O carze Polaku, o przeorze i pijaku
W drodze na Kresy
W drodze na Kresy
Co by było, gdyby polski królewicz Władysław Waza został carem? Czy Polska sięgnęłaby po Wołgę, następnie po Ural, i – co będziemy sobie żałować! – po Kamczatkę?
Pytanie, „co by było gdyby”, staje się ostatnio modne. W znajdowanie na nie odpowiedzi bawi się już nawet sympatyczny satyryk, który kiedyś studiował historię, a teraz wygrywa dla Polski II wojnę światową. Ale tak zwane gdybanie odnośnie do Polaka na moskiewskim tronie było modne od zawsze, to znaczy od czasu, kiedy ów Polak na nim nie zasiadł.
Marzyciele widzieli i widzą Rosję i Polskę złączoną unią przynajmniej równie trwałą jak Polski z Litwą, przyjęcie przez naszego wschodniego sąsiada kultury łacińskiej, kierowanie się przezeń wspólną (czytaj: polską) racją stanu itp., itd. Polska dominuje na Słowiańszczyźnie po wieki wieków, żaden koszmar ze Wschodu nie nadciągnie, a o rozbiorach nawet mowy nie ma. Wizję trwałej unii polsko-moskiewskiej roztaczał przed królem Zygmuntem III po kłuszyńskim zwycięstwie Stanisław Żółkiewski (patrz str. 7). Jest to wizja nader nęcąca, a też z pewnością płynąca z najlepszych intencji starego hetmana.
Rozprawia się z nią autor dzisiejszego zeszytu Tomasz Bohun, który zwraca uwagę na rozmijanie się interesów obu stron. Moskwicini potrzebują cara od zaraz, a Polacy (nie tylko król, ale i – należy przypuszczać – większość szlachty) nie chcą ani oddać małego chłopca, ani jego konwersji na prawosławie, ani rezygnacji z odbitych ziem (o nie przecież cała wojna), ani odstąpienia wojsk spod Smoleńska. Czy rzeczywiście Żółkiewski uległ nierealnym rojeniom? Nikt nie udowodni jego racji, tak jak nikt nie udowodni racji oponentów. To taki (psa) urok każdego gdybania. Nie wiemy, jak rozwinęłyby się stosunki Rosji z Polską w dalszym ciągu dziejów, gdybyśmy warunków umowy zawartej przez hetmana dotrzymali, ale można też z dużą dozą prawdopodobieństwa dowodzić, że dalszego ciągu by nie było, bo małego Władzia zamordowano by na Kremlu, jak to na Kremlu, przy pierwszej sposobności.
Wartość gdybania zawiera zaś następująca anegdota z czasów PRL. Pijak stoi przed pomnikiem przeora Kordeckiego na Jasnej Górze i strasznie mu ubliża. – A co panu złego zrobił przeor? – ktoś pyta. – Bo gdyby nie obronił klasztoru w 1655, to mielibyśmy tak dobrze jak w Szwecji!
Maciej Rosalak, redaktor dodatków historycznych „Rzeczpospolitej”
Skomentuj