"Pięć dni wojny (5 Days of War)",
reż. Renny Harlin,
wyst. Andy Garcia, Val Kilmer,
Heather Graham
Wychodzimy na tym jak Zabłocki na mydle – i nie inaczej jest w przypadku filmu „5 dni wojny", który wreszcie trafił do polskich kin.
Rzecz jest o rosyjskiej inwazji na Gruzję w roku 2008 – Andy Garcia gra prezydenta Micheila Saakaszwilego, którego mocarstwa zachodnie porzucają w obliczu ataku wojsk Moskwy. Całość to przede wszystkim kino sensacyjne – dość standardowe.
Film „5 dni wojny" trafił do Polski w wersji, do której wmontowano fragmenty przemówienia Lecha Kaczyńskiego w Tbilisi. Widzowie innych krajów tego nie zobaczyli. Film nie tłumaczy, skąd nagle wzięła się w Gruzji koalicja prezydentów broniących jej niepodległości ani kto tę koalicję zmontował. To zgrzyt pierwszy i bardzo poważny – bez tego wątku scenariusz się nie klei.
Zgrzyt drugi to podzielenie agresorów na bardzo niedobrych (najemnicy) i w miarę dobrych (wojsko regularne). Mamy nawet oficera, który się tak wzruszył, że powstrzymał pochód swoich czołgów przez Gruzję. Polityczna poprawność, jak widać, nie pozwala robić z armii Putina bohaterów zanadto negatywnych, a najemnicy – wiadomo – wszędzie taka sama swołocz.
Film Harlina nie wyjaśnia, jak właściwie uratowano Gruzję, nie pokazuje prawdziwej twarzy rosyjskiego neoimperializmu. Zostają tylko ładne krajobrazy, trochę efektownych scen batalistycznych oraz lekkie zdumienie, że na ekranie przewija się całkiem sporo naprawdę niezłych zachodnich aktorów.
Skomentuj