Brygada Świętokrzyska została sformowana w sierpniu 1944 r. na Kielecczyźnie przez Narodowe Siły Zbrojne. Była jednym z największych polskich zgrupowań partyzanckich II wojny światowej; liczyła około 1,2 tys. żołnierzy dowodzonych przez płk. Antoniego Szackiego ps. Bohun-Dąbrowski. Głównym jej zadaniem było zwalczanie aktywizującego się podziemia komunistycznego, które stanowiło – jak pisała prasa NSZ – „awangardę nadchodzącej nowej okupacji sowieckiej".
Przez front na zachód
Wojna na dwa fronty, prowadzona przez NSZ, zakończyła się 13 stycznia 1945 r., gdy na Kielecczyznę wkroczyła Armia Czerwona. Otworzyło to nowy rozdział historii Brygady Świętokrzyskiej. Jej dowództwo stanęło przed dylematem, czy rozwiązać oddziały, łudząc się, że żołnierze zdołają się ukryć i uniknąć aresztowania przez NKWD, czy też spróbować przemieścić całą jednostkę jak najdalej na zachód. Wybrano wariant drugi, choć nie było planów takiej ewakuacji.
Początkowo przemarsz w kierunku zachodnim odbywał się bez zakłóceń, ale pierwsza próba przebicia się przez linie niemieckie nad Pilicą zakończyła się niepowodzeniem i przyniosła duże straty. Tymczasem od wschodu zbliżały się sowieckie czołówki pancerne. Brygada znalazła się w kleszczach. W rozkazie do żołnierzy płk „Bohun" relacjonował sytuację: „W dniu 15 [stycznia 1945 r.] czołgi bolszewickie zaatakowały nas od wschodu. Dla ratowania Brygady porozumiałem się z dowództwem fortyfikacji niemieckich, aby przejść przez ich linie na zachód. Tym samym weszliśmy w stan nieprowadzenia walki na czas nieokreślony. Mam nadzieję, że szybko toczące się wypadki wojenne pozwolą nam w niedalekiej przyszłości zameldować się u naczelnego Wodza i Prawowitego Rządu Polskiego i według jego rozkazów zwrócić nasz oręż przeciwko wrogowi, którego każe nam zwalczać".
Podjęte wówczas rozmowy, początkowo na dość niskim szczeblu, sprowadzały się do deklaracji złożonej przez Polaków, że są polskim oddziałem antykomunistycznym i nie walczą z Niemcami. W ogólnym chaosie odwrotu rozbitych oddziałów niemieckich i ich sojuszników, kolumn taborów różnego autoramentu, pojawienie się polskiej grupy mogło nawet specjalnie nie zdziwić dowódcy lokalnego odcinka obrony. Po przejściu Pilicy brygada kontynuowała marsz na zachód, docierając do Odry. Tymczasem władze niemieckie, zorientowawszy się, kogo mają na swoim zapleczu, postanowiły skierować Polaków do walki z Armią Czerwoną. W odpowiedzi szef sztabu brygady, mjr cichociemny Leonard Zub-Zdanowicz, stwierdził, że jego jednostka ma charakter partyzancki i nie nadaje się do walki frontowej. Dyplomatycznie jednak dodał, że do walki z Sowietami będą mogli stanąć w przyszłości, po odpowiednim wyposażeniu i przeszkoleniu na tyłach. Niemcy, którym zależało na propagandowym efekcie udziału Polaków w ich „Europejskiej Krucjacie Antykomunistycznej", zaakceptowali ostatecznie obecność brygady, ograniczając się do nadzoru jej trasy przemarszu i oddelegowania do niej swoich oficerów łącznikowych. Polska jednostka została skierowana do Czech i dalej na Morawy, gdzie w marcu 1945 r. zakwaterowano ją na poligonie w Rozstani. Według oficjalnej wersji brygada miała tam zostać przeszkolona do działań frontowych. Niemieckie plany przewidywały, że na jej bazie powstanie Polski Legion Antybolszewicki złożony z ochotników z obozów jenieckich. Dowództwo brygady akceptowało te plany, a następnie sabotowało ich realizację, próbując jak najmniej wikłać się w kontakty z niemieckimi władzami.
O patronat nad brygadą rywalizowały Wehrmacht (Abwehra) oraz funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa Rzeszy. Choć nie dysponujemy niemieckimi dokumentami, wiadomo, że polską jednostkę wizytowali oficerowie obu służb. Ostatecznie to niemiecki wywiad wojskowy przeprowadził pertraktacje z „Bohunem" i jego sztabem. Domagano się od Polaków ustalenia szczegółów współpracy wojskowej, terminarza szkoleń i orientacyjnego terminu osiągnięcia przez brygadę zdolności bojowej. Dowodem gotowości strony polskiej do współpracy miało być oddelegowanie grupy żołnierzy, którzy po przeszkoleniu przez ludzi z Abwehry mieli zostać skierowani do zadań dywersyjno-wywiadowczych na zapleczu Armii Czerwonej. Naciskom towarzyszyły niedwuznaczne groźby fizycznej likwidacji Brygady Świętokrzyskiej przez oddziały niemieckie. Próbowano też „kusić" Polaków perspektywą wcielenia do Waffen-SS. Ostatecznie płk „Bohun", nie mając możliwości dalszej gry na zwłokę, wyraził zgodę na oddelegowanie grupy ochotników na kurs spadochronowy.
Trening bez spadochronu
Nabór ochotników rozpoczęto natychmiast – ogółem wytypowano do niego około 60 osób. Miały one przejść przeszkolenie spadochronowe oraz dywersyjne w ośrodku pod Wałbrzychem. Wiadomość ta wywołała sensację wśród żołnierzy – jeden z nich, Bolesław Kępa, zanotował w swoim dzienniku 29 stycznia 1945 r.: „Wczoraj jak grom uderzyła nas wiadomość podawana z szybkością błyskawicy z ust do ust, że wracamy z powrotem do Polski. W jaki sposób? Otóż fantastyczny. Niemcy zaproponowali nam projekt zrzucenia nas jako skoczków spadochronowych na tyły bolszewickiego frontu w celu zadania bolszewikom dywersji. Pierwsza ochotnicza dziesiątka składająca się z ludzi pracujących dawniej w Akcji Specjalnej, po krótkim przeszkoleniu odleci w najbliższych dniach w celu nawiązania łączności z naszym Głównym D[owódz]twem, które tam zostało, i zbadania możliwości zrzutów".
Szybko okazało się, że nie ma czasu na klasyczny trening spadochronowy, który zastąpiło kilka wykładów teoretycznych: skok do kraju miał być więc jedynym testem ich umiejętności i... szczęścia. Po zaledwie kilku dniach wykładów sformowano skład pierwszej, siedmioosobowej grupy, której dowódcą został por. Bogusław Denkiewicz „Bolesław". W jej skład weszła Maria Kobierzycka „Baśka", która jako jedyna umiała obsługiwać radiostację (co ciekawe, grupa nie została wyposażona w nadajnik). Tymczasem dowództwo brygady uznało, że pomysł ze spadochroniarzami to korzystne rozwiązanie: uzyskano w ten sposób możliwość wysłania emisariuszy do Komendy Głównej NSZ w kraju i przekazania jej raportów o aktualnej sytuacji jednostki. Nikt nie brał poważnie pod uwagę wykonywania jakichkolwiek zadań założonych przez Niemców, tym bardziej że kursantów obowiązywał poufny rozkaz płk. „Bohuna" o ignorowaniu niemieckich poleceń po lądowaniu w kraju. Grupa została przerzucona do kraju w nocy z 13 na 14 lutego 1945 r. samolotem Henkel He-111. Nie obyło się bez wypadku: w czasie skoku zginął por. Jan Ciesielski „Rumba", a reszta grupy, nie umiejąc sobie poradzić ze sterowaniem spadochronami, uległa rozproszeniu. Jednak Denkiewiczowi i Kobierzyckiej udało się nawiązać kontakt z oficerami Okręgu Kieleckiego NSZ, a za ich pośrednictwem z Komendą Główną. Oboje uczestniczyli później w działalności konspiracyjnej, zostali aresztowani przez UB i odsiedzieli wieloletnie wyroki w komunistycznych więzieniach.
Tajemniczy kapitan „Tom"
Kapitan „Tom" to bardzo zagadkowa postać – nie wiadomo nawet, jak się naprawdę nazywał. Pochodził z Pomorza, w konspiracji działał początkowo w ZWZ, należał też do PPR, a następnie do NSZ. W 1943 r. na własną rękę nawiązał współpracę z kierownikiem radomskiego Gestapo, SS-Hauptsturmführerem Paulem Fuchsem, uważając, że pozwoli mu to skuteczniej zwalczać podziemie komunistyczne. Po wyjściu na jaw informacji o tej współpracy, na początku 1944 r., został zaocznie skazany na śmierć przez sądy polowe NSZ i AK, ale próby jego likwidacji zakończyły się niepowodzeniem. Pod koniec 1944 r. „Tom" mając parasol ochronny ze strony Gestapo, działał w Częstochowie, ścigając i likwidując zarówno komunistów, jak i osoby z NSZ, które miały związek z ciążącym na nim wyrokiem.
W lutym 1945 r. dołączył do Brygady Świętokrzyskiej. Jego kontakty z Niemcami umożliwiały m.in. zdobywanie formularzy dokumentów niemieckich i ułatwiały poruszanie się w Czechach. Uczestniczył też jako wykładowca w kursach spadochronowych, w brygadzie traktowano go jednak podejrzliwie, uważając, że próbuje on nadmiernie wikłać ją w związki z Niemcami. Po wojnie „Tom" udał się do 2. Korpusu Polskiego we Włoszech, gdzie najprawdopodobniej związał się z polskim wywiadem lub brytyjskim Intelligence Service.
W czasie, gdy pierwsza grupa znalazła się w Polsce, w miejscowości Libice koło Pragi rozpoczynał się kurs dla kilkudziesięciu ochotników. Ich dowódcą był por. Stefan Celichowski „Skalski". Uczestnicy przeszli solidne, trwające miesiąc szkolenie. Instruktorami byli oficerowie brygady, którzy prowadzili zajęcia z terenoznawstwa, obsługi broni i taktyki walki piechoty. Natomiast w gestii instruktorów niemieckich były wykłady z teorii skoków spadochronowych, zasad prowadzenia dywersji oraz użycia materiałów wybuchowych. Nie odbyły się jednak żadne praktyczne zajęcia dotyczące użycia spadochronu, nie mówiąc nawet o próbnych skokach. Szkolenie zakończono 20 marca 1945 r.
29 spadochroniarzy lÄ…duje w Polsce
Wybrana z grona jego uczestników ośmioosobowa grupa, pod dowództwem kpt. Zygmunta Rafalskiego ps. Sulimczyk, została przerzucona do Polski w nocy z 22 na 23 marca. Odlatujących żegnał zastępca dowódcy brygady Władysław Marcinkowski „Jaxa", który przypomniał, że nie obowiązują ich żadne rozkazy ani instrukcje niemieckie, a jedynym celem ich misji jest kontakt z Komendą Główną NSZ i przekazanie raportu o sytuacji brygady. W czasie lądowania, podobnie jak za pierwszym razem, miały miejsce niespodziewane komplikacje – zrzut nastąpił w okolicach Sandomierza, a nie – jak planowano – koło Wierzbicy. Jeden ze skoczków, starszy sierżant Lucjan Bracha ps. Biedronka, po aresztowaniu przez UB opisał ten moment w swoich zeznaniach: „Zrzuceni zostaliśmy w nocy w okolicy Sandomierza za Wisłą. W pobliskim lesie, przy miejscu zrzutu, zamelinowaliśmy broń i niepotrzebne bagaże i rozeszliśmy się do swoich domów, z tym że po pewnym czasie z polecenia »Sulimczyka« winniśmy rozpocząć działalność, zgodnie z rozkazami płka [„Bohuna"] Dąbrowskiego. Dokładnie z naszą działalnością miał nas zapoznać kpt. »Sulimczyk«, po nawiązaniu kontaktu z nami w wyznaczonym przez niego miejscu i czasie".
Kapitan „Sulimczyk" zdołał po kilku tygodniach skontaktować się w KG NSZ i przekazać powierzone mu materiały, ale został niebawem aresztowany przez UB. Jego podkomendni, mimo iż początkowo rozproszyli się, w późniejszym czasie w większości zasilili powstający na Kielecczyźnie oddział NSZ Stanisława Sikorskiego „Jaremy". Miał on na koncie kilka spektakularnych sukcesów, m.in. rozbrojenie kompanii saperów LWP, co odbyło się bez użycia broni. „Jarema" zginął 1 czerwca 1945 r., w czasie kilkudniowej bitwy z UB i NKWD w rejonie wsi Kotki w powiecie buskim, a jego oddział został częściowo rozbity.
Kolejna siedmioosobowa grupa spadochroniarzy, pod dowództwem ppor. Władysława Stefańskiego „Szczerby", została desantowana na Kielecczyźnie w nocy z 24 na 25 marca. Po wylądowaniu żołnierze ci, podobnie jak poprzednicy, weszli w skład oddziału NSZ „Jaremy". W nocy 15 kwietnia pod Borowem na Lubelszczyźnie wylądowała ostatnia z grup spadochroniarzy, licząca sześć osób, dowodzona przez por. Jerzego Brodę ps. Gnat. Po latach wspominał on, że w czasie pożegnania na lotnisku otrzymał od płk. „Bohuna" rozkaz, że jeżeli do jego grupy zostanie dołączona jakaś obca osoba, to należy ją zlikwidować natychmiast po wylądowaniu. Nie było jednak takiej potrzeby. Tym razem lądowanie odbyło się szczęśliwie i nikt się nie zagubił. Po nawiązaniu kontaktu w Komendą Główną wszyscy skoczkowie zostali przyjęci do oddziału NSZ por. Wacława Piotrowskiego ps. Cichy, który operował na Lubelszczyźnie. Po kilku tygodniach „Gnat" został przeniesiony do Warszawy, gdzie objął dowództwo oddziału specjalnego. Miał na koncie kilka brawurowych akcji likwidacyjnych i zdobycia pieniędzy na działalność NSZ. Ścigany przez UB, w październiku 1945 r., wraz z grupą „spalonych" żołnierzy NSZ przedostał się do zachodniej strefy okupacyjnej Niemiec, gdzie dołączył do Brygady Świętokrzyskiej. Między lutym a kwietniem 1945 r. wysłano do kraju drogą powietrzną cztery grupy spadochronowe liczące łącznie 29 osób, w tym dwie kobiety. Transport reszty kursantów uniemożliwiło zbombardowanie lotniska w Pradze, w czasie którego uległy zniszczeniu przeznaczone dla nich samoloty. Postanowiono zatem wysłać ich na piechotę przez Karpaty. Sformowano dwa patrole: 30-osobowy pod dowództwem ppor. Jana Dzielskiego ps. Warecki i siedmioosobowy pchor. Włodzimierza Kołaczkiewicza ps. Zawisza. Obie grupy przeszły przez góry 28 kwietnia i znalazłszy się po polskiej stronie, rozeszły się do domów. Dowódcy zaczęli szukać kontaktów z organizacją, lecz zanim to nastąpiło, obaj zostali aresztowani. Członkowie ich grup po pewnym czasie samodzielnie włączyli się w działalność podziemia antykomunistycznego, lecz nie odegrali w nim większej roli.
W drugiej połowie kwietnia, już bez wiedzy Niemców, wysłano jeszcze jeden kilkuosobowy patrol, który wyruszył w kierunku zachodnim na spotkanie zbliżającym się wojskom alianckim i w celu poinformowania ich o obecności Brygady Świętokrzyskiej. Dowodził nim por. Stefan Celichowski ps. Skalski, a jego zastępcą był por. Richard V. Tullet ps. Harry (brytyjski lotnik, który ponad rok walczył w partyzantce NSZ). Patrol wywiązał się z zadania, dzięki czemu nawiązano łączność radiową z wojskami amerykańskimi.
U boku Amerykanów
Niemcy przerzucali także grupy dywersyjne złożone z Rosjan, Białorusinów, Ukraińców, Rumunów czy Litwinów. W przypadku Polaków akcja nie przyniosła Niemcom spodziewanych korzyści. Uczestniczące w niej osoby nie wykonały na rzecz Niemców żadnych działań, zarówno natury wywiadowczej, jak i dywersyjnej. Spośród uczestników tej operacji Abwehrze nie udało się zwerbować nikogo, kto podjąłby się próby organizowania agenturalnej siatki wykonującej zadania dla Niemców.
Chodziło też o efekt propagandowy: Polacy – wróg III Rzeszy – stają teraz u boku „nowych Niemiec" do walki przeciwko Sowietom. Jednak dowództwo Brygady, choć zgodziło się na kooperację na polu militarnym, jednak nie pozwoliło się wciągnąć w tego rodzaju układy polityczne. Jeszcze do początku lat 50. skoczkowie z NSZ byli zaciekle tropieni przez UB, w wyniku czego aresztowano ponad połowę z emisariuszy. Czekały ich długoletnie wyroki, a niektórzy, np. Tadeusz Chojnacki „Dan", Marian Sikorski „Artur", Stanisław Sękowski „Metys" i Aleksander Życiński ps. Wilczur, zostali straceni. Jedynym beneficjentem całej operacji była Brygada Świętokrzyska. Około tysiąca żołnierzy przeczekało kilka ostatnich miesięcy III Rzeszy z bronią w ręku. „Nietykalny" status wykorzystano do wymuszenia na Niemcach zwolnienia z obozów grupy oficerów NSZ oraz żony premiera Stanisława Mikołajczyka.
Epilog tej historii rozegrał się w maju 1945 r. Brygada Świętokrzyska opuściła wtedy miejscowość Rozstani i dotarła w rejon Pilzna. Wywiad brygady otrzymał informację, że w niedalekim Holyszowie jest obóz koncentracyjny dla kobiet. Polacy zdobyli go po krótkiej walce, ratując tym samym życie około tysiąca kobiet, wśród których były Polki, Rosjanki, Francuski i Żydówki. W tym czasie ubezpieczenie polskie napotkało oddziały 3. Armii Amerykańskiej gen. George'a Pattona. U jej boku brygada wzięła udział w walkach z jednostkami niemieckimi w zachodnich Czechach, m.in. biorąc do niewoli sztab jednej z dywizji. W ten sposób, jako jedyny oddział polskiego podziemia niepodległościowego, stała się częścią wojsk alianckich, współdziałając w walce z Niemcami w ostatnim tygodniu II wojny. Świadectwem tego było przyznanie Polakom prawa noszenia pamiątkowej naszywki amerykańskiej 2. Dywizji Piechoty – białej gwiazdy z głową Indianina.
Brygadę docenił także oficer łącznikowy sztabu naczelnego wodza w Londynie, płk Alojzy Mazurkiewicz, który wizytował ją 15 maja 1945 r.: „Jestem dumny, że mnie pierwszemu przypada w udziale powitać Wasz oddział. [...] Jesteście jedynym oddziałem, któremu udało się przejść przez trudy i znoje życia żołnierskiego i to z bronią w ręku. Przybyłem tu po to, żeby żołnierzom uwolnionym z okupacji niemieckiej przywracać prawa żołnierza. Wam tych praw przywracać nie trzeba, albowiem prawa te zdobyliście w walce i trudach żołnierza. Byliście i jesteście żołnierzami polskimi, a czyny Wasze przejdą do historii".
Autor to historyk IPN, twórca licznych publikacji dotyczących antykomunistycznego podziemia niepodległościowego. Napisał m.in. książkę „W walce o wolną Polskę" poświęconą tej części obozu narodowego, która sprzeciwiała się scaleniu z AK.
Komentarze
JakubGalicyjski Saturday, September 29, 2018, 8:53 AM
Mam taką uwagę, jeżeli cytujecie państwo dokumenty to proszę cytować w oryginale, otóż w rozkazie płk. "Bohuna" porozumienia z Niemcami nie występuje zdanie " Tym samym weszliśmy w stan nieprowadzenia walki na czas nieokreślony. " lecz brzmi ono "Tym samym weszliśmy w stan niewojowania z niemcami na czas nieokreślony".