Na wieki wieków – żandarm
Jan Jur-Gorzechowski bywał terrorystą, bohaterem i literackim archetypem męskiego ucisku kobiet, lecz najczęściej był po prostu żandarmem.
Jan Jur-Gorzechowski bywał terrorystą, bohaterem i literackim archetypem męskiego ucisku kobiet, lecz najczęściej był po prostu żandarmem.
Zgodnie z europejskimi trendami, śladem niemieckiej broszury „Mord und Freiheit”, idei Bakunina i Narodnej Woli, na początku XX w. również polska lewica poszła ścieżką terroryzmu politycznego. Trend zrodził nowy typ bojownika o wolność, który nad kalkulację skutków i moralne rozterki przedkłada czyn, gotów wyzwolić uciśnionych za wszelką cenę – bez ich zgody i woli. Czerwony radykalizm jak magnes ściągał młodych ludzi z elity mieszczańskich klas średnich, chętnych podkładać bomby pod fundament swych zacnych rodzin, za co zwalczali ich narodowcy Dmowskiego. Niejeden terrorysta, szykujący dynamit przeciw policji i urzędnikom, po latach sam był prezydentem, ministrem lub generałem wojska, a czasem żandarmem strzegącym społecznego ładu i bezpieczeństwa.
Żandarm von Budberg
Głęboko po północy 24 kwietnia 1906 r. pod furtę aresztu na Pawiej w Warszawie zajechały dorożki, wioząc siedmiu uzbrojonych żandarmów. Dowodzący oddziałem oficer śmiało bił pięścią w bramę, żądając natychmiastowego wpuszczenia, płynnie łącząc rosyjskie i niemieckie przekleństwa, gdy zaspany strażnik zbyt długo zwlekał z otwarciem. Przedstawiając się jako baron von Budberg, oficer kazał się prowadzić do dyżurnego zastępcy naczelnika więzienia, któremu przedstawił rozkazy pułkownika Meyera, aktualnego oberpolicmajstra Warszawy. Wicenaczelnik Maciulewicz nie krył zdenerwowania, bo telefon z gabinetu szefa policji ledwo kwadrans wcześniej zapowiedział wizytę. Pakiet pism na właściwych formularzach, ze stosownym podpisem, opatrzonych nienaruszoną pieczęcią lakową i numerem księgi rozkazów potwierdzał ustne polecenie Meyera, by dziesięciu aresztantów, zgodnie z listą, oddać niezwłocznie do Cytadeli – zapewne na egzekucję.
Maciulewicz w karierze więziennej niejedno widział, lecz parę niezgodności z rutyną budziło wątpliwość. Po pierwsze, rozkaz był sprzeczny z poprzednim, który kazał jednego więźnia dostarczyć do sądu. Poza tym dotychczas nie znał żandarmskiej eskorty bez własnego furgonu, którego Meyer żądał od naczelnika więzienia. Przy tym rzadko odsyłano tak wielu skazanych jednym transportem, a do tego eskorta zdawała się ryzykownie mała, zwłaszcza wobec tak groźnych politycznych przestępców, osadzonych za zamachy terrorystyczne na władze państwowe. Lojalny Maciulewicz oferował rotmistrzowi obstawę konną, jego zdaniem konieczną w tak niebezpiecznym czasie, lecz oficer rugał go i pospieszał, z arogancją właściwą wojskowemu arystokracie. Znając niezdrowe skutki dyskusji z władzą, wicenalczelnik poprzestał na formalnościach i wydał obudzonych więźniów żandarmom.
Dopiero w drodze wyjawiono aresztowanym, że żandarmska eskorta, łącznie z rotmistrzem von Budberg, to przebierańcy z Organizacji Bojowej PPS, a transport do Cytadeli jest sfingowany. Jedyny problem stanowił autentyczny więzienny woźnica na koźle, którego odurzono eterem i związano, by nie stwarzał kłopotu. Wyposażonych w broń i fałszywe papiery uciekinierów dowieziono do bezpiecznej kryjówki, po czym wszyscy zaszyli się za granicą.
Władza była nieświadoma wpadki czas jakiś, aż naczelnik Pawiaka odważył się prosić żandarmów o zwrot furgonu, woźnicy i koni, lecz nazajutrz o kompromitacji reżimu trąbiła cała Warszawa, czytając czerwone plakaty PPS o samowolnym „ułaskawieniu”.
Dowódcą i organizatorem akcji, brawurowo wcielonym w postać rotmistrza von Budberga, był Jan Gorzechowski, znany w partii pod pseudonimem Jur. W istocie, Gorzechowski miał świetne, a zarazem najgorsze kwalifikacje do prowadzenia tej operacji. Największym atutem „Jura” było niewzruszone opanowanie, połączone z fantazją i rezolutnym tupetem. Pomijając nonszalancję, z jaką beształ personel więzienny, w krytycznym momencie ocalił oddział przed dekonspiracją, gdy nieświadom okoliczności jeniec stawił opór przed domniemaną podróżą na szafot. Domniemany Budberg bez skrupułów uwiarygodnił się w oczach strażników, bijąc więźnia bez markowania razów. Jednak Gorzechowski fatalnie, a wręcz najgorzej z grupy mówił po rosyjsku, co praktycznie wykluczało go z akcji, a szczególnie w roli dowódcy. Stąd pomysł, by odegrać niemieckiego arystokratę, jakich wielu służyło w Rosji.
Mniejsza, że wbrew legendzie to nie „Jur” wymyślił tę akcję. Zamysł wyszedł ze skonfliktowanej ze skrzydłem Piłsudskiego frakcją „młodych”, od osadzonych w Cytadeli Lewinsona i Horowitza, inspirowanych broszurą o kubańskim powstaniu. Wszelako plan musiała wykonać Organizacja Bojowa „starych”, bo choć broń mieli wszyscy, to tylko radykalni pepeesowcy umieli jej użyć, od początku budując struktury wojskowe – poniekąd dzięki instruktorskiej pracy Gorzechowskiego. Niemniej jednak akcja była pluralistycznie ponadpartyjna, bo wśród uwolnionych skazańców prócz „młodych” i „starych” bojowców PPS znalazł się także narodowiec Dmowskiego. Tak czy owak „Jur” w jedną noc obrósł mitem, choć akcja była drobnym incydentem w bogatym życiu Gorzechowskiego.
Facet z brodą
Czasem trudno zrozumieć, jak syn statecznego pracownika banku trafił między socjalistów – w dodatku rewolucyjnych. Wprawdzie Henryk Gorzechowski sam był powstańcem styczniowym, lecz Jan przyszedł na świat dekadę później, gdy ojciec ustatkował się i dorobił wystarczającego majątku, by sfinansować studia syna w prywatnej Szkole Handlowej. Mogła to sprawić ciężka atmosfera Siedlec, przytłoczonych rosyjskim garnizonem i ogromnym więzieniem, pod którymi wychował się Gorzechowski – z trwałą pamięcią o publicznym wieszaniu dowódców kolejnych powstań na rynku.
Zrazu Gorzechowski balansował między skrzydłami socjalizmu wszechrosyjskiego i PPS, aż w 1904 r. zwabił go zbrojny urok Organizacji Bojowej tych drugich. Podjął podwójne życie; za dnia był cichym urzędnikiem handlowym kolei, by nocami walczyć z caratem, prawie z marszu lądując w wirze rewolucji 1905 r., gdy jesienią trafił do wszechrosyjskiego kierownictwa strajku kolejowego.
Agitując wśród kolejarzy i w samej jaskini lwa – między rosyjskimi żołnierzami garnizonu Warszawy – był znany jako „ten facet z brodą”, bo konspiracja nie pozwalała wiedzieć więcej. Wprawdzie zarost był powszechny wśród wywrotowców, lecz szczególnie bujna i pielęgnowana broda Gorzechowskiego łatwo zapadała w pamięć. Tuż po uwolnieniu więźniów, w lipcu 1906 r., napadł na pociąg pod Celestynowem, gdzie w walce o 15 tys. rubli zabito strażnika poczty. Mówiono półżartem, że rabunek rekompensował łapówkę, w zbliżonej kwocie, wręczoną nadzorcy politycznej części Pawiaka – Dorengowskiemu, choć jego rola w akcji z kwietnia jest mocno niejasna.
Przypadkowe aresztowanie pod koniec 1907 r. byłoby równoznaczne z szafotem, ale „Jur” konspirował się wyjątkowo skutecznie. Wzięto go za trzeciorzędnego agitatora, jakich administracja rutynowo skazywała na zsyłkę, a ostatecznie Syberię zmieniono na bilet „w jedną stronę” – do austriackiej Galicji. Tam, korzystając ze stosunkowo liberalnych warunków, Piłsudski z Sosnowskim montowali nową ponadpartyjną organizację zbrojną, coraz mocniej odklejoną od czerwonego szyldu. W 1908 r. Gorzechowski został instruktorem szkoły wojskowej przy Związku Walki Czynnej, gdzie uczył o broni i pisał regulaminy. Czasem rzucał względnie bezpieczny Lwów, by zażyć dawnych emocji w zaborze rosyjskim. Podjął szaloną, choć nieudaną próbę uwolnienia Czesława Świrskiego, skazanego na szafot za udział w napadzie na pociąg pod Bezdanami. Głównie jednak zajmowała go praca w Galicji, gdzie szkolił legalne i półjawne organizacje strzelców.
Długo wyczekiwana wojna światowa, gdy wreszcie wybuchła, wywróciła snute latami plany. Zamiast organizować sabotaż i powstanie na rosyjskim zapleczu, jak zamierzał Piłsudski, Gorzechowskiemu znów kazano zostać żandarmem – tym razem prawdziwym. Ponieważ pierwszy oddział żandarmerii polowej Legionów unicestwiła rosyjska ofensywa, to pod jego komendę utworzono nową. Funkcja była niewdzięczna, bo przedtem Kostek-Biernacki dosłużył się w tej roli ponurego przydomku Wieszatiel.
Podobno Gorzechowski jakoś łączył niepopularną służbę z zaufaniem, a wręcz sympatią żołnierzy, ale tylko przez rok. Już jesienią 1915 r. Austriacy kazali go aresztować, bo w Zamościu podjął (trudno sądzić, że bez zgody Komendanta) werbunek do Legionów, łamiąc zakaz rekrutowania ludności do wojsk de iure okupacyjnych.
Wyrzucony z Legionów, lecz z zaufaniem Józefa Piłsudskiego, Gorzechowski dostał zadania związane z POW w okupowanej Warszawie.
Serce żandarma
W wolnej Polsce „Jur” nie wykorzystał legendy ani zażyłości z Piłsudskim do błyskotliwej kariery. Wciąż działał zadaniowo, gdzie był najbardziej potrzebny. Krótko po 11 listopada 1918 r. kierował Wydziałem Bezpieczeństwa Publicznego i Prasy w MSW, gdzie trafił siłą rozpędu, prosto z tworzenia komórek niepodległościowych w legalnej Milicji Miejskiej Warszawy, by w stosownej chwili przejęła odpowiedzialność niemieckiej policji. Jednak służba przy Milicji Ludowej (powołanej jako ersatz policji, co dało asumpt przeciwnikom rządu do stawiania zarzutu bolszewizacji Polski) chyba niezbyt odpowiadała Gorzechowskiemu. Może sądził, że nie podołał funkcji szefa bezpieki, gdy podczas operetkowego puczu Januszajtisa i Sapiehy (styczeń 1919 r.) dał się aresztować wraz z ministrem Stanisławem Augustem Thuguttem, szefem resortu.
Bez względu na powód, zabiegał o powrót do wojska, zwłaszcza gdy formację w lipcu 1919 r. zastąpiła Policja Państwowa, a milicjantów (nie bez zbrojnego oporu) stopniowo wcielono do armii. Zwłaszcza że w MSW munduru nie zrzucił i awansował do stopnia majora, a opuszczał resort jako pułkownik.
Można sądzić, że od wojny bolszewickiej całkiem satysfakcjonowała go rola żandarma, nawet w garnizonach zupełnie prowincjonalnych, dalekich od splendoru stołecznych urzędów. Gdy w 1921 r. przejął dowództwo nad dywizjonem żandarmów w Grodnie, zdawał się skazany na papucie rodzinnej stabilizacji. Zamiast tego rozpętał jeden z większych skandali obyczajowych Warszawy.
Bohater, mąż i ojciec rzucił rodzinę, by poślubić młodszą o dziesięć lat pisarkę, wciąż bardziej znaną z urody i licznych romansów niż książek – Zofię Nałkowską, również rozwiedzioną z niespełnionym poetą Leonem Rygierem. Połączenie kostycznego oficera z mocno wyzwoloną, feminizującą artystką nie rokowało dobrze, lecz Jan imponował jej siłą niespotykaną wśród literatów. Jej fascynacja mocnymi mężczyznami wydaje się trwała, bo od zachwytu nad Piłsudskim, gdy bywał u Gorzechowskich w Grodnie, przeszła drogę do komitetu organizacyjnego fety na urodziny Stalina.
Jednak ognia nie da się łączyć z wodą. Nałkowska nie wytrzymała presji, by ją zmienić w „kuchtę i kurę domową”, a szczególnie źle zniosła podwójne życie męża, stale otoczonego wianuszkiem kobiet (choć pisarka również nie stroniła od flirtów). Rozstali się po siedmiu latach małżeństwa, gdy w 1929 r. Gorzechowski związał się z Janiną Ejsmondową, żoną cenionego poety. Mimo to drugi mąż dostarczył Nałkowskiej inspiracji na lata. Choć ukryty w różnych postaciach ze sztuk i powieści, wciąż wracał w jej twórczości jako wzorzec despoty i demonicznego patriarchatu.
Osobiste perypetie Jura-Gorzechowskiego splotły się z przewrotem majowym, w którym nie odegrał istotnej roli, choć chwilę był komendantem wojskowym Warszawy tuż po zamachu. Bardziej niepokojąco brzmią plotki o jego udziale w zniknięciu generała Zagórskiego i wpływie na smutny koniec generała Rozwadowskiego, lecz podstawy oskarżeń szybują blisko obłędnych teorii spiskowych.
Ważnego stanowiska doczekał w 1928 r., gdy został komendantem Straży Granicznej – służby wymagającej reorganizacji od samej podszewki, gdyż tkwiła w przestarzałych strukturach od 1918 r., a każdą granicę chroniła inna formacja.
Odszedł w stan spoczynku parę miesięcy przed wojną, z generalskim wężykiem jako odprawą, by próbować sił w polityce. Jednak próby odświeżenia sanacji szyldem dawnej Frakcji Rewolucyjnej PPS, a nawet film „Dziesięciu z Pawiaka” (1931 r.), z Józefem Węgrzynem w roli Jura-Gorzechowskiego, nie zwiększyły poparcia. Choć uświetniał i patronował, a kluby sportowe nazywano jego imieniem, nie został wybrany do Sejmu.
Nie miał też przydziału w kampanii wrześniowej, a w siłach zbrojnych na uchodźstwie całkiem poszedł w odstawkę, choć w towarzystwie Janiny Ejsmond dotarł do Palestyny. Formalnie na przeszkodzie stał wiek emerytalny, ale prawdziwie niewybaczalna była piłsudczykowska legenda. W Londynie próbował wyjaśnić sprawę Katynia, gdzie zamordowano mu brata. To właśnie Henryk Gorzechowski zdążył przed śmiercią wyryć w sosnowej desce słynny wizerunek Matki Boskiej, znany jako Matka Boska Kozielska.
Żyjąc od 1939 r. prawie bez grosza, „Jur” zmarł trzy lata po wojnie, 21 czerwca 1948 r. Pochowano go na największym w Anglii cmentarzu Brookwood, gdzie pół wieku później doczekał się na swym grobie skromnej plakietki z informacją o patronacie, jaki sprawuje nad Bieszczadzkim Oddziałem Straży Granicznej.
Skomentuj