, a także agitowały do walki z „pańską Polską". W swojej działalności miały być samowystarczalne, więc grabiły na potęgę dwory, pociągi, banki i placówki pocztowe. „Aktiwnaja razwiedka" była tak głęboko zakonspirowana, że o jej istnieniu nie miało pojęcia nawet wszechwładne OGPU Feliksa Dzierżyńskiego. Z czasem miało to wywołać bardzo poważne konsekwencje i omal nie doprowadziło do wojny sowiecko-polskiej.
Nowa struktura rozpoczęła działalność niemal od razu po podpisaniu traktatu ryskiego. Najbardziej znane oddziały Cyryla Orłowskiego i Stanisława Waupszasowa działały na wschodzie województwa poleskiego i na południu województwa nowogródzkiego od lata 1921 r. Na dobre rozkręciły się rok później.
Batóg dla wojewody
Jak podają sowieckie archiwa, w maju 1922 r. dywersanci spod znaku sierpa i młota rozbili posterunek policji w rejonie Puszczy Białowieskiej, 11 czerwca napadli i spalili majątek Dobre Drzewo w powiecie nowogródzkim, od połowy czerwca do początku sierpnia przeprowadzili na terenie powiatów nowogródzkiego i lidzkiego 9 operacji, w trakcie których „zrujnowali trzy majątki ziemiańskie, spalili pałac należący do księcia Druckiego-Lubeckiego, wysadzili w powietrze dwa parowozy kolejki wąskotorowej należącej do francuskiej firmy i zniszczyli na dużym odcinku linię kolejową Lida – Wilno", a w październiku spalili majątek Struga w powiecie stolińskim.
Rok później akcje dywersyjne bolszewików stały się jeszcze dotkliwsze. W maju dywersanci rozbili posterunek policji w Czuczewiczach w powiecie łuninieckim, pod koniec sierpnia napadli na posterunek policji w Telechanach w powiecie kosowskim, zabijając m.in. miejscowego wójta, a także na majątek Mołodowo w powiecie drohiczyńskim.
W 1924 r. dywersanci przeprowadzili ponad 80 ataków na polskie dwory i instytucje państwowe. Najgłośniejszym był atak oddziału Waupszasowa na powiatowe miasteczko Stołpce w nocy z 3 na 4 sierpnia, kiedy 54 dywersantów rozbiło powiatową komendę policji, zniszczyło siedzibę starostwa i stację kolejową oraz zajęło więzienie, uwalniając z niego szefa Komunistycznej Partii Zachodniej Białorusi Josifa Loginowicza vel Pawła Korczyka i szefa bojówek KPZB Stanisława Martensa (Stefana Skulskiego), zabijając przy tym ośmiu policjantów.
We wrześniu 1924 r. – jak wspominał po latach jeden z dowódców grup aktywnego wywiadu – oddział dowodzony przez Cyryla Orłowskiego napadł na trasie Brześć–Łuniniec na pociąg, którym jechał wojewoda poleski Stanisław Downarowicz wraz z grupą oficjeli, m.in. senatorem PSL „Wyzwolenie" Bolesławem Wysłouchem i biskupem mińskim Zygmuntem Łozińskim. Wszystkich do cna ograbiono, a Downarowicza dodatkowo wychłostano na oczach pasażerów. Sowieccy dywersanci rozbroili też jadących pociągiem wojskowych i obrabowali wagon pocztowy. Dwa miesiące później inny oddział w rejonie Baranowicz napadł na pociąg relacji BrześćBaranowicze, którym podróżowała grupa wojskowych. I ich ograbiono, odbierając pieniądze i broń. Jednak tym razem napastnicy mieli pecha – ich oddział wytropili ułani, którzy wzięli do niewoli 16 dywersantów. Czterech z pojmanych skazano na karę śmierci, pozostali trafili za kratki.
Tylko w grudniu 1924 r. – jak relacjonowała „Gazeta Warszawska" – odnotowano 18 prób przekroczenia polsko-sowieckiej granicy przez grupy dywersantów liczące od 5 do 30 ludzi, 14 przypadków przejścia sowieckich oddziałów dywersyjnych na własne terytorium, 15 zbrojnych napadów na strażnice graniczne. W trakcie akcji likwidacyjnych polskie siły zabiły 14 dywersantów, a 60 wzięły do niewoli.
Zuchwałość sowieckiego aktywnego wywiadu i bezradność miejscowych sił policyjnych sprawiły, że latem 1924 r. w Warszawie podjęto decyzję o powołaniu specjalnej formacji – Korpusu Ochrony Pogranicza, którego żołnierze mieli zastąpić policję w walce z przemytem, szpiegostwem i sowiecką dywersją, gwarantując spokój na wschodniej granicy. A już jesienią do Józefa Unszlichta, członka bolszewickiej Rewolucyjnej Rady Wojennej nadzorującego Zarząd Wywiadu, zaczęły docierać informacje o koncentracji polskich wojsk w pobliżu polsko-sowieckiej granicy.
Jampolska katastrofa
Powołanie Korpusu Ochrony Pogranicza i wzmożenie walki z „razwiedczykami" wymusiło na przeciwniku błąd, który zakończył się totalną katastrofą. W nocy z 7 na 8 stycznia 1925 r. oddział sowieckich dywersantów przebranych w polskie mundury, uciekając przed żołnierzami KOP na terytorium ZSRR, został w pobliżu miasta Jampol ostrzelany przez sowieckich pograniczników, którzy byli święcie przekonani, że atakuje ich polska armia. „Razwiedczycy" ostatecznie przedarli się na wschód, rozbijając doszczętnie sowiecki posterunek. Odpowiedzialne za ochronę granicy OGPU nie miało pojęcia o istnieniu bojówek aktywnego wywiadu. Do Moskwy słano alarmujące depesze o rozpoczęciu najazdu przez Polskę. Pilnie zwołano posiedzenie politbiura WKP (b). Bolszewicy byli przeświadczeni, że Polska rozpoczęła wojnę. Konsternacja na Kremlu była jeszcze większa, kiedy okazało się, że rzekomi polscy żołnierze to w rzeczywistości zakonspirowani nawet przed własną bezpieką sowieccy dywersanci. Jak podają zachowane archiwa Kremla, najbardziej wściekł się szef OGPU Feliks Dzierżyński, za którego plecami przez kilka lat działała potężna struktura, o której istnieniu nic nie wiedział.
Oficjalnie Sowieci szli w zaparte. Ludowy Komisariat Spraw Zagranicznych wystąpił z notą do władz II RP, oskarżając stronę polską o napad regularnych jednostek wojska na ZSRR, choć jednocześnie w nocie stwierdzano, że nie powinna ona wywołać zaostrzenia stosunków sowiecko-polskich. Do zbadania incydentu jampolskiego Kreml powołał specjalną komisję. Już miesiąc później przedstawiła ona partyjnym władzom miażdżący raport, a wchodzący w jej skład Dzierżyński zadekretował całkowitą likwidację praktycznie niekontrolowanych struktur.
Nie znaczy to jednak, że Sowieci zrezygnowali z planów dywersyjnej działalności na terenie Polski. Zmienili tylko sposób jej prowadzenia. Zamiast eksportowanych grup „razwiedczyków" nowe struktury mieli tworzyć miejscowi dywersanci, których zadaniem było gromadzenie broni, środków technicznych i materiałów wybuchowych na wypadek wojny.
„Aktywny wywiad w jego obecnym kształcie zlikwidować – komenderował Dzierżyński. – W żadnym kraju nie powinno być aktywnych grup bojowych otrzymujących od nas środki, wskazówki i kierownictwo. Na potrzeby działań wojennych ZSRR w miejsce obecnego aktywnego wywiadu powinny być organizowane konspiracyjnym sposobem w Polsce i innych sąsiednich krajach komendantury na wzór polskiej POW. Te organizacje powinny być aktywne tylko w czasie działań wojennych. W czasie pokoju mają rozpoznawać obiekty wojskowe, całe zaplecze przeciwnika, nawiązywać wszędzie kontakty itd., to jest przygotowywać się do destruktywnej roboty w czasie wojny na tyłach przeciwnika. Z partią nie będą w żaden sposób związane. Odpowiedzialność za stan granic i przechodzenie przez nie partyzantów należy przenieść w całości na organy GPU. Jampolskiemu napadowi i wezwaniom w Polsce do terroru trzeba dać twardy odpór. Polska oprócz domysłów nie ma żadnych bezpośrednich poszlak przeciwko nam. Nie należy o tym zapominać".
Szok sowieckiego kierownictwa i w konsekwencji paraliż, jaki w działalności bolszewickiego wywiadu wywołał incydent jampolski, zapewniły Polsce przewagę, co ułatwiło likwidację grup dywersyjnych. W kwietniu 1925 r. tylko na terenie województwa nowogródzkiego wyłapano – według sowieckich danych – 1400 dywersantów. W czerwcu Zarząd Wywiadu oficjalnie rozwiązał oddział Waupszasowa, a do końca roku także pozostałe grupy dywersyjne. Tak zakończył się trwający trzy lata złoty okres „aktiwnoj razwiedki" na gorącym pograniczu.
W artykule wykorzystano następujące publikacje: Jewgienij Gorbunow, „Aktiwnaja razwiedka, pierechodiaszczaja w banditizm", Niezawisimoje Wojennoje Obozrienije 2005; „Aktiwnaja razwiedka", Agentura. ru
Skomentuj