I
Ekspress „Władysław IV" nawet nie zatrzymał się w Warszawie. Domki stolicy Mazowsza migały za oknami pociągu.
Aż trudno wyobrazić sobie, że to kiedyś była stolica – Natasza odwróciła się od okna.
Mówiła oczywiście po rosyjsku, a ja odpowiadałem po polsku. W wyższych sferach Rzeczpospolitej Trojga Narodów od pokoleń panował taki niepisany zwyczaj; każdy przecież znał równie dobrze oba języki.
Rano wyjechaliśmy z Krakowa – kulturalnej stolicy kraju, rozciągającego się spod Magdeburga aż po Port Artur, i spod Murmańska po Peloponez. Już wczesnym wieczorem będziemy w Moskwie – stolicy biznesu i pieniądza. Po drodze tylko jeden postój – w Grodnie, politycznej stolicy Rzplitej.
Lata 1610–1612 symbolizują największe niespełnienie polskiej historii, zaprzepaszczenie największego marzenia, jakie kiedykolwiek było udziałem naszych przodków. Zaprzepaszczenie na skutek trudnych okoliczności, ale również na własne życzenie.
Przełom XVI i XVII w. to czas, gdy Rzeczpospolita Obojga Narodów osiągnęła apogeum. Trwające od Jagiełły problemy polsko-litewskie zostały w większości rozwiązane, secesja Wilna przestała być realna. Wspólne państwo było potężne, a jego model rozwojowy stawał się przedmiotem zazdrości w okolicznych krajach. A zwłaszcza na wschód od granic Rzeczpospolitej. Potworność panowania Iwana Groźnego zwracała myśli części bojarów w stronę kraju, gdzie szlachta cieszyła się wolnością. Gdzie szlachcic nie stał przed perspektywą, że władca w każdej chwili może zabrać mu majątek, a jego samego skazać na śmierć wraz z całą rodziną – dobrze, jeśli nie w mękach.
Dodajmy, że carstwo moskiewskie sąsiadowało bezpośrednio z Wielkim Księstwem Litewskim, Rzeczpospolita była dla ówczesnych Rosjan przede wszystkim Litwą (obywateli Rzeczypospolitej, przybywających do Moskwy w czasie dymitriad i obecności Polaków na Kremlu, określano zbiorczo jako „litewskich ludzi"). Wiek XVI to stopniowe przyjmowanie przez szlachtę litewską przywilejów i swobód, pierwotnie przysługujących tylko szlachcie koronnej, czemu moskiewskie bojarstwo przyglądało się z naturalnym zainteresowaniem. Popularność – jak mawiano w XVI-wiecznej Polsce – „na Moskwie" pomysłów unijnych zwiększał też fakt, że na ówczesnej Litwie urzędowym był język staroruski, przez co Rzeczpospolita kojarzyła się swojsko, a w każdym razie na pewno nie z groźbą wynarodowienia.
Powściągająco na Rosjan działały natomiast wieści o tym, co w Rzeczypospolitej działo się z prawosławiem. Zawarta w 1596 r. unia brzeska nie zdążyła jeszcze wydać swych najgorszych, najbardziej krwawych owoców. Ale wieści o narzucaniu unii niechętnym jej prawosławnym, o oporze części kleru i trwających przy wierze ojców magnatów w naturalny sposób budziły wśród Rosjan nieufność i obawę o los religii w przypadku wejścia Moskwy w skład państwa polsko-litewskiego.
II
Grodno było miastem stołecznym jeszcze przed rozszerzeniem Rzplitej, za Batorego. Ale dopiero Jan Kazimierz, który po śmierci swego brata, cara Władysława Zygmuntowicza, jako pierwszy monarcha stworzył polsko-litewsko-moskiewską unię personalną, przeniósł tam na stałe stolicę. Z Grodna było bliżej do Moskwy i Wilna.
Jeszcze jedno miasto mogło aspirować do roli stolicy – Konstantynopol, odzyskany przez wojska polsko-rosyjskie w III wojnie tureckiej, w 1772 roku. Ale państwo grecko-bułgarskie, którego stolicą był dawny Stambuł, wciąż jest czymś w rodzaju protektoratu, a politycy ciągle nie mogą dogadać się co do tego, czy i kiedy zostanie podniesione do statusu równorzędnego Polsce, Rosji i Litwie...
Dlatego co roku obchody rocznicy Dnia Rozszerzenia odbywają się na przemian. W Krakowie, Grodnie, Wilnie lub – tak jak dzisiaj – w Moskwie.
Również w Polsce na przełomie XVI i XVII w. żywe było myślenie o rozszerzeniu unii o Moskwę. Rozmyślali o tym najwięksi, jak to się wówczas mówiło, statyści, czyli elita władzy I RP. A zwłaszcza – co charakterystyczne – ci jej przedstawiciele, których do dziś uważamy za wielkie postaci polskiej myśli państwowej – m.in. Jan Zamoyski, Lew Sapieha i Stanisław Żółkiewski.
Już po śmierci Batorego Moskwa, proponując na polski tron kandydaturę księcia Fiodora, proponowała w istocie unię polsko-moskiewską. Z polskiej natomiast strony najpełniejszą ofertę przedstawiło tzw. wielkie poselstwo do Moskwy, które skierowane zostało do cara Borysa Godunowa w 1600 r. Na jego czele stał kanclerz litewski Lew Sapieha. Sam Sapieha był zwolennikiem poślubienia przez Zygmunta Wazę córki Godunowa – Kseni. Miało to dodatkowo wzmocnić zaproponowane przez polskie poselstwo warunki wieczystego pokoju, będącego de facto unią.
Polska proponowała, aby moskiewscy bojarzy mogli osiedlać się i sprawować urzędy w Koronie i na Litwie, a szlachta z Rzeczypospolitej w Rosji. Oba kraje miał łączyć ścisły sojusz. Miała zostać utworzona wspólna flota morska, a na południowych kresach obu państw – specjalna wspólna armia do walki z Tatarami i Turkami. Polskę i Rosję miała łączyć swobodna wymiana gospodarcza, zamierzano wprowadzić unifikację miar i wag. Gwarantowano wzajemne wydawanie sobie przestępców. Wreszcie po śmierci króla dla objęcia tronu przez nowego władcę Rzeczypospolitej potrzebna miała być zgoda cara; także po śmierci cara jego następca musiałby uzyskać podobną kontrasygnatę króla Polski. Po bezpotomnej śmierci któregoś z nich król Polski miałby dziedziczyć tron moskiewski, a car – prawo do kandydowania na tron Rzeczypospolitej.
„Wielkie poselstwo" nie odniosło sukcesu – Godunow odrzucił większość propozycji; Sapieha wywiózł z Moskwy jedynie 15-letnie przedłużenie rozejmu. Ale projekt pokazuje, że polsko-moskiewska unia była wtedy w elitach Rzeczypospolitej jednym z tematów dnia.
Tematem, który niedługo powrócił, gdy w 1609 r. wspierane przez Polaków dymitriady zakończyły się kompromitacją i przerodziły się w otwartą wojnę polsko-moskiewską.
III
Rozszerzenie oznaczało początek supermocarstwa, które dziś, w 2012 roku, jest niekwestionowanym liderem całej planety. Mój teść, ojciec Nataszy, jest admirałem, teraz jego zespół lotniskowców wymusza właśnie zawieszenie broni w kolejnej wojnie bursko-zuluskiej. Choć jest Rosjaninem, dowodzi z pokładu polskiego okrętu flagowego „Jan Kazimierz"; mimo że narodowe floty są odrębne, to korpus oficerski jest w zasadzie wspólny. Całkowita dwujęzyczność elit umożliwia takie praktyki.
Najlepsi polscy politycy ówczesnej doby wcale nie chcieli dymitriad; Żółkiewski radził wręcz, aby dziwacznemu pretendentowi do carskiego tronu Dymitrowi, rzekomemu cudownie uratowanemu synowi Iwana Groźnego, w interesie państwa po prostu po cichu skręcić łeb. Do osadzenia Samozwańca na moskiewskim tronie parł jego teść, wojewoda sandomierski Jerzy Mniszech, kierując się interesem prywatnym („zaślepiony chciwością i pychą", jak dosadnie ujął to Żółkiewski). Kariery „na Moskwie" chciało też robić licznie rozrodzone rycerstwo, dla którego w Rzeczypospolitej coraz bardziej brakowało majątków. Epopeja Dymitra zdarzyła się mimo sceptycyzmu największych polskich statystów.
Ale gdy się zakończyła, gdy w państwie moskiewskim pojawił się drugi już Samozwaniec, a w całym kraju rozpalała się anarchia, gdy Polska siłą inercji i tak coraz bardziej angażowała się w wewnątrzrosyjskie konflikty, a car Wasyl Szujski coraz bardziej wiązał się z wrogą Rzeczypospolitej Szwecją, polska elita polityczna stwierdziła, że nie ma wyboru. Że ten węzeł trzeba przeciąć, jako minimum odzyskać utracony Smoleńsk, a jako maksimum – zrealizować plany polsko-rosyjskiej unii.
Polska armia ruszyła na wschód i oblegała Smoleńsk, a Zygmunt Waza zgłaszał pretensje do tronu moskiewskiego, pod dość słabym pretekstem swego pochodzenia po kądzieli od Jagiellonów, którzy spokrewnieni byli z Rurykowiczami.
Hetman Żółkiewski rozbił dowodzonych przez carskiego brata Dymitra Rosjan i Szwedów pod Kłuszynem. Bił ich na głowę. „Kniaź Dymitr, choć niewiele za nim goniło, uciekał potężnie, na błocie konia, na którym siedział, i ubuwia zbył; boso na lichej szkapinie pod Możajsk do monasteru jechał" – notuje hetman.
Żółkiewski maszeruje na Moskwę, a zarazem prowadzi w rosyjskiej stolicy – jakbyśmy to dziś powiedzieli – szeroką akcję propagandową. „Przesyłał pan hetman siła listów tajemnie do Moskwy z uniwersałami do ohydzenia Szujskiego, ukazując jako w carstwie moskiewskiem za panowania jego wszystko się źle dzieje, jako przezeń i dla niego krew chrześcijańska ustawicznie się rozlewa. To miotano po ulicach te uniwersały, przez listy zaś prywatne czynił do niektórych obietnic nadzieje...".
Bojarowie obalają władzę Szujskich. Ale stolicy Rosji zagrażają zastępy II Samozwańca. Jego najbardziej obawiają się bojarzy, a zarazem myśli o unii z Polską nurtują część z nich od kilkunastu lat...
„Bojarowie dumni, widząc, że z tej strony od sierpuchowskiej drogi szalbierz (tj. Samozwaniec – przyp. P.S.) naciera, a z drugiej strony od Możajska z panem hetmanem wojsko następuje, posłali dwóch synów bojarskich do pana hetmana, pytając: jeśli jako przyjaciel albo jako nieprzyjaciel następuje? Pan hetman dopowiedział według tego, jako w liście napisał, że nie myśli nic nieprzyjacielsko poczynać, i owszem, jeśli skłonią do tego umysły, jako niektórzy dawali znać, że królewicza Władysława za pana sobie wezmą, że chce im być ratunkiem, przeciwko szalbierzowi; a uczęstowawszy, udarowawszy one syny bojarskie odpuścił" – pisze Żółkiewski w arcydziele staropolskiej sztuki wspomnieniowej pt. „Początek i progres wojny moskiewskiej".
I „zroczyli sobie potem bojarowie dumni z panem hetmanem dzień do rokowania; rozbito namiot moskiewski przeciwko Dziewiczemu monasteru". Zaczęły się pertraktacje. Żółkiewski nie miał królewskich instrukcji, mimo że kilkakrotnie upominał się o nie. Dlaczego? Chyba dlatego, że Zygmunt III – największe chyba koronowane nieszczęście w dziejach Polski – po prostu nie ufał swojemu najlepszemu dowódcy i jednemu z najlepszych, najbardziej odpowiedzialnych oraz najbardziej państwowo myślących polityków.
Ostatecznie 7 sierpnia 1610 r. stanął układ. Hetman w imieniu króla zobowiązał się do zachowania „na Moskwie" dotychczasowych praw, obyczajów i supremacji prawosławia oraz do niepodejmowania decyzji bez konsultacji z Dumą bojarską. Co do innych formułowanych przez Rosjan warunków – odesłał bojarów bezpośrednio do króla, który bawił w obozie pod Smoleńskiem (twierdza nadal broniła się przed Polakami). Ale to, co ustalono, było wystarczające, by bojarzy (na czele partii propolskiej stał Fiodor Mścisławski, przedstawiciel jednego z najznakomitszych rodów) uznali królewicza Władysława (późniejszego Władysława IV) za cara i złożyli mu uroczystą przysięgę. A za nimi przysięgła cała Moskwa.
„Przysięgali Władysławowi zamki jednak wszystkie prawie, skoro się osłyszały, że na Moskwie przysięgano królewiczowi Władysławowi, certatim (na wyścigi) wszystkie oddawały tymże sposobem, jako się stało i w stolicy, przysięgę. Nowogród wielki, Czaranda, Ustjuga, Perejasław Rezański, Jarosław, Wołogda, Białejezioro, Sylijskie zamki i wszystek tamten trakt ku portowi archangielskiemu i Lodowatemu morzu" – pisze hetman koronny, kanclerz wielki.
IV
Do przedziału wszedł konduktor. Mówił po polsku z charakterystycznym akcentem. Najwyraźniej Łużyczanin. Powstanie potężnego państwa polsko-rosyjskiego spowodowało renesans narodowy wśród zachodniosłowiańskich plemion. W pierwszej połowie XVIII wieku Fryderyk Wilhelm, rad nierad, musiał przyjąć propozycję nie do odrzucenia, przedstawioną przez wschodniego sąsiada. Zrzekł się Berlina w zamian za tron nowego państwa, wykrojonego na południowym brzegu Morza Czarnego. Na rozległych terenach aż po granicę Chrobrego – rzekę Soławę i po Rostock odżyli Serbołużyczanie i Obodryci, którzy przedtem – wydawałoby się – dożywali swoich dni...
Ale pod Smoleńskiem król sprawia posłom moskiewskim niemiłą niespodziankę. Żąda złożenia przysięgi również jemu samemu. Chce osobiście władać Rosją. Żółkiewski zna Rosjan i wie, że na to się nie zgodzą. Ale na razie rozmowy trwają, a pozostali w Moskwie bojarowie, obawiając się ataku Łżedymitra, a także możliwości podburzenia przez niego ludu, proszą hetmana kanclerza o wprowadzenie polskiego wojska w mury stolicy.
A było to miasto wielokrotnie większe, niż cokolwiek Polacy dotąd widzieli. I nie tylko Polacy. „Dostatnie i bogate to miasto było i ambitus (objętość) jego wielki. Jakoż ci, co bywali w cudzych ziemiach, powiadają, że ani Rzym, ani Paryż, ani Lizbona nie porówna wielkością, jako to miasto było" – zapisał hetman.
„Tandem do tego się rzeczy przywiodły, że wojsko weszło, któremu pan hetman miejsca obrał, kupami w osobnych dworach stanęło wojsko, iżby na wszelaki przypadek jedni drugim mogli być pomocni. Pułk pana Aleksandra Zborowskiego stanął w Katajgrodzie, w kupie wszyscy jeden drugiego blisko, pułk pana Kazanowskiego i pana Wajherów w Belgrodzie, także siebie blisko. Sam pan hetman stanął w głównym zamku w Krymgrodzie, dworze, który był niegdyś cara Borysa... Przestrzegać pan hetman z pilnością rozkazał, żeby nasi zaczepek z Moskwą nie czynili; sędzie tak z naszych jako i Moskwy postanowił, którzy wszelakie diferencje (spory) rozsądzali, quietissime (najspokojniej) żyli tak, iż i bojarowie, i pospólstwo, którzy wiadomi będąc narodu naszego swawoleństwa, dziwowali się i chwalili, że tak spokojnie, bez wszelakiej krzywdy, nic nikomu nie czyniąc, żyliśmy".
Ostatnia uwaga Żółkiewskiego jest znamienna. Polacy w ciągu ostatnich lat hulali po Moskwie i nawet na tle ówczesnych obyczajów zachowywali się w sposób, łagodnie ujmując, niewzbudzający sympatii. „Nasi zaś, którzy przy nim (Dymitrze) byli, rozpustnie żyli, zabijając, mordując, gwałcąc, nie tylko czemu innemu, ale i cerkwiom nie przepuszczali" – zapisał hetman. Ten czynnik bardzo zaważył na ostatecznym fiasku wielkich planów.
Na razie jednak hetman trzyma wojsko żelazną ręką, a głównym problemem dla niego jest postawa Zygmunta III, który swoim uporem prowadzi wizje unijne do zagłady. A także wielu Polaków i wielu Rosjan, którzy nawzajem nie doceniają politycznych potrzeb partnera. Żółkiewski zdaje sobie sprawę, że unia z Moskwą może nastąpić tylko w wyniku długiego procesu. Powołanie królewicza Władysława na Kreml samo w sobie nie będzie unią, ale zapoczątkuje ten proces.
„Z waszmościami, bracią naszą, narodem Wielkiego Księstwa Litewskiego wyszło lat sto sześćdziesiąt, nim do skutecznego zjednoczenia przyszło, a z tak wielkiem, szerokiem carstwem moskiewskiem za niedziel kilkanaście chcą, żeby wszystko sprawić jak potrzeba" – pisze do Lwa Sapiehy.
Musi odjechać, król żąda jego obecności w Warszawie.
A „gdy już miał pan hetman z Moskwy odjechać, przyszedł do niego Mścisławski, a z nim pod sto bojar przedniejszych. Zamknąwszy się z nim, prosili o dwie rzeczy; jedna, można-li rzecz, żeby nie odjeżdżał od nich, gdyż powiadali: że teraz przy obecności twojej smirno, po naszemu spokojnie, zgodnie żyjem; za odjazdem twoim obawiamy się, żeby wasi ludzie, jako swawolni, nie uczynili z naszymi ludźmi ssory, to jest zwady; druga, jeśli nie może być inaczej, jeno jechać, żeby w dobrym rządzie wojsko swe zostawił".
Bojarzy przedstawiają maksymalnie kompromisową propozycję: niech Zygmunt sprawuje rządy nad Moskwą jako regent, do pełnoletności królewicza Władysława. Król nie chce słyszeć nawet o tym. Żółkiewski argumentuje, że dla osiągnięcia celu – unii – potrzeba wiele czasu. „Lecz zawarte były uszy króla jegomości pana hetmanowym perswazjom".
„Tymczasem dalej a dalej szerzyły się po moskiewskiej ziemi wiadomości, że król jegomość nie chce dać na moskiewskie państwo królewicza Władysława, syna swego; zaczem na różnych miejscach wszczynały się bunty". Bunty, dodajmy, i związane z Łżedymitrem, który nie rezygnował, i z Samozwańcem niezwiązane. Wszystkim im natomiast sprzyjały nastroje, szerzone przez metropolitę moskiewskiego Hermogenusa, nieprzejednanego wroga łacinników.
V
I tylko ta Czeczenia... Od podbicia przez Paskiewicza i Prądzyńskiego północnego Kaukazu ten kraik ciągle się burzy. Nie pomagają kolejne pacyfikacje. Krwawią kolejne rzuty doborowych oddziałów polskiego i rosyjskiego specnazu, a bomby terrorystów wybuchają w Moskwie i Krakowie.
Spiski ogarniają już samą stolicę. Wciąż jeszcze „było też siła Moskwy życzliwej", czyli Rosjan nadal stawiających na związek z Rzecząpospolitą, którzy ostrzegali o nich załogę polską. Polscy dowódcy podjęli decyzję, która już ostatecznie zmieniła charakter ich pobytu w carskim grodzie we wrogą okupację. Dla zabezpieczenia się przed buntem postanowili profilaktycznie spalić miasto.
„Tym sposobem moskiewska stolica spłonęła z wielkiem krwi rozlaniem i nieoszacowaną szkodą – napisał Żółkiewski. – Krymgród, ten cały został, ale Kitajgród podczas tego tumultu złupiony, splądrowany i kościołom nie przepuszczono; Cerkiew świętej Trójcy, która jest insumaveneratione (w największej czci) u Moskwy, bardzo cudnie z kwadratu zrobiona w Kitajgrodzie stoi, prawie tuż przed bramą Krymgroda, i tej hultajstwo nie przepuściło, wydarli ją, wyłupili".
A paląc miasto, Polacy profilaktycznie zabijali wszystkich, których bodaj podejrzewali o nielojalność.
Tym samym ostatecznie wykopali między sobą a wszystkimi już Rosjanami rów wrogości i wszelkie pomysły unijne straciły odtąd walor jakiegokolwiek realizmu.
Polska załoga została najpierw zablokowana w Moskwie, a potem oblężona na Kremlu i w Kitajgrodzie. W trakcie długiej (trwającej aż do listopada 1612 r.) obrony w Moskwie przejawiły się wszelkie objawy chorób, zaczynających już wtedy trawić Rzeczpospolitą. Nieopłacone pułki zawiązywały konfederacje, grożąc, że jeśli nie otrzymają zaległego żołdu, to wrócą do kraju. Dowódcy kłócili się, obrażeni odchodzili ze swymi oddziałami.
A dookoła tężała blokada, prowadzona przez rosyjskie powstańcze pospolite ruszenie księcia Dymitra Pożarskiego i kupca Kuźmę Minina. Gdy stężała, wśród Polaków zaczął się głód. Dochodziło do kanibalizmu, zjadano świeżo poległych towarzyszy, wykopywano też trupy, a nawet mordowano się wzajemnie w celu pozyskania mięsa.
We wrześniu 1612 r. dowodzona przez hetmana Jana Karola Chodkiewicza odsiecz wdarła się do Moskwy, ale musiała odstąpić.
7 listopada Polacy skapitulowali. Rosjanie nie dotrzymali honorowych warunków poddania się, wyrżnęli większość jeńców, ocalili przede wszystkim oficerów dla późniejszej wymiany.
Na początku grudnia król Zygmunt, prowadzący osobiście kolejną odsiecz, po otrzymaniu informacji o moskiewskiej kapitulacji zawrócił spod Wołokołamska.
W wojnie polsko-moskiewskiej Rzeczpospolita odzyskała Smoleńsk. Ale największe chyba w jej dziejach polityczne marzenie, którego realizacja otwierałaby zapierające dech w piersiach perspektywy, odeszło do piekła utraconych możliwości.
Skomentuj