1. Henryk Sienkiewicz „Ogniem i mieczem"
Gdzie rozgrywa się akcja „Trylogii" Henryka Sienkiewicza? Ilekroć sięgam po któryś z tomów tego dzieła, odnoszę wrażenie, że najbliższy prawdy był Wojciech Dzieduszycki, który twierdził, że autor umieścił fabułę „gdzieś u kresów świata ludzkiego, w kolebce bujnej wyobraźni".
Niemal natychmiast po publikacji „Ogniem i mieczem" (1884) pojawiły się krańcowo różne na ten temat opinie. I tak np. Bohdan Zaleski z uznaniem dostrzegając w powieści swoją „Arkadię młodych lat", przedstawiony przez Sienkiewicza obraz Ukrainy uznał za doskonały. Zygmunt Kaczkowski przeciwnie – napomykał, że „kto by z książką Dumasa chciał puścić się w podróż po Włoszech, tak samo musiałby się pytać o drogę, jak z powieścią Sienkiewicza w podróży po Ukrainie".
Ale to, co organizuje „Trylogię", to przestrzeń właśnie.
Czytelnik Sienkiewiczowi wierzy od pierwszego do ostatniego słowa – bez zastrzeżeń.
Najpiękniej ten sekret prozy twórcy „Trylogii" ujął Melchior Wańkowicz w „Zielu na kraterze": „Ale jak pisze Sienkiewicz? Pan z panów – bez trudu. Jedzie ze swymi bohaterami po kraju, mówi ich językiem o ich ubiorach, zbrojach, sprzęcie, rzędach końskich, obyczajach, porusza się po żmudzkich zaściankach, ukraińskich futorach, nad Wisłą, w Wielkopolsce, jakby to wszystko schodził, jakby w tym wszystkim był. Czytając innych autorów powieści historycznych, wciąż zastanawiamy się, czy utrafili. Tu – wierzy się absolutnie, nie dość na tym: chyba bohaterowie musieli rządzić Sienkiewiczem, żyli, jak chcieli".
2. Adam Mickiewicz „Pan Tadeusz"
Profesor Jacek Kolbuszewski powiada: „Kresy są jakby księgą, w której natura, człowiek i czas zapisywali swe znaki, stanowiące tyleż o urodzie, ile o dającej się racjonalnie i emocjonalnie określić ich wartości dla kultury polskiej oraz dla polskiego na nich życia". A skoro tak, to jak wycenić wartość tych spisanych trzynastozgłoskowcem wersów?
Tymczasem przenoś moją
duszę utęsknioną
Do tych pagórków leśnych,
do tych łąk zielonych,
Szeroko nad błękitnym
Niemnem rozciągnionych;
Do tych pól malowanych
zbożem rozmaitem,
Wyzłacanych pszenicą,
posrebrzanych żytem;
Gdzie bursztynowy świerzop,
gryka jak śnieg biała,
Gdzie panieńskim rumieńcem
dzięcielina pała,
A wszystko przepasane,
jakby wstęgą, miedzą
Zieloną, na niej z rzadka
ciche grusze siedzą.
„Książką ukochaną i nieśmiertelną – pisała Alina Witkowska – stał się »Pan Tadeusz« w kraju po powstaniu styczniowym. Czerpano z tego utworu pociechę, wiarę w ład życia, które może być przyjazne człowiekowi. Wówczas też doceniono piękno i siłę idyllicznego tonu »Pana Tadeusza«„. I tak miało pozostać, i tak niech pozostanie.
3. Melchior Wańkowicz „Szczenięce lata"
Pożegnanie autora ze swoim „krajem lat dziecinnych"? Na pewno, ale nie wyłącznie. Zauważał nawet Wańkowicz po latach, że „byłoby nęcące [...] przypieczętować te perypetie słowami Worcella o »Panu Tadeuszu«: „»Jest to kamień grobowy położony na starej Polsce«. Alebym skłamał, »Szczenięce lata« pisałem ze szczerej tęsknoty do form tej kultury, z której poczęła się i na której poniekąd trwa kultura polska".
Książka, po raz pierwszy opublikowana w 1934 roku, wciąż porywa swoim językiem, ujawniając całe bogactwo polszczyzny kresowej, z niezrównanymi naleciałościami litewskimi i białoruskimi, ale także z zapożyczeniami z... francuskiego czy niemieckiego. W sumie: wzruszająca historia o świecie anachronicznym, konserwującym obyczaje XVIII-wieczne i ziemiański etos, z którego na początku XX wieku niewiele już zostało. Po takich dworach, jak opisane przez Wańkowicza Nowotrzeby i Kałużyce, nie pozostał jeden kamień. Zmiotła je rewolucja bolszewicka, „gniew ludu", niekończące się przemarsze wojsk. Na szczęście pozostały takie świadectwa jak „Szczenięce lata".
4. Józef Mackiewicz „Bunt rojstów"
Książka niesłychana. Wydany w 1938 roku zbiór reportaży, który – zdaniem Włodzimierza Boleckiego – dziś można traktować jako „Księgę-Matkę całego pisarstwa późniejszego autora »Drogi donikąd»„. „Bunt..." przyjęty został entuzjastycznie, a Ludwik Chomiński w przedmowie do książki wywiódł tradycję, która legła u jej podstaw, od... Wincentego Pola. To ten ostatni wymieniał przecież w „Pieśni o ziemi naszej":
... puszcze czarne, zboża marne...
... rojsty grząskie, groble wąskie.
Nina Taylor-Terlecka twierdziła, że wzniosłość, nieskończoność, ale także np. bezmiar wód były dla Mackiewicza czymś w rodzaju absolutu, „a nad Prypecią doznawał frisson mystique, istnej epifanii. Rozszerzał dalej swoje credo estetyczne, pisząc o dziewiczych błotach i o zwykłym błocie".
Ale już w tytule książki akcent pada na pierwsze słowo: „Bunt". Gdyż „ten zaorany z dnia na dzień chłop, zmaterializowany przymusem wewnętrznych warunków, biedny, zahukany, zmęczony jak jego własny koń – odwraca się nagle od tych przeklętych spraw życiowych i błądzi po omacku, szukając – Boga". W „Buncie rojstów" autor przez cały czas trzyma stronę słabszego, biedniejszego, krzywdzonego chłopa.
5. Antoni Malczewski „Maria"
Najsławniejsza w literaturze polskiej kresowa fraza powstała 185 lat temu, a wyszła spod pióra Antoniego Malczewskiego, który „Marię" rozpoczął od pytania: „Ej, ty na szybkim koniu, gdzie pędzisz, kozacze?". „Maria" nosząca podtytuł „Powieść ukraińska" jest jednym z najwybitniejszych i wciąż niedostatecznie znanych dzieł polskiego romantyzmu. Autor wydał ją, gdy miał 32 lata. W następnym, 1826 roku zmarł. Jego utwór ukazał się dwa lata po „Grażynie", a trzy lata przed „Konradem Wallenrodem" Adama Mickiewicza i „Zamkiem kaniowskim" Seweryna Goszczyńskiego. Dzieła Goszczyńskiego i Malczewskiego wzięły się z arcypopularnych opowieści krążących po Polsce na przełomie XVIII i XIX wieku – o koliszczyźnie i rzezi humańskiej z 1768 roku oraz o strasznym losie Gertrudy Komorowskiej uduszonej w roku 1771 przez pachołków wojewody Potockiego, swojego teścia.
Niezmiernie istotna jest funkcja, jaką pełni w „Marii" pejzaż. „Step ukraiński – pisała Maria Janion – stanowi układ odniesienia dla wszystkich najważniejszych spraw ludzkich dziejących się w tym utworze, bo też step jest dla Malczewskiego jakby imago mundi – obrazem świata". I taki jest ten świat: „A step – koń – kozak – jedna dzika dusza".
6. Florian Czarnyszewicz „Nadberezyńcy"
Z powodów cenzuralnych twórczość tego pisarza nieznana jest całym pokoleniom Polaków. Czesław Miłosz w „Prywatnych obowiązkach" zauważył na przykład, że w „Nadberezyńcach" (1942) „uczestnicy wydarzeń na Białorusi u schyłku pierwszej wojny światowej mówią i poruszają się dokładnie jak ich pobratymcy sprzed z górą stu lat". Oto na jaki – między innymi – dialog natrafiamy w powieści:
– No a cóż tam panowie w Polsce słychać? – zaczął. – Cóż słychać w Warszawie? Król Jegomość zdrów?
Oficerowie obrzucili się wzajemnie oczyma, hamując uśmiech.
– My w Polsce nie mamy króla – odrzekł kapitan, dowódca całego oddziału, człowiek lat 30, z czarnymi pięknymi wąsikami.
– Jak to, nie ma króla?! – zdziwił się. – No, a jakże wojujecie bez gospodarza?
– Tymczasowo jest Naczelnik Państwa.
– Aha!... Pewnie Pan Dowbór Muśnicki?
– Nie, Piłsudski.
– Nie znam takiego. Nie znamy. Hm... a myż myśleli, że jest król – mówił skrobiąc się w głowę. – Czy to panie, że nie było czasu na wybory, czy że nie ma podchodzącego grafa?".
„Nadberezyńcy" to, z pewnością, najdoskonalsze artystycznie dzieło pisarza samouka, jakim był urodzony w 1895 r. koło Bobrujska, a zmarły w Argentynie, w Villa Carlos Paz koło Cordoby, w roku 1964 Florian Czarnyszewicz.
7. Maria Rodziewiczówna „Dewajtis"
Korona twórczości Marii Rodziewiczówny to – oczywiście – powieści, na czele z „Dewajtis" (1889). „U nikogo z powieściopisarzy nie znajduje tylu realiów dotyczących wschodnich ziem dawnej Rzeczypospolitej w drugiej połowie dziewiętnastego wieku czy w początku wieku dwudziestego" – pisał Czesław Miłosz w „Szukaniu ojczyzny". Zarazem, zwracał uwagę noblista, „nieodmienna popularność Rodziewiczówny nie może nie zastanawiać, skoro kataklizm historyczny zniszczył dwór i zaścianek, skąd jej postacie pochodzą, i zostawił jej kraj rodzinny poza granicami Polski".
Rodziewiczówna bardzo często pisała o powstaniu styczniowym, a te na jej Polesiu było powstaniem Lachów, kompletnie obcym dla ludności chłopskiej. Na Żmudzi było inaczej. »Dewajtis« (występuje w nim weteran powstania Ragis) – zaznacza Miłosz – jest powieścią o ładzie patriarchalnym i o współpracy pomiędzy dworem i wiejską zagrodą, a o to rzeczywiście było łatwiej na Żmudzi niż gdziekolwiek indziej".
Szczególną rolę odgrywały w powieściach Rodziewiczówny kobiety walczące – często samotnie – o utrzymanie ojcowizny. Taką walkę toczyła i ona, na co nie brak dowodów w wielu wspomnieniach z epoki.
8. Witold Szolginia „Dom pod Żelaznym Lwem"
Skąd wziął się, na przykład, Kajzerwald? Z końca XVIII wieku, kiedy to lasek i pasiekę alembekowską, a następnie posiadłość Lonszanów zwiedził sam cesarz Józef II. Spodobało mu się i łaskawie „pochwalił tak uroczą siedzibę, jak i jej dobre utrzymanie". Lwowska biurokracja oszalała ze szczęścia, a Lonszanówka otrzymała nazwę Kaiserwaldu, czyli Cesarskiego Lasku.
Nikt piękniej nie pisał o nim od Witolda Szolginii. W „Domu pod Żelaznym Lwem" (1971) możemy przeczytać: „Z łyczakowskich wzgórz spływa gruby, kudłaty kożuch zieleni parku i cmentarza. [...] Przenoszę wzrok bliżej – na tę tu przedziwną, górzystą krainę, której każdy zwalisty pagór, każdy stromościenny wąwóz, każdy przepaścisty obryw, każdą błędną ścieżynkę i każdy nieledwie kamień znam tak dokładnie, że mógłbym po niej nieomylnie wędrować w najciemniejszą noc ze szczelnie zawiązanymi oczami. Płowo-zielony, piaszczysto-trawiasty, źródlano-strumykowy, szumiący wiatrami, wonny rumiankiem i macierzanką Kajzerwald – moje Dzikie Pola, mój Dziki Zachód, moje dzikie, namiętne ukochanie. Gdzież jeszcze znajdę coś takiego, powiedzcież mi – no gdzie?".
9. Włodzimierz Odojewski „Zasypie wszystko, zawieje"
Tym, czym dla Faulknera było Missisipi (wyimaginowana przezeń kraina Yoknapatawpha), tym dla Włodzimierza Odojewskiego stały się kresy, na których umiejscowił fabułę swojego cyklu podolskiego, znaczonego trylogią: „Wyspa ocalenia" (1964), „Zmierzch świata" (1962) i arcydziełem – „Zasypie wszystko, zawieje" (1973).
Historię braci Czerestwienskich, Pawła Woynowicza i Katarzyny – żony jego zamordowanego w Katyniu brata – umieścił autor na granicy Podola i Wołynia. Akcja „Zasypie wszystko, zawieje" dzieje się po 13 kwietnia 1943 roku, po odkryciu grobów katyńskich. Końcową scenę powieści, wyjazd Pawła z Gleb z ciałem zabitej matki, możemy względnie precyzyjnie określić na 7 stycznia 1944 roku. Ramy czasowe więc znamy – gorzej z miejscami wydarzeń. Profesor Jerzy R. Krzyżanowski sporządził nawet swego rodzaju mapę Yoknapatawphy Odojewskiego z centralnymi miasteczkami: Krzyżtopolem i Nikoryczą. Z rzeką Sert, z Doliną Męki Pańskiej, stepem Pantalicha, osadą Hańcza-Czacz, Glebami i Czuprynią. Spośród około 75 nazw geograficznych wymienionych w cyklu podolskim Odojewskiego tylko niewiele ponad 10 znaleźć można na realnej mapie Podola i okolic – stwierdza prof. Krzyżanowski. Mamy do czynienia z wielką kreacją, potrzebną pisarzowi, który nie pisał przecież pracy historycznej, ale rozdrapywał świeże jeszcze rany po hekatombie dokonanej na tych ziemiach przez ukraińskich nacjonalistów.
10. Michał K. Pawlikowski „Dzieciństwo i młodość Tadeusza Irteńskiego"
W niewielu książkach tak wnikliwie, a zarazem tak pięknie przedstawione zostały Kresy jak w autobiograficznych powieściach Michała K. Pawlikowskiego (1893–1972): „Dzieciństwo i młodość Tadeusza Irteńskiego" (1959) oraz „Wojna i sezon" (1965). Ta pierwsza w swoim gatunku bliska jest arcydzielności. Jeśli nawet przesadzam, to dla czytelnika, dla którego Kresy nie są pustym dźwiękiem, winna to być lektura obowiązkowa.
Wszystkim nadgorliwcom, którzy z fałszywą troską w głosie i dziś jeszcze przejmują się ubocznymi skutkami rzekomo fatalnie przeprowadzanej na Kresach polonizacji, dedykuję na koniec następujący ustęp książki Michała K. Pawlikowskiego:
„Dwór ani myślał wsi »polonizować«. Odwrotnie – zachęta i pielęgnowanie języka, folkloru i obyczaju białoruskiego były uważane za jedynie skuteczny (no i legalny) sposób walki z rusyfikacją. We dworze po polsku mówił rządca, bo był Polakiem. Po polsku mówił ekonom, bo się rekrutował ze szlachty zaściankowej, której językiem domowym był język polski. Po polsku uczyli się szybko mówić lokaje, kucharze, furmani i leśnicy, bo uważali to za swego rodzaju szyk: bądź co bądź język polski był językiem pańskim. Ale z parobkami i gospodarzami wiejskimi mówiło się tylko po białorusku. Poprawne i płynne mówienie po białorusku było jakby swoistym stylem".
Skomentuj