Bitwę wiedeńską w 1683 r. często przedstawia się jako łabędzi śpiew staropolskiej myśli wojskowej – po niej armia polska miała chylić się ku upadkowi. Rozkład zapoczątkował ten, który wzniósł ją pod Wiedniem na wyżyny. W okresie powiedeńskim Jan III Sobieski prowadzał niskiej jakości wojsko na kolejne nieudane i bezsensowne wyprawy mołdawskie, na dodatek nie odzyskał Kamieńca, który wrócił w granice Rzeczypospolitej dopiero za Augusta II, gdy słabe wojska koronne zostały wsparte przez żołnierzy saskich w kampanii 1698 r. Jeden akapit, a tyle mitów i przekłamań. Teraz pora na fakty.
Plany królewskie
Pierwszy fakt, szczególny, bo wpływający na inne, jest następujący – Jan III wcale nie planował odzyskania Kamieńca, a raczej nie to było jego nadrzędnym celem. Uznał, że skuteczne oblężenie twierdzy zniechęci szlachtę do dalszych walk i zakończy wojnę. Stąd też brak energicznych akcji skierowanych bezpośrednio przeciw załodze w Kamieńcu (oblężenie zamku pod nominalnym dowództwem królewicza Jakuba w 1687 r. było działaniem bardziej propagandowym niż zbrojnym). Król miał inny plan: „Ścisnąwszy tylko Kamieniec armie in hosticum [w kraj nieprzyjacielski – przyp. aut.] za Dniestr, podać rękę Wołochom [Mołdawii] i Multanom [Wołoszczyźnie], posieść Dunaj [dotrzeć do Dunaju], odżywić wojska na Budziaku, Tehinię i inne miejsca kraju tamtego uczynić iuris Republicae [należącymi prawnie do Rzeczypospolitej]”. Co prawda, to jedynie wypowiedź króla na naradzie 29 września 1684 r., dotycząca planów trwającej wtedy kampanii, ale te słowa można potraktować jako naczelne założenie polityki drugiej połowy panowania Jana III. Otóż król, tworząc w 1684 r. wraz z papieżem, cesarzem i Wenecją Ligę Świętą (Rosja dołączyła w 1686 r.), zamierzał opanować księstwa naddunajskie, a na ich tronie osadzić królewicza Jakuba. Sprawowanie władzy w tych państewkach miało zapewnić młodemu Sobieskiemu koronę polską po śmierci ojca, Jan III liczył bowiem, że szlachta, chcąc zatrzymać księstwa przy Rzeczypospolitej, odda tron pierworodnemu Lwa Lechistanu. Księstwo w rękach Sobieskich oznaczałoby także odcięcie załogi twierdzy od tureckiego zaplecza, skąd przedzierały się do Kamieńca transporty zachary ścigane przez jazdę polską z Okopów św. Trójcy. To musiałoby doprowadzić do rychłej kapitulacji muzułmańskich obrońców Kamieńca. Nie chcę oceniać teraz słuszności takiego poglądu króla, ale warto przypomnieć, że będący pod wrażeniem zwycięstwa wiedeńskiego bojarowie wołoscy chcieli oddać się pod protekcję Rzeczypospolitej. Prosili, żeby obdarzono ich takimi prawami, jakie miała polska szlachta, ponadto, by w razie negocjacji polsko-tureckich „firmiter [stanowczo] JKMość i Rzeczpospolita o ziemię tę [wołoską] stawali nie wydając ją Turkom”, a gdyby już przyszło oddać te tereny Turkom, to niech Rzeczpospolita przyjmie bojarów jak szlachtę – jak swoich, nie obcych. Takie wydarzenia musiały napawać króla entuzjazmem przed podjęciem wypraw, tym bardziej że liczył na owocną współpracę z członkami Ligi Świętej.
Działań dyplomatycznych Sobieski nie ograniczył jednak tylko do projektowania wspólnej ofensywy z sygnatariuszami umowy zawartej w Linzu w 1684 r., ale podjął także rozmowy z Persją. Miał nadzieję, że wrogie Turcji państwo rozpocznie walkę i otworzy drugi front, a tego sułtan zawsze chciał uniknąć. Do 1686 r. szach wysłuchał wielu wysłańców polskich, weneckich, cesarskich, gromadził wojska, a później... propozycję odrzucił. Twierdził, że wspólna religia zabrania mu walczyć z Turcją, co było tylko pustym słowem, gdyż w rzeczywistości to opozycja uniemożliwiła mu podjęcie działań. Wobec tego Liga Święta musiała radzić sobie sama.
Weterani Sobieskiego
Jak przedstawiała się polska armia bezpośrednio po bitwie pod Wiedniem? Czy wojsko było wtedy nieliczne? Zdecydowanie nie. Podczas działań w 1684 r. król dysponował około 26 tys. żołnierzy, a gdy doliczymy do tego czeladź, która także brała udział w bitwach, uzyskamy jeszcze wyższą liczbę ludzi uzbrojonych. W trakcie wyprawy bukowińskiej rok później hetman wielki Stanisław Jan Jabłonowski miał pod swoją komendą kilkanaście tysięcy żołnierzy. W obu najważniejszych i najbardziej znanych kampaniach, tj. z 1686 r. i 1691 r., król prowadził ze sobą około 30 tys. żołnierzy, którzy byli wspierani przez artylerię silniejszą niż w trakcie kampanii w 1673 r. Wysoka liczebność wojska utrzymywała się przez cały okres wojny z Turcją, co zasługuje na szczególną uwagę, gdyż osłabiony długotrwałymi wojnami kraj podjął się olbrzymiego wysiłku.
Z Sobieskim szło mnóstwo weteranów, którzy już od wielu lat bili się o granice Rzeczypospolitej. Nie można zatem powiedzieć, iż król dysponował armią złożoną z dyletantów. Przeciwnie, wśród współczesnych dominowało przekonanie o bardzo dobrym uzbrojeniu i wyszkoleniu tej armii. Doszło do tego, że ambasador wenecki Antonio Morosini, będąc pod wrażeniem popisu wojska koronnego w 1684 r., życzył królowi... zdobycia Stambułu. Pozytywna ocena wyszkolenia polskich żołnierzy jest oczywista, gdyż trudno przyjąć, że ludzie walczący od lat nagle zapomnieli swojego fachu i znaleźli się w stanie rozkładu. To, że nie odnoszono ogromnych sukcesów kilka lat po bitwie wiedeńskiej, nie oznacza, że armia była słaba. W przeciwnym razie musielibyśmy uznać, że wojsko pod Beresteczkiem było znakomite, natomiast już rok później pod Batohem – bardzo słabe. Tymczasem w 1652 r. zginął kwiat rycerstwa polskiego. Jeszcze lepszym przykładem jest kampania 1683 r. Koniecznym byłoby przyjęcie, że pod Wiedniem bili się wybitni żołnierze, ale w pierwszej bitwie pod Parkanami już słabo wyszkoleni i tchórzliwi, skoro przeciwnik zmusił do ucieczki nawet Jana III. A przecież byli to ci sami ludzie, którzy niedawno zwyciężyli pod murami stolicy cesarstwa. Do końca wojny z Turcją armia znajdowała się na przyzwoitym poziomie. Najlepszym tego przykładem niech będzie opisana dość szczegółowo (jak na ilość źródeł) przez doktora Radosława Sikorę bitwa pod Hodowem w czerwcu 1694 r., gdy jazda polska w liczbie 400 husarzy i pancernych skutecznie powstrzymała szturmy… 40 tys. (!) Tatarów. Wojskowym spod znaku półksiężyca zadano ciężkie straty, polscy kawalerzyści walczyli bardzo wytrwale – gdy skończyła się amunicja, do luf wkładano groty strzał wystrzelonych z tatarskich łuków.
Morale tego wojska także było bardzo dobre. Mimo braku żołdu chciało walczyć, dążyło do starcia. „Ochota wielka w wojsku była bić nieprzyjaciela” – pisał Kazimierz Sarnecki, uczestnik wyprawy w 1691 r. Nieoceniona w tym zasługa króla, który cieszył się ogromnym szacunkiem wśród żołnierzy, przede wszystkim wśród szlachty, a to przecież ona służyła w jeździe, czyli formacji najbardziej skorej do zatargu. Jak wiele król znaczył, niech świadczy fakt, że nieopłacona armia zawiązała konfederację dopiero po śmierci Jana III.
Można zatem powiedzieć, że w tamtym okresie dysponowaliśmy licznym, dobrze wyszkolonym i wyposażonym wojskiem, z doświadczonymi dowódcami, takimi jak Atanazy Miączyński czy marszałek nadworny Hieronim Augustyn Lubomirski (późniejszy hetman wielki koronny za Augusta II, a jednocześnie syn słynnego rokoszanina Jerzego Sebastiana, marszałka wielkiego i hetmana polnego). Ponadto mieliśmy wybitnych wodzów, których szczegółowo nie trzeba nawet przedstawiać – na czele stał sam zwycięzca spod Wiednia Jan III Sobieski, a oprócz niego był hetman wielki koronny Stanisław Jan Jabłonowski czy generał artylerii Marcin Kątski, który swojego talentu dowiodł podczas kampanii bukowińskiej w 1685 r., gdy skutecznie osłonił za pomocą ognia i piechoty tyły wojska polskiego.
Przyczyny niepowodzeń
Skoro było tak dobrze, to dlaczego wyprawy mołdawskie dały tak niewiele? Dlaczego wojsko, które nie było słabe, przeciwnie, stawiane na równi z tym z kampanii 1683 r., osiągnęło w Mołdawii tak mało? W tamtej sytuacji wyprawy w tym kształcie, w jakim były podejmowane, więcej dać nie mogły. Działo się tak z kilku powodów, które nie były zależne od armii.
Pierwszy to pogoda. Podczas kampanii w 1684 r. w połowie września spadły deszcze, które tak podniosły poziom wody w Dniestrze, że konieczne było przeniesienie miejsca przeprawy, gdyż rzeka zerwała zbudowany pod Żwańcem most. Z kolei podczas wyprawy w 1686 r. prowadzenie działań wojennych utrudniała ogromna susza, która sprawiła, że poziom wody w Prucie nie pozwalał na planowany spław taborów. W związku z tym tabory transportowane lądem spowalniały ruchy wojska. Natomiast pod koniec wyprawy mołdawskiej w 1691 r., podobnie jak siedem lat wcześniej, przydarzyła się ogromna ulewa, która doprowadziła do sporych strat materialnych.
Niektórzy opuszczali wojsko jeszcze przed końcem kampanii, widząc, że i król nie odniesie sukcesu. Wśród nich był m.in. Mikołaj Dyakowski, który pozostawił po sobie spisane wspomnienia. Ulewa zmyła niezłe wrażenie po kampanii, przecież zdobyto kilka ośrodków (m.in. Sorokę i Neamt) i opanowano północną Mołdawię, co później także miało znaczenie w trakcie negocjacji pokojowych z Turkami. Jednak to nie pogoda była kluczowa.
Najważniejszą kwestią była taktyka przeciwnika. Tatarzy unikali starcia z wojskami Rzeczypospolitej, często nasi żołnierze widzieli ich po drugiej stronie rzeki – wróg kluczył tak, by nie doprowadzić do starcia. Mołdawia nie była jednym z krajów zachodnich, z licznymi twierdzami, które trzeba zdobywać. Na jej terenie o zwycięstwie mogła decydować bitwa, a tej przeciwnik wyraźnie unikał. Cóż było z tej chęci Polaków do starcia, skoro nie było z kim się bić? „Ochoty było wiele bić, ale nie było kogo” – zapisał Kazimierz Sarnecki, który wcześniej jeszcze wspominał o tym, że nieprzyjaciel „począł majaczyć pół mile od wojska”, ale „nie ufając swoim siłom, dalej ustąpił”. Skończyło się na tym, że „armata [była] gotowa, tylko nie przyszło z niej strzylać”. A gdy już przyszło, to bardzo krótko, o czym również informuje nas pamiętnikarz: „Zbliżony [król] tedy zaraz kazał z armat ognia dać i nieprzyjaciela majaczącego po górze strychować; zaraz tedy za trzecim strzeleniem powoli ustępował, drudzy dostawali, ale i ci, gdy kule macały, ustępowali”.
Zawiodła również planowana współpraca z cesarzem. Nie doszło do żadnych wspólnych walk, gdyż dynastyczne plany Sobieskiego w księstwach naddunajskich krzyżowały się z zamierzeniami cesarza Leopolda, który sam miał ochotę na zajęcie tych ziem. Z pewnością wielu osobom przychodzi do głowy myśl, że brak współpracy między członkami Ligi Świętej nie przeszkodził jakoś wojskom cesarskim w zdobyciu Budy czy odniesieniu zwycięstw pod Mohaczem albo pod Zentą. Trzeba jednak pamiętać, że zaangażowanie militarne Rzeczypospolitej odciągnęło znaczną część sił muzułmańskich, co ułatwiało zadanie wojskom cesarskim. Wiedzieli o tym także współcześni. Pamiętnikarz Jan Chryzostom Pasek zanotował: „Cesarskim jednak wojskom jak P. Bóg począł błogosławić, tak i w tym roku nie przestał, bo Turków po dwakroć potężnie bili, obozy z dostatkami pobrali i fortec kilka potężnych opanowali, a przecię to wszystko za naszym powodem, żeśmy na sobie trzymali tatarską [ordę]”. Czy cesarz dokonałby identycznych czynów, samotnie walcząc z sułtanem? Nie, samodzielnie pokonać Turków wtedy nie mogliśmy ani my, ani cesarz. Pamiętajmy, że w latach 1672–1676 utraciliśmy Podole, a w 1683 r. również cesarz stał na skraju przepaści.
Pozostaje nam także żałować, że po kampanii – zarówno tej w 1686 r., jak i tej w 1691 r. – nie nastąpiła w następnym roku kolejna wyprawa. Na przykład w 1692 r. można było wykorzystać przyczółek w północnej Mołdawii do dalszej ofensywy, lecz był to czas, gdy opozycja nie zważała już prawie na nic, zrywała sejmy, a bez nich nie było możliwości spłaty długu wobec wojska i podjęcia kolejnych wypraw.
Wojsko liczne i śliczne
Oceniając wojsko w ostatniej wojnie polsko-tureckiej, warto zatem pamiętać o kilku kwestiach. Armia polska w wyprawach mołdawskich nie została ani razu pobita, wracała w granice Rzeczypospolitej niepokonana, z kilkoma drobnymi sukcesami, gdy już doszło do starcia z wrogiem, jak pod Pererytą w 1691 r. Do końca wojny prezentowała się bardzo dobrze, czego dowodem są słowa syna hetmana wielkiego koronnego, Jana Stanisława Jabłonowskiego, który następująco oceniał wojsko zgromadzone w 1698 r.: „(…) wojsko polskie, które chyba pod jeden Wiedeń tak liczne i śliczne było, nie wiem jeżeli ze dwie chorągwi husarskich bez kopij było”. Podobnego zdania byli dowódcy sascy, którzy nawet pogratulowali hetmanowi posiadania takiej armii.
Nie należy jednak sądzić, że było to wojsko najlepsze w historii I Rzeczypospolitej. Zdarzały mu się wpadki, takie jak najazd Tatarów na Lwów w 1695 r., gdy walki polsko-tatarskie toczyły się na ulicach tego miasta, ale i wojska cesarskie miały podczas tej wojny własne problemy. Jedno niefortunne wydarzenie nie może jednak przesłonić prawdziwego obrazu – wychodziliśmy z tej wojny zwycięscy, wojsko nie zostało ani razu pobite w polu, a wzmocnieni unią z Saksonią mogliśmy znów wrócić do gry o najwyższe cele w Europie. Pytanie, dlaczego tak się nie stało, trzeba już kierować do trzech osób: Augusta II, Piotra I i Karola XII. Z pewnością każdy, kto przeczytał ten tekst, zastanawia się teraz, dlaczego nasze wojsko było tak słabe podczas wielkiej wojny północnej, która wybuchła rok po zakończeniu konfliktu z Turcją. Czyżby ludzie walczący od lat nagle zapomnieli swojego fachu? Nie. Tylko człowiek walczący w wojnie domowej, niepewny jutra, z hetmanem, który ucieka z pola bitwy, bo chce zrobić królowi na złość, walczy inaczej. Prosty żołnierz nie miał już na kim się wzorować. Wcześniej, np. w 1673 r., gdy obóz wojenny opuszczał hetman litewski Michał Pac, na straży pozostał hetman koronny Jan Sobieski. W 1702 r. pod Kliszowem po ucieczce Hieronima Lubomirskiego nie został nikt.
Głównym celem Rzeczypospolitej w wojnie z Turcją było odzyskanie Kamieńca i Podola. Cel ten został osiągnięty na mocy pokoju w Karłowicach w 1699 r. Nie można powiedzieć, że go wyprosiliśmy, bo bez wysiłku zbrojnego nikt za darmo nie oddałby nam podolskiej twierdzy. Otrzymana od cesarza nota dyplomatyczna z 23 czerwca 1698 r. jasno to pokazywała – cesarz proponował w niej zawarcie z Turcją pokoju na zasadzie uti possidetis. Bez kolejnej mobilizacji sił Rzeczypospolitej i wykorzystania ich podczas kampanii podhajeckiej w 1698 r., której znaczenie podkreślił prof. Janusz Wojtasik, z pewnością ta ważna twierdza pozostałaby w rękach tureckich.
Jakub Witczak
Korzystałem z: Z. Wójcik, „Jan Sobieski 1629-1696”, Warszawa 1983; K. Sarnecki, „Pamiętniki z czasów Jana Sobieskiego”, cz. 1, pod red. prof. S. Sierpowskiego, Wrocław 2010; J. Ch. Pasek, „Pamiętniki”, opr. R. Pollak, Warszawa 1987; J. S. Jabłonowski, „Pamiętnik Jana Stanisława Jabłonowskiego, wojewody ruskiego”, opr. A. Bielowski, Lwów 1862
Skomentuj