Zamki asasynów w Syrii i Iranie
To było kilkanaście lat temu. Wybraliśmy się niewielką grupą kolegów do Iranu, by obejrzeć ruiny zamków asasynów. Dwa lata wcześniej, z wyjątkową pieczołowitością zwiedzałem ich pozostałości w Syrii.
To było kilkanaście lat temu. Wybraliśmy się niewielką grupą kolegów do Iranu, by obejrzeć ruiny zamków asasynów. Dwa lata wcześniej, z wyjątkową pieczołowitością zwiedzałem ich pozostałości w Syrii.
Obie ekspedycje można by nazwać wyprawami życia, gdyby nie fakt, że było ich dużo więcej. Ale te, śladami asasynów, były wyjątkowe, bo towarzyszyła im dodatkowa aura, szczęśliwy alians mitu i odkrywanej kamień po kamieniu historii. Najpierw więc była Syria. Istny archeologiczny kosmos. Szczęśliwie dla asasynów twierdze, które zajmowali, miały długą historię przed i po epizodzie, który w ich dziejach stanowiła przynależność do sekty Hassana as Sabbaha. Niektóre z nich przetrwały długie wieki po śmierci ostatnich przywódców Nizarytów, bo tak nazywali samych siebie asasyni. Największe wrażenie robi wyniosły Masjaf, świetnie zachowana forteca o stromych murach i przepastnych lochach. Była główną siedzibą szejka Sinana, znanego w czasach krucjat jako „Starzec z gór”. Do dziś ponury ismaelita, w czarnym stroju i skórzanej kurtce – oficjalnie kustosz zamku – pokazuje celę Sinana, gdzie żył i się modlił, a potem sięga dłonią w kierunku gór i opowiada, że na skalistym klifie można przy odrobinie szczęścia znaleźć jego grobowiec. Masjaf jest fantastycznie zachowany dlatego, że twierdza służyła w późniejszym czasach Mamelukom i Otomanom, nie zdążyła więc popaść w ruinę. Dużo gorzej wyglądają Al-Qadmus, Al-Khawabi, czy Al-Madiq, w których ruinach pobudowano przed wiekami ludzkie osiedla. Dziś wśród resztek murów piętrzą się ludzkie domostwa, spichlerze, a na podwórkach pasą kozy. Tylko gdzieniegdzie fragment starej bramy, zgrzybiały napis na kamiennej belce świadczą o dawnej chwale warownych twierdz śmiercionośnego zakonu Hassana as Sabbaha. Najgorzej mają ruiny, które pozostały w oddaleniu od ludzkich siedzib. Tak jest ze słynny zamkiem Kahf, wielką niegdyś twierdzą, gdzie na skinienie przełożonego skakali z murów w 1197 r. fedaini, by zrobić wrażenie na odwiedzającym to miejsce Henryku z Szampanii. Zamek nie dożył naszych czasów. Zniszczyli go Otomanie, ale ostatecznie do jego śmierci przyczynił się francuski porucznik w XIX w., który kazał wysadzić cały zamek górny. Dziś pod masywem Al-Kahf w grobowcu zawalonych murów przetrwały ponoć nienaruszone komnaty i głębokie podziemia. Nikt nigdy ich nie badał ani nie zwiedzał. Choć nie raz pod stopami turysty (jak pod moimi) zawaliło się sklepienie przysypanej komnaty. Więcej szczęścia miał inny z zamków, sławny Kalat Al-Szejzar, który kilkakrotnie przechodził z rąk krzyżowców w ręce Nizarytów i odwrotnie. Zostało po nim jedno ze skrzydeł i nienaruszone podziemia. Tak przynajmniej wyglądały pozostałości twierdzy na początku XXI w. Wojna mogła wszystko zmienić.
Zameczek był niewielki, przetrwało trochę murów, główny korpus, ale wysokie szańce i wieże starły w proch złośliwe demony elburskiej zimy. Alamut to w istocie „Orle Gniazdo”. Góruje nad doliną o tej samej nazwie i nie ma już za jego plecami niczego prócz skalnych ostępów Gór Elburs. Nieodległy Lamassar jest w podobnym stanie. Gigantyczne zamczysko wieńczyło szczyt dość ospałego wzgórza. W przeciwieństwie do Alamut mogło pomieścić pułk wojska. Też niewiele z niego zostało. Kamienna brama, kilka zwalisk masywnych murów. Ponoć kamienie z jego wałów rozgrabili okoliczni wieśniacy. Za to inna twierdza asasynów, położona daleko na zachód, 20 kilometrów od miasta Manjil nad rzeką Quezil-Uzun, forteca Samiran jest naprawdę w przyzwoitym stanie. Niegdyś było to ludne, bogate miasto o długiej tradycji. Schowane w głębokim wąwozie zajmowało powierzchnię półtora kilometra kwadratowego. O wspaniałej tradycji miasta świadczą dwa przepiękne sasanidzkie grobowce zdobiące wzgórza w północnej części wąwozu. Zbudowane w kształcie wież zachowały się w doskonałym stanie. Po przeciwnej stronie na stumetrowym wzgórzu widnieją resztki murów i bastionów twierdzy. Przetrwała ruina głównego zamku i fragmenty jednego z trzech okalających go murów. Nad wąwozem, niemal zawieszony na skarpie straszy pełnymi ludzkich kości, otwartymi grobami muzułmański cmentarz, a u stóp zamkowego wzgórza można zebrać fragmenty dobrze zachowanej ismaelickiej ceramiki. Niestety Samiran też się rozpada, a wody rzeki podniesione w czasach budowy zapory w Manjil wypłukały już resztki samego miasta do cna. Nie grozi to jednak ani wielkiemu zamkowi Saru, który ulokowany głęboko w górach jak Alamut przetrwał w świetnej formie, ani legendarnej fortecy Girdkuh, położonej daleko na wschód, w okolicach miasta Damghan. Zwłaszcza ta ostatnia twierdza przykuwa uwagę i zajmuje wyjątkowo ważne miejsce w dziejach asasynów. W czasach starożytnych zbudowano ją w celu ochrony przebiegającego obok Jedwabnego Szlaku. Nizaryci zajęli ją niedługo po Alamut i odtąd była najważniejszym punktem ich dominacji we wschodniej części Iranu. Pierwotnie było to rozległe, otoczone glinianymi murami miasto. W samy jego środku, na trzystumetrowej pionowej skale wznosiła się olbrzymia cytadela. Na szczyt prowadziła wąska dwumetrowa ścieżka. Bez przesady można powiedzieć, że Girdkuh, w jeszcze większym stopniu niż Alamut, był nie do zdobycia. Przekonali się o tym Mongołowie, którzy, systematycznie niszcząc państwo asasynów w XIII w., zatrzymali się właśnie u podnóża Girdkuh. Samo miasto padło po krótkim oblężeniu, ale cytadela broniła się przez trzynaście lat. Załogę stanowiło około tysiąca osób: kobiety, mężczyźni i dzieci. Poddali się dopiero zdziesiątkowani przez epidemię cholery. Schodzili na dół pod mongolski topór prawie nadzy. W czasie oblężenia zdarli na sobie wszystkie posiadane ubrania. Mongołowie nie mieli dla nich litości. Wszyscy zostali ścięci. Wraz z nimi skończyła się epoka irańskich asasynów w Iranie.
Skomentuj