Wojna nie umiera nigdy
Z Natalią Koryncką-Gruz, reżyserką filmu „Mała zagłada” powstałego na podstawie książki Anny Janko rozmawia Agnieszka NIEMOJEWSKA
Z Natalią Koryncką-Gruz, reżyserką filmu „Mała zagłada” powstałego na podstawie książki Anny Janko rozmawia Agnieszka NIEMOJEWSKA
Książka Anny Janko „Mała zagłada” ukazała się cztery lata temu. Dlaczego postanowiła pani sfilmować ten temat?
Książkę Anny Janko wszyscy powinniśmy przeczytać. To uniwersalna opowieść o wojnie, która „nie umiera nigdy, zmienia tylko mundur”, a jednocześnie przejmująca historia rodzinna – traumy wojennej, przenoszonej z pokolenia na pokolenie. Taka trauma – uświadomiona lub nie – jest doświadczeniem wielu rodzin w Polsce i na całym świecie.
Teraźniejszość ma swoje korzenie w historii i ta historia wpływa na nas. Tak jak nosimy geny swoich przodków, to na innym poziomie dziedziczymy ich historie. „Twoja historia, mamo, wszyta jest w podszewkę również mojego życia od początku i zawsze czułam ją jak kłujący nożyk w wewnętrznej kieszeni” – pisze Anna Janko w książce.
W „Małej zagładzie” historia zaczyna się o poranku 1 czerwca 1943 r. Ze wzgórz otaczających wieś Sochy na Zamojszczyźnie schodzą o 5 rano Niemcy i w ciągu kilku godzin wieś przestaje istnieć. Teresa Ferenc (poetka), matka Anny Janko (pisarka, poetka), jako 9-letnie dziecko była świadkiem zabicia jej rodziców i pacyfikacji wsi Sochy. Przeżyła wśród garstki ocalałych dzieci i nielicznych dorosłych. Ta trauma naznaczyła całe jej życie – a także życie jej rodziny. Jej córka wraca do tej historii, gdy Teresa Ferenc starzeje się, jest schorowana, coraz mniej pamięta.
Książka ma bardzo ciekawą konstrukcję: to dialog córki z matką, w którym córka stara się opowiedzieć mamie jej własną historię, a jednocześnie dowiedzieć się jak najwięcej. Czasem staje się własną mamą – 9-letnią dziewczynką, która o poranku wychodzi z rodzicami przed dom… To przenikanie perspektywy ma głębokie przełożenie na przenikanie tragicznej historii do życia kolejnych pokoleń.
„Mała zagłada” opowiada o pacyfikacji wsi Sochy w okolicach Zwierzyńca na Zamojszczyźnie. Tam było 88 domów, ok. 200 mieszkańców – tego dnia Niemcom nie chodziło o wywózkę mieszkańców w ramach planu wysiedlania Zamojszczyzny. To była pacyfikacja z zemsty za sprzedawanie broni partyzantom.
To była prowokacja. Przyszło dwóch prowokatorów do wsi, którzy kupili broń, co miało dowodzić, że ta wieś sprzyja partyzantom. W odwecie nastąpiła akcja pacyfikacyjna. O 5 rano Niemcy zeszli ze wzgórza… Na wojnie wszystko może stać się pretekstem do zabijania wroga. A kto i dlaczego tego „wroga” definiuje, to już kolejne pytania.
Miejscowi spodziewali się raczej, że muszą się szybko zebrać, bo czeka ich wywózka na roboty lub do obozów.
W większości zostali jednak zabici od razu – i to dotyczyło zarówno dorosłych, jak i dzieci, choć oficjalny rozkaz brzmiał, by do dzieci nie strzelać. Mama Teresy Ferenc była w kolejnej ciąży, a w chwili nadejścia Niemców na rękach trzymała młodszą siostrę Tereski. Jeden z Niemców chciał strzelić do dziecka, ale drugi potrącił mu karabin. Mama Tereski dostała kulę w usta. Zginęła na miejscu. Chwilę wcześniej został zastrzelony ojciec. Została 9-letnia dziewczynka z dwójką młodszego rodzeństwa.
Anna Janko, opisując te straszne sceny, stosuje drapieżną ironię: „Spalić taką wieś jak Sochy, to było nic. Drewniane domki kryte strzechą – co to jest w ogóle? Jacyś brudni, prości podludzie w podwioskach, których trzeba usunąć, robactwo ze Wschodu […] – Panie, nie zabijaj, my niewinni – wołali wieśniacy pod lufą. Klękali, całowali buty. Zło miało porządne buty. W którym kopyto diabelskie było? W tym, co kopało ludzką głowę. W wielu relacjach z wielu wiosek pojawia się taka feudalna scena”.
W trakcie eksterminacji mieszkańców nadleciały niemieckie samoloty...
Wieś została zrównana z ziemią. Około południa 1 czerwca 1943 r. nie było już wsi Sochy, nie żyła większość jej mieszkańców. Po odejściu Niemców ocalałe dzieci, przechodząc obok dopalających się domów, obok ciał swoich bliskich, ruszyły do pobliskich miejscowości w poszukiwaniu ratunku u dalszej rodziny czy znajomych.
Dzisiaj takie dzieci widzimy w relacjach z wojen, które się toczą współcześnie, ale czy potrafimy wyobrazić sobie, co czują? Czy są to tylko kolejne ruchome obrazy, które przetaczają się przez internet i nasze głowy?
Czytając tę książkę, przypominałam sobie dzieje własnej rodziny. Rodzice mojej mamy zostali zabici przez Niemców w 1942 r. Mój ojciec miał sześć lat, gdy zaczęła się wojna i przeżył wiele dramatycznych momentów…
Ile takich historii nie zostało opowiedzianych? Niemal każda rodzina na terenie Polski straciła w czasie wojny kogoś bliskiego. Nasi rodzice, dziadkowie przekazywali nam tę wojenną traumę werbalnie czy pozawerbalnie – poprzez swoje zachowanie, dokonywane wybory. Ta wojna, która zniszczyła nasz kraj, nie skończyła się. Trwa w naszych lękach, wyborach, zachowaniach. Trwa też jakby uśpiona pod powierzchnią naszego świata i w każdej chwili może na nowo zaatakować. Dlatego ważne jest, żeby opowiadać historię i lepiej rozumieć mechanizmy, które nią kierują.
Anna Janko bardzo starannie dokumentuje historię rodzinną – uzupełnia ją o opowieści innych świadków, członków rodziny i ocalałych mieszkańców wsi, a także o dokumenty i materiały historyczne z różnych źródeł. Punktem wyjścia jest więc od osobista opowieść, w którą w trakcie rozmowy wplatane są historie różnych dzieci na różnych wojnach.
Patrzymy na wojnę z perspektywy dziecka, które niczym kosmita trafia na pole walki ideologii, które w straszliwy sposób i ze szczególnym okrucieństwem masakrują niewinnych ludzi, w tym dzieci. Dziecko dotknięte traumą nigdy nie wyzwoli się z jej działania, trwa w nim cierpienie. Ostatnie badania psychologiczne pokazują, że ta trauma przenosi się na kolejne pokolenia.
Czy w swoim dokumencie opowiada pani tylko historię Teresy Ferenc?
W moim filmie bohaterkami są trzy kobiety: Teresa Ferenc, Anna Janko i Zuzanna Majer – córka Anny Janko, wnuczka Teresy Ferenc. Bardzo zależało mi na perspektywie młodego pokolenia, dla którego wojna kojarzy się z filmami albo grami komputerowymi. Rzadko to pokolenie zna i rozumie własne historie rodzinne. Zuzanna początkowo nie chciała wziąć udziału w filmie.
Anna Janko kończy swą książkę słowami: „Co mam z tą naszą historią zrobić teraz? Moje dzieci jej nie chcą…”.
Ja się nie dziwię, że nie chcą. Młodzi ludzie, których skonfrontowano z taką traumą, nie chcą w niej tkwić, nie chcą już dalej nieść tego ciężaru. Jednocześnie uświadamiają sobie, że nie da się uciec od przeszłości, że prędzej czy później ona nas dopada. Dotyczy to także Zuzanny, która mówi w filmie, że zawsze jej uwaga była skierowana w stronę ofiar, słabszych, istot pokrzywdzonych, także zwierząt i uważa, że to efekt historii opowiadanych jej w dzieciństwie przez drugą babcię. Pewnego dnia Zuzanna przysłała mi animację – pierwszą, jaką zrobiła w życiu, która była jej odpowiedzią na wojenną traumę babci. Potem zrobiła jeszcze kilka animacji ilustrujących fragmenty książki „Mała zagłada”, a ja w filmie wykorzystałam jeszcze inne animacje – każdą w innej konwencji dostosowanej do bohaterki i czasu opowiadania. Tak więc jest to film dokumentalno-animowany, w którym za pomocą animacji opowiadamy nie tylko historie bohaterek, ale też historię okrucieństwa wojny.
Te animacje mają charakter swoistej terapii.
Każda z moich bohaterek próbowała oswajać wojenną traumę poprzez sztukę. Teresa Ferenc po wielu latach milczenia pewnego dnia usiadła i napisała wiersze poświęcone wydarzeniom z Soch. I to był pierwszy krok terapeutyczny. Jej córka – także poetka – napisała książkę „Mała zagłada”, dzięki której próbuje się uporać z dziedzictwem tej traumy. Z kolei wnuczka, Zuzanna, zaczęła rysować i robić animacje. Sztuka staje się więc rodzajem obrony przed tym, by nie oszaleć, by nie poddać się rozpaczy.
Czy w pani filmie obok trzech głównych bohaterek występują też inne postaci? W książce bowiem zarówno ofiary, jak i oprawcy nie są anonimowi. Są przedstawiani bardzo dokładnie – z podaniem nazwisk czy pełnionych funkcji.
Autorka książki opisała nie tylko eksterminację mieszkańców Soch – przeszła też przez szlak niemieckich obozów zagłady.
W filmie pojawiają się archiwalne fotografie, ale nie wchodzę w historię oprawców szczegółowo. Skupiłam się na dzieciach z Soch i ich potomkach. Natomiast i książka, i film zawierają też ogólną refleksję nad naturą zła, związkiem kata i ofiary, który jest niezwykle skomplikowany i nieoczywisty. Anna Janko w książce przywołuje konkretne przykłady oprawców i ich ofiar, żeby pokazać, jak to jest skomplikowane. Przypomina zarówno postać dobrego Niemca, którego nazywa „albinosem nazizmu”, jak i psychopatycznych zwyrodnialców, obozowych oprawców.
Dopuszczali się zbrodni, w które – gdyby nie zachowane zdjęcia, dokumenty czy relacje ocalałych – trudno byłoby uwierzyć.
Działo się to w czasie II wojny światowej, ale zło nie przemija, do takich zbrodni dochodzi nadal, w różnych częściach świata. Tamte zbrodnie są oddalone od nas w czasie, ale współczesne odsuwamy od siebie w przestrzeni, jak choćby telewizyjne relacje z wojny w Syrii. Pojawiają się na ekranie telewizora i nam, widzom, wydają się odległe i niedotyczące nas bezpośrednio.
Natomiast zarówno książka Anny Janko, jak i pani film uświadamiają nam, że wojenna trauma tkwi w każdym z nas. Wróćmy zatem do perspektywy dziecka.
Odebrano tym dzieciom rodziców i normalne dzieciństwo. Ale mimo to część mieszkańców Soch wróciła do spalonej wsi, także kuzynki Teresy Ferenc, które pamiętają wydarzenia z 1 czerwca 1943 r. i opowiadają o tym w filmie. Ci, którzy ocaleli z pacyfikacji wsi, nigdy nie otrzymali wsparcia. Dzieci z Soch nie uznano za tzw. dzieci Zamojszczyzny, bo – jak napisała Anna Janko – „ta masakra nie podpada pod traumę wysiedleń”. Po wojnie przetoczył się więc walec historii i podzielił ocalałych na tych, którzy dostali rekompensaty, i na tych, o których szybko zapomniano. Ta garstka ocalałych dzieci z Soch trafiła albo do krewnych, albo do sierocińców. To pokazuje także okrucieństwo i bezduszność w ocenie tych wydarzeń. Historia Soch, dopóki Anna Janko nie napisała książki, była mało znana i w Polsce i poza Polską.
Rzeczywiście o masowych wysiedleniach z Zamojszczyzny, by mogli tam zamieszkać Niemcy, wiemy, tak jak i o wywózkach polskich dzieci o aryjskim wyglądzie do Rzeszy. Ale nie zawsze pamiętamy, że na samej Zamojszczyźnie Niemcy dokonali pacyfikacji ponad stu polskich wsi. Czesi mają swoje Lidice, jedną wieś eksterminowaną w ramach odwetu za zamach na Reinharda Heydricha. To obecnie muzeum i miejsce pamięci, o czym wiedzą nie tylko Czesi.
Wydaje mi się, że w Polsce było to na tyle traumatyczne i tak strasznie powszechne, że my sami przez długie lata nie chcieliśmy o tym mówić. Ocaleni z eksterminacji często w ogóle nie chcą o tym opowiadać, całymi latami milczą, noszą w sobie ból, miewają napady depresji czy agresji. Anna Janko opisuje w książce, że jako dziecko widziała mamę, która całymi godzinami leżała na łóżku i płakała. Mała Ania stawała się wówczas mamą dla własnej mamy.
Mnie samej, zapewne pod wpływem rozmów z ojcem lub z powodu filmów wojennych oglądanych w telewizji, często śniła się wojna i ścigający mnie esesmani. Strach nie opuszcza nas nawet we śnie.
Kolejne pokolenia śnią zbiorowy sen o wojennej traumie swoich dziadków czy rodziców. Książka Anny Janko przypomina nam także o ulotności pamięci – pod wpływem mijającego czasu czy psychicznych blokad nasza opowieść ewoluuje. Historia nie jest więc czymś danym raz na zawsze. Mama Anny Janko pewne zdarzenia z 1 czerwca 1943 r. pamięta inaczej niż jej młodsze rodzeństwo. Każdy ma własną opowieść – w zależności od tego, co i jak pamięta.
Dlatego tak ważne jest zakończenie książki Anny Janko, która umieściła tam spis wszystkich 88 domostw we wsi Sochy, podając imiona i nazwiska mieszkańców i informując o ich losie – kogo Niemcy zastrzelili, kto zginął podczas bombardowania, a kto cudem ocalał. To swoista tablica pamięci ofiar, którą autorka nazwała „porządkowaniem masakry”.
Na mnie zrobiło to ogromne wrażenie. W krótkim filmie dokumentalnym nie sposób było wymienić wszystkich, ale jest taka sekwencja, gdy Anna Janko idzie przez wieś i są czytane imiona i nazwiska ofiar – to hołd dla zabitych.
Książki nie mają tak licznych odbiorców, jak filmy emitowane w telewizji. Pani dokument uświadomi wielu polskim widzom, że 1 czerwca 1943 r. doszło do masakry we wsi Sochy, że były takie rodziny, spośród których nikt nie ocalał, że były dzieci, które straciły rodziców, ale same przeżyły tę eksterminację: zostały sierotami i przez lata zmagały się z wojenną traumą.
Gdy robiłam film, to najważniejszym dla mnie było uświadomienie ludziom – zwłaszcza młodym widzom – że ta historia trwa, tutaj, teraz, a także że nie tak wiele trzeba, żeby ludzi ogarnęło znowu jakieś zbiorowe szaleństwo. Jesteśmy w momencie wielu napięć – jako ludzie i społeczeństwa, jako planeta. Możemy w krótkim czasie dostać się w oko cyklonu.
Zainteresowanie historią rośnie, ale dobrze byłoby, byśmy nie poprzestawali na oficjalnych obchodach kolejnych rocznic.
I to jest właśnie pytanie, które warto sobie zadać: w jaki sposób mamy opowiadać o naszej historii? Jako dzieci byliśmy zganiani na różne „akademie ku czci”, których treść niekoniecznie do nas docierała. Ważne więc, by nie robić z historii martwego monumentu, którego nikt nie będzie chciał oglądać. Żeby nie uprawiać propagandy. I dlatego książka Anny Janko jest tak niezwykła – zawarta w niej historia dotyka nas do głębi, sprawia, że współodczuwamy dramat mieszkańców Soch. A jednocześnie odsyła nas do szerszej i głębszej perspektywy.
Budowanie opowieści o historii, w tym muzeów, to wielka sztuka nawiązania kontaktu z odbiorcą; ważne, by to nie były „martwe gabloty”. Uważam, że robienie z historii „martwych gablot” jest wielkim nieporozumieniem. Nie pozwala nam to bowiem ani zrozumieć, ani przeżyć przeszłości, ani tym bardziej nauczyć się historii. A przeszłość buduje naszą teraźniejszość, a więc także przyszłość.
Czy sądzi pani, że pani film stanie się rodzajem terapii?
Bardzo bym chciała, żeby stał się punktem wyjścia do burzliwej dyskusji. Uważam, że i w książce Anny Janko, i w moim filmie jest wiele otwartych pytań: w tym o zło, okrucieństwo, także wobec zwierząt. Powinniśmy zacząć sobie zadawać pytania o to, co się dzieje teraz wokół nas. Jesteśmy dziś w pozornie bezpiecznej sytuacji, młodzi ludzie koncentrują się na rozrywce. Rzadko uświadamiamy sobie, że spokój i dobrobyt nie są dane na zawsze. Jeśli zrozumiemy mechanizmy odradzania się zła, to łatwiej nam będzie im przeciwdziałać.
Rozmawiała Agnieszka Niemojewska
Dokument „Mała zagłada” Natalii Korynckiej-Gruz będzie pokazywany w konkursie festiwalu w Trieście 21 stycznia 2019 r., a następnie będzie miał premierę w Telewizji Polskiej. Książka „Mała zagłada” Anny Janko ukazała się w styczniu 2015 r. nakładem Wydawnictwa Literackiego.
Skomentuj