Błagam pana, niech pan uwierzy chociaż w to, że istnieje diabeł” – mówi Woland do literata Berlioza w pierwszym rozdziale „Mistrza i Małgorzaty” Michaiła Bułhakowa.
No właśnie: czy diabeł naprawdę istnieje? Bez wątpienia jest stałym gościem naszej literatury, filozofii i sztuki. To on jest ową siłą, która nieustannie mąci świat. Nasza cywilizacja oskarża go o kreację wszelkiego zła. Nie jest i nie może być równy wszechmogącemu Bogu, ale zdaje się być jedynym, który ośmiela mu się z całą stanowczością sprzeciwić. Wszyscy diabła znamy. Ale czy na pewno rozumiemy kim jest naprawdę?
Według Biblii diabeł jest zaraz po Bogu głównym kreatorem rzeczywistości. Duchowo przenika ludzkie umysły i kusi ku złu. Ale czemu to robi? Czy zło jest jego dziełem, czy siłą przedwieczną i nieskończoną, ponieważ tylko ono czyni dobro szlachetnym?
To nie są pytania teologiczne. Ten krótki artykuł o historii diabła, który postanowiłem sprezentować Państwu na czas karnawału, jest małym śledztwem biograficznym i historycznym. Diabeł jako przyczyna zła jest bowiem z nami od dnia, w którym jeden z naszych przodków zaczął myśleć abstrakcyjnie o otaczającym go świecie. Uwierzyliśmy, że dobro i zło są przeciwstawne, ale zdają się też być nierozłączne.
Zbiór ksiąg religijno-historycznych, którym nadaliśmy miano Biblii, pomaga nam w rozwiązaniu zagadki kusiciela, z którego nasza judeochrześcijańska kultura uczyniła głównego winowajcę wszelkich nieszczęść. Problem jednak w tym, że kiedy zagłębiamy się w historię diabła, odkrywamy zdumiewające fakty. Zapytajcie się waszego księdza, pastora, katechetę czy spowiednika, kim jest diabeł i skąd się wziął? Większość z nich nie będzie znała odpowiedzi. Wielebni moraliści różnych odłamów judaizmu i chrześcijaństwa nieustannie od wieków powtarzają jakieś nudne, banalne komunały o szatanie jako samoistnym źródle zła. Pomijają przy tym szczegóły Księgi Rodzaju i znaczenie jego imienia. A przecież zostało ono nadane przez samego Homera. To greckie słowo „Heosphoros” – posłaniec światła dziennego, przez Rzymian przetłumaczone na łacińskie „Lucyfer”.
Dla Greków był on synem bogini Eos i tytana Astrajosa. Syn Jutrzenki jest nieśmiertelnym półbogiem, władcą błyskawic, przez ludy hebrajskie nazwany szatanem.
Niemal w każdej religii i mitologii europejskiej i bliskowschodniej znajdziemy jego odpowiednik. U wikingów będzie to złośliwy Loki, dla Rzymian jest nim Faun lub bóg lasów Silvanus, Arkadyjczycy widzą w nim swojego opiekuna pasterzy i boga lasów Pana, zaś starożytni Persowie wskazują na Arymana, pana zniszczenia i ciemności stojącego w opozycji do źródła wszelkiego dobra, jakim jest Bóg Stworzyciel, Ahura Mazda. Za każdym razem ten „oskarżyciel” kwestionuje wolę bożą i podważa sens stworzenia świata. Wspaniale tę wichrzycielską rolę puentuje dystych Adama Mickiewicza:
„Pierwsza mowa szatana do rodu ludzkiego,
zaczęła się najskromniej od słowa: dlaczego?”.
Choć Stary Testament przedstawia diabła jako pięknego anioła, który ma przywilej wypominać Jahwe jego błędy, w ikonografii chrześcijańskiej diabeł jest przedstawiany jako istota półzwierzęca z rogami i ogonem satyra. Symbolizuje tym samym nieokiełznaną siłę przyrody, która kieruje się własnymi autonomicznymi prawami, będącymi przeciwieństwem praw nadanych ludziom przez Boga.
Dopiero Jezus Chrystus jasno definiuje szatana jako konkretną postać, źródło wszelkiego zła, kusiciela karmiącego się wszystkimi podłościami świata, którego zmiażdży. Diabeł przestaje być jedynie symbolem zła, ale staje się konkretną istotą ponoszącą wszelką winę, niezależnie od tego, że to człowiek przelewa morze krwi swoich bliźnich i zwierząt.
Przez dwa tysiące lat po Chrystusie wszyscy tyrani będą wypierać się diabła, jednocześnie tłumacząc swoje haniebne czyny przyzwoleniem ze strony Boga. Nawet na klamrach od pasków niemieckich morderców z oddziałów specjalnych SS widnieć będzie napis „Bóg jest z nami”. W czasie tych 20 stuleci jedynie Stalin będzie miał odwagę powiedzieć, że diabeł jest po stronie ZSRR, bo to dobry komunista. Może dlatego z taką fascynacją czytał wiele razy „Mistrza i Małgorzatę”, zachwycając się, że w oryginalnej, nigdy nieopublikowanej wersji tej książki Woland opuszcza Moskwę przepełniony nadzieją, że jego dzieło dokończy właśnie on – Stalin.
Skomentuj