Interrex
12 września w Warszawie Kościół katolicki wyniósł kardynała Stefana Wyszyńskiego na ołtarze – galeonową postać, która rzuciła rękawicę rządzącym w Polsce komunistom.
12 września w Warszawie Kościół katolicki wyniósł kardynała Stefana Wyszyńskiego na ołtarze – galeonową postać, która rzuciła rękawicę rządzącym w Polsce komunistom.
Prymas Stefan Wyszyński przebywał już w sypialni swojej warszawskiej rezydencji, kiedy nocą 25 września 1953 r. bramę pałacu warszawskich arcybiskupów szturmowali urzędnicy bezpieki. Jednego z nieproszonych gości owczarek prymasa ugryzł w palec. Drugi funkcjonariusz wręczył gospodarzowi rządowy nakaz zamrożenia swoich kościelnych funkcji i udania się na banicję za grube klasztorne mury. Propagandowa tuba rządzącej partii na drugi dzień wyjaśniła Polakom, jak Wyszyński sabotował relację Kościoła z państwem.
Ostatnia wola prymasa Hlonda
Zaledwie pięć lat wcześniej umierający prymas August Hlond wyznaczył 46-letniego biskupa Lublina na następcę, kierując odpowiednią prośbę do papieża. Powierzenie godności prymasa Polski akurat najmłodszemu wiekiem i stażem członkowi episkopatu zupełnie zaskoczyło polski Kościół. Biskupi spodziewali się, że któryś z bardziej doświadczonych z ich grona, jak choćby arcybiskup Poznania Walenty Dymek, przejmie schedę po zmarłym kardynale. To osobę abp Dymka zasugerował papieżowi kardynał Stefan Sapieha – po śmierci Hlonda hierarcha z największym autorytetem w polskim episkopacie. Ale Pius XII nie zmienił ani swojej decyzji, ani woli zmarłego prymasa.
Wyszyński zaledwie od dwóch lat stał na czele diecezji lubelskiej. Cóż zadecydowało o wyborze Hlonda? Prymasowi imponowały stanowczość biskupa z Lublina i jego przedwojenna działalność naukowo-
-publicystyczna poświęcona ślepym uliczkom marksizmu. Polska po 1945 r. weszła w orbitę Stalina. I pod zarząd komunistów, którzy zaczęli pacyfikowanie Kościoła. Ale jeszcze w dniu przejęcia prymasowskiego stolca nowy prymas ogłosił z ambon, że „nie jest ani politykiem, ani dyplomatą”. Został jednym i drugim.
Porozumienie z komunistyczną władzą
Po konsolidacji władzy w Polsce komuniści podkręcili śrubę represji wobec Kościoła. Robotniczo-chłopskie państwo przejęło katolickie szkoły, szpitale i domy opieki, zagarnęło i Caritas oraz powołało do życia lojalny wobec siebie ruch „księży patriotów”. Od początku Wyszyński stał przed wyborem: sprzeciwić się bohatersko lub zaaranżować porozumienie z komunistami, ale tak, by nie uznać racji rządzących w Warszawie satelitów Stalina. W komunistycznych Węgrzech i w Czechosłowacji Kościoły już krwawiły. Węgierski prymas siedział z dożywotnim wyrokiem w więzieniu. Podążanie drogą węgierską oznaczało wystawienie polskiego Kościóła na zdziesiątkowanie.
Tak dotarł Wyszyński do punktu, kiedy już musiał zawrzeć modus vivendi z synami Marksa i Lenina w Warszawie. Tzw. porozumienie z kwietnia 1950 r. gwarantowało Kościołowi swobodę duszpasterską, ale nakładało na episkopat obowiązek wspierania władzy ludowej. Przede wszystkim rządzący obiecywali sobie poparcie Kościoła dla idei spółdzielczości na wsi oraz aktywność prymasa w Watykanie, by wymógł na papieżu zatwierdzenie nowych granic polskich diecezji, dopasowanych do ustalenia polskiej granicy zachodniej na konferencji trzech mocarstw antyhitlerowskich w Poczdamie. Skoro jednak powstałe na gruzach III Rzeszy Hitlera nowe państwo zachodnioniemieckie nie uznawało granic na Odrze i Nysie, to antykomunistyczny papież Pius XII czekał na międzynarodowe uregulowanie sporu i nie zezwolił Hlondowi i Wyszyńskiemu na zainstalowanie polskich zarządców diecezji w randze biskupów ordynariuszy. Stawiał jednak polską hierarchię kościelną w niedwuznacznym świetle wobec rządzących w Warszawie marksistów.
Porozumienie z rządem Wyszyński narzucił całemu episkopatowi. Sam twierdził, że biskupi układ zaakceptowali. Dużo przemawia jednak za tym, że nie wszyscy. Podczas decydujących obrad u kardynała Sapiehy hierarcha stanowczo sprzeciwił się. Przede wszystkim porozumienie zawarto ku zdumieniu całego wolnego świata, który przeciwstawiał się ekspansji komunizmu i który w tym celu na Półwyspie Koreańskim wszczął wojnę, podczas gdy w USA McCarthy rozpoczął swoje sławetne „polowania na komunistyczne czarownice”. Porozumienie najbardziej zaskoczyło Watykan. Według relacji legendarnego polskiego biblisty, ks. Eugeniusza Dąbrowskiego, kierujący sekretariatem stanu monsignore Domenico Tardini, najważniejsza po papieżu osoba w Stolicy Apostolskiej, po otrzymaniu wiadomości z Warszawy biegał przez komnaty Pałacu Watykańskiego z rękami na głowie, krzycząc: „Mi sono addolorato” (jestem przepełniony bólem).
Wiarołomne władze poszły za ciosem i ograniczały posługę duszpasterską Kościoła, który musiał spełniać kolejne ich poddańcze zachcianki. Wyszyński godził się na wszystko, byleby uratować „porozumienie”. Kiedy jednak rząd zażądał dla siebie prawa nominacji biskupów, powiedział dosyć. Wiedział, co mu za to grozi: proces pokazowy, tortury z wymuszonym przyznaniem się do winy i dożywocie. Nie przypuszczał, że już za trzy lata upadek stalinizmu i liberalizacja w bloku radzieckim zaowocują zwolnieniem. Opleciony glorią męczennika powrócił na stanowisko, kiedy nowy szef komunistycznej partii, Władysław Gomułka, umiarkowany komunista-nacjonalista, przejął stery rządów i w październiku w 1956 r. poluzował w kraju kajdany.
Misja obrony polskiego Kościoła
Doświadczenie więzienne i kolaboracja episkopatu z władzami – podczas internowania Wyszyński przeżywał gorycz zdystansowania się episkopatu od jego linii – wywołały w prymasie kolosalne zmiany. Poczuł misyjność swojej posługi w obronie polskiego Kościoła. Wyniesiony przez papieża do godności kardynała jako przywódca ponad 30 milionów Polaków wcielił się w rolę interrexa. W Polsce przedrozbiorowej pełnił ją każdorazowo prymas w okresie bezkrólewia: po śmierci monarchy i przed elekcją następcy. U Wyszyńskiego zbiegło się to z paternalistyczną postawą: traktowania Polaków jak powierzonych jego opiece katolickich poddanych. „Umiłowane dzieci boże” – zwracał się do wiernych w listach pasterskich odczytywanych w niedziele z kościelnych ambon.
Nawet Rzymowi nie pozwolił wyrwać sobie z rąk steru nad polityką kościelną w kraju, nie wahając się przy tym stawić czoła każdemu z kolejnych papieży. Następcy Piusa XII, Janowi XXIII, nie pozostało nic innego, jak tylko uznać urzędującego w Warszawie księcia Kościoła za jego jedynego reprezentanta w Polsce i nie przedłużyć akredytacji ambasadorowi rządu londyńskiego, Kazimierzowi Papee, który przez pewien okres posiadał nawet godność doyena korpusu dyplomatycznego w Watykanie. A kolejny papież – Paweł VI – musiał nawet pogodzić się tym, że „chorąży jego polityki wschodniej” arcybiskup Agostino Casaroli, w tym czasie pełniący urząd sekretarza Rady do spraw Publicznych Kościoła, którego wysłał do Warszawy na rozmowy z rządzącymi komunistami, nie ujrzał przed sobą oblicza prymasa. Na czas pobytu Casaroliego w Warszawie Wyszyński elegancko udał się do Gniezna i powrócił do stolicy dopiero wtedy, gdy wysłannik papieża siedział w powrotnym samolocie do Rzymu. Był to świadomy afront, którym Wyszyński chciał obnażyć ślepotę kościelnej centrali. Bo ta, krusząc kopię o normalizację relacji z Warszawą, przymykała oczy na kłody rzucane pod nogi polskiemu Kościołowi i próbowała wbić klina między „złego Wyszyńskiego” i „dobrego papieża”.
Przygotowania do obchodów Tysiąclecia Chrztu Polski
Po zwolnieniu z internowania w dalszej konfrontacji z komunistami najlepszej kontrofensywy upatrywał w pobożnym katolicyzmie, z wielkimi mszami polowymi i nabożeństwami maryjnymi. Przed rocznicą 1000-lecia państwa polskiego w roku 1966 przeforsował gigantyczny program duszpasterski. Kopia obrazu jasnogórskiego wędrowała z parafii do parafii. Maryjną nowenną rywalizował prymas z komunistami o dusze Polaków. Rząd bowiem obchody 1000-lecia polskiej państwowości flankował sensownym przedsięwzięciem wybudowania 1000 nowych budynków szkolnych. Stawiając na katolicyzm ludowy, powściągał prymas entuzjazm intelektualistów katolickich, otwartych na liberalne zmiany w Kościołach Europy Zachodniej.
Dlatego, po pierwsze, pozostał nieufny wobec nielicznych środowisk intelektualnych, przede wszystkim skupionych wokół krakowskiego „Tygodnika Powszechnego”, które z kolei orbitowały wokół drugiego polskiego kardynała – Karola Wojtyły. Ten poliglota, z rozgałęzionymi kontaktami po całym świecie, bardziej otwarty na myśl zachodnią, lojalnie uznawał pierwszeństwo i autorytet prymasa.
Po drugie, syndrom oblężonej katolickiej twierdzy w represjonującym Kościół państwie kazał Wyszyńskiemu z nieufnością spoglądać na liberalne zmiany w Kościele. Nawet te przeforsowane na soborze watykańskim II (1965 r.). Hamował ich wprowadzenie nad Wisłą. Dość spektakularnie wypada dziś zablokowanie publikacji prof. teologii Josepha Ratzingera w polskich seminariach, skoro dorastał on do roli „pancernego” kardynała.
A jednocześnie zaakceptował prymas pojednawczy list, jaki do biskupów niemieckich ułożył wrocławski biskup Kominek. W geście pojednania wyciągał rękę do Niemców – zaledwie 20 lat po gehennie II wojny światowej. Choć prymas przewidywał, że biskupi niemieccy, lojalni wobec swojego rządu, również nie uznają nowej polskiej granicy na Odrze i Nysie, a zatem nowych polskich diecezji na byłych ziemiach niemieckich. W zamian doczekał się oszczerczej kampanii, jaką rozpętała ekipa Władysława Gomułki.
Do końca życia nie wyzbył się urazy niemieckiej. Do późnych lat 60. za jego przyzwoleniem z kościelnych ambon płynęły słowa, które siłę swoją czerpały z poczucia sprawiedliwości historycznej, by utwierdzać wierzących Polaków, że weszli nie tyle ostatecznie, ile prawomocnie w posiadanie nowej ojczyzny – byłych ziem niemieckich: Śląska, Pomorza i Mazur. Konflikt z niemieckim episkopatem o status polskich diecezji zakończył dopiero socjaldemokratyczny kanclerz Brandt, uznając państwową granicę na Odrze i Nysie. Papież Paweł VI od razu erygował nowe polskie diecezje z biskupami ordynariuszami.
Ale prawdziwego triumfu doczekał się prymas 14 października 1978 r. – w chwili wyboru kardynała Karola Wojtyły na papieża (mimo że pierwsza wizyta Jana Pawła II w Polsce usytuowała go w cieniu charyzmatycznego papieża). Powstanie w Polsce NSZZ Solidarność dopełniło metafizycznej satysfakcji, tym bardziej że Solidarność nabrała charakteru katolickiej opozycji wobec rządzących komunistów. W tym kontekście zaoszczędzone mu zostały gorycz zdławienia Solidarności i mroki stanu wojennego. Odszedł w chwili największego triumfu Kościoła katolickiego – nie tylko w okresie PRL, ale całej odrodzonej po 1918 r. Polsce. Zmarł 28 maja 1981 r. w Warszawie.
Skomentuj