Jerzy Woźniak
Jerzy Woźniak: Na karę śmierci zostałem skazany 8 listopada 1948 r.
Za co?
Standardowo: chęć obalenia siłą ustroju komunistycznego, działalność kontrrewolucyjną, szpiegostwo i jeszcze kilka paragrafów.
Co pan robił?
Byłem oficerem Armii Krajowej. Później służyłem w organizacji WiN. Jeździłem jako kurier do Londynu. Walczyłem o niepodległą Polskę.
Jak odbył się pański proces?
To był proces kiblowy. Ja, sędzia, strażnik, jeszcze kilka osób w niewielkiej celi na Mokotowie. Wszystko poszło bardzo szybko. Pro forma przesłuchano kilku świadków, po czym oznajmiono mi, że zostałem skazany na karę śmierci.
Pamięta pan nazwisko swojego sędziego?
Pułkownik Zbigniew Furtak.
Czy ten człowiek w wolnej Polsce został pociągnięty do odpowiedzialności?
Niech pan nie żartuje.
To co się z nim stało?
To, co z nimi wszystkimi. Przez nikogo nieniepokojony dożył spokojnie końca swoich dni w III RP. Z tego, co wiem, umarł dopiero kilka lat temu. Do końca dostawał 8 tys. zł emerytury.
Co się stało po ogłoszeniu wyroku?
Trafiłem do celi śmierci. Najpierw w X Pawilonie, później na tzw. ogólniaku.
Ile pan tam siedział?
Niemal trzy miesiące, dopóki w ostatniej chwili nie zamieniono mi wyroku na dożywocie. Budząc się każdego ranka, zastanawiałem się, czy to się stanie dzisiaj. Czy to ostatni dzień mojego życia.
Z kim dzielił pan celę?
Z żołnierzami podziemia niepodległościowego i niemieckimi zbrodniarzami wojennymi.
Traktowano was jak esesmanów?
Gorzej. Oni dostawali paczki z zachodnich Niemiec, my głodowaliśmy.
Czy przez ten czas wyprowadzano kogoś z pańskiej celi na egzekucję?
Tak, około 20 osób. 20 polskich patriotów.
Jak to się odbywało?
Do godziny drugiej życie w naszej celi toczyło się normalnie. Po tej godzinie wszystkie rozmowy jednak milkły i z napięciem wpatrywaliśmy się w drzwi. Dziś, po tylu latach, trudno jest oddać grozę momentu, w którym w naszej celi szczękały zasuwy... Wchodził strażnik i wywoływał któregoś z kolegów...
Co się działo z wywołanym?
Zabierano go do specjalnego pomieszczenia przedzielonego siatką. Naczelnik więzienia i prokurator oznajmiali mu, że Bierut nie skorzystał z prawa łaski. Potem prowadzono go do zabudowań gospodarczych na dziedzińcu. Przez okna w X Pawilonie mogliśmy zobaczyć, jak idą...
Co potem?
Tam było takie niewielkie pomieszczenie. Schodziło się do niego po dwóch, trzech schodkach. Właśnie wtedy, znienacka, wzorem sowieckim, oprawca przystawiał skazanemu lufę z tyłu głowy. On nawet nie wiedział, że ginie.
Jest pan rozczarowany Polską?
Mam mieszane uczucia.
Bo?
Bo z jednej strony jestem bardzo szczęśliwy, że Polska odzyskała niepodległość. Spełniło się moje marzenie.
A z drugiej?
Moje pokolenie, ludzi, którzy w latach 40. przegrali walkę o niepodległość, ma poważny żal do pokolenia naszych dzieci i wnuków. Trudno nam zrozumieć, dlaczego po tym, gdy oni wygrali swoją walkę o wolność, nie wymierzyli sprawiedliwości naszym mordercom.
Może jako chrześcijanie powinniście wybaczyć?
Aby można było komuś odpuścić grzechy, niezbędna jest skrucha. A oni nigdy jej nie okazali.
Niedługo ostatni zbrodniarze umrą.
Tak, a wraz z nimi informacje o miejscu pochówku tysięcy zamordowanych Polaków. Nie rozumiem, dlaczego nasze władze nigdy nie próbowały tych informacji od nich wyciągnąć. Do niedawna żyli nie tylko ludzie, którzy wydawali wyroki, ale także ci, którzy zakopywali ciała. A wystarczyło w latach 90. zmusić do mówienia kilku ubeków.
Witalis Skorupka
Kiedy został pan skazany na śmierć?
Witalis Skorupka: Jesienią 1945 r.
Gdzie?
W więzieniu na ul. Środkowej na Pradze. Proces oczywiście odbył się w celi.
Za co pana skazano?
Jak to za co? Byłem żołnierzem Kedywu AK. Polskim patriotą walczącym o wolność swojej ojczyzny. Dla komunistów było to największą zbrodnią.
Siedział pan w celi śmierci?
Tak. Przeżyłem nawet pozorowaną egzekucję. Wcześniej przeszedłem przez bardzo ciężkie śledztwo. Jednym z przesłuchujących mnie ubeków był Józef Światło. Późniejszy „bohater" Radia Wolna Europa.
Przedstawił się panu?
Nie. Skądże? Oni się nie przedstawiali. Dopiero później zorientowałem się, że miałem do czynienia z Józefem Światłą. Rozpoznałem go na zdjęciach.
Bił pana?
Mnie akurat Światło nie katował. W więzieniu, w którym siedziałem, miał do tego specjalnie wyznaczonych osiłków. Gdy to się działo, spokojnie się przyglądał. Czekał, aż skończą swoją robotę. Po zakończeniu bicia przystępował do dalszego przesłuchania. Odbywało się to tak samo, jak robiło to gestapo.
W jaki sposób pana bito?
To sprawy tak straszne, że do dziś trudno mi do tego wracać. Nie chcę mówić o szczegółach. Powiem tylko tyle, że bestialstwo i makabryczna pomysłowość ludzi Światły przechodziły ludzkie pojęcie.
W jaki sposób uniknął pan kary śmierci?
Bierut skorzystał z prawa łaski, gdy powiedziano mu, że w Siedlcach zabiłem dwóch gestapowców odpowiedzialnych za pacyfikację tamtejszego getta. Gdyby nie to, dzisiaj bym z panem nie rozmawiał. Skończyłbym tak, jak skończyły tysiące żołnierzy polskiego podziemia niepodległościowego. Z kulą w tyle czaszki, w zalanej wapnem bezimiennej mogile.
W jaki sposób dostał się pan w ręce bezpieki?
Byłem członkiem Kedywu AK. Brałem udział w akcji bojowej. Atakowaliśmy Urząd Bezpieczeństwa. Napotkaliśmy opór. Doszło do strzelaniny. Ubecy złapali mojego kolegę. Wtedy zawróciłem i udało mi się go odbić. Sam jednak nie zdążyłem się już wycofać. Przestrzelili mi płuco i dostałem się w ich łapy.
Kto jeszcze pana przesłuchiwał?
Wielu innych funkcjonariuszy, wśród nich kilku Żydów, a także jakiś Rosjanin czy Białorusin, który bardzo słabo mówił po polsku. Najgorzej jednak wspominam śmierć kolegów. Gdy po drugiej stronie Wisły dopalały się gruzy Warszawy, w więzieniu praskim komuniści mordowali powstańców warszawskich. Zgładzono ich jako „faszystów".
Czy ludzie, którzy pana skazali na śmierć, zostali pociągnięci do odpowiedzialności?
Nie, nigdy. Kilka lat temu zgłosił się do mnie pierwszy kanał telewizji polskiej. Rozmawialiśmy przez wiele godzin, przerwaliśmy wywiad dopiero, gdy skończyły im się kasety. W telewizji puszczono z tego tylko 20 minut o piątej rano. Gdy IPN poprosił o te nagrania, dostał odmowę, a dziennikarkę, która ze mną rozmawiała, wyrzucono z pracy.
Dlaczego?
O czym tu gadać, niech pan się rozejrzy po naszym kraju.
Widzę, że jest pan rozgoryczony.
Proszę pana, w 1989 r. ogarnęła mnie euforia. Niepodległa Polska! Spełniło się to, o co walczyłem i za co cierpiałem. Z każdym rokiem byłem jednak bardziej zdumiony.
Czym?
Amnezją historyczną. Tym, że mordercy chodzili wśród nas i nie obchodziło to nawet psa z kulawą nogą.
Czego się pan spodziewał?
Proszę pana, ja nie jestem krwiożerczy. Nie domagam się zemsty na tych siwych dziadkach.
Ale tu chodzi o elementarną sprawiedliwość. Mordercy Polaków w wolnej Polsce nie tylko nie dostali wyroków, ale nawet nie zostali napiętnowani. Jaki my sygnał dajemy młodym pokoleniom? Wraz z ostatnimi katami umrą także ostatnie ofiary. Gdy nas zabraknie, kto opowie o tamtych wydarzeniach? A przecież nikt nas dziś nie chce słuchać. Przed wojną, w II Rzeczypospolitej, to by było nie do pomyślenia.
Dlaczego tak się dzieje?
Wygląda na to, że tak naprawdę żyjemy w PRL-bis.
Skomentuj