Płonący człowiek!

Od ponad 30 lat daleko od kraju nad Wisłą co roku palą człowieka i to palą na pustyni. Pustynia ta jest rozległa i jak to większość pustyń mało przyjazna człowiekowi – bez wody, roślin i życia. Tysiące ludzi przybywa pod koniec sierpnia na swoistą pielgrzymkę, na około tydzień, na radykalne doznania i bierze udział w życiu tymczasowego miasta Black Rock City. Wszystko powstaje na tydzień z niczego i wszystko znika po tym tygodniu, aby za rok odrodzić się na nowo. Wielkie to, bo w tym roku ten swoisty eksperyment zgromadził 80 tys. ludzi. Wieńczy go weekend, kiedy w sobotę palona jest kukła człowieka, stąd też nazwa – Burning Man, a w niedzielę palona jest świątynia, czyli Temple (wraz z wyrazami pamięci po bliskich ludziach i zwierzętach, które składają w niej uczestnicy – pielgrzymi). O tym wydarzeniu – jego historii, narracji czy zwyczajach – mógłby powstać niejeden felieton czy artykuł. Ja w paru słowach postaram się podzielić refleksją o przemijaniu i nieubłaganych zmianach,  jakie zauważyłem.

Pierwszy raz na Burning Man pojawiłem się w 2016 r. (do Polski rok wcześniej właśnie wkroczyły zabobon i inkwizycja). Później byłem w 2017 r. (nad Wisłą zabobon się rozpanoszył, a inkwizycja szykowała nowe przepisy), potem nastąpiła przerwa techniczno-
-covidowa, aż nastał obecny rok i wybrałem się na Burning Man po raz kolejny. To wydarzenie, kierujące się 10 regułami w radykalnym otoczeniu i z radykalną formą wyrażania siebie (self expression), w otoczeniu sztuki i muzyki, przyciąga uwagę wielu ludzi z różnych części świata. Tam zabobon i inkwizycja na pewno nie królują, wolność i wyzwolenie w radykalnej formie są wszechobecne. Tam kubek wody to wartość, często musi wystarczyć do umycia zębów i jako prysznic, a toaleta to rarytas. Za to wszystkie śmieci zabiera się z pustyni ze sobą i segreguje. W zasadzie chodzić się nie da, bo odległości potężne, rower więc musi służyć wsparciem – zwykły dla oszczędnych i lubiących mocniejsze doświadczenia lub elektryczny dla słabszych, rozrzutniejszych i nowoczesnych. 

Mając jakiś tam przekrój tych 6 lat, nie mogę nie podzielić się refleksją o przemijaniu. Z jednej strony mnie przybyło 6 lat, z drugiej strony wydarzeniu też. Starzy liderzy, ojcowie założyciele odchodzą powoli w cień lub jeszcze dalej. Nowi chyba nie mają sprecyzowanego pomysłu, gdzie iść dalej z tym dość rozwiniętym i posuniętym w wieku dzieckiem. Czy ma to być wielka impreza w spartańskich warunkach czy raczej radykalne przeżycie po coś? A po co może być? Otóż w latach panowania Covid-19 wielu z nas dopadła refleksja o przemijaniu, sensie życia, niekontrolowanych zmianach itp., itd. Trochę tego też szukałem w BM 2022. Szukałem i jakoś znaleźć nie mogłem. Raczej wydaje mi się, że wydarzenie skręca w huczną zabawę jak na „Titanicu”, bo przecież koniec świata przed nami, bez przeżywania jego zmian. Nie żebym był przeciwny zabawie, ona zawsze towarzyszyła człowiekowi (już nawet w jaskiniach), ale do tego powinno być coś jeszcze. Pewno trochę było i tu, i tam w namiotach tego tymczasowego miasta, ale po doświadczeniu, jakie nam zgotowano z Covid-19, powinna królować refleksja podlana od czasu do czasu sosem radykalnej imprezy. Bo surowe warunki, niepowtarzalna sceneria pustyni, gór i sztuki, niesamowite dźwięki i kolory, a także nocne kolorowe światła i lasery dają pretekst, by zadać sobie kilka ważnych pytań o sens spraw ważnych, dróg „do” , priorytetów i celów. Tylko trzeba im poświecić trochę czasu i wewnętrznej energii. 

Może ja jednak złapałem te 6 lat, a może trochę mam rację. Mimo wszystko cieszę się, że tam znowu byłem, doświadczyłem tego i przeżyłem. Zastanowię się, czy powtórzyć. Może za 4 lata? Do tego czasu pewno będziemy wiedzieli, czy ten kawałek pustyni to kuźnia nowego myślenia o świecie i jego wartościach, czy kolejne radykalne wydarzenie, które zmieniło się w nieistotną masową imprezę, na której szkoda by było tylko spalić kukłę człowieka.