Pontyfikat czasu apokalipsy
Historia nie jest nauką ścisłą, a jedynie mizerną próbą opisania świata, który minął i nigdy nie powróci.
Historia nie jest nauką ścisłą, a jedynie mizerną próbą opisania świata, który minął i nigdy nie powróci.
Podręczniki historii zawsze piszą zwycięzcy, kształtują ją panujące systemy polityczne, a koloryzują ci, którzy mają w tym określony interes. Żadna próba interpretacji wydarzeń z przeszłości nie jest trafna ani niezależna. Każda jest co najwyżej mniej lub bardziej bliska prawdzie.
Należy o tym pamiętać, oceniając postawę papieża Piusa XII w czasie II wojny światowej. Żeby zrozumieć tego człowieka, trzeba wniknąć w jego charakter, wsłuchać się w namiętności, poczuć temperament i prześwietlić jego światopogląd. To bardzo trudne zadanie w przypadku męża stanu, który chował te wszystkie cechy pod kamienną maską. Jednak dziennikarz, biograf czy historyk musi przyjąć jakieś kryterium oceny postaci, której czyny ma wartościować. Czy takim miernikiem jest odwaga wobec zagrożenia? To bardzo relatywny weryfikator, jeżeli weźmiemy pod uwagę, że w czasie II wojny światowej tysiące ludzi oddawało życie za swoją ojczyznę, rodzinę czy szeroko pojętą wolność. Były to czasy heroizmu Ireny Sendlerowej, Zofii Kossak-Szczuckiej czy Jana Karskiego. Kilkudziesięciu polskich księży ryzykowało życie, kiedy wystawiali swoim żydowskim bliźnim fałszywe świadectwa chrztu czy metryki urodzenia. Żydzi byli ukrywani w 70 polskich klasztorach. Trudno porównać ryzyko, jakie ponosiły bohaterskie zakonnice ze Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi pod przewodnictwem nieustraszonej siostry Matyldy Getter, która uratowała pół tysiąca żydowskich dzieci, do zagrożenia, na jakie był ewentualnie narażony ze strony Niemców sam papież.
Z drugiej strony to porównanie i ta skala oceny traci sens, kiedy zdamy sobie sprawę, jak wielki dramat toczył się w sumieniu Piusa XII. Wszystkie osoby, które spotykały go w tamtym strasznym czasie, potwierdziły po wojnie, że niczego innego nie pragnął, jak niemal wykrzyczeć swój sprzeciw wobec prześladowań milionów ludzi. Górę brał jednak pragmatyzm i jego natura dyplomaty. Zdawał sobie sprawę, że jego słowa mogą jedynie pogorszyć i tak już tragiczny los ofiar niemieckiego ludobójstwa. Miał nadzieję, że jego milczenie będzie bardziej wymowne niż krzyk rozpaczy. Żył w przekonaniu, że szaleństwo wcześniej czy później wypali się jak pożar trawiący suchy las.
A przecież ten pożar tak naprawdę nigdy się nie kończy. Trwa on także dzisiaj, kiedy w różnych częściach świata chrześcijanie są prześladowani w takim samym stopniu jak dwa tysiące lat temu. Belgijska organizacja Pomoc Kościołowi w Potrzebie obliczyła, że w XX wieku zginęło 45 mln chrześcijan. Prześladowania wyznawców Chrystusa nadal trwają w 75 krajach świata. Ta sama organizacja wyliczyła, że co roku za wiarę życie oddaje ponad 150 tys. wiernych, a 350 tys. doświadcza szczególnej formy dyskryminacji ze względu na wyznawaną religię. To są męczennicy naszych czasów. W samym tylko 2011 r. z Egiptu uciekło ponad 200 tys. chrześcijan. Bracia w wierze uchodzą także z Somalii, Syrii, Iraku, Iranu, Sudanu, Bangladeszu, Nigerii, Pakistanu, Tanzanii i wielu innych krajów świata.
W listopadzie zeszłego roku papież Franciszek wymownie wybrał rzymskie katakumby przy grobach pierwszych chrześcijan na miejsce mszy w intencji prześladowanych współwyznawców. Podczas kazania papież podkreślił, iż jest „wiele katakumb w różnych krajach, gdzie chrześcijanie muszą udawać, że organizują uroczystość z okazji urodzin, by odprawić eucharystię, bo jest to tam zabronione (…), jest wiele krajów, w których bycie chrześcijaninem to przestępstwo. To jest po prostu zabronione, nie ma się do tego prawa”. Mimo tych dramatycznych słów wołanie papieża znowu wydaje się niewspółmiernie słabe do skali tragedii. Czy znowu biskup Rzymu jest pragmatyczny? Może po prostu działalność misyjna i negocjacje dyplomatyczne są znacznie skuteczniejsze niż wygłaszanie pełnych pasji apeli?
Być może takim rozumowaniem kierował się właśnie Pius XII, kiedy uświadomił sobie, że w szalonych czasach nie można ulegać emocjom. Dlatego pomimo trwającej dokoła apokalipsy, on zachował kamienne oblicze. Nigdy nie potępił z nazwiska Hitlera ani jego ideologii, ale robił wszystko, aby jej zaszkodzić.
Skomentuj