Zacznijmy od pytania kluczowego: wampiry istnieją?
Na upartego można stwierdzić, że tak. Tyle że zawsze byli nimi posądzający innych o krwawe fascynacje, a nie ich ofiary przebijane osinowym kołkiem i mordowane na setki innych, niezwykle przemyślnych sposobów.
Jakie mieli ku temu powody?
Nie potrafili wytłumaczyć racjonalnie różnych zjawisk, szukali więc ich przyczyn. Najprościej było obarczyć nieszczęściami typu nagła śmierć bliskich, epidemia czy pomór zwierząt pobliską obecnością ludzi chromych, kalekich, odstających od standardów swoim wyglądem. Schemat był zawsze taki sam. Przychodziła epidemia, dżuma czy cholera i zaczynała dziesiątkować znajomych, rodzinę. Rozpoczynało się więc poszukiwanie przyczyn, by doprowadzić do tak zwanej homeostazy, jak określają „uspokojenie” antropolodzy. Typowano więc osobę, która zostawała „kozłem ofiarnym”. A to owczarza, a to guślarza czy człowieka, który mieszkał za wsią, w oddaleniu od siedzib ludzkich.
Musiał to być żywy osobnik?
Niekoniecznie. Równie dobrze mógł być to ktoś zmarły. Wręcz lepiej, żeby tak było. Zmarli się nie bronią, nie mogą się wyłgać od kary. Trzeba przy tym mieć na uwadze, że samo określenie „wampir” to jedynie stosowane dziś słowo wytrych. Panteon wierzeń słowiańskich był niezwykle szeroki. Opisując działania antywampiryczne, możemy spokojnie posłużyć się całym wachlarzem możliwości i mówić o aktach antystrzygowych, antyporońcowych, antyniechszczeńcowych, antywieszczych, antytopielcowych, antymarowych i wymieniać tak praktycznie bez końca. Stworków dawnego pogańskiego świata, w które ubierane były niepokoje ówczesnych ludzi, było bardzo dużo. Jeśli więc mówimy o działaniach antywampirycznych, znaczy to jedynie, że zawężamy spektrum, żeby ułatwić sobie opis sytuacji, skupiając się na samym fakcie „szkodzenia ludziom” i ich reakcjom.
Wampir to taki stwór, który wychodzi nocą z grobu i, odżywiając się ludzką krwią, pozostaje poza rozkładem, w stanie ożywionym szkodzi innym ludziom. Żeby go unieszkodliwić, trzeba go przygwoździć do ziemi. Czy to kołem, czy to kołkiem, czy też zasypując stertą kamieni. Najlepiej obracając go, jak to mówili dawni księża „na gębę”, czyli twarzą do ziemi, żeby po przebudzeniu kopał w głąb, a nie na zewnątrz. Dla pewności warto było obciąć mu głowę i złożyć ją w stopach, żeby nie mógł do niej dosięgnąć.
Czemu?
To oczywiste. Mając ją w rękach, mógłby swobodnie się przemieszczać, widząc drogę. Wszystkie te praktyki miały za zadanie zatrzymać delikwenta w grobie i spowodować, żeby nie miał możliwości czynienia kolejnych złych uczynków. Jeżeli były symptomy, że wyglądał „jak żywy”, wydanie wyroku było niezwykle łatwe. Pamiętajmy przy tym, że zwłoki często wykopywano wkrótce po pogrzebie, ciało nierzadko trupieszało (mumifikowało się), na przykład poprzez warunki geologiczne potrafiące utrzymać zwłoki w świetnym stanie. Szczególnie te dwa ostatnie przypadki wzbudzały niemałe emocje ludzi, którzy nie posiadali dzisiejszej wiedzy na temat rozkładu zwłok. Było dla nich oczywiste, że jeśli trup wygląda „jak żywy”, jest rumiany, nie widać na nim typowych zmian pośmiertnych, to znaczy, że po śmierci stał się wampirem, strzygą, wilkołakiem i to jemu można przypisać problemy, które dotknęły żywych. Wtedy sięgano po wspomniany już niezwykle szerokim asortyment okaleczeń i profanowano zwłoki, licząc, że to przyniesie kres chorobom, tajemniczym morderstwom czy nawet zrazie.
A jeśli tak się nie stało?
Szukano kolejnego delikwenta i przeprowadzano zabiegi antywampirze aż do skutku. W końcu, co chyba logiczne, choroby i inne zagrożenia faktycznie znikały.
Kiedy nastąpił kres tego typu praktyk?
Na dobrą sprawę zabiegi antywampiryczne przetrwały do dziś. Dla przykładu rzucanie ziemi na trumnę stanowi symboliczne pożegnanie, zamykanie jej gwoździami służy temu, by nieboszczyk czasem się z niej nie wydostał, zasłanianie luster w domu – by nie zobaczyć zmarłego, wynoszenie nogami do przodu – by zmylić mu ewentualną drogę powrotną. Może to się wydać szokujące, ale ceremonie katolickie mają do dziś charakter pożegnalno-antywampiryczny. Jeszcze do niedawna rzucano ciernie akacjowe na trumny, żeby ewentualny „wampir” pokaleczył się, kiedy będzie wstawał. Oczywiście, robimy to wszystko bezwiednie, nie zdając sobie sprawy, że to połączenie wierzeń pogańskich i chrześcijańskich.
Zdawać by się mogło, że chrześcijaństwo powinno zwalczać zabobon.
W moim przekonaniu wiara chrześcijańska podtrzymała wiarę w „wampiry”. Nowe liturgie wczesnośredniowieczne znakomicie pasowały do starych pogańskich wierzeń. Kiedy prości, plemienni ludzie słyszeli o piciu krwi, jedzeniu ciała, przybijaniu do krzyża, zmartwychwstaniu mimo przebitego boku, o zamykaniu wielkim głazem ciała w grobie, by leżący w środku Jezus nie mógł się wydostać, czuli się jak „w domu”. Dodajmy do tego dusze zmarłych, które w wyniku złych uczynków trafiają do piekła lub błąkają się po czyśćcu, czy też cały feudalny obraz piekła, to w sumie przeskok mentalny pomiędzy pogaństwem a chrześcijaństwem nie jawi się znów tak wielkim problemem, jak mogłoby się to dziś zdawać.
Spójrzmy dalej. Przecież piekło z Lucyferem i całą gromadą różnej maści diabłów, diabełków, demonów, półdemonów różnej rangi doskonale komponowało się z licznym bestiariuszem pogan.
Mało tego. Przecież jeszcze w XVII-XVIII w. księża katoliccy, tacy jak Benedykt Chmielowski, dawali porady, jak unicestwić wampira. „Kazałem go na gębę położyć, ale tej nocy mawiano, że znowu wychodził i ludziom szkody robił. Kazałem więc mu szyję obciąć rydlem, tak jak stara wiara katolicka i zwyczaj nakazuje”. Nie jest więc tak, że są to relikty pozostałe wyłącznie sprzed czasów wiary chrześcijańskiej. To, że na terenach Słowian tak długo przetrwała wiara w wampiry, świadczy natomiast o tym, że trafiła ona na podatny grunt. Weźmy nasze wszystkie święta. Przecież tu też mamy pogaństwo w chrześcijaństwie. Zielone Świątki, świętego Jana, choinki bożonarodzeniowe, skorupki wielkanocne, śmigusa dyngusa, wszystko to jest poprzeplatane i ponakładane. Analogicznie było z wampirami, które zasiliły piekielne hufce.
Wampiry, przypisywane Słowianom, nie są ich wynalazkiem.
Istnieją mówiące o nich źródła rzymskie, rękopisy pochodzące z Chin, ale szukając źródeł wampiryzmu, należy przesunąć je w okolice górnego paleolitu i ówczesnych wspólnot.
Biedny Drakula właśnie pozbawiany jest ojcostwa.
No, niestety, mówimy o głębokich atawizmach. Wspólnoty te zespalał lęk przed śmiercią i obawy przed innością. Elementy niepożądane, zagrażające jedności wspólnoty, zagrażające jej swoimi defektami czy innym sposobem bycia były brutalnie eliminowane. To czysto antropologiczne mechanizmy. Jednak jeśli mówimy stricte o przetrwaniu idei wampiryzmu, to tu trzeba oddać Słowianom ich niezbywalne prawo do stworzenia prawdziwego kultu wampirów. Samo słowo „wampir” jest pochodzenia słowiańskiego. Najwięcej zapisów historycznych dotyczących tej tematyki znajdziemy w Słowiańszczyźnie południowej rozsianej na Bałkanach. Wschodnia opiewała upiory, a w naszej, zachodniej, wszystkie znane wampirze elementy nabrały kondensacji.
Wygląda na to, że mieliśmy zawsze niezwykle bogate życie duchowe.
Coś w tym jest, bo na przykład tacy Niemcy, czy mówiąc ogólnie Germanie, byli bardziej racjonalni i tłumaczyli sobie wszystko działaniem przyrody. U nas zaś nadchodził zmrok, gasło światło, ludzie siadali i zaczynali opowiadać o upiorach. Zawsze żyliśmy gdzieś na granicy rzeczywistości i mistycyzmu. Z tego też może wynikać szereg, ujmijmy to skrótowo, nieporozumień pomiędzy uduchowionymi Słowianami i racjonalnymi Germanami.
Co łączy „wampiry” wydobywane z grobów przez archeologów?
Od 70 do 80 procent pochówków tego typu, które dane było mi badać, to osoby wyróżniające się anormalnymi cechami fizycznymi. Były zbyt wysokie, jak na obowiązujące standardy, albo za niskie. Garbate, kulawe, brakowało im kończyn. Z częścią z nich fizycznie pozornie wszystko było w porządku, ale miały drobne cechy osobnicze mogące denerwować im współczesnych. Na przykład krzywą przegrodę nosową, która owocowała świszczeniem podczas mówienia. Mogło być to również nadciśnienie tętnicze, przez które dany osobnik chodził czerwony i napuchnięty. Pamiętajmy, że w dawnych wiekach występowały praktycznie wszystkie znane nam choroby, a leczono może kilka.
Jakie znane dziś choroby czy dolegliwości mogły być ówcześnie brane za oznaki wampiryzmu?
Weźmy chociażby światłowstręt. Pasuje?
Wręcz doskonale.
Uczulenie na czosnek i inne związki zawierające alaninę także. O wydłużonych zębach nie wspominając. To dolegliwości ludzi żywych, chorych na porfirię, które mogły skazać ich na potępienie otoczenia i zakończyć się śmiercią. Przy zwłokach mamy zaś do czynienia z oczywistościami takimi jak gazy gnilne. W relacjach z minionych epok powtarza się, że po ścięciu głowy „wampir” wydobywał z siebie straszny ryk. I to też się zgadza, bo wspomniane gazy faktycznie ulatują, generując przy okazji niezwykle głośny hałas.
Czytając pańską książkę, można odnieść wrażenie, że średniowiecze to jedne wielkie wykopki w poszukiwaniu wampirów. Jaka faktycznie była skala tego procederu?
To popularne spojrzenie na temat, takie mniemanie, że mieliśmy do czynienia z prawdziwą epidemią wampiryzmu. Tymczasem były to przypadki marginalne. Na sto czy dwieście grobów na ślady działań wampirobójczych natrafiamy góra w dwóch przypadkach. Nadmienię jednak, że wielu grobów nie jesteśmy obecnie w stanie zdiagnozować. Najskuteczniejszym sposobem unicestwienia wampira było spalenie go w ogniu. A przecież po kościach całopalnych rozrzuconych na większym terenie nie zostały do dziś żadne ślady. Wiele jest przypadków, które można by podciągnąć pod groby antywampiryczne, ale je odrzuciłem, znajdując każdorazowo inne wytłumaczenia.
Zwłoki bez głowy mogły ją utracić w trakcie bitwy.
Na przykład. Inne przypadki to zwłoki pochowane na boku lub piersiach, które niby to wskazują na pewien rytuał, a przecież mogły być wrzucane „na szybko” w prześcieradłach w czasie pomoru. Żeby powiedzieć, że mamy do czynienia z pochówkiem antywampirycznym, muszą być spełnione następujące warunki: ciało musi być pochowane poza cmentarzem, nago, bez żadnego wyposażenia, w nienaturalnej pozie, na przykład na brzuchu lub ze ściętą głową umieszczoną u stóp, ciało może być też związane i przywalone kamieniami. Naszego potencjalnego „wampira” winny wyróżniać ponadto jakieś nietypowe cechy towarzyszące, takie jak karłowatość, ponadprzeciętny wzrost czy „szpetny” garb. To jednak też nie stanowi gwarancji trafnej oceny. Osoby posądzane o wampiryzm były przecież często oskarżane za sprawą nietypowych zachowań, niewidocznych na kościach. Jak choćby zespół Tourette’a, który był dla otoczenia wyjątkowo przerażający.
Praktyki antywmpiryczne miały miejsce jeszcze w XX w. Odnotowano je na przykład w Berlinie.
Pamiętajmy, że wschodnie Niemcy to w większości genetyczni i nierzadko kulturowi Słowianie. Coraz popularniejsze dziś badanie genetyczne, które przeprowadzić może każdy, udowadnia to naukowo. Obrzędy magiczne trwały u nas wyjątkowo długo. Pomijam już przypadki z czasów I wojny światowej, kiedy to bardziej nabrzmiałe trupy żołnierzy niemieckich były przebijane przez chłopów kołkami.
Weźmy za to przykład z lat 30. XX w., kiedy to pod Wieluniem zamordowano starszego pana, który zapadł w letarg. Uznano, że nie żyje. Zaczęto przygotowanie do pogrzebu, w chałupie pojawiły się kobiety, które rozpoczęły śpiewanie nabożnych pieśni. Tymczasem staruszek nie dość, że się poruszył, to zaczął wychodzić z trumny, co skończyło się dla niego tragicznie. Został zabity kłonicami, po czym obcięto mu głowę łopatą. Operację uznano za sukces i odnotowano, że „strzygoń już więcej nie próbował się ruszać”.
Osobnym tematem są pochówki dzieci. Czy to zbyt wcześnie narodzonych, czy też zmarłych zanim zostały ochrzczone.
W sumie to trochę temat tabu. Swego czasu starałem się o grant, by zgłębić ten temat i nie uzyskałem go, bo „sprawa jest etycznie wątpliwa”. Tymczasem sprawa jest bardzo ciekawa w sensie naukowym. Dzieci takie chowano niczym potencjalne wampiry, czyli „na gębę”, co oznacza twarzą w dół. Z tym, że nie w sposób klasyczny, w trumnach, tylko w garnkach. Dno garnka skierowane było w górę, głowa „porońca” czy „niechrzczeńca” umieszczana była w dół i tak jak w przypadku dorosłych wampirów chodziło o to, żeby po przebudzeniu dziecko takie wchodziło w głąb ziemi, a nie do ludzi.
Było to faktycznie masowe?
W XVIII w. rozesłano do księży zapytanie, jak wygląda sprawa pochówku niechrzczonych dzieci. Zdecydowana większość odpisała, że „wedle starego zwyczaju” mają na ten cel miejsce za cmentarzem, za kapliczką, za krzyżem przydrożnym, za wsią, czyli poza ziemią poświęconą. To się zawsze powtarzało. Korzystano też z tak zwanych „żali”, czyli starych, pamiętających rzymskie lub pogańskie czasy cmentarzy. To jest świetnie udokumentowane archeologicznie. Trudno bowiem przeoczyć sytuację, kiedy na starożytnym cmentarzu nagle trafia się na średniowieczny garnek z dzieckiem, którego twarz dodatkowo skierowana jest w dół.
Jak powstał dzisiejszy obraz wampira?
To składowa wielu elementów. Wampir jako taki to kondensacja wszystkich mitologicznych demonów zagrażających życiu ludzkiemu. Część z nich wymienialiśmy powyżej, a było ich naprawdę dużo. Życie lubi uproszczenia, z czasem więc powstała jedna postać, której twarz dał Wład Palownik, czyli słynny Drakula z powieści Brama Stokera. Nietoperz, w którego zamienia się dziś w filmach nasz wampir, to owoc hiszpańskiej konkwisty. Nietoperze pijące krew występują bowiem jedynie w Ameryce Południowej, musiały więc stamtąd przybyć do naszych opowieści.
Zastanawia mnie udział księży katolickich w obrządkach antywampirycznych.
Księża to nie kosmici, którzy przybyli na Ziemię z innego świata, tylko zawsze byli jednymi z nas, pochodzili w dużej mierze „z ludu”, bardzo często z rodzin chłopskich. Tak jak już wspomniane święta katolickie zmieszały się z pogańskimi terminami i obrządkami, tak samo było z działaniami księży średniowiecznych i nowożytnych, którzy, ucząc się nowej wiary, mieszali znane sobie zachowania z nowymi przykazaniami. Przełożenie akcentów mogło być bardzo proste. Po ubraniu strzyg w nowe wzorce, ksiądz taki nie walczył już z zabobonem, tylko z samym diabłem lub opętaniami. Mówiąc to, nie mam zamiaru być obrazoburczy czy atakować wiary chrześcijańskiej. Byliśmy wtedy na takim a nie innym poziomie rozwoju intelektualnego. Pamiętać też należy, że czasy pogańskie wbrew sielankowej otoczce, którą dziś się im przypisuje, były naprawdę niezwykle brutalne i pozbawione miłosierdzia. Jeszcze dziś znaczna część ludzi faktycznie nie rozumie zasad Prawd Wiary i swoją religijność traktują czysto mechanicznie. Łatwo więc sobie wyobrazić, co mogło się dziać w głębokim średniowieczu.
Rozmawiał Rafał Otoka-Frąckiewicz
Łukasz Maurycy Stanaszek jest m.in. autorem książki „Wampiry w średniowiecznej Polsce”, która ukazała się nakładem wydawnictwa Narodowego Centrum Kultury.
Skomentuj