Polska szabla i inne sztuki walki
Z Marcinem Bąkiem, popularyzatorem historii i europejskich sztuk walki, istruktorem szermierki i savate ROZMAWIA RAFAŁ OTOKA-FRĄCKIEWICZ
Z Marcinem Bąkiem, popularyzatorem historii i europejskich sztuk walki, istruktorem szermierki i savate ROZMAWIA RAFAŁ OTOKA-FRĄCKIEWICZ
Sztuki walki kojarzą się głównie z Brucem Lee i Dalekim Wschodem. Co można powiedzieć o europejskiej tradycji sztuk walki?
Wszystkie narody posiadające wojowników mają własny system szkolenia bojowego. O najstarszych ludach Europy trudno coś powiedzieć, nie mamy na ten temat źródeł. Co ciekawe, w Japonii mało jest źródeł pisanych, natomiast przetrwały do naszych czasów dojo, czyli szkoły, w których istnieje łańcuch przekazu wiedzy z mistrza na ucznia. To specyficzna kapsuła czasu. Azjaci, ludzie wychowani w tradycji konfucjańskiej, buddyjskiej, mają naturalną tendencję do konserwatyzmu i zasklepiania się w formach już zastanych.
Nie ma co szukać nowinek, robimy to, co działa?
Działa, bo tak wszystkim przekazał mistrz, a jemu przekazał jego mistrz. W efekcie niektóre dalekowschodnie sztuki walki miały tendencję do kostnienia. Nic nie zmieniamy, bo nie ma takiej potrzeby. To już jest idealne. Tylko szlifujemy formę. Dzięki temu wiele archaicznych form przetrwało do naszych czasów. W Europie jest ciągła tendencja do zmiany. Jeden z najlepszych nauczycieli szermierki węgierskiej László Papp zwykł mawiać, że wkurza go, gdy widzi, że fechmistrz uczy swoich uczniów w ten sam sposób, jak sam 20 lat wcześniej był uczony.
Stojąc w miejscu, cofasz się.
Tylko z punktu widzenia europejskich tradycji, bo w japońskim dojo czy w chińskiej szkole Shaolin obowiązuje zasada: nie pytaj, nie myśl, ćwicz. Oczywiście, mówię to nie po to, żeby w jakikolwiek sposób wartościować, tylko wykazać pewną różnicę. Szkoły europejskie traciły gdzieś swój przekaz i bardzo trudno jest w tej chwili powiedzieć, jak wyglądały sztuki walki w czasach sprzed źródeł pisanych.
Spróbujmy jednak przybliżyć tę historię czytelnikom.
Wojowników zwanych wikingami na pewno uczono walczyć, podobnie Celtów i Słowian. Jak? Możemy się domyślać. W tej chwili jest cała masa grup rekonstrukcyjnych, które uważają się za spadkobierców tradycji wikingów i twierdzących, że walczą jak wikingowie, choć w rzeczywistości nie mają na czym się oprzeć. Pierwsze źródła, które pojawiły się w Europie, na ogół kojarzymy z rycerzami, a tak naprawdę związane są ze środowiskiem zakonnym i mieszczańskim. Najstarszy znany podręcznik do szermierki, jeśli można tak powiedzieć, to jest tzw. „Tower manuscript”, przechowywany w Royal Armouries w Leeds, oznaczany czasem jako „Manuskrypt I.33”. To anonimowy traktat szermierczy, który powstał ok. XIII w. w jakimś klasztorze północnoniemieckim, prawdopodobnie benedyktyńskim. To jest dość dobrze opisana seria kilkudziesięciu technik obrony przed różnymi rodzajami uderzeń. O ile mi wiadomo, Japonia nie posiada tak starego źródła pisanego w tym temacie.
Później następuje wysyp źródeł, które pozwalają nam dziś bardzo dokładnie zbadać, jak walczono w wieku XV, XVI. Rozpoznajemy tu dwa główne centra sztuk walki: kraje germańskie i północne Włochy. Powstaje masa traktatów szermierczych i o sztukach walki. Przynajmniej jeden rozdział jest tam zawsze poświęcony germańskim „ringen”, dosłownie zapasom, ale bardziej przypominało to właśnie dzisiejsze MMA. Tam są uderzenia, kopnięcia, dźwignie na małe stawy, duszenie, techniki kończące, walka różnymi rodzajami broni, w zbroi, bez zbroi, konno, pieszo. Bardzo kompleksowy system. Dopiero w późniejszych stuleciach doszło do swoistego rozczłonkowania technik i dzisiaj mamy takie dyscypliny sportowe, jak szermierka, zapasy czy boks, które są bardzo wyspecjalizowane, ale w rzeczywistości wywodzą się ze średniowiecznych kompleksowych systemów.
A po średniowieczu jak to się rozwijało?
W renesansie następuje prawdziwa eksplozja szkół walki, a także źródeł pisanych. Mamy tu do czynienia z ciekamy zjawiskami: ludzie w określony sposób budują domy, myślą w określony sposób, modlą się, malują, bo taki jest duch epoki. Podobnie wygląda to ze źródłami do sztuk walki. Renesans jest ogromnym powrotem do Platona, do neoplatoników. A jak neoplatonicy opisywali świat? Wszystko jest liczbą, wszystko da się wyrazić liczbą i figury geometryczne mają tajemne znaczenie. To odszukiwanie najwłaściwszych proporcji i liczb. Spójrzmy na niektóre traktaty, zwłaszcza włoskie, często pisane przez inżynierów i architektów, którzy – jak to ludzie renesansu – zajmowali się też teorią i praktyką sztuk walki. Widzimy, jak starali się wybrać najwłaściwszą postawę szermierczą, którą da się wpisać w jakąś figurę geometryczną, najbardziej idealną z punktu widzenia rozważań matematycznych.
Miało to realne przełożenie na efekt końcowy?
Tutaj docieramy do ciekawego zagadnienia. Tak, to działało, pod warunkiem, że druga strona grała w tę samą grę. Na przykład szkoła hiszpańska była bardzo mocno nastawiona na poruszanie się po okręgu. Wiemy, że bronią narodową Hiszpanów był rapier, oni bardzo silnie rozwinęli walkę na dwie ręce: rapier trzymali w prawej dłoni, a lewak, czyli sztylet pojedynkowy, w lewej. To trudna walka, musimy koordynować obie bronie, przeciwnik też ma swoje i łącznie w pojedynku biorą udział cztery ostrza. Poruszamy się po obwodzie, okręgu, środek jest między nami. Do tego dochodzi rozbudowana koncepcja, jak się ustawiać, przestawiać stopy, łączyć broń z bronią przeciwnika, żeby w wyniku własnych manewrów osiągnąć przewagę, uzyskać lepszą pozycję i zakończyć walkę trafieniem. Jeśli obie strony w to grały, to wyglądało to trochę tak jak w szachach: ja mam białe, ty czarne, ja dokonuję jakiegoś otwarcia, ty próbujesz uzyskać panowanie nad centrum szachownicy, gramy w to samo. I to rzeczywiście działało.
Szkoła rapieru rozwijała się całe lata, kiedy nagle Francuzi zrobili w niej druzgoczący wyłom. Zaczęli wprowadzać szermierkę opartą na broni, która w końcu ewoluuje do ich broni narodowej, czyli szpady. Krótszej, lżejszej od rapiera i korzystającej z prostoty, szybkości i ograniczenia ilości poszczególnych manewrów. I przestają grać w grę, w którą grają ich przeciwnicy. Ty chcesz chodzić po okręgu? Ale ja nie muszę. Ja będę chodził w przód i w tył, wyłącznie.
W konsekwencji szkoła francuska wygrała?
Okazała się skuteczniejsza. Kto dziś pamięta o rapierze? Dzisiejsza szermierka sportowa, zwłaszcza szermierka szpadą, wywodzi się z XVII-wiecznej szkoły francuskiej, jak najbardziej bojowej, pojedynkowej, na broń ostrą. Nacisk na proste, ale dopracowane do perfekcji ruchy osiowe zmiótł rapier w niepamięć. Nie znaczy to, że wygrywali zawsze. Jeszcze w drugiej połowie XVIII w. Domenico Angelo, włoski fechmistrz nauczający już w nowoczesnym stylu szpady, ostrzegał przed fechmistrzami hiszpańskimi, walczącymi starym systemem, potrafiącymi zaskoczyć nieznaną techniką.
Nie było to już jednak masowe zagrożenie?
Mogło od czasu do czasu zadziałać, ale statystycznie nowy system był po prostu lepszy. Dzisiejsza szermierka sportowa jest oparta na szkole francuskiej. Bo statystycznie to działa.
Przejdźmy teraz do polskiego szlachcica.
Tutaj otwieramy zupełnie nowy rozdział, bo Polska jest specyficzna. Słonimski powiedział, że jesteśmy „obrotowym przedmurzem” i to jest prawda. Prądy kulturowe ciągną do nas i ze Wschodu, i z Zachodu. I to musiało się odbić na naszej tradycji militarnej, na naszej broni i sposobie jej używania.
Polska, gdzieś do wieku XV, była krajem Zachodu. Jeśli chodzi o tradycję militarną, możemy się domyślić, że nasi rycerze byli szkoleni jak rycerze niemieccy, a przynajmniej pod bardzo silnym wpływem szkoły niemieckiej. To byli dość dobrze wyszkoleni wojownicy, uzbrojeni tak samo jak ich koledzy z Zachodu. To zaczęło się zmieniać dość szybko w wieku XVI. Mamy coraz więcej wpływów ze Wschodu i z Południa, naszej szlachcie zaczyna się podobać szabla, która była do tej pory bronią plebejską. Nie jest bowiem prawdą, że szablę do Polski przyniósł Stefan Batory. Szabla występuje w Polsce wcześniej, ale jest uważana za broń gorszego sortu. Od XVI w. bardzo szybko uzyskuje nobilitację, a nasza szlachta szybko przyswaja sobie system walki tą bronią.
Skąd czerpie wzorce?
Od tych, którzy już nią walczą. Od Tatarów, Turków i Węgrów. W mniejszym stopniu od Moskwicinów, którzy nigdy nie byli uważani w Polsce za dobrych wojowników, np. Jan Chryzostom Pasek szeroko rozpisuje się na temat swoich walk na broń białą z Moskwicinami, którzy nie tylko w jego oczach nigdy nie uchodzili za dobrych szermierzy. Jeśli wygrywali, to masą jeźdźców i koni, a nie umiejętnościami bojowymi. Rzeczywiście za dobrych wojowników uchodzili Tatarzy, dlatego Polacy sporo się od nich nauczyli. Nie tylko zresztą od tych, przeciw którym walczyli. Pamiętajmy, że na terenach Rzeczypospolitej mamy całe wsie, całe zaścianki wojowników tatarskich, którzy ramię w ramię walczą z polską jazdą, i to oni przynieśli z dalekiej Azji pewną koncepcję użycia broni i własny system walki.
Stworzyliśmy własną szkołę walki?
Szabla polska, która powstała na terenie Rzeczypospolitej, mówię tu nie o samej broni, ale i jej szkole, była rzeczywiście specyficzna. Czerpała dużo ze Wschodu, była bronią „ruchliwą”. Polska sztuka krzyżowa, jak się utarło mówić, rzeczywiście oparta była na krzyżu, ale nie na krzyżu łacińskim. Niezorientowany człowiek myśli sobie, że to był ruch poziomy i pionowy, to jednak był tzw. krzyż św. Andrzeja, flaga konfederacji, to były podstawowe ruchy tą bronią. Broń nie powinna stać w miejscu. Ona w czasie walki cały czas płynnie się porusza. Jeśli popatrzymy sobie na sposób użycia szabli przez Gruzinów, Ormian, Turków czy przez Hindusów, gdzie broń w typie szabli jest po dziś dzień używana przez Sikhów, czy szable dalekowschodnie, chińskie, to nie jest to broń statyczna. Ona w czasie walki cały czas się porusza, wykonuje jakieś okręgi, które mogą być działaniem ofensywnym lub defensywnym, mogą odbijać uderzenia. I rzeczywiście zdaje się, że polska szabla tak działała, oczywiście musiała być konfrontowana z zachodnimi sztukami walki, z prostym rapierem.
Jak odnajdywała się w tym starciu?
Dobrze. Rzec by można, bardzo dobrze. Polacy stworzyli swoisty miks koncepcji użycia broni wschodniej i zachodniej, po prostu wzięli, co najlepsze, i walczyli, jak określił to Słonimski, obrotowo. I wychodziło to im naprawdę dobrze. Uchodzili za groźnych przeciwników na przykład w Turcji. W stambulskim muzeum Topkapı Sarayı, gdzie jest sporo militariów, rozmawiałem z tureckimi historykami sztuki. I takie na przykład karabele, dla nas szable pochodzące ze Wschodu, przez Turków uważane są za szable polskie. Jednocześnie Turcy, którzy się interesują historią, mają w pamięci, że Polacy są groźnymi szablistami. Podobnie zresztą uważali Niemcy. I to rzecz interesująca: w czasie, kiedy polska państwowość chyliła się ku upadkowi, w źródłach niemieckich, saskich, pruskich, na które składają się traktaty szermiercze i szablowe, pojawia się szabla polska wraz elementami określenia konkretnych technik, cięć, ze słynną „piekielną polską czwartą”, czyli cięciem wykonywanym skośnie od dołu, rzeczywiście bardzo trudnym do obrony.
Zdarzało się, że cięcie rozcinało
przeciwnika od krocza po szyję.
Owszem. Mówiło się także, że dobry szermierz był w stanie rozciąć pas słucki (kontuszowy), nie robiąc krzywdy przeciwnikowi. Ot, tylko po to, by go poniżyć.
Pada mit o siłowym zastosowaniu polskiej szabli.
Przeciwnie, siła i kondycja jest potrzebna do polskiej sztuki krzyżowej, dlatego że dynamiczne operowanie bronią w ruchu wymaga wyrobienia pewnych partii mięśniowych. Ruch ma trwać, nie kończy się w sekundę. Przeciwnik krąży wokół nas, my także nie stoimy w miejscu, a broń jest w ciągłym ruchu. Żeby to wychodziło sprawnie, rękę trzeba do tego przyzwyczajać. Brutalna siła nie jest tutaj decydująca: wszystkie ćwiczenia, które mamy na przykład w filmie Hoffmana, np. cięcie knotów od świec, były wykonywane, żeby wyćwiczyć precyzję. Były ćwiczenia na mocne cięcie, które mogło odrąbać rękę, głowę. Wiemy, że cięto też gwoździe żelazne, bo rzeczywiście dobrą szablą, dobrze wykutą, można przeciąć gwóźdź wykonany z miękkiego żelaza, albo np. gomóły wykonane z gliny, pryzmy gliniane, żeby nauczyć rękę „morderczych” cięć.
Równie ważna była jednak technika.
Precyzja jest dużo ważniejsza niż siła. Wiemy, w jakim systemie przygotowywano młodych ludzi do walki. Były to palcaty. Jędrzej Kitowicz, ale i inni autorzy opisują dość dobrze, że to była z jednej strony taka nasza narodowa rozrywka, z drugiej sport, uprawiany głównie przez szlachtę, ale nie tylko. Adept dostawał drewniany kijek, na ogół z rękojeścią oprawioną jakąś plecionką chroniącą rękę. Co ciekawe, walczyli bez masek na twarzach, dlatego była to dość ryzykowna zabawa, ale zgodnie z opisami staropolskich kronikarzy bardzo popularna. Uczono w ten sposób młodych ludzi, głównie pochodzenia szlacheckiego. Od 7. roku życia młody szlachcic miał być codziennie przez godzinę zaprawiany do palcatów. I później była to także forma współzawodnictwa. Dzisiejszy nauczyciel szermierki, współczesny szermierz sportowy, olimpijski, powie, że była to metoda prymitywna. Ale sport cały czas się rozwija, wymyśla nowe metody treningowe, bezpieczne dla uczniów i nastawione na skuteczność w walce sportowej. Nasi przodkowie musieli wykorzystywać to, co było. Drewniany kijek służył wyrobieniu ręki. Myślę, że obowiązywały jakieś zasady, bo wybite oko nie odrasta, a nie mieli masek szermierczych na twarzach. System był na tyle skuteczny, że działał jeszcze w pierwszej połowie XIX w. i budził uzasadniony szacunek, szczególnie u Niemców.
Dziś szkoły sztuki krzyżowej wyrastają jak grzyby
po deszczu... w Rosji.
To o tyle ciekawe, że ten system w zasadzie został zamordowany przez naszych zaborców. Tu widać kolejne podobieństwo między Polakami a Japończykami. W Polsce nie było tradycji spisywania traktatów szermierczych, odwrotnie niż w zachodniej Europie, gdzie istniały szkoły, akademie broni. Mistrzowie stojący na czele tych szkół uznawali spisanie zasad fechtunku za konieczne. Było to w dużej mierze działanie marketingowe: kto napisał traktat, ten wie, o czym mówi. U nas tej tradycji nie było. Obowiązywał system wschodni, czyli przekazywanie umiejętności z ojca na syna, z mistrza na ucznia, często zajmowali się tym starzy wyjadacze, starzy wojacy. Postać Wojskiego w „Panu Tadeuszu” to jest echo ubogiego szlachcica z zaścianka, bo ci ludzie rekrutowali się na ogół z ubogiej szlachty. Po latach własnych walk i bijatyk trafiali do jakiegoś dworu szlacheckiego jako nauczyciele młodzieży szlacheckiej. Ale nie spisywali traktatów. Niestety.
Pojawia się co prawda coś, co my nazywamy późnymi traktatami szermierczymi, np. najstarszy znany nam polski traktat szermierczy Michała Staszewskiego, który został napisany w roku 1830. Nie jest skończony i rodzi wiele wątpliwości. Trudno powiedzieć, na ile jest to odbicie polskiego systemu szermierczego, a na ile to są dywagacje autora. Zachowało się też kilka traktatów już z końca XIX w., ale rodzą wątpliwości, ile tam jest rodzimych elementów, a ile zapożyczeń z systemu włoskiego czy węgierskiego.
Czy dziś wiemy nieco więcej o polskiej szkole szermierczej?
Dopiero w XXI w. badacze polskich sztuk walki wykonali mrówczą pracę, a tak naprawdę nadal ją wykonują, bo jest to niekończąca się analiza dokumentów, to przekopanie iluś tam pamiętników, przeanalizowanie broni białej – jak to mogło działać, a jak nie mogło. Dzięki temu udało się część rozbitych elementów tego witrażu poskładać. I mamy obraz w 80, może w 90 procentach odtworzony – tej staropolskiej sztuki, która zaczyna przeżywać swój renesans. Nie tylko w Rosji, ale i na świecie od paru lat trwa stale rosnąca moda na polską sztukę krzyżową.
Łatwo to sprawdzić, wchodząc na stronę producentów broni, gdzie polska szabla robiona przez Amerykanów czy Chińczyków jest jednym z hitów marketingowych. W Stanach Zjednoczonych powstają szkoły polskiej szabli, w Niemczech jest tak samo. Polscy instruktorzy jeżdżą na seminaria i szkolenia, zarabiają przyzwoite pieniądze w Grecji, w Niemczech i właśnie w Rosji, gdzie sztuka krzyżowa to rodzaj snobizmu na polską szablę, na grupy rekonstrukcyjne husarii polskiej.
Skąd to się bierze?
Jest bardzo dużo rosyjskich grup rekonstrukcyjnych, zwłaszcza napoleońskich. W czasie obchodów 200. rocznicy bitwy pod Borodino w 2012 r. było więcej grup napoleońskich niż rosyjskich. Na przykład francuscy kirasjerzy składający się z samych Rosjan pięknie wyglądali. Wspaniałe mundury, doskonałe uzbrojenie. Równie wielu Rosjan chętnie przebiera się w mundury Waffen SS.
Mnie to nie dziwi, Hugo Boss stworzył dla SS
ponadczasowe mundury.
Mundury mieli genialne. Być może w świadomości rosyjskiej jest pamięć o tych, którzy mocno „wtłukli”? Może rosyjska dusza ma w sobie coś takiego.
Może to też kwestia tego, że naziści byli źli, ale pięknie się ubierali. Może to być też coś innego. Parę lat temu od jednego z dziennikarzy „Gazety Wyborczej”, pochodzącego ze starej żydowskiej rodziny, dostałem w prezencie koszulkę Afrikakorps. Rozmawialiśmy o tym i wyznał: „Należy się szacunek, nawet jeśli ktoś jest naszym przeciwnikiem; my jako Żydzi wiemy, że Niemcy byli doskonałą armią w czasie II wojny światowej, ale tylko ta jednostka nie mordowała Żydów, więc im oddajemy pełen szacunek”.
W Damaszku zwiedziłem kiedyś potężne muzeum historii militarnej, nazwijmy to armii syryjskiej, gdzie znajdowała się duża sala poświęcona wyprawom krzyżowym i duża gablota o rycerzach zakonnych. I co ciekawe opisy po angielsku i francusku mówiły, że to była bardzo groźna formacja, świetnie zorganizowana. Nie było napisane, że to dranie i łobuzy. Szacunek dla przeciwnika to jeden z podstawowych konstruktów cywilizacyjnych.
Rozmawiał Rafał Otoka-Frąckiewicz
Skomentuj