Wspólnicy wielkiej zdrady
Rzeczpospolita sarmacka budzi u współczesnych Polaków skrajne emocje...
Rzeczpospolita sarmacka budzi u współczesnych Polaków skrajne emocje...
Od wielkiego poczucia dumy i tęsknoty za utraconą chwałą po głęboko zaszczepione przekonanie, że była to epoka szczególnej niesprawiedliwości społecznej, anarchii, warcholstwa i bezhołowia. Jeszcze do niedawna potomkom szlachty jawiła się jako utracona kraina bohaterów, blasku szabli i splendoru wielkich zwycięstw. Dla potomków chłopów, a jest ich zdecydowanie więcej, były to przede wszystkim czasy pańszczyzny i degradacji włościan do poziomu niewolników.
Współcześnie te różnice klasowe, które jeszcze wiek temu niewidzialnie polaryzowały naród na kasty, są już nieuchwytne. Zacierają się nawet kontrasty między ludźmi urodzonymi na wsi a tymi wychowanymi w mieście. Pierwsi uciekają od prowincjonalnej prozaiczności do zgiełku miast, a drudzy z tęsknoty za rustykalnym spokojem przenoszą się na wieś. Internet, telewizja satelitarna, smartfony i świetna infrastruktura handlowa na wsiach powoli niwelują resztki podziałów na „nich” i „nas”. Na naszych oczach spełnia się marzenie Lucjana Rydla o jedności społeczeństwa bez podziałów na kasty. Szlachta jest już wspomnieniem, ale także ruch ludowy odchodzi do lamusa. Hasło wyrażone przez Gospodarza: „A bo chłop ma coś i z Piasta. Chłop potęgą jest i basta”, dzisiaj brzmi zabawnie. Ale jeszcze sto lat temu krakowscy goście weselni opisani w dramacie Stanisława Wyspiańskiego nie podzielali zachwytu Rydla nad potęgą tej do niedawna najniższej klasy społeczeństwa polskiego. Inteligencja, ziemiaństwo, dumni potomkowie szlachty i stanu senatorskiego, a także mieszczanie, którzy znacznie szybciej awansowali od włościan, jeszcze przez kilka dekad będą się z pogardą odnosić do mieszkańców wsi.
Pamiętać przy tym musimy, że pańszczyzna nie została zniesiona przez środowiska patriotyczne. Abolicja chłopów nie wynikała z potrzeby serca czy przemiany intelektualnej potomków polskiej szlachty. Swoją wolność chłopi zawdzięczali znienawidzonemu przez inteligencję polską carowi Aleksandrowi II, który 3 marca 1864 r. wydał ukaz o uwłaszczeniu włościan w Królestwie Polskim. To bardzo znamienne wydarzenie w naszej historii.
Przymusowa renta feudalna polegająca na odrabianiu przez chłopów pracy rolnej w folwarku właściciela ziemskiego nie była tak niesprawiedliwa, jak nas uczono w peerelowskich szkołach. W ten sposób każda praca społeczna w PRL także była przymusową nieludzką formą eksploatacji społeczeństwa. Obowiązek włościan odrabiania pewnej ilości dni w tygodniu na folwarku pana, na którego gruntach byli osiedleni, stanowił – jak to celnie określił etnograf Zygmunt Gloger – „pewien rodzaj waluty dzierżawnej”. Gloger podkreślał, że w czasach pierwszych Piastów rycerstwo pobierało od kmieci – w zamian za zbrojną ochronę – daniny z „futer, miodu, wosku i różnych posług”. Dzisiaj to samo nazywamy podatkiem. Czyż niemal połowę roku nie wykonujemy „pańszczyzny”, przeznaczając naszą pracę na opłacenie różnych form haraczu publicznego, poczynając od podatku dochodowego, a na podatku VAT kończąc? Wystarczy wziąć rachunek ze sklepu i policzyć, jaką część naszej pracy przekazujemy na daninę publiczną. Zapominamy, że słowo „państwo” wywodzi się właśnie od słów: „pan”, „pański folwark” i „pańszczyzna”.
Przez wieki czeladź dworską tworzono głównie z jeńców wojennych, niewolników nabywanych od ludów wschodnich, a także z ludzi bezdomnych i bezrolnych. Życie folwarczne było zatem w dużym stopniu formą zapomogi ze strony reprezentantów klasy rycerskiej, rozsądną formą zapewnienia dachu nad głową bezdomnym, jedzenia głodnym i obrony słabym – w zamian za udział w budowaniu bogactwa folwarku, który bywał pewną formą wiejskiej wspólnoty. Ten idylliczny obraz wspólnoty wiejskiej zakłócali ci, którzy zapominali o kodeksie rycerskim przodków. To oni psuli relacje społeczne, czyniąc ze wsi miejsce wyzysku i niesprawiedliwości. Rzeczpospolitą ciągnęli ku katastrofie ci, którzy za nic mieli wartości przodków. To oni nieuczciwie bogacili się na wojnach, korumpowali władzę, kłócili się na sejmach, a w końcu wyciągali złodziejskie łapy po ruskie i pruskie srebrniki.
Oni, magnackie sobiepanki i przekupni zdrajcy, ośmieszyli demokrację szlachecką i zatracili ojczyznę dla budowania własnych fortun. Zdumiewa, jak wielu z ich potomków nadal puszy się swoimi arystokratycznymi tytułami będącymi nadaniami od obcych dworów za zdradę ojczyzny. Dlatego też owych zdrajców, rokoszan i targowiczan potępiła nasza literatura narodowa. Radziwiłłów, Branickiego, Kossakowskiego, Potockiego, Lubomirskiego, Rzewuskiego, Zebrzydowskiego i wielu innych z klasy senatorskiej. Oto nazwiska tych, których literatura romantyczna ukazywała, jak idą w upiornym polonezie po trupie ojczyzny.
To o nich – konfederatach targowickich – mówi Pan Młody w „Weselu”, kiedy z pogardą zwraca się do Franciszka Ksawerego Branickiego, przedstawionego jak „Hetman”: „Hetmaniłeś ty, hetmanie, chocia byłeś łotr, i sam król był tobie kmotr; przewodziłeś, przewodziłeś, a my dzisiaj w psiej niewoli: nie hetmany, strzęp, łachmany, gruz; duszę ziębi mróz”. Miał rację wielki poeta. To oni, sprzedajni senatorowie, a nie wierna ojczyźnie szlachta, ponoszą winę za upadek I Rzeczypospolitej i wszystkich nieszczęść, które dotknęły Polski później.
Skomentuj