Rafał Ziemkiewicz
Złowrogi cień Marszałka
Fabryka Słów
*
Przezwyciężyć mit
***
Wojciech Lipoński
Narodziny cywilizacji Wysp Brytyjskich
Wydawnictwo Poznańskie
*
Napisać cywilizację
|
Książka Wojciecha Lipońskiego zasługuje na uwagę z wielu względów, a tutaj warto wymienić przynajmniej najważniejsze z nich. Po pierwsze, interesująca jest już sama historia recepcji tego dzieła. Wydane oryginalnie w 1995 r., doczekało się do tej pory kilku wznowień – obecna edycja jest już czwartą. W oficjalnym wymiarze istnienia zdobyło dla swego autora m.in. nagrodę Ministra Edukacji Narodowej. Na płaszczyźnie czytelniczej egzystuje może nawet bardziej spektakularnie, bo należy do niewielkiego zbioru współczesnych prac humanistycznych, które są przedmiotem przywołań i debat w internecie. Decyduje o tym zapewne temat, kuszący dla obecnie bardzo licznego grona miłośników dziejów i mitologii europejskiej Północy, ale i przystępny, po trosze gawędziarski styl. Po drugie, autor tego monumentalnego tomu to postać niezwykle barwna. Były sportowiec, w latach 60. lekkoatleta z imponującym dorobkiem, w kolejnych dekadach poświęcił się pracy naukowej w dziedzinach tak od siebie odległych, jak historia i etnologia sportu oraz anglistyka, a szerzej – filologia. Po trzecie, i tu czas powrócić do książki – jej koncepcja opiera się na mocnej, dość nowatorskiej na gruncie polskich badań historycznych, a wyeksponowanej już w tytule tezie, że kultury etniczne Wysp Brytyjskich we wczesnej fazie swojego rozwoju stanowiły cywilizacyjną jedność. Autor wyjaśnia przy tym, że „za cywilizację Wysp Brytyjskich uważać będziemy ogół szeroko rozumianych zjawisk i procesów kulturowych, w tym głównie językowych, literackich, artystycznych, obyczajowych, religijnych, ekonomicznych, prawnoadministracyjnych, politycznych i militarnych, zachodzących w obrębie tego rejonu geograficznego”. Właśnie ta teza, a właściwie projekt zakrojony tak szeroko, stała się przyczyną stanowczej i bardzo krytycznej wypowiedzi innego historyka, Dariusza Sikorskiego, który zarzucił autorowi amatorski i w dłuższej perspektywie szkodliwy poznawczo sposób ujęcia tematu. Polemika między badaczami również znalazła się w wirtualnej przestrzeni jako swoista glosa do dzieła. Mamy zatem do czynienia z pracą ogromną, wielowątkową i interdyscyplinarną, liczącą w najnowszym wydaniu ponad 800 stron, napisaną w urokliwej poetyce dawnych rozpraw historycznych, cieszącą się popularnością wśród młodych entuzjastów historii, a zarazem budzącą poważne kontrowersje. Marcin Niemojewski
***
Bill O'Reilly, Martin Dugard
Zabić Reagana
Rebis
*
Zabić prezydenta
Pozycja reprezentatywna, by nie rzec – modelowa, dla komercyjnej odmiany amerykańskiej literatury faktu. Co nie powinno zaskoczyć czytelników, którym nazwiska twórców tej książki nie są obce. Bill O’Reilly, do niedawna cieszący się uznaniem widowni konserwatywny komentator wydarzeń politycznych jednej z amerykańskich stacji telewizyjnych (z którą rozstał się – o paradoksie! – w atmosferze skandalu seksualnego) i Martin Dugard, „wolny strzelec” w rzemiośle pisarskim, od 2011 r. są współautorami serii wydawniczej poświęconej zamachom i zabójstwom, które zmieniły bieg historii. „Zabić Reagana” jest kolejną odsłoną tego cyklu i kontynuacją strategii narracyjnej, decydującej w znacznej mierze o popularności poprzednich tomów. W opowieści o kulisach nieudanego zamachu na 40. prezydenta USA beletryzacja zdarzeń dominuje więc nad reporterską relacją. Pierwszoplanowe postacie wprowadzane są na karty książki niczym bohaterowie powieści sensacyjnej, w osobnych wątkach, które splatają się w punktach kulminacyjnych. Wynikająca z przyjętej techniki swoboda w prezentacji tematu, choć nie zwalnia z rzetelności w przedstawianiu faktów, pozwala na ich ocenianie, akcentowanie, proponowanie odważnych interpretacji i nawet wyznaczanie cezur historycznych, z czego autorzy konsekwentnie korzystają: „Podczas rekonwalescencji Reagana skończyła się pewna epoka – w wieku 88 lat zmarł ostatni z głównych amerykańskich dowódców II wojny światowej, generał Omar N. Bradley. Zaledwie dzień później, 9 kwietnia, w San Francisco po raz pierwszy zdiagnozowano chorobę, która później będzie znana jako AIDS. A cztery dni przed tą datą prezydent napisał wreszcie odpowiedź na list Leonida Breżniewa, otwierając nową erę w relacjach obu supermocarstw”. Co więcej, tak otwarta formuła umożliwia autorom sięgnięcie do początków kariery filmowej i politycznej Ronalda Reagana jako głębokiego tła przedstawianych wydarzeń. Zasadniczą część opowieści stanowi jednak udokumentowana rekonstrukcja zamachu i towarzyszących mu okoliczności, wzbogacona cytatami z wypowiedzi, wystąpień medialnych i archiwaliów oraz ilustracjami i, co w takich publikacjach nie jest normą, indeksem. Marcin Niemojewski
***
Kacper Śledziński
Wyklęta armia. Odyseja żołnierzy Andersa
Znak
*
Na wojennym szlaku
|
Kacper Śledziński nie zawodzi – po udanych „Cichociemnych” i „Tankistach” tym razem wziął na warsztat legendę armii Andersa. Niczym w dobrej powieści rozpoczyna od „pocztówki z wakacji”, czyli obrazu beztroski – przynajmniej w oczach dzieci – w ostatnich dniach sierpnia 1939 r., jednak parę stron dalej są to już „kadry” z Moskwy i Berlina. Podpisanie paktu Ribbentrop–Mołotow i rozpoczęcie wojny Śledziński opisuje z filmowym nerwem, ale ową „akcję” z właściwą sobie dbałością opiera na rzeczywistych wydarzeniach, a także pamiętnikach, archiwalnych dokumentach i naukowych opracowaniach. Występujące na kartach książki główne postaci dramatu to osoby, które w sierpniu 1941 r. współtworzyły wraz z generałem Władysławem Andersem Polskie Siły Zbrojne w ZSRR. Poznajemy ich losy od pierwszych dni wojny – ich walkę w przegranej kampanii wrześniowej, aresztowanie przez NKWD, brutalne przesłuchania, głód i choroby. Nie brak tu też opowieści o oficerach, którym nie było dane dołączyć do armii Andersa – tych więzionych w Ostaszkowie, Starobielsku czy Kozielsku, a wiosną 1940 r. zamordowanych przez NKWD. W „Wyklętej armii” są także rozdziały poświęcone masowym wywózkom polskich kobiet i dzieci w głąb ZSRR, których los poznajemy dogłębnie na przykładzie Krystyny Skwarko: na Syberię została deportowana wraz z dwójką swych dzieci, kiedy zaś formowano II Korpus, zaopiekowała się setkami maluchów. Oczywiście, w książce nie mogło zabraknąć rozdziałów omawiających szlak bojowy armii Andersa, która z najwyższym poświęceniem brała udział w bitwach we Włoszech, w tym w tej najważniejszej – o Monte Cassino. Naprawdę warto sięgnąć po tę książkę, która stylem oscyluje gdzieś pomiędzy reportażem śledczym a dobrą powieścią. Agnieszka Niemojewska
***
Jerzy Główczewski
Ostatni pilot myśliwca. Wspomnienia
PWN
*
Opowieść lotnika
|
Kilka miesięcy temu polecaliśmy na naszych łamach wspomnienia Witolda Urbanowicza, legendarnego dowódcy polskiego Dywizjonu 303. Tym razem zachęcam do sięgnięcia po wspomnienia Jerzego Główczewskiego, przedwojennego polskiego inteligenta, ostatniego żyjącego pilota myśliwca, który podczas II wojny światowej walczył w Polskich Siłach Powietrznych na Zachodzie. Autor, dziś blisko 95-letni, piękną polszczyzną opowiada o swojej rodzinie, przyjaciołach oraz kolegach – rozpoczyna w dwudziestoleciu międzywojennym, a kończy w XXI w. Podczas II wojny światowej Główczewski walczył na dwóch frontach: najpierw w Brygadzie Karpackiej w Afryce, potem zaś w Polskich Siłach Powietrznych na froncie zachodnim jako pilot myśliwca w Dywizjonie 308. „Za służbę został trzykrotnie odznaczony Krzyżem Walecznych. Po wojnie skończył architekturę na Politechnice Warszawskiej i uczestniczył w odbudowie Warszawy. Był jednym z tych, którzy mieli przywrócić miastu jego dawny blask. W 1962 r. wyjechał do USA, gdzie pracował dla Fundacji Forda i ONZ oraz wykładał architekturę w Instytucie Pratta w Nowym Jorku. Po kilku latach spędzonych w Ameryce został dyrektorem projektu rozbudowy starożytnego miasta Asuan. Obecnie, jako jeden z ostatnich weteranów lotnictwa alianckiego, jest zapraszany w charakterze gościa honorowego na lotnicze imprezy jubileuszowe organizowane na całym świecie”. Z historycznego punktu widzenia wspomnienia Główczewskiego obejmujące lata wojny są niezwykle cenne, okazuje się jednak, że rozdziały poświęcone życiu polskiego emigranta w Ameryce to nie tylko sentymentalna podróż w czasie. Jak słusznie zauważa autor: „Cała nasza współczesność jest wynikiem naszej wspólnej przeszłości, osobistej i zbiorowej”. Agnieszka Niemojewska
***
Krystyna Rożnowska
Można oszaleć
WAM
*
Przez pryzmat szpitala
|
Jedno miejsce, a tak wielowymiarowo ukazujące historię Polski na przestrzeni ostatnich 100 lat i, co ważniejsze, skupiające naszą uwagę na złożoności ludzkiej natury i psychiki. Książka reporterki Krystyny Rożnowskiej to nie jest lekka lektura. Czytając ją, natychmiast przypomniał mi się wstrząsający film Krzysztofa Zanussiego „Gdzieśkolwiek jest, jeśliś jest” (1988 r.) i scena, gdy niemieccy okupanci mordują pensjonariuszy zakładu psychiatrycznego. Podobny los w czasie II wojny światowej stał się udziałem wielu chorych ludzi – także tych przebywających w podkrakowskim ośrodku w Kobierzynie (stąd jednak kilkuset pacjentów, głównie żydowskiego pochodzenia, hitlerowcy wywieźli do Oświęcimia i tam zagazowali). Rożnowska zabiera nas w niełatwą podróż do przeszłości – nadal działający szpital psychiatryczny w Kobierzynie powstawał w czasie I wojny światowej, a otwarto go w 1917 r. Przed II wojną był to rozległy kompleks architektoniczno-parkowy, pięknie zaprojektowany, w którym personel starał się pomóc ludziom wypchniętym poza nawias „zdrowego społeczeństwa”. W czasie wojny mieścił się tu lazaret dla rannych niemieckich żołnierzy, potem sierociniec, a po ucieczce Niemców Armia Czerwona zwoziła tu swoich rannych. O tym ze szczegółami opowiedziała Rożnowskiej jedna z pielęgniarek, która przeżyła wojnę. W PRL szpital popadł w ruinę, jego opłakany stan reporterka widziała 30 lat temu, gdy po raz pierwszy przyjechała do Kobierzyna. Później wielokrotnie wracała, aby obserwować zachodzące tam przemiany. Dziś większość budynków została odrestaurowana. Szpital przyjmuje nowych pacjentów, a trudne rozmowy, jakie przeprowadza z nimi Rożnowska, to osobne historie – pojedyncze dramaty. Agnieszka Niemojewska
***
Ludwika Zachariasiewicz
Randka z wrogiem
Ośrodek Karta/PWN
*
Spowiedź agentki
|
Ta niewielka książeczka mieści w sobie opowieść niezwykłą – zapis wspomnień Ludwiki Zachariasiewicz, której biografia wymyka się jednoznacznym ocenom. Poznajemy bowiem historię kobiety, urodzonej w 1922 r. w Wilnie i wychowanej w Grudziądzu w rodzinie oficerskiej, która podczas wojny najpierw związała się z miejscowym ruchem oporu, a następnie wstąpiła w szeregi AK. Jej oficer prowadzący, pułkownik „Adam”, wysłał ją z niezwykłą misją do Warszawy: została damą do towarzystwa dla kolaborujących z Niemcami bogatych warszawiaków (od których – dzięki informacjom od „Lusi” – akowcy mieli zdobywać pieniądze na podziemną działalność). W powstaniu warszawskim nie wzięła udziału, bo „Adam” wysłał ją do pobliskiego Wołomina, by nawiązała współpracę z NKWD, po wojnie zaś została funkcjonariuszką milicji w rodzinnym Grudziądzu i przeniknęła w miejscowe struktury UB. Sąsiedzi i przedwojenni znajomi odwrócili się od niej, nawet babcia nie mogła jej wybaczyć takiej postawy. Ale już w lutym 1946 r. „Lusia” została aresztowana i skazana na wieloletnie więzienie za „udział w nielegalnej organizacji”. Z aresztu została zwolniona w lutym 1951 r. – nie miała wówczas nawet 30 lat. Świadectwo Zachariasiewicz, dotyczące zarówno walki podziemnej podczas II wojny, jak i czasów tuż po jej zakończeniu, rodzi wiele znaków zapytania. Czytając „Randkę z wrogiem”, nie sposób pozbyć się wątpliwości, nie rozwiewa ich nawet obszerne posłowie dr. hab. Janusza Marszalca. Marszalec zauważa jednak, że wyjątkowość historii Zachariasiewicz „polega również na specyfice zadania, które »Lusia« miała wypełnić bez broni, kryjąc się za maską zdrajczyni współpracującej z NKWD”. Agnieszka Niemojewska
***
Marek A. Koprowski
Dziewczyny kresowe
Replika
*
Świadectwo zesłanych
|
Koprowski od lat swymi książkami poświęconymi losom Polaków na Wschodzie, zwłaszcza w serii wołyńskiej, dopomina się o prawdę historyczną. Jego publikacje opierają się na relacjach tych, którzy ocaleli – nie inaczej jest w przypadku „Dziewczyn kresowych”. Jak zapewnia we wstępie, materiały do tej książki zbierał przez wiele lat, dlatego niektóre z jej bohaterek nie doczekały publikacji. Zdążyły jednak dać świadectwo: ich los był losem kobiet wywodzących się z Kresów II Rzeczypospolitej. Po zajęciu tych terenów przez Sowietów 17 września 1939 r. „jedne zostały deportowane do Kazachstanu, inne na Sybir wraz ze swymi matkami czy dziadkami. Ich ojcowie, w większości oficerowie Wojska Polskiego, dostojnicy państwowi, urzędnicy bądź policjanci, aresztowani wcześniej, już przebywali w obozach, z których zwykle nie wracali. Unikatowy charakter mają wspomnienia Reginy Szablowskiej-Lutyńskiej. W wieku 11 lat została ona wraz z matką i dziadkami zesłana do północnego Kazachstanu. Będąc tam, prowadziła pamiętnik, zapisując w nim codziennie, w punktach, najważniejsze wydarzenia każdego dnia. To jedyne tego typu zapiski sporządzone przez polskie dziecko, zesłane na dalekie stepy. Dlatego też relacje Reginy Szablowskiej-Lutyńskiej, choć subiektywne, mają bezcenną wartość dokumentalną. Niemniej ważne dla poznania i zrozumienia losów Polaków na Wschodzie są świadectwa tych Polek z Kresów, które z wyroku historii lub wyboru rodziców pozostały na zawsze w Rosji, na Ukrainie, w Kazachstanie lub w Mołdawii. Nigdy nie przestały być Polkami, a ich ostoją pozostał Kościół katolicki. W jego obronie walczyły”. Niełatwa to lektura, ale niezwykle ważna. Dorota Nowacka
***
Annelise Freisenbruch
Pierwsze damy antycznego Rzymu
Bellona
*
Wpływowe cesarzowe
|
Książka Annelise Freisenbruch to opowieść historyka – choć przepełniona sensacyjnymi, obrazoburczymi wydarzeniami, to jednak napisana językiem naukowca. Autorka przeprowadziła obszerną kwerendę, co chwila więc powołuje się na materiały archiwalne czy wcześniejsze opracowania tematu. A zakres badań uczona wybrała sobie niełatwy: bohaterkami swojej publikacji uczyniła tytułowe pierwsze damy antycznego Rzymu. Któż z nas nie słyszał o Neronie, Wespazjanie czy Marku Aureliuszu, ale niewielu wie, kim była np. Faustyna Młodsza (żona tego ostatniego, 16. cesarza imperium rzymskiego). Z kolei babkę Klaudiusza, Liwię, czy też jego pozbawione skrupułów żony – Messalinę i Agryppinę – mogą kojarzyć ci, którzy czytali powieści Roberta Gravesa lub oglądali serial „Ja, Klaudiusz”. Freisenbruch podjęła się niełatwego zadania przybliżenia czytelnikom cesarskich rodów, ze szczególnym uwzględnieniem roli, jakie odegrały w nich kobiety. „Podobnie jak ich współczesne odpowiedniczki, pierwsze damy starożytnego Rzymu były specjalnie kształtowane w taki sposób, aby mogły sprostać politycznym wymogom swoich cesarzy, czy to ojców, czy mężów, braci lub kochanków. Kobiety te jednak równie często okazywały się ciężarem i kłopotem – córkę Augusta, Julię, oskarżano o romanse z przynajmniej pięcioma mężczyznami; żona Klaudiusza, Messalina, była morderczą prowokatorką, która przyprawiła rogi i upokorzyła swojego podstarzałego męża, Fausta zaś próbowała uwieść własnego pasierba i zaplanowała jego egzekucję, zanim sama straciła życie”. Owszem, znajdziemy tu więc pikantne opowieści, znacznie ciekawsze okazuje się jednak odtworzenie codzienności na cesarskim dworze i to z perspektywy kobiet ją współtworzących. Dorota Nowacka
***
Herve Ghesquiere
Sarajewo. Rany są nadal zbyt głębokie
Wyd. Uniwersytetu Jagiellońskiego
*
W bałkańskim tyglu
|
Obecnie 41-letni Muhizin Omerović mieszka z rodziną w niewielkiej wsi oddalonej o 20 km od Srebrenicy. Latem 1995 r. cudem udało mu się uciec z miasta, którego muzułmańscy mieszkańcy padli ofiarą rzezi dokonanej przez Serbów (w masowych egzekucjach zamordowano wówczas ponad 8 tys. Bośniaków). Omerović po wojnie w byłej Jugosławii wyjechał do Szwajcarii, gdzie „mógłby wieść spokojne życie nad brzegami jeziora Leman”. Ale postanowił wrócić w rodzinne strony, bo właśnie tu czuje się potrzebny. „Rozsierdza go jednak istnienie Republiki Serbskiej, serbskiej części Bośni, do której należy Srebrenica”. Hervé Ghesquière, francuski korespondent wojenny, w latach 90. był świadkiem makabrycznych wydarzeń na Bałkanach. „Po dwudziestu latach powraca do Bośni, by z właściwą sobie dziennikarską dociekliwością badać, co tak naprawdę się wydarzyło i przewidzieć, jaka przyszłość czeka ten kraj. Przemierza cały region, rozmawiając z muzułmanami bośniackimi, Serbami i Chorwatami, by zrozumieć, jak dziś radzą sobie z przeszłością. Ghesquière nie ukrywa emocjonalnego zaangażowania w historie swoich rozmówców, relacjonuje je tak, jakby rozgrywały się na naszych oczach. Sugestywne opisy miast i miasteczek Bośni i Hercegowiny przeplatają się z opowieściami ludzi uwikłanych w historię konfliktu. Autor szuka odpowiedzi na pytanie, czy jest możliwe pokojowe współistnienie trzech narodów, które dwie dekady temu dopuszczały się wzajemnych okrucieństw i najgorszych zbrodni. Wskazuje tlący się ciągle nacjonalizm i radykalizm religijny jako zagrożenie dla tego młodego państwa”. Jeden z jego rozmówców mówi wprost: „Możliwe, że będzie nowa wojna. Bałkany są beczką prochu”. Dorota Nowacka
***
Wiktor Suworow
Szpieg, czyli podstawy szpiegowskiego fachu
Rebis
*
Wojna agentów
|
Wiktor Suworow, były rezydent GRU w Genewie, po ucieczce do Wielkiej Brytanii został pisarzem i publicystą (ciągle obowiązuje wydany na niego, jeszcze za czasów ZSRR, wyrok śmierci). Debiutancka powieść „Akwarium” (1985 r.) jest oparta na osobistych doświadczeniach Suworowa, a właściwie Władimira Bogdanowicza Rezuna. „Szpieg…”, bodaj 21 książka w jego dorobku, stanowi faktograficzno-analityczne rozwinięcie treści zawartych w „Akwarium”. Poznajemy więc od podszewki struktury GRU, czyli wywiadu wojskowego, który pod tą nazwą zaczął działać w 1942 r., a także zażartą rywalizację z odwiecznym wrogiem, czyli… KGB. Suworow tak wyjaśnia różnicę między tymi dwoma służbami: „Przeciwko Zachodowi pracowało co najwyżej 10 tys. szpiegów KGB, a przeciwko własnym obywatelom w ZSRR – miliony »wywiadowców« z tej instytucji”. GRU zaś skupiał się na szpiegowskiej działalności za żelazną kurtyną, zbierając i przetwarzając wszelkie informacje – głównie o charakterze wojskowym, ale też technologiczno-przemysłowym. Autor odwołuje się do czasów zimnej wojny i z tego też okresu poznajemy szczegóły dotyczące sposobu funkcjonowania GRU. „Dowiadujemy się zatem, jak typowano kandydata, jak go kształcono, na jaką placówkę mógł trafić (lepszy Waszyngton czy Pekin – to wcale nie takie oczywiste), jakie zadania mógł tam otrzymywać i jaką rolę w jego życiu odgrywała żona. (…) Poznajemy szczegółowo sposoby werbowania agentów. Mnóstwo detali, przykłady akcji, także autentycznych – wszystko to sprawia, że »Szpieg« jest swego rodzaju kompendium pracy radzieckich służb specjalnych”. Wartością dodaną są liczne zdjęcia (precyzyjnie opisane) ilustrujące działania GRU w latach zimnej wojny.Dorota Nowacka
Skomentuj