Średniowieczny Kraków, miasto przesądów
W XVI-wiecznym Krakowie, mieście magii i alchemii, prawo dla czarownic bywało łaskawsze niż na Zachodzie, a wiara w ich moce i niecne sztuczki trwała w najlepsze zarówno wtedy, jak i w późniejszych wiekach.
W XVI-wiecznym Krakowie, mieście magii i alchemii, prawo dla czarownic bywało łaskawsze niż na Zachodzie, a wiara w ich moce i niecne sztuczki trwała w najlepsze zarówno wtedy, jak i w późniejszych wiekach.
W grodzie, a zwłaszcza w okolicznych wioskach, które z czasem znalazły się w obrębie dzisiejszego miasta, ludzie zajmujący się tajemnymi praktykami od początku budzili respekt. Zawsze bowiem otaczała ich aura niezwykłości, do czego przyczyniały się wykonywane przez nich zabiegi magiczne pełne obcych słów, niezrozumiałych gestów i znaków, oraz opowieści o będących w ich posiadaniu tajemniczych przedmiotach.
Szczególną obawę budzili alchemicy, o których powiadano, że czarują albo wywołując diabła za pomocą magicznych kryształów, albo czarodziejskich zwierciadeł, i korzystają z zaklęć zawartych w księgach czarnej magii. O posiadanie tajemniczych czarnych ksiąg byli podejrzewani także ludzie czerpiący wiedzę na temat leczenia z książek innego rodzaju, a mianowicie z zielników i herbarzy (herbaliów), które jeszcze w XIX wieku traktowano na wsiach niemal z nabożną czcią i przechowywano w ukryciu. Z protokołów rozpraw przed sądem krakowskim z XVII i XVIII stulecia oraz z późniejszych badań etnograficznych wynika, że do wszystkich rodzajów czarów i ich odczyniania najczęściej używano nieskomplikowanych, dostępnych na co dzień środków. Stosowano więc popularne zioła lecznicze i te, którym przypisywano właściwości magiczne. Używano czterech żywiołów: wody, ognia, ziemi i powietrza, a także soli, chleba, święconych świec i innych sakramentaliów. Odważniejsi mieli w posiadaniu tak zwane czarne świece wykonane na przykład z trupiego łoju, a nawet posuwali się do wykorzystania tak odrażających rekwizytów, jak ekskrementy i inne wydzieliny, ludzkie lub zwierzęce kości, zęby i włosy, części zasuszonego kobiecego łożyska, części ciała wisielców, wydobyte z grobu i sproszkowane fragmenty ciała zwykłych nieboszczyków lub inne przedmioty powiązane ze sferą zła i śmierci. Do wróżb używano natomiast roztopionego wosku albo ołowiu, powiązanych z krystalomancją szklanych kul, różnego rodzaju kart, kości, fusów, części rozmaitych roślin lub rzeczy codziennego użytku.
Wyobraźnia krakowian w tym względzie była w tamtym czasie wręcz nieograniczona, choć i dzisiaj na jej brak nie można narzekać. Wielu ludzi nieświadomie lub podświadomie przypisuje nadzwyczajne właściwości przeróżnym przedmiotom. Trudniej co prawda o ząb nieboszczyka czy krew niemowlęcia, którą mieli stosować w swojej magii Żydzi czy słynny krakowski alchemik Michał Sędziwój, ale łapacze snów, gliniane dzwonki i dzwoneczki mające odpędzać zło, aniołki, podkowy czy wizerunki Żydków z grosikiem na szczęście można kupić na prawie każdym kramiku pod Sukiennicami.
Cudowne rośliny i różne świętości
Ochronne i magiczne właściwości od wieków przypisywano ziołom. Pojono nimi, obmywano lub okadzano zwierzęta przed wyprowadzeniem wiosną na wypas. Jak opowiadała w 1897 roku niejaka Domagołówna z Rybitw, okadzanie krów święconym zielem psuło szyki czarownicom. Przed urokami chroniła je także sadliczka zawieszona na wrotach do obory, a jako antidotum do obmywania wymion używano święconej kredy, wywaru z biedrzeńca i wielu innych roślin. Moc zabezpieczania bydła przed czarami i urokami miały między innymi komonica, lubczyk i ruta warzona w occie, natomiast urzeczonego konia można było okadzić mieszanką z kory brzozowej, mirry, kadzidła i białego krowieńca. Jeszcze inne rośliny chroniły ludzi. Były to między innymi: korzeń archanielki i dzięgielu, orlik, przestęp i wyżlin, które należało stale nosić przy sobie. Dzieciom zaś wieszano na szyi postawne ziele, które chroniło je nie tylko przed czarami, ale i pokusami, strachami oraz koszmarami sennymi.
Szczególnie ceniony w praktykach magicznych był przestęp, zwany diabelskim zielem, roślina z rodziny dyniowatych o burakowato zgrubiałym, rozgałęzionym korzeniu, pełniąca funkcję lokalnej mandragory. „Przestęp jest to ziele z dużym badelem; malutkie kwiatuszki, ale korzeń zupełnie podobny do nagiego chłopca”. Zarazem pożądany i budzący lęk, był powszechnie używany w magii ochronnej i tej stosowanej do szkodzenia innym. Wierzono, że noszony na szyi chroni przed czarami i przynosi właścicielowi szczęście. W Krakowie i okolicach powszechnie wykorzystywano go w magii mlecznej, w leczeniu chorób i wielu innych praktykach magicznych. Czarowanie przy jego użyciu, a zwłaszcza jego posiadanie, wiązało się jednak z niemałym ryzykiem, bo mogło narazić rzekomego czarownika lub czarownicę na nie lada kłopoty, o czym w XVII wieku przekonali się mieszkańcy nie tak przecież odległych od Krakowa Dobczyc. W 1685 roku przed sądem stanęła stara Bartoszewiczowa, żona organisty, posądzona między innymi o psucie gorzałki i czary mleczne przy użyciu przestępu, który hodowała w piwnicy. Cztery lata później przed obliczem sprawiedliwości stanął Andrzej Pitala, kuśnierczyk, któremu zarzucano, że bluźnił przeciw Panu Bogu i świętym i że w skrzynce pomiędzy zielem trzymał przestęp.
Magiczne właściwości miała też bylica (w tym bylica pospolita, bylica piołun, bylica boże drzewko), ceniona od starożytności roślina lecznicza, obok dziurawca uważana za najbardziej świętojańskie ziele. O związkach z nocą świętojańską, wcześniej z nocą kupały i jej obrzędami, może świadczyć inna nazwa bylicy – kupalnik. Marcin z Urzędowa pisał w swoim Herbarzu: „U nas w wilią św. Jana niewiasty ognie paliły, tańcowano, śpiewano, diabłu cześć i modły czyniąc. Tego pogańskiego obyczaju do tych czasów w Polszcze opuszczać nie chcą, czyniąc z bylicy ofiarowanie, opasując się nią!”.
Bylica miała nie tylko oddalać czary, ale także zdejmować zadane uroki i leczyć choroby – zwłaszcza febrę – zesłane przez diabła lub czarownicę. W wigilię św. Jana w Krakowskiem zbierano ją na łąkach, by powiesić na strychach, u wejścia do budynków, i przyozdabiano nią bramy w przekonaniu, że uchroni domostwo przed złym okiem, czarami, uderzeniem pioruna i innym nieszczęściem. Wsunięta pod próg domu miała strzec przed niepowołanymi gośćmi, umieszczona w poduszce zapewniała żywe sny, a włożona do buta dawała ochronę przed zmęczeniem w podróży. Noszona przy sobie chroniła właściciela przed chorobami, udarem słonecznym, dzikimi zwierzętami, pechem, a nawet opętaniem. Wykorzystywały ją też osoby praktykujące wróżbiarstwo – wcierany w magiczne lustra i kryształy sok wyciśnięty ze świeżo zebranych liści miał pomagać w rozwijaniu zdolności proroczych i wzmagać dar odczytywania przyszłości.
Zioła przeciw demonom
Równie wszechstronne zastosowanie w lecznictwie i nie tylko miał używany w obrzędach kupalnych dziurawiec. Ze względu na przypisywaną mu moc odganiania demonów nazywany był „Fuga Daemonum” lub „Scania diaboli”, a kiedy zaczęto go łączyć z chrześcijaństwem, pojawiły się jego ludowe nazwy: dzwonki Matki Boskiej i ziele św. Jana. Warto przy tym wspomnieć o innych świętojańskich roślinach, których – zgodnie ze zwyczajem – powinno być dziewięć, choć liczba ta i rodzaj roślin różniły się w zależności od regionu. Nie licząc bylicy i dziurawca, mogły to być na przykład stosowane często w praktykach leczniczych: mniszek lekarski zwany dmuchawcem albo mleczem, a kiedyś – kupałą; arnika górska nazywana kupalnikiem, nagietek, jaskier, dziki bez, macierzanka (tymianek) i popularny rumianek.
Szerokie zastosowanie miała także brzoza, w słowiańskich wierzeniach drzewo kultowe, któremu przypisywano właściwości mediacyjne między światem ziemskim a zaświatami. Według Słowian zasadzona przy grobie chroniła przed duchami, co znalazło oddźwięk w czasach chrześcijańskich i tradycji umieszczania na mogiłach brzozowych krzyży. W dniu Zesłania Ducha Świętego, potocznie nazywanym Zielonymi Świątkami, krakowianie stroili młodymi gałązkami, najczęściej brzozowymi, kościoły, przydrożne kapliczki i wejścia do domów. Brzozą można się było posłużyć po to, by komuś zaszkodzić albo go uleczyć. Stosowana w praktykach leczniczych przeciwko reumatyzmowi, w chorobach skóry lub pęcherza, była także używana w magii ochronnej – miała chronić przed czarami, a nawet mogła uleczyć z zadanego czaru. Człowiek, który padł jego ofiarą, powinien był na przykład puszczać mocz na miotłę zrobioną z chrustu brzozy, janowca i dzikiego bzu wetkniętą w ziemię. Brzezinowa miotła położona w progu chroniła dom przed czarownicami i demonami. Powiadano też, że obok łopat chlebowych, ożogów i kociub miotła z brzezinowych witek, często z jesionowym trzonkiem, jest ulubionym środkiem transportu czarownic.
Miotła, atrybut czarownicy
Sama w sobie miotła (najpierw prawdopodobnie brzozowa, a później każda inna) była więc przedmiotem magicznym, używanym zarówno do przywracania ładu, w magii ochronnej do obrony przed czarami i demonami, jak i w czarach mających na celu szkodzenie. Przywracanie ładu za pomocą miotły wiązało się z okresami przedświątecznymi, kiedy wymiatanie śmieci stawało się równoznaczne z przygotowaniem domu na spotkanie z sacrum. Niewskazane jednak było zamiatanie po zachodzie słońca i nocą, bo według interpretacji ludowej można było wtedy wymieść z domu szczęście. Poza tym omiatanie drugiego człowieka, z czym można się nadal spotkać, niosło wiele negatywnych skutków. Związane były one z zabieraniem mu dóbr materialnych i niematerialnych – omiatając, można było kogoś pozbawić pieniędzy lub powodzenia, a nawet wpędzić go w chorobę.
W przekonaniu ludu krakowskiego czarownice używały mioteł w magii mlecznej, i aby zabrać mleko cudzym krowom, wlokły ją po rosie po miedzach, pastwiskach lub drogach, po których zwykle pędzono bydło na wypas. Miotła miała też właściwości antydemoniczne. Aby ochronić się przed zmorą nachodzącą kogoś w nocy, należało kupioną bez targowania się nową miotłę wsadzić w glinę i trzymać w izbie. Miotłą biło się też podrzuconego przez boginkę odmieńca po to, by się zjawiła i go zabrała, oddając w zamian ukradzione ludzkie dziecko.
Szczególną moc ochronną przed demonami i wszelkimi innymi zagrożeniami miały święcone w kościele woda, kreda, gromnice, dzwonki loretańskie, chleb i sól św. Agaty, palmy, jedzenie z koszyka wielkanocnego, wianki plecione z ziół na zakończenie oktawy Bożego Ciała, bukiety układane na święto Matki Boskiej Zielnej czy wieńce dożynkowe. Pośród święconego w sierpniu ziela, które miało być symbolem darów Bożych, lud krakowski umieszczał wiele roślin, którym od wieków przypisywano właściwości magiczne, między innymi: mak, szałwię, macierzankę, wrotycz, koper, kminek, boże drzewko, marzankę, rozmaryn czy miętę, dla ozdoby wtykając w nie słonecznik lub jabłka.
Obrona przed „złym”
Gromnicę poświęconą w kościele 2 lutego, w dniu Matki Boskiej Gromnicznej, przechowywano z czcią w każdym domu i używano jako środka ochronnego przed gwałtownymi burzami, gradowymi nawałnicami, pożarami, powodzią lub innymi nieszczęściami. Po poświęceniu starano się przynieść gromnicę do domu tak, aby nie zgasł płomień, a jeśli warunki pogodowe na to nie pozwalały, zapalano ją zaraz po powrocie. W niektórych rejonach gospodarze chodzili z zapaloną świecą wokół zabudowań, wyznaczając w ten sposób magiczny krąg, którego złe moce nie mogły przestąpić. Gromnicę zapalano także w chwili odchodzenia któregoś z domowników do wieczności, bo – jako przedmiot, któremu przypisywano moc pośredniczenia w kontaktach z zaświatami – zapewniała umierającemu lżejszą śmierć. Wierzono też, że gromnica może być doskonałym zabezpieczeniem przed złodziejami i może przywracać lub naprawiać mleko zepsute za sprawą czarów. W nieodległym od Krakowa Bukowie w 1897 roku Agata Ożog opowiadała, że kiedy czarownica odebrała mleko krowom, gospodyni wzięła do ich okadzenia wosku ze święconej gromnicy i święconych ziół: rozchodnika, stokrotek, macierzanki, bożego drzewka i czarnego ziela.
Do najpopularniejszych wierzeń należało to, że zapalona i postawiona w oknie w czasie burzy gromnica może uchronić przed uderzeniem gromu (w tym celu bywa używana nadal), od którego zresztą wzięła się jej nazwa. Za wstawiennictwem Matki Boskiej Gromnicznej ta na wpół magiczna świeca chroniła ludzi i zwierzęta również przed watahami wygłodniałych wilków, które w czasie długich i srogich zim szukały pożywienia w wioskach. Z przekonaniem tym wiązało się wiele zapomnianych dzisiaj legend oraz głównie dziewiętnastowiecznych i późniejszych wyobrażeń Matki Boskiej Gromnicznej ukazywanej w otoczeniu wilków (również znajdowały się pod jej ochroną) lub przedstawianej z zapaloną świecą w ręku i odpędzającej te zwierzęta od ludzkich siedzib. Obraz z taką sceną wyszedł na przykład z krakowskiej pracowni Piotra Stachiewicza, który u schyłku XIX wieku zyskał popularność dzięki cyklowi „Królowa Niebios. Legendy o Matce Boskiej”.
Innym przedmiotem religijnym, któremu przypisywano funkcję ochronną przed żywiołami, był popularny w Polsce dzwonek loretański – obok święconej wody, ziół i gromnicy niezbędny w każdym gospodarstwie. Na ogół był pamiątką przywożoną przez pielgrzymów z włoskiego Loreto, dokąd według legendarnych opowieści aniołowie przenieśli z Palestyny Domek Matki Bożej. Nie było jednak wymogiem, aby dzwonek pochodził z loretańskiego sanktuarium. Aby mógł zyskać moc odpędzania demonów i zażegnywania żywiołów, wystarczyło poświęcić go z tą intencją. Kiedy nadchodziła burza, obiegano z nim domostwo, dzwoniąc ze wszystkich sił. Wyznaczano w ten sposób swego rodzaju święty krąg, którego nie mogły przekroczyć złe moce, na przykład płanetniki (chmurniki), którym kiedyś w wierzeniach ludowych przypisywano panowanie nad chmurami i burzami.
Ogólnie dzwonki i dzwony miały symboliczną moc: ostrzegały przed nadejściem wroga, wieściły pożar, klęski żywiołowe i zarazę lub ogłaszały ważne dla miasta wydarzenia. Podczas odpustu w klasztorze na Zwierzyńcu w Poniedziałek Wielkanocny obok charakterystycznych dla Krakowa figurek żydów kupowanych na szczęście można było nabyć dzwonki z wypalanej gliny, którym przypisywano właściwości ochronne. Nie sposób nie wspomnieć także o najsłynniejszym polskim dzwonie, wawelskim „Zygmuncie”, który został nazwany tym imieniem w 1520 roku na cześć króla Zygmunta Starego. Zwyczaj nadawania dzwonom imion wprowadzono w Europie około 968 roku, przy czym w Polsce były to imiona męskie, zwykle należące do ich fundatorów. Mimo że do celów świeckich dzwony były używane od dawna, poczynając od schyłku XVI wieku, zgodnie z przepisami kościelnymi musiały zostać one przed użyciem poświęcone. Jako takie zyskiwały podwójną moc w walce z demonami – odganiały je hałasem i swoją świętością.
Sól chroni dom
Jeśli dzwonek i gromnica nie uchroniły domu przed uderzeniem pioruna, miał to być przejaw kary boskiej. W związku z tym istniało przekonanie, że pożaru wywołanego z woli Boga nie zatrzyma nawet używana powszechnie w przypadku pożogi sól św. Agaty. A dlaczego sól?
Soli od wieków przypisywano właściwości mediacyjne, miała ona moc jałowienia ziemi i podobnie jak chleb była symbolem dobrobytu – w dawnej Polsce solą i chlebem witało się gości, a relikty tej tradycji przetrwały we współczesnych obrzędach weselnych, w których matka wita świeżo poślubioną parę młodą solą i chlebem. Sól w obrzędzie weselnym miała zapoczątkować proces transformacji, a żeby nowożeńcom się darzyło, powinni wziąć ją ze sobą. Musieli jednak uważać, aby jej nie rozsypać, bo byłoby to zapowiedzią niezgody w małżeństwie i ogólnych nieszczęść. Znany już w starożytności przesąd, że rozsypanie soli zwiastuje kłótnię i nie wróży nic dobrego, zachował się do dzisiaj. Nie wolno jej też było pożyczać, zwłaszcza nocą i wieczorem, gdy rozpoczynało się panowanie złych duchów.
W dawnych obrzędach, nie tylko weselnych, sól była traktowana jako jeden ze środków oczyszczających. Pełniła też funkcje lecznicze – stosowano ją między innymi jako lekarstwo w chorobach oczu. Soli dodawano do wody święconej, zwłaszcza przy egzorcyzmach, co miało wzmocnić skuteczność wody, bo diabeł – jak dowodził Benedykt Chmielowski w Nowych Atenach – bardzo bał się soli. Sól poświęcona w dzień św. Agaty była stosowana jako ochrona przeciwko opętaniom, demonom, czarom i oczom urocznym, a nawet wilkom. Natomiast wrzucona w ogień miała zapobiegać rozprzestrzenianiu się pożaru.
W Krakowie znana jest legenda o groźnym pożarze, który przeszło trzysta lat temu wybuchł w składach niedaleko bramy Grodzkiej. Przed niechybną zagładą miasto, które wielokrotnie stawało się ofiarą płomieni, uratowała sól św. Agaty wrzucona w ogień przez starą żebraczkę. Kiedy ją zapytano, co chciałaby w zamian, poprosiła rajców o ufundowanie kościoła pod wezwaniem św. Agaty. Rajcy zobowiązali się to uczynić, ale nie dotrzymali słowa i kiedy w 1655 roku doszczętnie spłonęły przedmieścia podpalone przez Szwedów, dopatrywano się w tym kary boskiej za złamanie obietnicy.
Fragment książki Barbary Faron „Jak przetrwać w zabobonnym Krakowie”, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Astra. Lead, śródtytuły i skróty pochodzą od redakcji.
Skomentuj