Leszek Dulik,Konrad Zieliński
Świat utracony. Żydzi polscy,fotografie z lat 1918–1939
Boni Libri/ŻIH
Twarze na fotografiach
|
Nie ma już żydowskich miasteczek i dzielnic, drewnianych synagog, nie słychać gwaru młodzieńców w jesziwach. Przepadła cała żydowska diaspora w Polsce, przed wybuchem II wojny światowej najliczniejsza w Europie i druga co do wielkości na świecie. Pozostał pokarm dla pamięci: nieliczne zachowane macewy na porośniętych trawą kirkutach, trochę artefaktów materialnych, zabytków architektury, skarbiec dziedzictwa duchowego we wszelkich jego postaciach. I fotografie. Album „Świat utracony”, starannie skomponowany przez Leszka Dulika i Konrada Zielińskiego, zawiera ich kilkaset. Kompozycja jest tu adekwatnym określeniem, bo książka nie oferuje po prostu kolekcji zdjęć, ale spójną, uporządkowaną tematycznie i po części chronologicznie, wizualną wielowątkową opowieść o życiu społeczności żydowskiej na ziemiach polskich od odzyskania niepodległości do wybuchu wojny w 1939 r. Mieszczą się w niej zatem znaczące wydarzenia oraz procesy polityczne i społeczne, jak zamach majowy, pogrzeb Józefa Piłsudskiego, działalność polityczna w ramach instytucji i partii polskich oraz organizacji o charakterze narodowym i religijnym, powracające przez całe dwudziestolecie wystąpienia o podłożu antysemickim czy wielka fala emigracji do Palestyny i Stanów Zjednoczonych.Ale z tego zbioru fotografii wyłania się przede wszystkim panoramiczny obraz codzienności diaspory, której scenerię tworzą biedne poleskie wsie, małomiasteczkowe rynki oraz kramy kupców i rzemieślników, a w końcu ulice Krakowa, Wilna i Warszawy. Bogaty materiał przypomina o niemożliwym do przecenienia udziale Żydów, zarówno zasymilowanych, jak i akcentujących swoją odrębność, w kluczowych nurtach aktywności społeczeństwa IIRzeczypospolitej – w życiu kulturalnym we wszystkich jego przejawach, w nauce, edukacji, wojskowości, wreszcie w sporcie. Fotografie stanowią treść zasadniczą wydawnictwa, trzeba jednak podkreślić, że wszystkie są opatrzone szczegółowymi opisami, a każdy z rozdziałów poprzedzony jest krótkim, lecz gęstym merytorycznie wstępem, opowieść „pokazaną” uzupełnia więc historia zapisana. Dzięki takiej konstrukcji album skutecznie opiera się pobieżnemu przeglądaniu. Wprost przeciwnie, wymaga lektury w głębokim znaczeniu, pochłania, zmusza do oderwania się od teraźniejszości. Choć nie tylko dzięki walorom edytorskim. Również z powodu twarzy na fotografiach, już nieobecnych, ale zastygłych w ujęciach, wpatrzonych w czytelnika z intensywnością równą tej, z jaką on patrzy na nie. Tak wiele znaczą i mówią… Miesięcznik „Uważam Rze. Historia” objął album patronatem medialnym.
Marcin Niemojewski
Mary Beard
Pompeje. Życie rzymskiego miasta
Rebis
Przechadzka po antycznym mieście
|
Mary Beard znana jest w Polsce lepiej jako autorka i gospodyni cyklu wyprodukowanych przez BBC filmów dokumentalnych poświęconych realiom życia w starożytnym Rzymie niż jako twórczyni książek historycznych o tej samej tematyce. A szkoda, bo właśnie pisarstwo angielskiej badaczki pozwala w pełni docenić jej erudycję i umiejętność opowiadania o zawiłościach historii antycznej ze swadą reportera. Te walory sztuki pisarskiej Mary Beard doskonale oddaje jej książka o Pompejach. Amatorzy historycznej rzetelności nie mają powodów do narzekań – każdej hipotezy bronią argumenty oparte na wynikach sumiennych naukowych analiz: podstawą rekonstrukcji obyczajów i zachowań starożytnych mieszkańców miasta zniszczonego, ale i zakonserwowanego do naszych czasów przez erupcję Wezuwiusza są ocalałe freski, wszelkiego rodzaju inskrypcje zachowane na ścianach budynków i fragmenty materialnej spuścizny. A także, rzecz jasna, literatura przedmiotu. Ale ta praca nie jest kolejną rozprawą akademicką, chociaż wyszła spod pióra wykładowczyni filologii klasycznej. To reportażowa w stylu fascynująca próba przybliżenia odbiorcom rzymskiej codzienności, przedstawianej nie w sposób pomnikowy, lecz jako zwyczajna egzystencja zwyczajnych, podobnych do nas ludzi. Autorka zabiera chcących za nią podążać miłośników tematu na przechadzkę po antycznej miejscowości, wydobytej z wulkanicznych osadów, i przedstawia poszczególnych mieszkańców, tych najbogatszych i tych trudzących się w pocie czoła: notabli, bankierów, piekarzy, rzemieślników, których domy i warsztaty pracy przetrwały i mogą zdradzić dzisiaj historię swoich właścicieli. Opowiada o zwyczajach kulinarnych, o formach rozrywki i wypoczynku, na który niewielu miało czas, i życiu erotycznym, także odbiegającym od stereotypowych przekonań. Ukazuje rzeczywistość znajomą i mniej egzotyczną niż zwykliśmy sądzić, ale tym samym bliższą naszym doświadczeniom. To naprawdę dobra lekcja historii. MN
Ludwig Passarge
Z wiślanej delty.Tczew, Gdańsk, Żuławy, Malbork.
Szkice z podróży 1856
Oskar
Zaproszenie do podróży
|
Z pozoru jest to dziełko dla entuzjastów, bo kogóż w końcu może zainteresować relacja z wędrówki po delcie Wisły, spisana przez właściwie nieznanego w Polsce niemieckiego pisarza i podróżnika, a wydana po raz pierwszy w 1857 r.? Ale pozory mylą. Po pierwsze, jest to niezwykle cenny, w zasadzie pierwszy eseistyczny obraz krainy dość skąpo opisywanej w polskiej historiografii XIX w., dany przez niemieckiego urzędnika państwowego i bez wątpienia wiernego poddanego króla Prus, a mimo to z godną podziwu wnikliwością przedstawiający jej wielokulturowe korzenie i udział wszystkich sąsiadujących tu ze sobą narodów w dziejowym kształtowaniu jej specyfiki. W jego ujęciu region dolnej Wisły urasta do rangi kolejnej „małej ojczyzny”, pogranicza bogatego rozmaitością języków, obyczajów, wyznań, uwarunkowań historycznych i, paradoksalnie, konfliktów między poszczególnymi grupami mieszkańców. Po drugie, Passarge – świadom swojego pochodzenia – poświęcił ogromną część swoich wysiłków poznawaniu przeszłości i tradycji ziemi pruskiej oraz związanych z nią nacji i języków. Zdobytą wiedzę zaś umiał popularyzować. Tylko nieliczni pamiętają dzisiaj, że był jednym z pierwszych tłumaczy i wydawców twórczości Kristijonasa Donelaitisa, „ojca” litewskiej literatury pięknej. Należał do pionierów podróżopisarstwa w kręgu niemieckojęzycznym, a trzeba zaznaczyć, że tego typu piśmiennictwo cieszyło się w drugiej połowie XIX w. ogromną poczytnością i przyczyniło się do rozwoju badań nad folklorem i rozkwitu zainteresowania regionalizmem. Po trzecie wreszcie, dzieło Passarge’a to nie jest tylko przykład popularnego ówcześnie (a także obecnie) gatunku, ale ekspresja pewnego typu wrażliwości, coraz rzadszego w literaturze najnowszej. Pruski eksplorator, zdany na własne zmysły, jest fenomenalnym obserwatorem, skupiającym się na każdym szczególe i widzącym w nim punkt wyjścia do osobnej opowieści. W rezultacie XIX-wieczny podróżnik oferuje nam prawdziwą ucztę czytelniczą. MN
Andrzej Ćwiek
Hieroglify egipskie .Mowa bogów
Wydawnictwo Poznańskie
Magia kamiennych ksiąg
|
W książce Andrzeja Ćwieka czytelnik otrzymuje nie tylko zarys dziejów starożytnego Egiptu, ale także krótki kurs nauki odczytywania hieroglifów wraz z dołączonym podstawowym słownikiem – zwłaszcza ta część może zafascynować umysły otwarte na zdobywanie wiedzy. Auror przypomina nam, że „w powszechnej opinii tradycja europejska zaczyna się od kultur antycznych – starożytnej Grecji i Rzymu. Jesteśmy nieświadomi egipskiego pochodzenia wielu wynalazków, idei i motywów. Dotyczy to nauki, religii, filozofii, symboliki w sztuce, ale także imion, jak Onufry czy Zuzanna, czy słów takich jak chemia, heban czy bazalt. Dzielimy dobę na dwadzieścia cztery godziny nieświadomi, że zawdzięczamy to faraońskim kapłanom. Używamy komputerowych programów Adobe, nie wiedząc, że to słowo pochodzące od staroegipskiego terminu oznaczającego »cegłę«, które dzięki Arabom zawędrowało do Hiszpanii i dalej, z Kolumbem, do Ameryki. Z podziwem i niezrozumieniem patrzymy na teksty na ścianach świątyń i grobowców. A przecież warto spróbować zrozumieć coś samemu. Nie tylko po to, by powrócić do korzeni; zajrzenie w niezwykły świat hieroglifów może przynieść ze sobą zdumiewające odkrycia dotyczące nie tylko przeszłości, lecz także pewnych prawd ponadczasowych. A przede wszystkim wiąże się z ogromną satysfakcją, kiedy uda się nam odczytać to, co niezrozumiałe, ukryte, tajemnicze. Kamienie zaczynają wtedy mówić, a mają naprawdę wiele do powiedzenia”. Ogromnym walorem publikacji są liczne fotografie obrazujące poruszane przez autora zagadnienia. AN
Anna Arno
Jaka szkoda. Krótkie życie Pauli Modersohn-Becker
Fundacja Terytoria Książki
Portret malarki
|
To kolejna książka wydana w serii „Portrety kobiet” – dotychczas ukazały się m.in. publikacje poświęcone Dagny Przybyszewskiej (autorstwa Aleksandry Sawickiej) czy Helenie Modrzejewskiej (Andrzeja Żurowskiego). Anna Arno zabiera nas do świata wyobraźni i sztuki Pauli Modersohn-Becker – niemieckiej malarki z przełomu XIX i XX w. Żyła zaledwie 31 lat – przed śmiercią westchnęła podobno: „Jaka szkoda”. Nie zobaczyła narodzin kubizmu, nie doczekała własnej wystawy. Od najmłodszych lat chciała „stać się kimś”, „nareszcie coś osiągnąć”. Jako pierwsza kobieta namalowała siebie nago – na obrazie kładzie rękę na brzuchu i ciekawie wygląda z obrazu. W ogóle najchętniej portretowała siebie lub inne kobiety, czasem też dzieci. Fascynowało ją macierzyństwo – jedne z ciekawszych jej prac to obrazy, na których widzimy kobiety (z obnażoną piersią lub zupełnie nagie) karmiące niemowlęta. Artystka w swojej sztuce osiągnęła spełnienie. Niestety, nie odnalazła go w małżeństwie z Ottonem Modersohnem, także malarzem. Zmarła nagle 20 listopada 1907 r. w wyniku powikłań poporodowych (2 listopada urodziła córeczkę). Paula Modersohn-Becker zaliczana jest dziś do grona najwybitniejszych malarek niemieckich XX w. Dzięki biografii napisanej przez Annę Arno możemy bliżej poznać zarówno burzliwe życie artystki, jak i jej dzieła – w książce zamieszczono reprodukcje prac Modersohn-Becker, które dowodzą jej talentu i posiadania własnego stylu. Warto przyjrzeć się im uważnie. AN
Jakub Tyszkiewicz
Rozbijanie monolitu.
Polityka Stanów Zjednoczonych wobec Polski 1945–1988
PWN
Przyjaciele zza oceanu
|
Marek A. Koprowski
Żołnierze wyklęci.
Złapali go i dostał czapę
Replika
Przywracanie pamięci
|
Marek Koprowski, specjalizujący się w tematyce Kresów
Wschodnich, zwłaszcza Wołynia, autor ponad 20 książek, w swej nowej publikacji
powraca do tematyki żołnierzy wyklętych. Czytelnik otrzymuje już trzeci tom (po
„Żołnierze Wyklęci. Przecież to dziecko bandyty!” i „ŻW. I znów za kraty”)
wspomnień walczących w podziemiu antykomunistycznym. To historie ludzi, „dla
których walka o wolność ojczyzny z każdym jej wrogiem stanowiła oczywistość.
Nikt z nich nie zastanawiał się, czy warto. Tak zostali wychowani. Autorzy relacji zebranych w »Złapali go i dostał czapę« wiele razy spoglądali śmierci w oczy, znosili nieludzkie
tortury, porzucali domy i rodziny, aby nie dać się złapać. Pokonywali jednak
wszelkie przeciwności za sprawą charyzmatycznych dowódców oraz dzięki własnej
odwadze, sprytowi i poświęceniu.
Bohaterowie Koprowskiego również obecnie udowadniają, że ojczyzna i jej losy
wciąż są dla nich niezwykle ważne. Angażują się więc w pielęgnowanie pamięci o
trudnych, minionych czasach i ich bohaterach”. Na końcu książki zamieszczono
kilka zdjęć. Widnieją na nich m.in. kapitan Stanisław Łukasik „Ryś”, Tadeusz
Szych „Biały” czy major Zygmunt Szendzielarz „Łupaszko” – zostali zamordowani
przez siepaczy komunistycznych władz powojennej Polski. Po 70 latach kolejne
pokolenia Polaków nie tylko poznają ich nazwiska, ale mogą spojrzeć w ich
twarze – na fotografiach zwykle uśmiechnięte, pełne nadziei i determinacji.
Uwagę przykuwa także pełne umundurowanie i uzbrojenie oddziałów, nie była to
więc – wbrew ubeckiej propagandzie – zbieranina „karłów reakcji”, tylko
regularne wojsko; żołnierze, którzy nie pogodzili się z przejęciem Polski przez
komunistów, z odebraniem nam przez Stalina Kresów i de facto – suwerenności. AN
Anna Zasiadczyk, Artur Krasicki
Polskie firmy rodzinne
Muza
Tradycja, patriotyzm, biznes
|
Wbrew temu, co można by myśleć, w Polsce istnieje wiele firm, które obecnie prowadzi trzecie, a nawet czwarte pokolenie spadkobierców. W książce Artura Krasickiego i Anny Zasiadczyk sukcesorzy stuletnich tradycji z dumą dzielą się opowieściami o historii biznesów, które zostały zapoczątkowane przez ich dziadków czy pradziadków, niekiedy jeszcze w czasie zaborów, i były mozolnie budowane przez kolejne lata. Jak podkreślają autorzy we „Wstępie”, ich publikacja obejmuje „trzynaście rodzin, trzynaście zawodów, trzynaście różnych, choć podobnych losów. Ludzie uwikłani w zagmatwaną historię naszej ojczyzny, lecz dumni z polskości, swej lokalnej tożsamości, których siłą i mocą sprawczą była i jest rodzina. To głównie dzięki niej nie dali się upokorzyć i zniszczyć nieprzychylnej władzy czy bezdusznemu systemowi. Opowieść o rodzimych rzemieślnikach to nie tylko historia danych zawodów. Dzięki nim poznaliśmy historię miast, codzienne życie minionych lat, dawne obyczaje. Po raz kolejny utwierdziliśmy się też w przekonaniu, że wpływ zaborów ciągle jeszcze tkwi w naszej świadomości. W Poznaniu rozczuliła nas dbałość o detal, w Krakowie nieco rozbawił artystyczny galicyjski sznyt, w Warszawie olśnił niemal europejski rozmach. W Łodzi zasmucił niszczący wpływ przemian ustrojowych. To była fascynująca podróż w przeszłość. Do Polski, której już nie ma, do której wielu z nas, karmionych nostalgicznymi wspomnieniami babć i dziadków, wraca pamięcią. To również opowieść o Polsce współczesnej, o walce z absurdalnymi przepisami, unijnymi dyrektywami, korporacjami, zalewającymi rynek tanią i byle jaką chińszczyzną. Bronią tych ludzi jest przekazywana z pokolenia na pokolenie jakość, uczciwość, rzetelność. Ich atutami determinacja, pracowitość, umiłowanie rodzinnej tradycji”. Mnie zaś ujęły zwłaszcza losy krakowskich firm: fotograficznej założonej w 1918 r. przez Zygmunta Garzyńskiego i zegarmistrzowskiej, powstałej w 1899 r. dzięki Józefowi Płonce. Ale pozostałe historie polskich rzemieślników, prowadzących swe zakłady z dziada pradziada, są nie mniej wciągające (np. ród rusznikarzy Szymkowiaków z Poznania czy Kielmanów – szewców z Warszawy). Całość została ubogacona zdjęciami pochodzącymi z archiwów rodzinnych, kopiami przedwojennych reklam i anonsów prasowych, a także współczesnymi fotografiami aktualnych właścicieli firm. Miesięcznik „Uważam Rze. Historia” objął książkę patronatem medialnym.
Agnieszka Niemojewska
P. Brzeziński, R. Chrzanowski, T. Słomczyński
Pogrzebani nocą.
Ofiary Grudnia ’70 na Wybrzeżu Gdańskim.
Wspomnienia, dokumenty
Polska Press Gdańsk
Nieznane ofiary Grudnia ’70
|
Mimo że od tragedii Grudnia ’70 minęło 45 lat i wydano na ten temat kilkadziesiąt książek i kilkaset artykułów, to sylwetki ofiar grudniowej masakry były dotąd znane tylko wąskiemu kręgowi krewnych i najbliższych znajomych. Nawet profesjonalni historycy nie poświęcali im większej uwagi, skupiając się zwykle na przebiegu robotniczej rewolty oraz mechanizmach podejmowania przez władze komunistyczne zbrodniczych decyzji. Książka „Pogrzebani nocą…” wypełnia dotkliwą lukę w naszej historiografii, rzucając zarazem nowe światło na tragiczne wydarzenia Grudnia ’70. Ukazuje je w zupełnie nowej perspektywie, czyli z punktu widzenia ofiar i ich rodzin. Publikacja oparta jest na zebranych przez autorów unikatowych relacjach świadków, a także nieznanych dotąd dokumentach archiwalnych. Jak podkreślił w recenzji wydawniczej prof. Wojciech Polak, „Książka napisana jest w sposób niezwykle kompetentny, fachowy, a przeprowadzana wzorcowo krytyka źródeł, zwłaszcza w odniesieniu do okoliczności śmierci poszczególnych opisanych osób, mogłaby być pomocna w przeprowadzaniu ćwiczeń dla studentów historii. Rzecz ciekawa – w wyniku lektury dowiadujemy się nie tylko o wielu dramatycznych epizodach gdańskiego i gdyńskiego Grudnia ’70. Ciekawie i wnikliwie opracowane życiorysy poległych robotników dają lepszy obraz życia w PRL niż niejedno naukowe opracowanie. Widzimy w nich autentyczną biedę, głodowe zarobki, walkę o codzienny byt, ciasne klitki, w których gnieżdżą się wieloosobowe rodziny, zatłoczone hotele robotnicze, garnki z zupą przemycane dla rodziny z jednostki wojskowej, młodego robotnika oszczędzającego zarobione pieniądze, aby wspomóc uboższych braci itd. To uświadamia nam, czym był gomułkowski PRL, a także dlaczego tych ludzi tak bolała owa grudniowa podwyżka cen wprowadzona przez komunistycznych kacyków”. Poruszająca i pouczająca lektura. AN
Dariusz Koźlenko
Sami swoi.
Na planie i za kulisami komedii wszech czasów
Fabuła Fraza
Kargul! Podejdź no do płota!
|
W 1966 r. na planie filmu „Sami Swoi” zagrano ostatnią scenę. Polecana publikacja to próba opisania fenomenu filmu i uzyskania odpowiedzi na pytanie, co sprawia, że zarówno „Sami swoi”, jak i kolejne dwie części („Nie ma mocnych”, „Kochaj albo rzuć”) nie tylko nadal bawią, ale wciąż zdobywają nową widownię. Dariusz Koźlenko sięga do archiwalnych wywiadów, zdjęć, relacji prasowych, ale przede wszystkim rozmawia z tymi, którzy ten film tworzyli, m.in. reżyserem Sylwestrem Chęcińskim czy Jerzym Janeczkiem, odtwórcą roli Witii Pawlaka. Rozmawiają o trudnych początkach filmu, pomysłach na postacie, kłopotach z obsadą (albo raczej z głosem Władysława Hańczy wcielającego się w postać Kargula, który z natury nie zaciągał jak kresowiak, w przeciwieństwie do filmowego Pawla, czyli Wacława Kowalskiego), zmiennych losach scenariusza i pierwowzorach głównych bohaterów, prywatnym archiwum Sylwestra Chęcińskiego, dążeniu do perfekcji, animozjach, kłótniach, wielkich przyjaźniach i rywalizacji oraz szczęśliwym zakończeniu, czyli o życiu po premierze. Ponadto autor rozmawia z Andrzejem Mularczykiem – autorem scenariusza – i operatorem kamery Andrzejem Ramlauem, a także ze scenografem i kostiumologami. Spotyka się z aktorami – wspomnianym już Jerzym Janeczkiem oraz Iloną Kuśmierską i Ryszardem Kotysem. Z rozmów tych układa opowieść o tym, jak powstawała najzabawniejsza polska komedia, o ciężkiej pracy na planie, o zawodowej rywalizacji między dwoma głównymi „lokomotywami” filmu – Władysławem Hańczą i Wacławem Kowalskim. O aktorskich ambicjach, tremie debiutantów, postsynchronach, które uratowały film, i o tym, jak w trakcie kręcenia zmieniał się scenariusz „Samych swoich”. Koźlenko przytacza anegdoty z planu filmowego i nieznane, nigdy dotąd nieopisane szczegóły kręcenia polskiej komedii wszech czasów. Dla fanów trylogii Chęcińskiego lektura obowiązkowa. Miesięcznik „Uważam Rze. Historia” objął książkę patronatem medialnym. AN
Red. naukowa:
Bolesław Orłowski
Polski wkład w przyrodoznawstwo i technikę. Słownik polskich i związanych
z Polską odkrywców, wynalazców oraz pionierów nauk matematyczno-przyrodniczych i techniki
Instytut Historii Nauki
PAN/IPN
Cudze chwalicie, swego nie znacie
|
Jakże trafne są powyższe słowa zaczerpnięte z poety, bajkopisarza i patrioty Stanisława Jachowicza w odniesieniu do wkładu polskich naukowców, odkrywców i wynalazców w rozwój światowej cywilizacji. O ile bowiem w powszechnej świadomości Polaków funkcjonują pisarze dawnych epok oraz ich dokonania, o tyle w znikomym stopniu posiadamy wiedzę o naszych rodakach, którzy odnosili sukcesy w naukach matematyczno-przyrodniczych i technicznych. Dlaczego tak się działo i nadal dzieje? Najtrafniej ujął to prof. Bolesław Orłowski, redaktor naukowy i opiekun całego projektu, we wstępie do pierwszego tomu tego wyjątkowego „Słownika...”: „W ciągu trzech ostatnich stuleci, kiedy większość narodów zajmowała się przede wszystkim tworzeniem podstaw materialnego dobrobytu, świadoma część polskiego społeczeństwa skupiała swe wysiłki na zachowaniu tożsamości narodowej i dążeniu do odzyskania niepodległości. W tych warunkach nasza historiografia odnotowywała więc w pierwszym rzędzie działaczy patriotycznych, bohaterów walczących o sprawę narodową oraz tych, którzy wspierali tę walkę piórem. A powstająca głównie ku pokrzepieniu serc literatura ukształtowała świadomość społeczną wyczuloną na tego rodzaju aktywność. Wszelkie dokonania na innych polach znajdowały się poza głównym nurtem powszechnych zainteresowań, toteż łatwiej ulegały zapomnieniu”.
Ale wreszcie dostrzeżono tę lukę w wiedzy rodaków. Szczęśliwie naukowcy z Instytutu Historii Nauki im. Ludwika i Aleksandra Birkenmajerów Polskiej Akademii Nauk podjęli się tytanicznej pracy przywrócenia pamięci o wybitnych ludziach związanych z dziejami Polski. Bo trzeba tu jeszcze zaznaczyć, że w czterotomowym słowniku znaleźli swe miejsce nie tylko Polacy działający na terenie kraju, ale także ci, którzy odnosili sukcesy na obczyźnie, a poczuwali się do związków z polskością, jak również obcokrajowcy, którzy swe największe osiągnięcia mieli na polskiej ziemi i przyczynili się do jej rozwoju. Jak podkreśla prof. Orłowski, „Czytelnicy i użytkownicy »Słownika« będą bez wątpienia zdumieni wagą i skalą przedstawionych na jego łamach polskich osiągnięć”.
Nim przejdziemy do studiowania poszczególnych haseł, warto wczytać się z uwagą w poprzedzający je „Krótki zarys zmiennych historycznie warunków uprawiania przez Polaków nauk przyrodniczych, ścisłych i techniki (w Polsce i poza nią)”, gdzie prof. Orłowski zaprezentował m.in. etapy postępu technicznego na polskich ziemiach (od państwa Mieszka I) oraz społeczno-polityczne przyczyny problemów z tym związanych (zwłaszcza zabory, a następnie wyniszczające wojny). Natomiast wczytując się w poszczególne hasła, pamiętajmy, że w każdym z nich widnieje wyjątkowy człowiek, który swe życie poświęcił nauce dla dobra przyszłych pokoleń. Wszyscy, o których napisano w czterech obszernych tomach, wreszcie doczekali się godnego upamiętnienia. Dla współczesnego czytelnika to nieprzebrana skarbnica wiedzy o wybitnych ludziach z przeszłości. Wydawnicze wydarzenie!
Agnieszka Niemojewska
Skomentuj