Zakłamana historia ucieczki Józefa Światły
5 grudnia 1953 r. towarzysz Józef Światło nagle znikł. W Warszawie, w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego, nikt tego nie rozumiał i nikt tego nie potrafił wyjaśnić
5 grudnia 1953 r. towarzysz Józef Światło nagle znikł. W Warszawie, w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego, nikt tego nie rozumiał i nikt tego nie potrafił wyjaśnić
Józef Światło pojechał razem z towarzyszem Anatolem Fejginem, dyrektorem X Departamentu MBP, w ważnej sprawie do Berlina. Z delegacji wrócił tylko Fejgin. Podpułkownik Józef Światło, jeden z najważniejszych funkcjonariuszy w ministerstwie, znikł bez śladu. Natychmiast wszczęto dochodzenie. Zupełnie załamany towarzysz pułkownik Anatol Fejgin w wielostronicowym raporcie drobiazgowo wyjaśniał wszystkie okoliczności tej tajemniczej i „tragicznej” historii. W sobotę, piątego grudnia, po spotkaniu z szefem wschodnioniemieckiej bezpieki, towarzyszem Erikiem Mielke i umówieniu się na dalsze rozmowy na poniedziałek, jadąc metrem do hotelu, „zupełnie przypadkowo” ominęli własną stację, na której mieli wysiąść i tak znaleźli się w strefie francuskiej Berlina Zachodniego. Aby jednak kupić bilety w metrze i powrócić do swojego hotelu, musieli zamienić pieniądze wschodnioniemieckie na marki zachodnioniemieckie. Fejgin wszedł więc do najbliższego kantoru, by tego dokonać, a gdy wyszedł, Światły już nie było. Fejgin czekał ponad godzinę, uważnie przyglądał się ludziom i ulicy, próbując przeniknąć wzrokiem to, co się tu mogło zdarzyć, ale niczego nie osiągnął. Wrócił więc do hotelu. Nie spał całą noc, licząc, że Światło się jakoś odnajdzie. Ale Światło przepadł. W Warszawie po dogłębnej analizie zdarzenia towarzysze zdecydowali, że ppłk Światło niewątpliwie został porwany. Sam minister MBP Stanisław Radkiewicz i wiceminister Roman Romkowski byli zdania, że nawet jeśli znalazł się w rękach amerykańskich tajnych służb, to oni w partii i MBP mogą spać spokojnie, bo Światło nie jest człowiekiem, który mógłby zdradzić PRL. „Choćby go kroili, nie zdradziłby” – przekonywał Romkowski. Nikt więc nie wchodził do gabinetu Światły, nikt nie otwierał nawet jego sejfu, by sprawdzić zawartość, tak jakby towarzysz Światło miał lada chwila powrócić. Później pojawiły się pomysły, aby wystąpić do Amerykanów o ekstradycję porwanego Światły, ale nie wiedzieć czemu towarzysze radzieccy stanowczo odradzili takie działania.
Audycje w Wolnej Europie
To historia powszechnie znana. Jak zapisano w szkolnych podręcznikach: „We wrześniu 1954 r. do Polski zaczęły docierać za pośrednictwem Radia »Wolna Europa« audycje Józefa Światły, wysokiego funkcjonariusza MBP, który pod koniec 1953 r. zbiegł na Zachód. Ujawnione w tych audycjach rewelacje o przywilejach i trybie życia władców PRL, ich zależności od Moskwy oraz zbrodniczych praktykach »bezpieki« podważyły wiarygodność propagandy o ludowym rzekomo charakterze władzy w Polsce”. Skutkiem ponad 170 audycji i programów Światły nadawanych od października 1954 r. do listopada 1955 r. było m.in. rozwiązanie dekretem Rady Państwa skompromitowanego Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, aresztowanie i skazanie niektórych najbardziej obciążonych funkcjonariuszy – m.in. Fejgina, Romkowskiego i szefa departamentu śledczego Różańskiego, odwołanie ministra Radkiewicza, ale przede wszystkim zwolnienie z więzień i obozów tysięcy niewinnie skazanych ludzi, w tym po cichu, bez rozgłosu, już w grudniu wypuszczono na wolność Władysława Gomułkę. W świetle relacji dzisiaj już mocno zapomnianego Seweryna Bialera z wydziału propagandy KC PZPR, który śladami Światły uciekł z kraju 31 stycznia 1956 r.: „Rewelacje Światły przyspieszyły radykalnie dojrzewanie procesów, które doprowadziły do przemian październikowych”. Dzisiaj, 66 lat później od tych wydarzeń, zdaje się nie ulegać wątpliwości, że ppłk Józef Światło odmienił polską historię i swymi audycjami, tak czy inaczej, wpłynął na zakończenie w Polsce zbrodniczej epoki stalinowskiej.
Trudno się więc dziwić, że dziesiątki dziennikarzy, publicystów i badaczy podjęło po latach trud odpowiedzi na pytanie: kim naprawdę był Józef Światło? Szczerze mówiąc, trud bezowocny. Tak naprawdę nie wiemy nawet, jak się nazywał. W różnych dokumentach przedstawia się bowiem innymi nazwiskami: w teczce personalnej MBP widnieje jako Izak Fleischfarb, w ankiecie personalnej – Izak Flajszwarb, we własnoręcznie pisanym życiorysie – Izak Flajszman, ale służbom amerykańskim po swej ucieczce oznajmia, że nazywa się Izak Lichtstein. Co więcej, twierdzi, że urodził się w 1905 r., choć we wszystkich innych dokumentach jest podana data 1 stycznia 1915 r. Jednak z relacji rodzinnej, do której w 1995 r. dotarła telewizyjna „Rewizja Nadzwyczajna”, jednoznacznie wynika, iż urodził się w rzeczywistości 1 stycznia 1914 r. Podobnie rzecz się ma z całym życiorysem Światły. „Czy 12-letni chłopiec mógł być członkiem syjonistycznej organizacji Gordonia w Krakowie?” – zastanawia się w nigdy niepublikowanych notatkach ze śledztwa w sprawie ucieczki Józefa Światły Jan Ptasiński, ówczesny wiceminister MBP. Powątpiewa także w członkostwo Światły w szeregach KZM ( Komunistycznego Związku Młodzieży). Jednocześnie ujawnia fakt, że w opiniach służbowych dyrektor Departamentu Kadr MBP płk Mikołaj Orechwa (czysty Rosjanin) w ogóle nie uznał za prawdziwą jego rzekomej działalności rewolucyjnej przed wojną. Podobnie zresztą po wojnie. Już po ucieczce (Ptasiński używa terminu „dezercja”) okazało się, że Światło – czym się wszędzie chwalił – wcale nie znał Romkowskiego przed wojną, czemu zresztą zaprzeczył sam Romkowski. Do pracy w bezpiece skierował Światłę inny wiceminister MBP, gen. Konrad Świetlik. Najpewniej na polecenie dowódcy „Smiersza” – zbrodniczej formacji NKWD, w której Światło służył na jesieni 1944 r.
Na apel „Rewizji Nadzwyczajnej” w sprawie ppłk Światły sformułowany w 1995 r. odezwali się mieszkańcy warszawskiego Grochowa, wskazując wojskowego Willysa, którym jeździł Światło po ulicy Grochowskiej w towarzystwie oficerów NKWD i dokonywał aresztowań ludzi związanych z „Alarmem”, konspiracyjną gazetką, pierwszą taką na obszarze sowieckiej okupacji. Powołał ją do życia płk Henryk Krajewski „Trzaska”, cichociemny, a jej redaktorami byli Jan Wyszomirski „Wroński” i Tomasz Malczewski „Rafał”. Światło aresztował ponad 100 żołnierzy „Alarmu”. Wyszomirski i Malczewski zostali skazani na śmierć. Wyrok wykonano 29 stycznia 1945 r. Ponad 100 ludzi poprzez obóz NKWD w Rembertowie zostało wywiezionych do Rosji. Powróciła może połowa, jak ustalił historyk „Alarmu” Jerzy Julian Butwiłło. Jako oficer „Smiersza” Światło aresztował także dowódcę obwodu praskiego AK płk. Antoniego Żurowskiego (ps. Papież lub Andrzej). „Aresztował więc pierwszego polskiego papieża i ręka mu nie zadrżała” – ironizowali mieszkańcy Grochowa. Na Grochowie Światło był doskonale znany. Właściwie był znany w całej Warszawie i okolicach. Był w ekipie, która aresztowała w Pruszkowie 16 przywódców Polskiego Państwa Podziemnego z gen. Okulickim i wicepremierem Jankowskim, aresztował Witosa i Kiernika. Aresztował nawet prymasa polski kardynała Stefana Wyszyńskiego, a także wicepremiera Władysława Gomułkę i marszałka Michała Rolę-Żymierskiego. Jednym słowem był najsprawniejszym oficerem bezpieczeństwa.
Zdumiewające oświadczenie Fejgina
Dlaczego więc Światło uciekł? W połowie lat 80. poprosił mnie o spotkanie płk Anatol Fejgin. Byłem wówczas dozorcą nocnym, ponieważ w stanie wojennym musiałem pracować poza telewizją. Ale z przyzwyczajenia nadal prowadziłem swoje historyczne śledztwa. Wówczas to na prośbę Barbary Bernatowicz, siostry braci Mołojców oskarżanych przez polską, nieodmiennie ślepą historię o zabicie I sekretarza PPR, próbowałem dojść prawdy o śmierci Marcelego Nowotki. I doszedłem. Fejgin chciał poznać moją tezę. I tak się spotkaliśmy. To temat na zupełnie inne opowiadanie. Ale korzystając z okazji, zapytałem: „Jak to możliwe, że dał pan się zwieść takiemu prymitywowi, jakim był Światło? Nie czuł pan, że planuje uciec? Nie widział pan nic podejrzanego? Pan – taki doświadczony oficer śledczy?”. Fejgin długo milczał. Wreszcie odpowiedział: „Światło nie planował w Berlinie żadnej ucieczki. Gdyby planował, miałby inny bagaż, byłby inaczej ubrany, inaczej wyposażony. Miałby zachodnioberlińskie marki. Miałby dokumenty czy mikrofilmy, których by strzegł. Nie szedłby do Amerykanów z pustymi rękami. Zresztą ja nie byłem od pilnowania Światły. Ale ma pan rację, że gdyby Światło coś zamierzał, to ja bym to dostrzegł czy to przeczuł. Ręczę, że niczego nie zamierzał. Ale tak się zdarzyło”.
„W Warszawie twierdził pan, że został porwany. Dlaczego?” – ciągnąłem dalej.
„A skąd wiadomo, że nie został? – odpowiedział Fejgin pytaniem na moje pytanie. – Czy ktoś widział, jak się dostał w ich ręce? Przecież nikt... A może rzeczywiście został porwany? A to, co potem mówił, że sam się do nich zgłosił? A co miałby powiedzieć, jeśli został porwany? Mówił to, co mu kazano, albo to, co było dla niego wygodniejsze…”.
Dlaczego więc Światło uciekł? W historii zapisano w tej kwestii wiele różnych odpowiedzi. Pojawiły się podejrzenia, że od dawna już był agentem CIA. Podejrzenia dość szybko zresztą oddalone. Nic na to bowiem nie wskazywało. Podobnie podejrzewano, że uciekł na polecenie Moskwy, by swymi audycjami przyspieszyć w Polsce konieczne przemiany, które w Rosji po śmierci Stalina już trwały. Najprawdopodobniej w pytaniu „dlaczego uciekł?” pobrzmiewały hipotezy dotyczące poczucia zagrożenia, jakie niosły dla zbrodniarzy z MBP nowe czasy.
Strach przed karą
Światło wiedział, że 26 czerwca aresztowano Berię. W początkach kwietnia 1953 r. czytał w radzieckiej „Prawdzie” krytykę Stalina i że zeznania „kremlowskich lekarzy” zostały wymuszone torturami. Czytał o „groźnych wypaczeniach w służbie bezpieczeństwa i pociągnięciu do odpowiedzialności winnych”. Znikali znani mu towarzysze: Lichaczow, Leonow i Komarow. „Któregoś dnia – pisał Ptasiński – Światło miał powiedzieć Romkowskiemu: »My za dużo wiemy, to niebezpieczne«”. Wiedział, że tylko w marcu 1953 r. wolność w Rosji odzyskało ponad 180 tysięcy więźniów Gułagu. Może wobec dwóch i pół miliona skazanych było to jeszcze niewiele, ale przecież dosyć, by się zastanowić, co robić dalej.
Ptasiński zanotował w swoich notatkach prowadzonych podczas śledztwa w sprawie ucieczki Światły, że ten po powrocie z procesu czechosłowackiego komunisty pochodzenia żydowskiego Rudolfa Slánskiego alias Salzmana (zakończonego, jak wiadomo, wyrokiem śmierci) miał w listopadzie 1952 r. powiedzieć do płk. Adama Humera, wicedyrektora Departamentu Śledczego, że cały ten proces został sfingowany. I dodał: „Jak przyjdzie nam za naszą robotę odpowiadać, to nie będzie innego wyjścia, jak strzelić sobie w łeb”. Na posiedzeniu POP „bezpieki” nagle zaatakowany został publicznie przez towarzyszkę Helenę Altenberg o odchylenia prawicowo-nacjonalistyczne. Tak poważnie, że aż musiał interweniować Romkowski. Do hipotetycznych przyczyn ucieczki tow. Światło dochodziła także sprawa listu Radkiewicza, który Światło znalazł, aresztując Gomułkę (w jego papierach), a który oddał towarzyszowi Bierutowi. List ten dotyczył kompromitujących dla komunisty deklaracji Radkiewicza wobec przedwojennej policji, że ten odżegnuje się od komunizmu i dotychczasowych towarzyszy i w zamian za wolność do roboty rewolucyjnej nigdy już nie wróci. „I po co ja ten list dałem Bierutowi?” – pytał Światło, rozumiejąc, że w ten sposób stworzył sobie śmiertelnych wrogów.
Według Wiktora Maksymkina, szwagra Światły, prawdziwym powodem ucieczki były przekonania, w myśl których Światło – na rozkaz sowieckiego agenta Bolesława Bieruta – musiał szukać fałszywych dowodów obciążających Gomułkę (jednocześnie całym sobą przyznając rację Gomułce, który chciał uniezależnić Polskę od Moskwy). A takich dowodów – ani prawdziwych, ani fałszywych – po prostu nie było. Wolał więc uciec, niż brać w tym udział…
Po co Światło i Fejgin pojechali do Berlina?
Jeśli jednak spokojnie, sine ira et studio, posłuchać tej historii najgłośniejszej ucieczki w polskich dziejach najnowszych, to okaże się, że kilka faktów całkowicie umknęło naszej uwadze. Po pierwsze, po co dwaj wybitni funkcjonariusze MBP jechali do Berlina? Światło przesłuchiwany w Waszyngtonie przez Zbigniewa Błażyńskiego, nota bene pułkownika MI5 w wojsku brytyjskim w latach wojny działającego na terenie Nicei, Lizbony i Casablanki pod nazwiskiem Peter Raynolds, ujawnił fakt, że jechali do Berlina, aby „UCISZYĆ” Wandę Brońską. Co to znaczy uciszyć? – zapytałem kiedyś w Londynie pana Zbigniewa Błażyńskiego. – Sam poprosiłem o wyjaśnienie – powiedział Błażyński. Światło spokojnie wyjaśnił. „Uciszyć, to znaczy zlikwidować”. Pojechali, twierdził Światło, na osobiste polecenie Bolesława Bieruta, który rozkazy w tej sprawie otrzymał z Moskwy. Wanda Brońska-Pampuch, córka doktora ekonomii, dyplomaty, Mieczysława Brońskiego-Warszawskiego, przyjaciela Lenina, jako dziewczynka wraz z rodzicami towarzyszyła Leninowi w kwietniu 1917 r. w drodze z Zurychu do Petersburga, gdy jechał, by rozpocząć rewolucję. W Polsce była aktywistką KPP. W czasie „wielkiej czystki” ściągnięto ją podstępem do Rosji, gdzie oboje jej rodzice zostali straceni w 1941 r., a ona skazana na kilkanaście lat więzienia i sowieckich łagrów. Znalazła się w kopalniach złota na Magadanie. Wobec gorącej prośby Bieruta została przez Rosjan wypuszczona w 1949 r. Wróciła do Polski, wstąpiła do PPR i została dziennikarką – skierowano ją do Berlina na korespondentkę. Lecz w Berlinie przeszła na stronę zachodnią i podjęła pracę w rozgłośni Radia „Wolna Europa”, opowiadając światu, na czym polega Gułag, jak bezskutecznie szukała po całej Rosji swojej córeczki. Opowiadała też o życiu prywatnym towarzysza Bieruta.
Światło i Fejgin otrzymali więc zadanie likwidacji Brońskiej. Wsiedli do pociągu ok. 21.30. Obaj zabrali ze sobą broń. Światło jechał pod obcym nazwiskiem – Karol Mirski. Fejgin najpewniej także, choć pod jakim, nie wiadomo. Pociąg do Berlina wlókł się 12 godzin. Rano dojechali. Nie chcieli skorzystać z pokojów gościnnych w ambasadzie (to oczywiste). Zatrzymali się w hotelu „Newa” przy Invalidenstrasse 115. Tyle że w we wschodnioniemieckiej „bezpiece” – co ustalił, bez wątpienia, najwybitniejszy badacz sprawy życia i ucieczki ppłk. Światły profesor Andrzej Paczkowski – nikt ich nie oczekiwał. Umawiają się więc z gen. Erichem Mielke na popołudnie. Po południu, po krótkim spotkaniu z towarzyszami niemieckimi, gdy wracają do hotelu, nagle relacje obu panów zaczynają się różnić. Według zeznań Światły nieco się pogubili w berlińskim metrze i w piątek 4 grudnia 1953 r., wieczorem, przypadkowo wysiedli w strefie francuskiej Berlina Zachodniego. Według Fejgina, który sporządza liczące 20 stron oświadczenie – po dwóch tygodniach od powrotu do kraju, tegoż dnia grzecznie poszli spać do hotelu. Albo więc jeden z nich kłamie, albo, co jest równie możliwe, kłamią obaj, bo nie uzgodnili, jak ma brzmieć prawda. Następnego dnia o godzinie 17.00 znowu udają się do Berlina Zachodniego. Tym razem, by kupić rodzinom jakieś prezenty. Wiceminister bezpieczeństwa Jan Ptasiński w swoich notatkach nie jest zupełnie zdziwiony tym, że znaleźli się znowu w Berlinie Zachodnim. Zapisuje: „Światło wyjechał do Berlina służbowo razem z płk. Fejginem w sprawie zorientowania się o działalności ośrodka trockistowskiego w Berlinie Zachodnim...”. A więc celem obu funkcjonariuszy X Departamentu jest Berlin Zachodni. Nic więc dziwnego, że tam jadą. On nic nie wie o sprawie Wandy Brońskiej.
Dziwne jest jednak to, że obaj znowu zabierają ze sobą broń. Po co? Na zakupy? Wydarzenia, które nastąpią dalej w interpretacji pułkownika Fejgina brzmią daleko bardziej niezrozumiale. Oto podczas próby wymiany pieniędzy na zachodnioberlińskie marki, by można było kupić bilety w kasie metra, Światło znika. I w tym miejscu wersje obu pułkowników różnią się wyraźnie. Według jednej to Fejgin idzie wymienić pieniądze, a wówczas Światło znika, według drugiej – to Światło wchodzi do jakiegoś kantoru i już stamtąd nie wychodzi. To zresztą nieważne. Ważne i to szalenie ważne dla tego, co się naprawdę wydarzyło tam w Berlinie, jest to, że przerażony Fejgin zniknięciem Światły, przekonany po godzinie czekania, że ten został porwany, biegnie na jakiś pobliski skwer, zieleniec i tu, rozgrzebując rękami ziemię, zakopuje swój pistolet, obawiając się możliwej obławy na niego… Jakiej obławy? Z jakiego powodu? Bo nie mieli zachodnioniemieckich marek? Przecież to niemożliwe. Otóż, czemu trudno zaprzeczyć, spokojny, zawsze opanowany, by nie powiedzieć zimny płk Fejgin zachowuje się, jak przestępca złapany na gorącym uczynku. Histerycznie i panikarsko.
Ucieczka czy „porwanie”?
Myśląc głośno i tylko myśląc, nie wiem, czy to nie było tak, że otrzymawszy od niemieckich towarzyszy adres Wandy Brońskiej w strefie francuskiej Berlina Zachodniego (a pewnie tam mieszkała, skoro urodziła się i mieszkała w Szwajcarii) obaj pułkownicy udali się z bronią na wskazane miejsce. Do kamienicy wszedł Światło. Fejgin czekał na zewnątrz. Gdy po godzinie zobaczył Światłę prowadzonego przez kilku ludzi, zrozumiał po pierwsze, że ten został „porwany”, po drugie, że tylko idiota podejmuje się podobnej akcji bez wcześniejszego rozpoznania. To tyle głośno myśląc. Jeśli jednak wrócić do faktów, to okaże się, że pistoletu płk. Fejgina następnego dnia już nie odnaleziono. Znikł. To się okaże, że w berlińskim brukowcu, w rubryce zbrodni i wypadków, jak pisze Jan Nowak Jeziorański ukazała się drobnym drukiem, kilka dni później wiadomość, że wyłowiono ze Sprewy zwłoki nieznanego mężczyzny, który nie miał przy sobie żadnych dowodów tożsamości. Podany rysopis, nie wyłączając szczegółów ubrania, odpowiadał dokładnie wyglądowi Światły. To tylko fakty dalekie od choćby pobieżnej weryfikacji. Podobnie jak fakt podany przez płk. Henryka Piecucha, który, rozmawiając z płk. Fejginem również znalazł się blisko zagadki ppłk. Światły, że oto „w ślad za Światłą pojechał do USA specjalny wysłannik z Warszawy, aby go zlikwidować. Podobno żył przez rok w Ameryce na koszt polskiego podatnika, nie załatwiając sprawy”.
„Podczas pobytu w Moskwie w 1955 r. – zanotował wiceminister Jan Ptasiński – mój kolega płk Witold Sienkiewicz (dyrektor VII Departamentu MBP – czyli szef wywiadu) w rozmowie z kierownictwem KGB, w mojej obecności sondował możliwość dotarcia do Światły dla wykonania wyroku. Ale – pisze dalej Ptasiński – oświadczono nam, że w Stanach Zjednoczonych do człowieka chronionego przez wywiad amerykański nie ma szans dotarcia”. Pytaniem pozostaje – wykonania jakiego wyroku? Przecież na ppłk. Józefa Światłę nie zapadł żaden wyrok, gdyż nikt nie skierował jego sprawy za dezercję do sądu wojskowego. Dopiero minister Spraw Wewnętrznych Władysław Wicha rozkazem nr 1987 z dnia 21 października 1959 r. zdegradował podpułkownika Światło za dezercję i zdradę tajemnic wojskowych.
Skomentuj