Miasto utracone
Szacowny Königsberg płonął całymi dniami, a my patrzyliśmy bezsilnie, jak zachłanne płomienie pochłaniają wszystko. Kolos dymu niczym zły duch przysiadł nad miastem i nikogo nie dopuszczał do swojej zdobyczy
Szacowny Königsberg płonął całymi dniami, a my patrzyliśmy bezsilnie, jak zachłanne płomienie pochłaniają wszystko. Kolos dymu niczym zły duch przysiadł nad miastem i nikogo nie dopuszczał do swojej zdobyczy
Ten obraz prawie się nie zmienił w ciągu pierwszych dwóch dni, tylko szalejące płomienie nieco się uspokoiły. Czarne kłęby dymu, dotąd podświetlone na pomarańczowo, teraz zabarwiły się na ciemnoczerwono. Te chmury dymu, podobnie jak wszechobecny przenikliwy smród, dniem i nocą przypominały nam o okrutnych wydarzeniach. Wielu königsberczyków było tak przerażonych atakami, że opuścili nie tylko miasto, ale i kraj. Wszystkich wypełniał smutek po tym, co się stało. Choć marzyłem o porażce Hitlera – bo tylko jego kapitulacja mogła dać mi wolność i zakończyć wojnę – ubolewaliśmy z głębi duszy nad losem Königsbergu. Losem, którego wprawdzie już wcześniej doświadczyły polskie, rosyjskie i francuskie miasta – na przykład Warszawa, ale też Coventry w Anglii i Rotterdam w Holandii. Wcześniej myśleliśmy, że to miasta nas przeżyją, jak przeżyły minione pokolenia, że są nieśmiertelne, że nieustannie wzrastają. A przecież w tamtej chwili zaczął się koniec sześćsetdziewiędziesięcioletniej historii Königsbergu – zaczęła się śmierć miasta, które raz na zawsze utraciło to, co było dla niego charakterystyczne.
Powstanie i rozwój Königsbergu
Königsberg założył w roku 1255 na cześć króla Ottokara von Böhmena niemiecki zakon rycerski. Gród, a później miasto i przyległe ziemie często musiały walczyć o przetrwanie – w 1370 roku z Litwinami, później z Polakami. W 1525 roku Prusy Zakonne zostały księstwem w lennie polskim. W książkach historycznych napisanych przed 1933 rokiem można przeczytać, że był to czas rozkwitu. W 1544 roku książę Albrecht założył tu nazwany jego imieniem uniwersytet. Starszy od niego był tylko uniwersytet krakowski, założony przez Kazimierza Wielkiego. Czasy pokoju zakończyły się, kiedy Litwa, Polska i Prusy musiały się bronić przez prącym na zachód Księstwem Moskiewskim i Tatarami. Cztery wojny obronne okupiono licznymi ofiarami. Podaje się, że okrutni Tatarzy uprowadzili wtedy 11 tysięcy kobiet i mężczyzn, aby sprzedać ich jako niewolników. Także podczas wojny szwedzko-polskiej w latach 1655–60 Königsberg znalazł się w niebezpieczeństwie. Szwedzi dotarli wówczas aż pod mury miasta, jednak podczas stoczonej zimą bitwy wielki książę zdołał oswobodzić Prusy Wschodnie. Przeszedł przy tym przez zamarznięty zalew. W 1701 roku w Königsbergu koronowano Fryderyka I na króla Prus. Wkrótce potem rozszalała się dżuma. Kilka dziesięcioleci później Rosjanie pokonali Prusaków w bitwie pod Groß-Jägersdorf – caryca już wtedy marzyła, żeby wcielić Prusy Wschodnie do swego imperium, jak Okręg Kłajpedy i porty bałtyckie. O nędzy, która panowała za czasów rosyjskiego władania podczas wojny siedmioletniej, pisano: w stolicy kraju królowała zaraza, a bieda była tak wielka, że rodzice za osiemnaście srebrnych groszy sprzedawali rosyjskim kupcom swoje dzieci. Strach przed grabieżami ze strony Rosjan zmuszał ludzi do płacenia danin. Mimo to zebrali, ile jeszcze dali radę, żeby pomóc armii Fryderyka.
Lata 1762–1806 były czasem spokojnego rozwoju. Rozkwitał handel i życie intelektualne, któremu nieprzemijającą sławę przyniosła działalność Kanta. Potem jednak kraj spustoszyły wojny napoleońskie i trzy armie – francuska, rosyjska i pruska – które trzeba było żywić miesiącami. Mówi się, że wojacy skarmiali konie nawet słomą z dachów. Żadna część pruskiej monarchii nie ucierpiała wtedy tak, jak Prusy Wschodnie. Kontrybucje zapłacono tylko dzięki pożyczkom, które Königsberg spłacał aż do 1900 roku.
W wydanej przez magistrat miasta Königsberg w roku 1924 książce „Königsberg in Preußen” napisano: „W XIX wieku, po wojnach wyzwoleńczych, Königsberg zaczął się podnosić. Kiedy w połowie tego wieku wszystkie głowy zaprzątała kwestia zjednoczenia Niemiec przy współudziale narodu w ustawodawstwie, Königsberg – dzięki Theodorowi von Schönowi, Johannowi Jacoby’emu, Eduardowi von Simsonowi i innym rozkwitającym talentom mieszkającym w jego murach, jak Wilhelm Jordan, Gotschall, Gregorovius, Hoverbeck, Hobrecht i Rupp – znalazł się wśród pionierów [tej idei]. Syn Königsbergu i jego późniejszy obywatel honorowy Simson był mówcą deputacji, która w 1849 roku zaproponowała koronę Fryderykowi Wilhelmowi IV...”.
Dwie z wymienionych tu, darzonych uznaniem osobistości były Żydami, względnie miały żydowskie pochodzenie: doktor Johann Jacoby i Eduard von Simson.
Prusy Wschodnie
Także pierwsza wojna światowa nie oszczędziła Prus Wschodnich – nad mazurskimi jeziorami, pod Gumbinnen i Tannenbergiem miały miejsce bitwy z Rosjanami. W plebiscycie z 1920 roku 98 procent mieszkańców Prus Wschodnich (92 w Zachodnich) głosowało na Niemcy. A potem pojawił się Hitler, pragnący stworzyć Tysiącletnią Rzeszę. Motywowany ideologią głoszącą, że tylko germański człowiek jest coś wart i przez to ma prawo zniewalać innych, uczynił z Prus Wschodnich punkt wyjścia zdradzieckiej napaści na Rosję. O tym, że Rosja jest nie do zdobycia, od czasów napoleońskich wiedział każdy. Wiadomo było również, że każdy nieudany atak tylko przysparzał Rosji nowych zdobyczy terytorialnych. Hitler wierzył jednak, że dzięki nowoczesnej technice zbrojeniowej i niespodziewanemu, zrywającemu umowy atakowi zdoła dokonać niemożliwego. Dlatego – i tylko dlatego – Armia Czerwona maszerowała teraz na Prusy Wschodnie, żeby przemówić do rozsądku narodowi rojącemu o podboju świata. Najpóźniej od tamtej chwili należało się obawiać, że po porażce Hitlera nie będzie już żadnego ciągu dalszego historii Prus.
Ataki bombowe zapowiedziały upadek Königsbergu. Prusy Wschodnie miały zostać bezpowrotnie utracone z powodu niezdolności, by wcześnie zakończyć przegraną wojnę i panowanie dyktatora – jak to się zresztą dzieje zawsze. I tak wielkie dzieło niezliczonych ludzkich istnień, piękna ziemia ojczysta, duchowo-materialny spadek po dzielnych przodkach wszedł w skład masy upadłościowej po przegranych zdobywcach świata.
Zanim jednak do tego doszło, sadza i popiół zmieszały swoje kolory; jeszcze długo przeplatała się z nimi pomarańczowa czerwień rozżarzonych resztek, a później rdzawoczerwony kolor ceglanego pyłu. Dopiero po wielu dniach, kiedy żar się wypalił, szerszymi ulicami dało się wejść pomiędzy ruiny. Wszystko groziło zawaleniem. Musiałem mijać blokady, bo nieupoważnieni nie mieli tam wstępu. Jednak my, pracownicy zakładów istotnych dla potrzeb wojny, mieliśmy przepustki. Mimo licznych szkód fabryka nadal stała. Ze schodów można było korzystać, chodzić po piętrach także. Widać było, że budynek da się przywrócić do użytku. Jeszcze tego samego dnia wraz z grupą francuskich jeńców wojennych zaczęliśmy prace przy naprawie urządzeń produkcyjnych. Zmuszono nas do największego wysiłku, a nasze Rosjanki, które wszystkie przeżyły, musiały pracować przez całą dobę. Zanim ogień się rozprzestrzenił, zdołały uciec na przedmieścia. Także ich kwatery w piwnicach pozostały nienaruszone, jeśli nie brać pod uwagę kilku uszkodzeń z powodu gorąca – kobiety mogły korzystać ze swoich piętrowych łóżek. Fabryka nie leżała w centrum miasta, w tym rejonie było kilka niezniszczonych domów, nietkniętych suteren czy budynków narożnych. Wkrótce zainstalowano tam urzędy i najróżniejsze zakłady.
W efekcie naszej pracy po krótkim czasie fabryka znów działała pełną parą. Wszyscy pracownicy znów stanęli przy maszynach i produkowali priorytetowy proszek do prania i Kriegsseifen, wojenne mydło. Teraz moje zadania w fabryce zmieniały się często – byłem człowiekiem od wszystkiego. Czasem musiałem stać przy suszarni, szuflą ładować płynące stałym strumieniem płatki mydlane do skrzyń i odstawiać je na bok – praca przy taśmie produkcyjnej, której nienawidziłem, bo maszyny przez cały dzień zmuszały mnie do pośpiechu. Kiedy indziej jeździłem ciężarówką do rozładowywania wagonów kolejowych albo barek. Do tego potrzebni byli silni mężczyźni, którzy mogli dźwigać na plecach worki – niektóre z nich ważyły do dwóch cetnarów. W tym czasie byłem jeszcze wystarczająco silny i nawet chętnie wykonywałem tę pracę. Jazda w tę i z powrotem dawała mi poczucie większej wolności, niż miałem w fabryce, zamknięty w pomieszczeniu z zakratowanymi oknami.
Pewnego dnia przydzielający pracę Herr Voss nakazał mi odpluskwić łóżka naszych Rosjanek. To zajęcie miało swoje konsekwencje. Umyłem rozłożone na części łóżka wodorotlenkiem sodu używanym przy produkcji mydła, zabijając miliony pluskiew i ich larw. Mimo całej ostrożności przywlokłem to tałatajstwo ze sobą do domu. Trwało chwilę, zanim je zauważyłem, ale wtedy było już za późno.
Żydzi w Königsbergu
Wśród pracowników coraz mniej było osób noszących gwiazdę. Stopniowo większość z nich deportowano i prawdopodobnie już zabito. Pamiętam Olafa Boenheima i Bernda Levy’ego, chłopców kilka lat starszych ode mnie. Chrześcijańskie matki uchroniły ich i ich ojców przed natychmiastową deportacją. Także Herr Weinberg był gdzieś zatrudniony i odwiedzał nas od czasu do czasu. Pozwalał wtedy, bym grał dla niego na skrzypcach, i sam grał na naszym pięknym fortepianie od Blüthnera. W tamtym czasie był jedyną osobą, której wizyty pamiętam. Przyjaciele i znajomi ojca już od dawna nie mieli odwagi odwiedzać domu, w którym mieszkali Żydzi. Terror partii i Gestapo przybrał takie formy, że wszystkich opanował strach. Nie brakło słów, za pomocą których nieszkodliwym czynom nadawano rangę zdrady kraju, działania na niekorzyść sił zbrojnych, współpracy z wrogami narodu, hańbienia rasy, szpiegostwa itp. Za każde z nich groziła kara śmierci. Wielu ludzi mogło przez to bez ograniczeń knuć podłe intrygi. Zmieniło się to dopiero na krótko przed całkowitym załamaniem. Teraz jednak nawet mój ojciec ze strachu przed tymi, którzy mogli mu zaszkodzić, lękliwie witał się pozdrowieniem „Heil Hitler”. Bądź co bądź było ono obowiązkowe. Mnie ten jego lęk doprowadzał do wściekłości, czasem gardziłem nim za to. Nasze relacje coraz bardziej się pogarszały. Ojciec nie dawał mi żadnych rad ani nie dopingował w moich staraniach o postępy w grze na skrzypcach, a przecież był uznanym nauczycielem. Izolował się i coraz bardziej ignorował bieżące wydarzenia i moje opinie o nich. Złościło mnie to; dochodziło między nami do gorzkiej wymiany zdań.
Problemem stało się zdobywanie żywności. Z przysługującym nam jako Żydom racji nie mogliśmy się już utrzymać. Żywność, którą na swoje kartki dostawał ojciec, musieliśmy dzielić na trzy osoby. Klaus przyniósł mi wtedy młodego królika – zbudowałem dla niego klatkę na balkonie i pracowicie wyszukiwałem mu rośliny do jedzenia. Na Boże Narodzenie miała być z niego porządna pieczeń. Wkrótce jednak zaprzyjaźniłem się ze zwierzakiem i serdecznie go pokochałem. Pozwoliliśmy mu biegać wolno po mieszkaniu, ale że przy okazji sikał z upodobaniem do łóżek – od czego nie dawał się odzwyczaić – trzeba było znowu go zamknąć.
Mój przyjaciel Klaus podarował mi także słuchawki z detektorem. Bez prądu, za pomocą pokojowej anteny i wyglądającego jak piryt kryształu, po umiejętnym dostrojeniu można było usłyszeć radio. Dźwięk był całkiem niezły. Ukryłem urządzenie za łóżkiem, bo oczywiście nie wolno mi było go posiadać. Po raz pierwszy słuchałem radia w ciszy i spokoju, przeważnie nocami. Muzyka, której słuchałem, bardzo mnie poruszała. Szybko odkryłem, kiedy lecą najpiękniejsze audycje, a najbardziej polubiłem „Szkatułkę”, nadawaną w niedzielne przedpołudnia. Prezentowano w niej najwspanialsze dzieła muzyki kameralnej, do której wiersze czytał Matthias Wiemann. Zachowałem w pamięci nazwiska dwóch muzyków, pianisty Michaela Raucheisena i skrzypka Rudolpha Schulza, z którym los miał mnie jeszcze zetknąć. Zachwyt, z jakim słuchałem wówczas Bacha, Mozarta i Beethovena, jest równie ciężko opisać jak smak kromki chleba zjadanej przez kogoś wygłodzonego. Pragnąłem wtedy gorąco, by otaczała mnie wyłącznie muzyka. Nic nie wydawało mi się równie czyste jak ona, nic nie stanowiło większego kontrastu do polityki, fabryki i wojny. Dopiero wiele lat później przekonałem się, że także dźwiękami można terroryzować. My, ludzie, wnosimy wszak we wszystko, czym się zajmujemy, nasze popędy. Przyjaźń, cierpienie i miłość, ale niestety także pragnienie znaczenia, władzy i nienawiść! Wtedy jednak jeszcze to, co dobre i szlachetne, wyraźnie oddzielało się tego, co złe i podłe, a dla mnie muzyka bezsprzecznie należała do dobrego i szlachetnego. (...)
Nadzieja zwycięstwa, utrzymywana przez niezmordowaną propagandę, przez długi czas uniemożliwiała zrobienie tego, co było najwyższą koniecznością. Czy to wśród generałów, czy władz cywilnych, żołnierzy czy cywilów – każda godzina ślepego posłuszeństwa kosztowała życie kolejnych tysięcy ofiar i coraz większej liczby niemieckich miast. To, że teraz wszyscy Niemcy musieli obawiać się o swoje życie, nie zwiększało jednak szans przetrwania dla noszących gwiazdę – wręcz przeciwnie. Oprócz programowego unicestwienia przez nazistów naszemu życiu zagrażały teraz także wydarzenia związane z działaniami wojennymi. Co się stanie, pytaliśmy sami siebie, gdy Prusy Wschodnie staną się polem bitwy? Napadnięci z pruskiej ziemi Rosjanie nie będą rozróżniać mniej i bardziej winnych. A już na pewno nie ich granaty i kule. Ale przecież zanim do tego dojdzie, z pewnością wszyscy noszący gwiazdę zostaną „wyeliminowani”. Stosowne rozporządzenia były właśnie opracowywane.
Hura! Rosjanie nadchodzą!
W październiku 1944 Rosjanie zajęli Okręg Kłajpedy i otoczyli stacjonujące w Kurlandii dywizje. Sytuacja stawała się krytyczna, po ciężkich walkach miasta jedno po drugim przechodziły w ręce Rosjan. Königsberg coraz bardziej przypominał miasto frontowe. Tak brzmiał raport Wehrmachtu z 19 października 1944: Bitwa toczona na granicy Prus Wschodnich między Suwałkami i Schirwint staje się coraz gwałtowniejsza. Utracono Eydtkau, ale nasze dzielnie walczące oddziały zdołały zapobiec przełamaniu frontu. W czasie trwającej trzy dni bitwy zniszczono do tej pory 250 wrogich czołgów. I z 23 października: Między Suwałkami a Gołdapią bolszewicy wdarli się głęboko za linie frontu. Po ciężkich walkach ulicznych miasto Gołdap znalazło się w rękach wroga. Na południe od Gumbinnen nasi grenadierzy przerwali szlaki zaopatrzeniowe na tyłach atakujących wojsk sowieckich. Próby przełamania frontu przez bolszewików po obu stronach Ebenrode zakończyły się ich krwawą porażką.... Podczas trwającej siedem dni bitwy w rejonie walk zniszczono lub zdobyto 616 nieprzyjacielskich czołgów. Ataki bolszewików na przyczółek Kłajpedy nie powiodły się.
Pod koniec października albo na początku listopada zachowanie Herr Mendelsohna staje się bardzo tajemnicze. Pewnego razu bierze mnie za ramię i mówi: „Ty masz dobre ucho, chodź ze mną na górę, chcę ci coś pokazać”. Idziemy na poddasze. Herr Mendelsohn otwiera wschodnie okno i z błyszczącymi oczami szepcze: „Teraz skup się i wsłuchaj w niebo. Co słyszysz?”. Musiałem się bardzo skoncentrować, ale wtedy usłyszałem to wyraźnie: gdzieś w oddali coś grzmi i dudni jak niekończąca się burza. Wprawdzie bardzo cicho, ale niesamowicie groźnie. Zastanawiam się intensywnie, co też to może być. Burza, i to przy bezchmurnym niebie, na pewno nie. Poza tym ten grzmot zdaje się nie kończyć. „To odgłosy bitwy, jeszcze bardzo daleko stąd, ale słychać wyraźnie. Hura, Rosjanie nadchodzą!”. O tym „Hura!” będę jeszcze myślał z goryczą. Później już nikomu takie „Hura!” nie przejdzie przez usta, a sam Herr Mendelsohn nie przeżyje Rosjan.
Oczywiście wtedy wiązaliśmy z nadejściem Rosjan wielkie nadzieje. Wydawało nam się, że to jedyna szansa, żeby pozbyć się Hitlera. Kiedy tylko miałem czas, biegłem do okna, żeby posłuchać tych budzących grozę odgłosów. Ciągle musiałem upewniać się, że to nie pomyłka. Z napięciem przysłuchiwałem się każdej zmianie w łoskoczących odgłosach na dalekim horyzoncie, to było ekscytujące. Raz wydawało mi się, że słyszę odgłosy bitewne bliżej, innym razem dalej. Potem w ogóle nic. Znów byłem dobrej myśli.
Uderzająco zmieniło się także nastawienie naszych dręczycieli, przynajmniej niektórych. Herr Täuber stał się życzliwszy, stróż Rogalli bardziej niepewny. Wyraźnie czuło się ich narastający strach. Rosjanie byli pod Gumbinnen, Insterburg był już zdobyty, toczyły się zacięte walki. Rosjanie przenieśli wojnę na teren Niemiec – nie mogło być sytuacji bardziej sprzecznej z dotychczasową butą i zwycięskimi hasłami. Rosło zakłopotanie, nękało zwątpienie, nadciągało załamanie.
W tym samych czasie w Warszawie wybuchło powstanie polskiej Armii Krajowej. Anglicy i Amerykanie, którzy wylądowali we Francji, osiągnęli już niemieckie granice i zdobyli Aachen. Włochy walczyły teraz przeciwko Niemcom. Wojnę wypowiadają także Rumunia i Bułgaria. Finlandia kapituluje, a Węgry zrywają zawieszenie broni. Oba kraje kontynuują walkę u boku aliantów. W Goebbelsowskie brednie o cudownej broni, która zmieni bieg wojny, wierzą już tylko nieliczni. Nie dało się już dłużej nie dostrzegać siły i przewagi licznych przeciwników.
Hitler stworzył wprawdzie Volkssturm, powołując na żołnierzy dzieci i starców, ale oni także nie mogli zapobiec naciągającemu upadkowi. Fakt, że w takiej sytuacji nadal wykonywano jego zbrodnicze rozkazy, da się być może wytłumaczyć wszechobecnym lękiem. Lękiem, ponieważ większość z wykonujących dała się uwikłać i stała się współodpowiedzialna. Lękiem przed zorganizowaną do najdrobniejszego szczegółu władzą partii i policji, która wszystko kontrolowała. Lękiem przed sprawiedliwością, która bezlitośnie wykonywała wyroki i potępiała jako zdrajców nawet tych jedynie wyrażających wątpliwości. Lękiem przed zemstą wrogów. (...)
Fragment książki Michaela Wiecka „Miasto utracone. Młodość w Königsbergu w czasach Hitlera i Stalina”, która ukazała się nakładem wydawnictwa Ośrodek Karta. Śródtytuły i skróty pochodzą od redakcji.
Komentarze
Marianna Tuesday, February 26, 2019, 10:21 AM
Koenigsberg