Gen zbrodni
Wojna towarzyszy ludzkości od początku jej dziejów. Jesteśmy słabymi fizycznie drapieżnikami, z którymi natura powinna była sobie poradzić już dawno temu.
Wojna towarzyszy ludzkości od początku jej dziejów. Jesteśmy słabymi fizycznie drapieżnikami, z którymi natura powinna była sobie poradzić już dawno temu.
A jednak mimo licznych wad anatomicznych, wbrew przeciwnościom otaczającego nas świata, trwamy na tej planecie od tysięcy lat jako gatunek dominujący nad wszystkim.
Nic nie zmieni jednak faktu, że nadal jesteśmy istotami ze sztucznie zagłuszonym instynktem zabójcy. W kenijskiej miejscowości Nataruk niedaleko Jeziora Turkana archeolodzy z Cambridge University odkryli 27 szkieletów naszych przodków sprzed 12 tysięcy lat. Naukowcy byli zdziwieni, że czaszki miały ślady uderzeń, a kości liczne ostre złamania od broni obuchowej. Badacze doszli do wniosku, że w miejscu tym doszło do pierwszej bitwy w dziejach ludzkości. Oczywiście, nie mamy bladego pojęcia, co było przyczyną walki ani jakiej użyto broni, ale uznaje się, że bitwa w Nataruk jest najstarszą naukowo potwierdzoną batalią między dużymi grupami ludzi.
Ktoś powie: bitwa jak bitwa, cóż w niej nadzwyczajnego? Niejedno wiejskie wesele tak się kończyło. W tym miejscu jest coś jednak bardzo niepokojącego. Dotychczas wierzono, że w Nataruk trwał pierwszy znany nam konflikt terytorialny, będący efektem wczesnego osadnictwa, a może początkowego rolnictwa. To ziemia i jej płody miała skłócić braci i siostry, doprowadzając do wojen rodzinnych, które w następnych wiekach staną się regułą między coraz większymi grupami. Problem w tym, że niektórzy naukowcy uważają, że ludzie, którzy walczyli i zginęli w bitwie w Nataruk, nie wywodzili się wcale z kultury osadniczej. Nie starli się o ziemię ani o jej zasoby. Walczyli z jakichś innych powodów. Być może były nimi wczesne wierzenia, a może różnice w narzeczach językowych sąsiadujących klanów lub widoczne różnice w wyglądzie między przedstawicielami obu grup. Czy nie brzmi znajomo? A o co będą walczyć przez kolejne 120 wieków ich potomkowie? Głównie o światopogląd, przynależność do grupy językowej czy o wyższość jednej rasy nad drugą.
Wraz z „wynalezieniem” wojny pojawiła się także zbrodnia wojenna. Była ona czymś daleko bardziej mrocznym niż sama rywalizacja na śmierć i życie. To urodzony 250 lat temu Napoleon powiedział, że „wojna jest najgorszym rozwiązaniem najtrudniejszych spraw”. Choć się nie mylił, był przecież jej największym beneficjentem. To on stworzył współczesny model wojny o charakterze totalnym. To on ukształtował wpatrzonych w jego czyny przyszłych dyktatorów i zbrodniarzy. Nie był jednak pierwszym zbrodniarzem wojennym. Było ich przed nim całe mrowie, od plemiennych kacyków począwszy, po takich gigantów, jak Aleksander Macedoński, Juliusz Cezar, Czyngis-chan czy Wilhelm Zdobywca. Jednak Napoleon był cynikiem obiecującym początek postfeudalnej ery egalitarnych społeczeństw obywatelskich. Kłamał. Przyniósł jedynie zagładę trzem milionom ludzi.
120 lat po nim narodził się w Austrii inny demagog, który, głosząc mieszankę haseł nacjonalistycznych i socjalistycznych i opierając się na darwinizmie społecznym, stworzył ideologiczną przesłankę do przemysłowej zagłady milionów przedstawicieli innych narodów i ras. To on obudził wśród swoich rodaków tłumiony europejskim humanizmem instynkt zabijania, wzywając: „Bądźcie bez litości, bądźcie brutalni… Dżyngis-Chan rzucił na śmierć miliony kobiet i dzieci świadomie i z lekkim sercem – a mimo to historia widzi w nim tylko wielkiego założyciela państwa”.
To prawda. Podziwiamy twórców imperiów, zapominając po wiekach o ich ofiarach. Czas zaciera prawdziwe oblicze zbrodniarza i przeobraża go w gwiazdę podręczników historii. A przecież ci najwięksi mordercy w dziejach prawie nigdy osobiście nie dokonywali egzekucji. Ich bronią, znacznie groźniejszą od tysięcy mieczy, było słowo.
Od zbrodniczego rozkazu jest jednak jeszcze gorsza podłość. To rozkaz głupi. Taki, który czyni ludziom niepotrzebną krzywdę. Znakomicie ilustruje tę myśl artykuł Dariusza Baliszewskiego, który znajdziecie Państwo w tym wydaniu naszego miesięcznika. W dobie rosnącej z roku na rok bezkrytycznej apoteozy powstania warszawskiego namawiam wszystkich nauczycieli historii, którzy chcą uczyć swoich uczniów sztuki samodzielnej analizy historycznej, do przeczytania tego tekstu na lekcji. Powstanie warszawskie, którego 75. rocznicę upadku wszyscy zapewne znowu przemilczą, jest bowiem tragedią narodową i – jak dowodzi red. Baliszewski – dotyczy nas wszystkich, niezależnie od tego, z jakiej części Polski pochodzimy. n
Skomentuj