Sztuka manipulacji
Jak łatwo kształtować opinię publiczną? To bardzo proste, bo sztuka perswazji jest nieograniczona.
Jak łatwo kształtować opinię publiczną? To bardzo proste, bo sztuka perswazji jest nieograniczona.
Jesteśmy gatunkiem wzrokowców. Uwielbiamy nastrojowe ulotne wrażenia. Stąd to zamiłowanie ludzkości do malarstwa, fotografii i filmu. Zatrzymany na obrazie czas głęboko wpływa na nasze emocje. Pozwala nam na liczne interpretacje, buduje nasz nastrój, pobudza pasje lub budzi obsesje, ale także kształtuje nasz światopogląd i ocenę rzeczywistości.
Przykładem takiego wpływu na nasz osąd otaczającego nas świata jest drastyczna fotografia, którą umieściliśmy na okładce naszego miesięcznika. Przez lata służyła propagandzie marksistowskiej jako dowód na okrucieństwo wszelkiej maści „marionetek amerykańskiego imperializmu”. Środowiska pacyfistyczne uczyniły to zdjęcie symbolem bezsensu wojny. Przypadkowo uchwycone przez fotografa ujęcie stało się silniejsze od wszystkich czołgów, helikopterów bojowych i bombowców użytych w czasie wojny wietnamskiej. Opinia publiczna dała się przekonać, że to dowód bezprawia ze strony pozbawionych wszelkich skrupułów południowowietnamskich żołdaków. Nikt nie wnikał w to, że zdjęcie rzeczywiście ukazuje samosąd, ale na zbrodniarzu, który zaledwie kilka godzin wcześniej sam bezlitośnie mordował jeńców i cywilów, kobiety i dzieci. Ale zdjęcie opowiadało już własną historię. Ładunek emocjonalny, jaki ze sobą niosło, dawało widzowi przekonanie, że ma prawo do własnej interpretacji ukazanego wydarzenia.
Wielki magnat prasowy William Randolph Hearst zrozumiał, jak łatwo za pomocą obrazków można manipulować ludzkimi emocjami. W 1895 r. zgodził się, aby w kierowanej przez niego gazecie „New York World” opublikowano pierwszy w historii komiks, którego głównym bohaterem był Mickey Dugan, znany jako „Żółty chłopiec” (The Yellow Kid). Twórca komiksu, rysownik Richard F. Outcault, nie przypuszczał zapewne, że żółty kolor nocnej koszuli chłopca stanie się sygnaturą pewnego typu gazet. Ich dominującą cechą będzie w przyszłości sensacja, powierzchowne, często tandetne i niesprawdzone, choć niezmiernie chwytliwe ukazywanie różnych tematów w taki sposób, aby wywołać u czytelników określone emocje.
Tak powstała „żółta prasa”. Nazwę tę stworzył Erwin Wardman, dziennikarz „New York Press”. Cel „żółtej prasy” był tylko jeden: należy tak redagować gazetę, aby kupowało ją jak najwięcej ludzi spragnionych sensacyjnych relacji z najbardziej mrocznych zakamarków życia społeczeństwa. Wśród tematów dominowały więc morderstwa, gwałty, skandale obyczajowe oraz tania i prymitywna rozrywka.
Skąd my to znamy? Dzisiaj puste miejsce po ginącej „żółtej prasie” wypełniamy my sami, popisując się aktywnością w mediach społecznościowych obnażającą niewybredne gusta, wątpliwą elokwencję i plebejski humor. Współcześnie obrazki ukazujące Dugana zastąpione zostały przez trywialne „memy”, głupawe „GIF-y”, niewybredne filmiki i komentarze wystawiane najczęściej przez tych, którzy akurat nie zawsze powinni się odzywać.
Nic się zatem nie zmieniło od czasu, kiedy ludzkość wymyśliła karykaturę – obraz przedstawiający w sposób wyolbrzymiony i prześmiewczy nasze wątpliwe przymioty. Uwielbiam karykatury z XVIII-wiecznej prasy anglosaskiej. Ulubionym tematem ówczesnych karykaturzystów były: defekacje, kopulacje, mikcje i torsje. Czy coś od tego czasu się zmieniło?
Joseph Pulitzer, twórca rzekomo poważnego i etycznego dziennikarstwa, powiedział kiedyś w przypływie szczerości: „Amerykanie chcą czegoś lakonicznego, obrazowego i uderzającego. A więc czegoś, co obejmie we władanie ich uwagę, sympatię, pobudzi oburzenie i wyobraźnię, przekona ich co do przyczyn i obudzi ich świadomość”.
Jego największy konkurent, magnat prasowy William Randolph Hearst, wiedział doskonale, jak wykorzystać tę tęsknotę mas za sensacją. „Siła prasy jest największą siłą cywilizacji – stwierdził kiedyś bez ogródek. – W ustroju republikańskim dzienniki formują i wyrażają opinię publiczną. Stanowią prawa. Wypowiadają wojnę. Karzą przestępców, zwłaszcza jeśli oni są potężni. Wynagradzają pożyteczne akcje. Dzienniki kontrolują naród, ponieważ reprezentują lud”. Wiedział, jak wykorzystać tę władzę w praktyce.
Przekonał czytelników swoich gazet, że troszczy się o los kubańskiej rebeliantki i więźniarki politycznej Evangeliny Cosio y Cisneros. Aby wywołać wojnę USA z Hiszpanią broniącą resztek swego kolonialnego majątku na Karaibach i w Ameryce Łacińskiej, posłał na Kubę swego korespondenta i rysownika Frederica Remingtona. Do jego dyskusyjnych ilustracji kazał dorabiać wyssane z palca komentarze, które miały przekonać amerykańską opinię publiczną, że Hiszpanie to bestie żerujące na biednych Kubańczykach. Hearstowi udało się wzbudzić oburzenie wśród czytelników jego gazet. Potrzeba było jeszcze tylko iskry politycznej, która podpaliłaby lont prowadzący prosto do wybuchu wojny. Dziwnym zrządzeniem losu taka „iskra”, w dosłownym tego słowa znaczeniu, pojawiła się 15 lutego 1898 r. Z nieznanych przyczyn ponad 5 ton prochu wybuchło w ładowni amerykańskiego krążownika pancernego USS „Maine”, który eksplodował i natychmiast zatonął w hawańskim porcie. Zginęło 260 marynarzy. Rząd amerykański uznał, że wybuch był spowodowany przez minę podłożoną pod okręt.
To wystarczyło, aby rozpętać propagandowe szaleństwo i doprowadzić do wybuchu wojny, której skutkiem była utrata przez Hiszpanię wszystkich posiadłości kolonialnych na Karaibach i Oceanie Spokojnym. Dzięki sztuce manipulowania opinią publiczną Ameryka stała się największą potęgą półkuli zachodniej, a William Randolph Hearst jednym z najbogatszych ludzi w historii.
Skomentuj