Długa droga od Sarajewa do Compiègne
Bezpośrednim powodem wybuchu I wojny światowej było zabójstwo austriackiego następcy tronu, bratanka cesarza Franciszka Józefa, arcyksięcia Franciszka Ferdynanda Habsburga-Lotaryńskiego d’Este.
Bezpośrednim powodem wybuchu I wojny światowej było zabójstwo austriackiego następcy tronu, bratanka cesarza Franciszka Józefa, arcyksięcia Franciszka Ferdynanda Habsburga-Lotaryńskiego d’Este.
28 czerwca 1914 r. niezwykły splot wydarzeń zmienił świat na zawsze. Gavrilo Princip i Trifko Grabež, dwóch zwyczajnych serbskich chłopaków, których niedawno wyrzucono z belgradzkiego gimnazjum za udział w antyaustriackiej demonstracji, zostało wyznaczonych przez dowództwo terrorystycznej organizacji Młoda Bośnia do zabicia austriackiego następcy tronu i jego małżonki Zofii Chotek. Towarzyszyć miał im czeladnik drukarski Nedeljko Čabrinović i pięciu innych zamachowców zapasowych. Ci młodzi ludzie mogli się jedynie domyślać, że szkolący ich oficerowie serbskiego wywiadu szykują zamach na wysoko postawioną osobistość rządu austro-węgierskiego. Czy wiedzieli jednak, że mają zabić samego bratanka cesarza Franciszka Józefa? Zapewne marzył im się zamach na cesarza, ale dla serbskiego wywiadu nie miał on żadnego sensu politycznego. 84-letni władca praktycznie nie opuszczał już murów wiedeńskich pałaców: Hofburg i Schönbrunn. Zresztą w 1914 r. prawdziwym zagrożeniem dla serbskich planów zjednoczenia słowiańskich narodów Jugosławii nie był tracący kontakt z rzeczywistością stary cesarz, ale jego dynamiczny i zdeterminowany do przeprowadzenia reform 51-letni sukcesor, który nie ukrywał, że po wstąpieniu na tron utworzy monarchię trialistyczną, która przyłączy do Austro-Węgier nowe królestwo Jugosławii (Bośnię, Chorwację, Dalmację i Słowenię). Plan zamachu był szalenie prosty. Ten z zamachowców, który znalazłby się najbliżej samochodu arcyksięcia, miał rzucić granat i oddać strzały do książęcej pary.
Podręczniki historii przedstawiają procesy dziejowe jako złożony mechanizm przyczynowo-skutkowy, w którym nie ma miejsca na przypadki. A jednak to właśnie niezwykły zbieg okoliczności, a w zasadzie ślepy przypadek, zmienił dzieje świata na zawsze.
Arcyksiążę Franciszek Ferdynand i księżna Zofia przybyli do Sarajewa rankiem 28 czerwca 1914 r. Trasy ich przejazdu strzegło zaledwie 120 policjantów. Ale to właśnie obecność policjanta spowodowała, że pierwszy z zamachowców zrezygnował z oddania strzału. Drugi nie zdołał przecisnąć się przez tłum. Trzeciego sparaliżował strach. Dopiero czwarty z nich, 29-letni Nedeljko Čabrinović, członek serbskiej organizacji konspiracyjnej Czarna Ręka, rzucił granat w kierunku książęcej limuzyny. Arcyksiążę, wykazując się błyskawicznym refleksem i odwagą, strącił granat z dachu samochodu. Pocisk eksplodował pod drugim pojazdem, raniąc dwóch dygnitarzy z eskorty następcy tronu.
Wydawało się, że opatrzność chroni Habsburgów. Kompletnie załamany swoją bezczynnością Gavrilo Princip poszedł do pobliskiej kawiarni, aby utopić frustrację w alkoholu. Przypadek sprawił jednak, że to jemu los wyznaczył niezwykłą rolę w historii. W czasie oficjalnego przyjęcia w sarajewskim ratuszu arcyksiążę postanowił zmienić program wizyty i odwiedzić w szpitalu rannego pułkownika Merizziego i hrabiego Boos-Waldecka. Nieznający dobrze Sarajewa kierowca pogubił się w wąskich ulicach. Pech chciał, że przejeżdżał obok lokalu, w którym siedział przybity Princip. Ten, usłyszawszy owacje na ulicy, wybiegł przed kawiarnię i niemal bezwiednie sięgnął po ukryty za pasem pistolet Browning M1910. Oddał tylko dwa strzały w kierunku wolno jadącej limuzyny. Oba okazały się celne. W ciągu zaledwie kilku sekund, kiedy pierwsza kula rozerwała tętnicę szyjną Franciszka Ferdynanda, a druga śmiertelnie raniła jego żonę Zofię, dzieje świata zmieniły się nieodwracalnie. Naciskając spust, ten młody bośniacki fanatyk wepchnął ludzkość na straszny tor, na którym czekały ją dwie wojny światowe i ogromna liczba konfliktów.
Miesiąc później zaczęła się nowoczesna era masowej zagłady. Dwie kule wystrzelone przez Gavrilo Principa rozpoczęły światową pożogę, która w ciągu kolejnych czterech lat odebrała życie blisko 20 mln ludzi (licząc zaginionych), a około 10 mln okaleczyła fizycznie lub umysłowo. Te dwa pociski rozerwały puszkę Pandory, z której wystrzeliły upiory komunizmu i nacjonalizmów.
Konia z rzędem temu, kto wie, kto ponosi największą odpowiedzialność za tę wojnę? I kto ją wygrał? Na to pytanie nie możemy udzielić wyczerpującej odpowiedzi, ponieważ nie zakończyła się kapitulacją, a jedynie rozejmem. Wiemy natomiast, kto został najbardziej upokorzony. Traktat wersalski obarczył winą za straszną pożogę europejską jedynie Niemców. Tych Niemców, których ogromna armia w przeddzień 11 listopada 1918 r. była zaledwie kilkaset kilometrów od Paryża.
Czy zatem rację miał Adolf Hitler i wielu jego zwolenników, że 11 listopada „zdrajcy” z rządu Friedricha Eberta sprzedali w Compiègne Niemcy swoim wrogom? W tym numerze naszego miesięcznika postaramy się na to pytanie odpowiedzieć.
Skomentuj