Si vis pacem, para bellum
Każdego roku we wrześniu zastanawiam się, czy na łamach naszego miesięcznika powinniśmy znowu wracać do wojny obronnej 1939 r. i otwierać stare bolesne rany.
Każdego roku we wrześniu zastanawiam się, czy na łamach naszego miesięcznika powinniśmy znowu wracać do wojny obronnej 1939 r. i otwierać stare bolesne rany.
Co tu ciągle wspominać? To, że straciliśmy nasz kraj w ciągu zaledwie miesiąca? Że dowódcy ze sztabu generalnego z Naczelnym Wodzem włącznie, tak znakomicie prezentujący się w eleganckich mundurach na paradach wojskowych przed wojną, okazali się we wrześniu 1939 r. niekompetentnymi dyletantami, a także po części zdrajcami i tchórzami? Czy znowu musimy przypominać współczesnym decydentom, ile warte były ówczesne sojusze wojskowe i skąd 17 września 1939 r. przyszedł śmiertelny cios w plecy? Czy czegokolwiek się nauczyliśmy przez te ostatnie lata?
Czy możemy się dzisiaj czuć bezpieczniej niż 82 lata temu? Liczymy, że w myśl artykułu 5 traktatu północnoatlantyckiego napad na Polskę będzie oznaczać natychmiastową i solidarną odpowiedź militarną 30 państw Ameryki Północnej i Europy. Wierzymy w kolektywną obronę Polski. Czy słusznie? Wydaje się, że tak. To powinno wystarczyć, żeby odstraszyć potencjalnego napastnika. W lepszym sojuszu już się przecież nie znajdziemy. Chyba, że sami się z niego wykluczymy.
5 maja 1939 r. minister spraw zagranicznych RP, pułkownik Józef Beck zakończył swoje słynne przemówienie w Sejmie słowami: „My w Polsce nie znamy pojęcia pokoju za wszelką cenę. Jest jedna tylko rzecz w życiu ludzi, narodów i państw, która jest bezcenna: tą rzeczą jest honor”.
Nigdy więcej w przyszłości nie kierujmy się tą najgłupszą dewizą wypowiedzianą przez polskiego polityka. W życiu narodów najważniejsze jest przetrwanie, zachowanie własnej kultury i języka, stworzenie warunków do godnego życia następnych pokoleń. Nie wolno dopuścić w imię jakiegoś wydumanego honoru, żeby polskie wsie znowu były palone i pacyfikowane, a na ulicach naszych miast odbywały się polowania na ludzi organizowane przez barbarzyńców.
Jesteśmy w największym i najlepszym sojuszu obronnym w naszej historii, wspierani przez największą potęgę gospodarczą i wojskową świata. To czysty pragmatyzm, a nie jakieś rojenia z Kodeksu Boziewicza. Dlatego nie możemy traktować Amerykanów jako intruzów w naszym kraju. No bo jak można mówić o wspólnych wartościach obu narodów, lekceważąc prawo własności kapitału amerykańskiego i niszcząc należące do niego media? Przecież dla Amerykanów święte prawo własności i wolność słowa stanowią fundament światopoglądu.
Wrzesień 1939 r. to największa i najtrudniejsza lekcja, jaką przerobiliśmy w naszej tysiącletniej historii. Potwierdza ona starą rzymską zasadę sformułowaną w dziele „O sztuce wojennej” Wegecjusza: Si vis pacem, para bellum („Jeśli chcesz pokoju, przygotuj się do wojny”).
Jest jeszcze jedna, znacznie starsza zasada sformułowana przez Sun Zi, wielkiego myśliciela i autora osławionego traktatu filozoficznego „Sztuka wojny”: „Osiągnąć sto zwycięstw w stu bitwach nie jest szczytem umiejętności. Szczytem umiejętności jest pokonanie przeciwnika bez walki”. Póki możemy, zróbmy wszystko, żeby z potencjalnego wroga zrobić naszego oddanego przyjaciela. Nie musimy tego robić z miłości, ale z czystego rozsądku. Dlatego dzisiaj jesteśmy i w przyszłości będziemy (mam nadzieję) z Niemcami w jednym sojuszu militarnym i mamy obowiązek chronić to państwo przed napaścią. Dlatego też należymy dziś z Niemcami i będziemy w przyszłości (mam nadzieję) do jednej wielkiej wspólnoty
27 europejskich państw, z czego czerpiemy obustronne korzyści. Postulat o odszkodowaniach wojennych, który sam wielokrotnie zgłaszałem, jest mocną próbą uzmysłowienia zarówno Niemcom, jak i roszczeniowo nastawionym potomkom ofiar Holokaustu, że historią nie wolno się bawić. Nie ma lepszych i gorszych ofiar. Są jedynie niewątpliwi winowajcy.
Czas też rozliczyć naszą przeszłość z Rosją jako spadkobierczynią ZSRR. Musimy przy tym pamiętać o milionach rosyjskich grobów na naszej ziemi, o tym, kto oddając życie, zgasił piece krematoryjne w KL Auschwitz, i o tym, kto przegnał z polskiej ziemi najgorsze zło. Nasze relacje z Federacją Rosyjską i Rosjanami wymagają natychmiastowej naprawy. Z Rosją należy handlować, a nie toczyć wojny. To nasz sąsiad, od którego mamy prawo wymagać szacunku, nie zapominając jednak, że Rosjanie to nasi słowiańscy bracia.
Nasza retoryka wojenna ma swoje granice. Kiedyś musi się skończyć, tak jak kiedyś skończy się epoka Putina. To tylko kwestia czasu. Naszych granic nie zmienimy, ale możemy kształtować znakomite relacje z sąsiadami. Wszystkimi!
Skomentuj