We Włoszech wyszedł drugi tom dzienników Claretty Petacci pt. „Ku katastrofie". Zarówno pierwszy tom z lat 1932–1938, jak i drugi z lat 1939–1940 poświęcone są w całości duce. 18 kwietnia 1945 r., 10 dni przed śmiercią, zanim wyruszyła w ostatnią podróż w zmierzającym do Szwajcarii konwoju, oddała dzienniki hrabinie Rinie Cervis. Ta zakopała je w swoim ogrodzie w Gardone pod Brescią. W 1950 r. znaleźli je karabinierzy. Zostały zarekwirowane, a starającym się o ich odzyskanie rodzicom Claretty prokurator wyjaśnił, że „opublikowanie tych dokumentów mogłoby zaszkodzić stosunkom z innymi krajami". W końcu obłożono je 70-letnim sekwestrem. Dlatego dotychczas opublikowano najpierw te z lat 1932–1938, a teraz z dwóch następnych. Trwają prace nad następnym tomem.
Claretta miała bardzo dużo czasu i nie miała żadnych zajęć. Blisko 30 lat starszy Mussolini był dla niej jedyną treścią i sensem życia. Zapisywała wszystko: słowa, miny, gesty, humory i treść częstych rozmów telefonicznych. Mussolini opowiadał o sekretach dzieciństwa, ważnych spotkań, a nawet dawał do czytania poufne raporty. Nierzadko czytała mu je na głos, podobnie jak artykuły z włoskiej prasy. Mussolini często opatrywał je bogatymi komentarzami, które jeszcze tego samego wieczoru Claretta przelewała na kartki swojego dziennika. Stanowi on świetne uzupełnienie wspomnień kamerdynera Quinto Navarry czy dzienników zięcia Galeazzo Ciany, ministra spraw zagranicznych faszystowskich Włoch.
1939 rok, Polska
Siłą rzeczy przez karty dziennika, szczególnie te z 1939 r., Polska przewija się często. Po raz pierwszy 4 maja. Mussolini po lekturze telegramów i doniesień komentuje: „Niedobrze! Niedobrze! Ta Polska się nadyma i nie wiem, co chce przez to osiągnąć! Jedna trzecia ludności to nie-Polacy. Nie powinni nawet myśleć o stawianiu oporu Niemcom. Zanim nadejdzie pomoc, Polska już będzie zajęta. Dla małego państwa wystąpić przeciw Niemcom to szaleństwo, szaleństwo". 8 sierpnia Duce powiada: „Sytuacja jest bardzo poważna i grozi potwornymi konsekwencjami. O Polakach mówi się, że to egzaltowani fanatycy. Wystawiają cały świat na niebezpieczeństwo".
21 sierpnia po lekturze prasy Mussolini stwierdza, że Wielka Brytania nie powinna dawać Polsce żadnych gwarancji przed porozumieniem z Rosją, „a Rosja już zawarła układ handlowy z Niemcami i już niedługo zawrze pakt wojskowy. Teraz Polska jest w pułapce. W Anglii już mówią »Nie warto umierać za Gdańsk«. Niemcy mają szczęście. Albo mają przeciw sobie tchórzy i kretynów jak Benes (Edvard, prezydent Czechosłowacji – przyp. P.K.), albo egzaltowanych, którzy posłuchali złych rad jak Beck (Józef, szef dyplomacji Polski – przyp. P.K.)". Cztery dni przed wybuchem wojny Mussolini wyrzeka: „Anglia powinna dać znać Polsce, że w sprawie Gdańska i korytarza nie wystrzeli ani jednego pocisku, ale będzie interweniować, jeśli zostanie zajęty choćby metr kwadratowy polskiej ziemi. A tak przez dwustu polskich celników – dwustu! – mogą zginąć miliony młodych ludzi. To straszne! Zwłaszcza że Gdańsk jest niemiecki. Hitler słusznie domaga się Gdańska już od kwietnia. Przecież tak liczne narody jak niemiecki muszą gdzieś żyć, rozprzestrzeniać się. Anglia powinna podjąć wyciągniętą dłoń Hitlera".
30 sierpnia, jak zanotowała Claretta, blady duce wykrzykuje: „Polacy ogłosili mobilizację! I to jest odpowiedź na wyciągniętą dłoń Hitlera! Przecież dał znać, że chce bezpośrednich negocjacji, że czeka na polskiego negocjatora, a oni się mobilizują! To kolejny błąd. Biedni Polacy. Przepadną przez swoją egzaltację. I nie zdają sobie z tego sprawy. Jak mogą liczyć na pomoc Anglii i Francji?! Ci panowie nie spojrzeli na mapę. Tak jak Anglicy i Francuzi. Jak mają im przyjść z pomocą? Przez Linię Zygfryda? Polacy będą ofiarą angielskiej fałszywej dumy i francuskiego tchórzostwa. Jutro będzie wojna. Błąd leży po stronie Polski".
13 września duce zauważa: „Polacy cierpią na manię samobójczą. Nieraz w historii dali wyraz potrzebie złamania sobie karku. Są kompletnie rozbici. Biedne ofiary iluzji. Trzy miliony egzaltowanych żołnierzy, ale nieprzygotowanych, bez należytego uzbrojenia i dowództwa".
Cztery dni później, 17 września, gdy Polskę najeżdżają od wschodu Sowieci, Claretta zapisuje: „Nie uśmiecha się do mnie, jest ponury. I mówi: »Biedna Polska jest skończona! Rosjanie dokonują dzieła. Biedni Polacy. To jest kryminalna masakra i kolejna hańba Anglii. Jakie to smutne... Kto by jeszcze kilka miesięcy temu przypuszczał, że Beck będzie musiał szukać schronienia w Rumunii. Podzielili między sobą Polskę. To bolesne. Ciano mi mówił, że polski ambasador (Bolesław Wienawa Długoszowski – przyp. P.K.) dziś płakał i mówił: «To koniec. Straciłem moją ojczyznę. Biedna moja ojczyzna». Płakał jak dziecko. W ciągu 10 dni postarzał się o 10 lat. Ale sami tego chcieli. Nie mogli skutecznie walczyć z taką potęgą jak Niemcy. Entuzjazm przeciw potężnej broni nie wystarcza. Pomyśl! Ci biedacy ruszali na koniach przeciw czołgom. Żal mi tego narodu«". Ale 21 września Mussolini mówi swojej kochance: „Już mnie nie interesują Polacy. Sami tego chcieli. A ostrzegałem ich, ale mnie nie posłuchali. Teraz są zniszczeni".
Na następny wpis dotyczący Polski trzeba czekać aż do 26 stycznia 1940 r. Kochankowie są na nartach w Terminillo. Wieczorem Mussolini tłumaczy Claretcie, że o wiele cenniejsze informacje o tym, co się w jakimś kraju dzieje, nie pochodzą wcale od służb dyplomatycznych czy wywiadu, ale od zwykłych ludzi. I daje przykład Włocha, który miał w Polsce sklep z winem i właśnie wrócił, bo zwinął interes. „Ten człowiek powiedział mi – opowiada duce – że w gruncie rzeczy Polacy nie stawiali oporu dłużej niż trzy dni. Wszędzie panował bałagan, żadnego systemu obrony. Polacy chodzili cały dzień pijani".
Jestem siłą natury...
Duce, podobnie zresztą jak wielu mu współczesnych, widział historię jako bezustanną walkę narodów o przetrwanie z jednej i dominację z drugiej strony. Zdaniem Mussoliniego tę walkę jak najsłuszniej wygra silniejszy, a decydować będą duch, charakter i geniusz przywódców takich jak on albo Hitler. „Taki człowiek jak ja rodzi się raz na kilkaset lat. Jestem siłą natury. Jak huragan i trzęsienie ziemi. Nie do powstrzymania" – mówił już w 1938 r., a w kwietniu 1939 r., trzy dni po aneksji Albanii, perorował: „Małe państwa są pożerane przez większe i silniejsze. To ich przeznaczenie. Jeśli ja ich nie połknę, zrobią to inni". Miesiąc później wygłosił kolejną mądrość: „Wojna jest nieuniknioną koniecznością życia. To zjawisko kosmiczne". Dlatego, według duce, zadaniem kobiet jest rodzić jak najwięcej dzieci – potencjalnych żołnierzy.
19 marca 1939 r., a więc przed wybuchem wojny, a trzy dni po utworzeniu w ramach Wielkich Niemiec Protektoratu Czech i Moraw, wyjaśnił Claretcie: „Tryumfalny marsz Niemiec i agresywny impet jest zasługą macic niemieckich kobiet", by powołać się na Georgesa Clemenceau, francuskiego premiera i jednego z twórców traktatu wersalskiego, który miał powiedzieć: „W Europie nie będzie pokoju, dopóki jest w niej 20 mln Niemców za dużo". Jako że nie można unicestwić 20 mln Niemców, tłumaczy duce, należy im ustąpić, gdy domagają się „lebensraumu" choćby dlatego, że są wielkim narodem. Z tej okazji duce z pogardą mówi o „sflaczałych Anglikach oraz Francuzach, którzy nie chcą robić dzieci" i panujących w ich krajach demokratycznych rządach: „Różnica między tymi państwami a nami i Niemcami jest taka, że tam trzeba miesięcy, żeby podjąć jakąś decyzję. Muszą się konsultować z całym swoim imperium. Oni się konsultują, a tymczasem Hitler znów zajął nowe terytoria (Czechosłowację – przyp. P.K.). Ja, jak muszę coś zrobić, decyduję w ciągu godziny i wszystko jest załatwione. Tam tylko gadają. We Francji na każdy temat słyszysz setki różnych idei i miliony słów. Daladier (Edouard, ówczesny premier Francji – przyp. P.K.) dostaje 300 głosów za i 300 przeciw. Co za pajace!". Rok wcześniej duce po wizycie Hitlera we Włoszech wyjaśnił swojej kochance, że w dobie głębokiej i powszechnej degrengolady narodów należy nimi rządzić twardą ręką. „Czasy demokracji minęły. Zwyciężają dyktatury. Państwa starego stylu przestały funkcjonować, bo panuje tam bałagan. Jeden powinien rządzić. My z Hitlerem jesteśmy uosobieniem idei i narodu".
W kontekście tej darwinowskiej koncepcji dziejów i stosunków między narodami może nieco dziwić podziw oraz szacunek Mussoliniego dla stawiających opór Sowietom Finów, którym zresztą udzielił sporej pomocy militarnej w sprzęcie. Naturalnie swoją rolę odgrywała nienawiść duce do komunizmu: „Ci biedni Finowie stawiają opór! Choć wydaje się to nieprawdopodobne, odnoszą nawet zwycięstwa. Byłoby dobrze, żeby w tych jeziorach potopili jak najwięcej Rosjan. Finowie to silny i solidny naród" (2 grudnia 1939 r.). Dodaje, że chętnie posłałby na fiński front włoskie oddziały, ale dla Włochów jest tam za zimno.
Fajny kumpel Hitler
Naturalnie Mussolini darzył Hitlera i jego pretorian niekłamaną sympatią. „Hitler jest bardzo sympatyczny. Śmieje się, żartuje. To fajny kumpel. Goebbels i gruby Goering są przesympatyczni. Ten Goering to bohater (był pilotem w I wojnie – przyp. P.K.) i bardzo inteligentny człowiek. Wiesz, co mówią? Że kiedy Goering pójdzie do piekła, to mu dadzą pomieszczenie, gdzie będą na ścianach wisieć najwspanialsze mundury, a jemu nie będzie wolno żadnego włożyć". Imponują mu też Niemcy. „Wielki naród! Potężny i zdrowy. Naród wielkich filozofów, muzyków i naukowców", choć trochę się ich boi: „Niemcy, każdy z osobna, są sympatyczni, ale w masie są apodyktyczni, aroganccy i chcą wszystkim dyktować swoje warunki. Dlatego tak wszystkich irytują".
„Biedna Polska! Cóż to za egzaltowany naród?! Jak mogli się łudzić, że Anglia i Francja im pomogą?! Ale Hitler ma rację" – zwierzał się w 1939 r. swojej kochance Benito Mussolini
Duce pod koniec marca 1939 r. nie wyobrażał sobie, by Niemcy mogli zaatakować Italię, i zaklinał: „Nigdy nie poprosimy ich o protektorat (jak Słowacja Josefa Tiso – przyp. P.K.). Włoch ma walkę we krwi. No i nie oszukujmy się, u nas Niemców nie lubią" (cztery lata później republika Saló Mussoliniego stała się właśnie niemieckim protektoratem – przyp. P.K.). W sumie do Hitlera Mussolini ma tylko jedną pretensję, którą obsesyjnie powtarzał Claretcie kilkanaście razy: „Że też Hitler nie dotrzymał obietnicy. Zapewniał mnie, że do końca 1942 r. nie rozpocznie wojny. Że też nie dał mi więcej czasu". Duce z wielką chęcią rozpocząłby podbój Europy wraz z Hitlerem, ale miał świadomość, że Włochy w 1939 r. nie były na to przygotowane. Jak jednak wyjaśniał kochance 16 października 1939 r.: „Na dłuższą metę nie możemy pozostawać neutralni. Nie możemy tylko stać w oknie i się przyglądać, bo grozi nam, że w tym oknie zostaniemy na zawsze".
Żadnej litości dla Francuzów
Mussolini przestał stać w oknie 10 czerwca 1940 r. Wypowiedział wojnę Wielkiej Brytanii i Francji. Wojska włoskie z mizernym skutkiem zaatakowały Francuzów. A Francuzów i Francji duce po prostu nienawidził. Na długo przed wojną mówił Claretcie, że to „naród odrażający, banda tchórzy, zarozumialców, syfilityków, którzy doprowadzili swój kraj do upadku rozwiązłością obyczajów i nadużywaniem alkoholu". Gdy Francja upadła, duce pałał żądzą zemsty za to, co na jego temat pisały francuskie gazety. Miał też za złe, że we Francji znaleźli schronienie jego włoscy wrogowie – głównie komuniści i socjaliści. O ile litował się nad Polską i Holandią, o tyle 21 czerwca 1940 r. powiedział kochance: „Żadnej litości dla Francuzów, tego godnego pogardy narodu, który mnie i mój naród obraził, obrzucił kalumniami. Dał schronienie renegatom, zdrajcom i Żydom. Zapłacą za to! Ten naród pozbawiony godności powinien zginąć".
Duce pojechał obejrzeć nowe włoskie zdobycze terytorialne (od 5 do 10 km w głąb Francji) i po powrocie zwierzył się: „Tak, podobała mi się ta destrukcja, demonstracja siły człowieka. Te rozwalone i zburzone francuskie domy". Raczy też Clarettę opowieścią ze szpitala godną kroniki batalionu jednorocznego ochotnika Marka z „Dobrego wojaka Szwejka": „Wspaniali ci żołnierze. Umieją cierpieć z uśmiechem, spokojem i zadowoleniem. Płakali ze szczęścia, jak mnie zobaczyli. Jeden wyciągnął kikut ramienia i krzyknął do mnie dziarsko: »Ale mam drugie!«.
Włosi nie mają jaj...
Stosunek Mussoliniego do własnego narodu zmieniał się – z uwielbienia po bezbrzeżną pogardę. Jeszcze w 1937 r. duce był przekonany, że „nasz naród jest najlepszy na świecie. Jesteśmy pracowici, mądrzy, oszczędni i odważni", ale już rok później stwierdził gorzko: „Ten naród trzeba zbudować od nowa. Jednak trzeba czasu, by zrobić z Włochów ludzi twardych jak stal, naprawdę godnych mnie, partii i idei". W kwietniu 1939 r., by dorównać Hitlerowi, który właśnie całkowicie podporządkował sobie Czechosłowację, Mussolini kazał zaatakować Albanię. Mimo że Albańczycy nie stawiali żadnego oporu, ku wściekłości duce włoskim wojskom dotarcie do Tirany zajęło aż cztery dni. Jak mówił Claretcie: „Hitlerowi taka okupacja zajęłaby jeden dzień. A tak król Zogu uciekł. Powinien był zapłacić. Włochów trzeba wytresować. Nie mają jaj. Ja muszę mieć jaja za nich, ale to nie wystarczy". Rok później, gdy tajne służby przyniosły wieści o pacyfistycznych nastrojach ludności, Mussolini wygłosił długą tyradę: „Nienawidzę tego włoskiego motłochu! W Europie narody się biją, a tu pełen strachu spokój! To mnie napawa obrzydzeniem. Martwią się tylko o swój pełny brzuch i własne łóżko! Myślą tylko o kawie, kobietach i operze. 50 Niemców by nam złoiło skórę! Niemcy biją się jak lwy i wcale nas nie potrzebują. Wróg u bram, a oni tylko ględzą". Potem przyznał, że próba stworzenia Nowego Faszystowskiego Człowieka zakończyła się klęską: „Spójrz na tych Prusaków! Maszerują, gdy im się każe, i nie zadają pytań. Wiedzą, co to obowiązek. Chciałem tak właśnie ukształtować mój naród, ale nie starczyło mi czasu".
Gdy pod koniec 1940 r. Brytyjczycy w Libii wzięli do niewoli 38 tys. włoskich żołnierzy, powiedział Claretcie: „Trzeba przełamać to tchórzostwo, ale jestem otoczony samymi tchórzami". I w tym miejscu, 9 grudnia 1940 r., kończy się drugi tom dzienników Claretty. Z zawartych w nich wizji i przepowiedni człowieka, który doprowadził swój kraj do katastrofy okupionej życiem pół miliona włoskich ofiar wojny, sprawdziła się tylko jedna – z 10 września 1939 r.: „W tej wojnie na wyniszczenie jedynym zwycięzcą będzie bolszewizm".
Claretta Petacci
Verso il disastro
Wydawnictwo RizzoliClaretta Petacci
Claretta przyszła na świat w Rzymie w 1912 r. Ojciec Francesco Saverio Petacci był dyrektorem rzymskiej kliniki i lekarzem papieża Piusa XI. Matka Giuseppina Persichetti pochodziła ze stosunkowo zamożnej, mieszczańskiej rzymskiej rodziny. Claretta miała talent do malarstwa i gry na skrzypcach. Mussoliniego spotkała przypadkiem 24 kwietnia 1932 r. Dyktator, pędząc swoim autem nad morze do Ostii, wyprzedzał otwarty samochód Petaccich. 20-letnia wówczas Claretta rozpoznała o 30 lat starszego Mussoliniego i wpadła w niesłychany entuzjazm. Mussolini zaintrygowany żywiołowymi oznakami uwielbienia zatrzymał samochód i wdał się z Clarettą w krótką rozmowę. Młoda dama poprosiła o spotkanie i tak rozpoczęła się znajomość.
Mussolini pomógł tacie Claretty wygrać proces sądowy i zaprotegował go jako autora tekstów medycznych do „Il Messagero". Przyspieszył też wojskową karierę narzeczonego Riccarda Federiciego, za którego wyszła za mąż. Ale w 1936 r. uzyskała separację i wróciła do Rzymu do nowego domu rodziców położonego tuż przy Villa Torlonia, gdzie mieszkała rodzina Mussolinich. I wtedy rozpoczął się romans. W liściku do Mussoliniego (kopiowała treść każdego do dziennika) Claretta 12 maja 1936 r. nazywa go „słodkim dzikusem", miesiąc później wyznaje dozgonne uczucie, by napisać proroczo: „Umrzeć z Waszą Ekscelencją to plan mojego życia" (Claretta towarzyszyła Mussoliniemu przed plutonem egzekucyjnym, a nawet po śmierci, bo na mediolańskim Piazzale Loretto zwłoki kochanków powieszono za nogi obok siebie). W lipcu 1936 r. byli już na „ty", a Mussolini wymościł swojej kochance gniazdko na tyłach ogromnego Palazzo Venezia koło Kapitolu, gdzie urzędował.
Skomentuj