Kto wychodzi cało ze strzelaniny?
– Ten, kto zachowa zimną krew. Ten, kto pomimo huku wystrzałów i świstu kul jest w stanie zachować chłodną głowę. Opanować drżenie rąk, wycelować i strzelić w drugiego człowieka – opowiada Witalis Skorupka, były żołnierz Kedywu AK o pseudonimie Orzeł.
– Jakie to uczucie odebrać życie?
– Podczas akcji nie ma czasu na podobne dylematy czy skrupuły. Wybór jest prosty: albo zginie on, albo zginiesz ty. Trzeciej opcji nie ma.
Mózg na długich butach
1 kwietnia 1944 roku „Orzeł" bierze udział w akcji szturmu na niemieckie magazyny rolnicze w centrum Siedlec. Na początku wszystko idzie jak po maśle. Żołnierze Kedywu obezwładniają strażnika, a następnie wdzierają się do środka. Terroryzują bronią pracowników magazynów i obecnych wewnątrz kilku niemieckich żołnierzy. Następnie wszystkich – razem z polskimi interesantami – kładą na podłodze z rękami na głowie.
Żołnierze przystępują do rekwirowania towarów. Nie wiedzą jednak o pewnym nieprawdopodobnym zbiegu okoliczności, który miał miejsce tego dnia. Godzinę przed ich przybyciem na magazyn skoku dokonała inna polska organizacja – najprawdopodobniej Narodowe Siły Zbrojne. Jej żołnierze przechwycili magazynową kasę i wycofali się z miasta. Pracownicy magazynów zaalarmowali jednak pobliski posterunek gestapo.
Zacząłem rąbać. Pierwsza kula, druga, trzecia. Ten gestapowiec to był olbrzymi facet, łatwo było trafić. zwalił mi się do nóg. Schyliłem się i z odległości kilkunastu centymetrów czwartą kulą rozwaliłem mu głowę
W trakcie trwania akcji „Orzeł" wychodzi na dziedziniec magazynu. Nagle staje jak wryty. Przez bramę przetacza się właśnie czarny mercedes. Samochód staje, trzaskają drzwiczki. Wysiada z niego ospale dwóch mężczyzn w czarnych skórzanych płaszczach. To osławiony kat siedleckiego getta – gestapowiec i szef Kriminalpolizei – Kraft i jego szofer Manz. Jak się później okazało, przyjechali przeprowadzić śledztwo w sprawie pierwszego napadu. Nie spodziewali się, że może grozić im niebezpieczeństwo.
– Byłem ubrany w chłopski strój, mauzera miałem za pazuchą. Gestapowcy nie zwrócili na mnie uwagi. Udali się w stronę magazynu, a ja poszedłem za nimi. Gdy zamknęły się za nami drzwi, Krafta coś tknęło. Być może miał jakieś przeczucie, być może to był instynkt. Grunt, że błyskawicznie odwrócił się w moją stronę i chwycił za pistolet maszynowy – opowiada Witalis Skorupka. To, co miało się stać w następnych sekundach, było jednym z najdramatyczniejszych momentów w jego życiu.
Wszystko rozegrało się w niewielkim kantorku. Dwóch Niemców od Polaka dzieliły góra trzy metry. – Początkowo chciałem powiedzieć „Hände hoch" i ich rozbroić. Ale nie było już czasu. Zacząłem rąbać. Pierwsze kule poszły w Krafta. Pierwsza, druga, trzecia. To był olbrzymi facet, łatwo było trafić. Próbował się na mnie rzucić, ale zamarł w pół skoku, zwalił mi się do nóg. Schyliłem się i z odległości kilkunastu centymetrów czwartą kulą rozwaliłem mu głowę – opowiada Skorupka.
Wszystko trwa ułamki sekund. Potworny huk wystrzałów, dym prochu, krzyki walczących. Gdy „Orzeł" dobija Krafta, drugi gestapowiec – Manz – już strzela do niego z waltera. Gubią go jednak zaskoczenie i zdenerwowanie. Choć strzela z niezwykle bliskiej odległości, fatalnie pudłuje. Kule przelatują nad głową Skorupki, tylko jedna rozrywa mu kołnierz. Polak celuje w Niemca i oddaje cztery strzały. On również nie trafia.
Wreszcie piąty pocisk uderza Manza prosto w pierś. Niemiec zwala się na ziemię, ale pomimo śmiertelnej rany nadal, w jakimś odruchu bezwarunkowym, strzela w stronę „Orła". – Mauzer był 10-strzałowy. Został mi jeden pocisk. Wymierzyłem dokładnie w głowę Manza. Wstrzymałem oddech, nacisnąłem spust i... rozległ się suchy trzask. Niewypał! W tym momencie przez głowę przeszła mi myśl, że to koniec. Całe szczęście do kantorka wpadł kolega i dobił Niemca – mówi.
Akcja zakończyła się olbrzymim sukcesem. Nie dość, że udało się zdobyć niezwykle cenne dla podziemia materiały, to jeszcze zlikwidowano dwóch gestapowców, znanych z dokonania wielu zbrodni na Polakach i Żydach. „Orzeł" dopiero, gdy dobiegł na „melinę", zorientował się, że całe cholewy butów ma uwalane kawałkami mózgu i krwią Krafta. Za akcję został odznaczony Krzyżem Walecznych.
Gdy pracownicy magazynów zadzwonili na gestapo, żeby poinformować o gwałtownej śmierci szefa siedleckiego Kriminalpolizai, zostało to początkowo uznane przez Niemców za żart. Był w końcu prima aprilis.
Trzech przyjaciół z Białegostoku
Witalis Skorupka w dniu, w którym zastrzelił dwóch gestapowców, miał 20 lat. Przed wojną mieszkał w Warszawie, wcześniej w Białymstoku. Podczas kampanii 1939 roku służył jako goniec w straży obywatelskiej. Potem Szare Szeregi i mały sabotaż, a od 1942 roku Armia Krajowa. Przeszkolony w Warszawie został skierowany do Siedlec. Brał udział w szeregu brawurowych akcji. Wysadzanie torów, napady na posterunki, likwidacja konfidentów gestapo, puszczanie z dymem wojskowych magazynów.
Jego życie w tamtych czasach przypominało scenariusz sensacyjnego filmu. Przez kilka lat żył w ustawicznym napięciu. W każdym momencie mogła być wsypa, mógł nie wrócić z kolejnej akcji. – Czy uważam się za bohatera? Skądże! Ja nie robiłem tego dla tytułów, zaszczytów czy orderów. Odebrałem w domu patriotyczne wychowanie, w podobny sposób ukształtowały mnie szkoła i harcerstwo. Dla nas, ludzi pokolenia II RP, walka o wolną Polskę była czymś naturalnym, była naszym obowiązkiem. Byliśmy gotowi dla Polski umrzeć, ale byliśmy gotowi dla Polski również zabijać – mówi Witalis Skorupka.
Przed wojną w Białymstoku, który był wówczas miastem wielonarodowym, miał dwóch przyjaciół. Jeden był Rosjaninem i nazywał się Georgij Aleksandrow, drugi Niemcem i nazywał się Hans Freundeberg. Różnice narodowościowe nie były dla młodych ludzi żadną przeszkodą. Razem się bawili jako dzieci, razem chodzili na pierwsze potańcówki. Z Aleksandrowem Skorupka chodził do cerkwi, a z Freundebergiem do kirchy. Rozdzieliła ich wojna, podczas której musieli stanąć po różnych stronach barykady.
przewróciłem się na chodnik, w ten sposób pierwsza seria z pepeszy poszła górą. Wziąłem na celownik oficera, nacisnąłem spust. Podskoczył do góry i zasłaniając twarz rękoma, zwalił się na chodnik
– Nasze losy potoczyły się w zupełnie inny sposób. Hans został wcielony do SS i trafił do gestapo na aleję Szucha. Służby bezpieczeństwa Rzeszy chętnie korzystały z polskich Niemców, bo znali oni język i miejscowe realia. Gdy Hans zobaczył, co się tam wyrabia, natychmiast poprosił o przeniesienie na front wschodni. Nie chciał mordować i dręczyć Polaków. Z frontu wschodniego nigdy nie wrócił. Co ciekawe, jego starszy brat był oficerem Wojska Polskiego i walczył w kampanii wrześniowej – mówi Skorupka.
Nie mniej sensacyjnie ułożyło się życie Aleksandrowa. – Ponieważ był polskim harcerzem i synem rosyjskiego białogwardzisty, w 1940 roku został wywieziony z Białegostoku przez bolszewików na Syberię. Nie udało mu się dostać do armii Andersa, ale potem dołączył do armii Berlinga. Wykładał później w oficerskiej szkole w Chełmie. Gdy w latach 50. z Ludowego Wojska Polskiego pozbyto się sowieckich oficerów, on również wyjechał do ZSRS. Jak to możliwe, że zesłaniec zrobił taką karierę? Jego stryj wybrał inną drogę niż ojciec. Został komunistą i w latach 40. był wysokim sowieckim funkcjonariuszem. To on mu pomógł – opowiada Witalis Skorupka.
Latem 1944 roku, gdy do Siedlec zaczęła się zbliżać Armia Czerwona, tamtejsza AK rozpoczęła przygotowania do akcji „Burza". W ostatniej chwili, gdy Niemcy zaczęli się wycofywać, polskie podziemie przystąpiło do akcji. Polacy wzięli udział w walkach o Siedlce. Po zdobyciu miasta Sowieci przystąpili do rozbrajania Polaków. Część AK-owców wcielono do armii Berlinga, część oficerów została wywieziona w głąb Związku Sowieckiego, część NKWD zamordowało na miejscu.
Wielu żołnierzy AK postanowiło, że w tej sytuacji jedynym rozwiązaniem jest się nie ujawniać i wrócić do konspiracji. Jednym z nich był Witalis Skorupka.
Strzały na Starowiejskiej
Siedlce, jesień 1944 roku. Front stoi na Wiśle, miasto jest pełne sowieckiego wojska. Na miejscu zaczyna już działać komunistyczna bezpieka. Używając swoich konfidentów rekrutujących się z miejscowego elementu i komunistów, UB dokonuje aresztowań wśród ukrywających się żołnierzy Armii Krajowej i innych organizacji niepodległościowych. Witalis Skorupka idzie główną ulicą – Starowiejską. Ma dobre papiery, jest pewny siebie.
W pewnym momencie natyka się na patrol NKWD. Oficer i jeden podoficer z automatem. Charakterystyczne błękitne czapki, broń maszynowa. Obok nich stoi cywil. Polak, którego Skorupka zna. Na jego widok cywil zaczyna mówić coś do bolszewików, gestykuluje i pokazuje palcem na Skorupkę. – Pastoj! Dokumienty! – krzyknął oficer. Sowieci dokumentami nie byli jednak zainteresowani. Gdy Skorupka się zatrzymał, został natychmiast aresztowany.
– Sowieci starali się wówczas działać dyskretnie. Kazali mi iść kilka kroków przed sobą, aby ludzie nie zorientowali się, że jestem zatrzymany. Zagrozili, że jeśli zrobię krok w lewo lub prawo, to natychmiast mnie zastrzelą. Gdy tak przed nimi szedłem, zorientowałem się, że jest ze mną krucho. Wiedzieliśmy bowiem, że bolszewicy wówczas pod Siedlcami mordowali AK-owców – opowiada Skorupka.
Wtedy zdecydował się działać. Zamaszystym gestem włożył do ust papierosa – niemieckiej marki Juno – i przystanął, aby znaleźć zapałki. Zaczął szukać po kieszeniach. Był to trik, którego nauczył się na szkoleniu Kedywu. Zmyliło to czujność Sowieciarzy, nie zauważyli, gdy z kieszeni na biodrze wyciągnął pistolet. Powoli kciukiem odbezpieczył broń... Potem wydarzenia potoczyły się już w zawrotnym tempie.
– Pierwszy strzał oddałem jeszcze zza pleców, odwracając się błyskawicznie w stronę NKWD-zistów. Strzelając, przewróciłem się na chodnik, w ten sposób pierwsza seria z pepeszy poszła górą. Wziąłem na celownik oficera, nacisnąłem spust. Podskoczył do góry i zasłaniając twarz rękoma, zwalił się na chodnik. W tym samym momencie towarzyszący mu podoficer zaczął zwiewać między budynki. Ja zacząłem robić to samo, tylko w drugą stronę – opowiada Skorupka.
Gdy bolszewik zorientował się, że Polak ucieka, zawrócił i puścił się w pościg. Co pewien czas przystawał i puszczał za Skorupką krótkie serie z pepeszy. Za każdym razem jednak chybiał. Służący w drugiej linii sowieccy żołnierze mieli bowiem na ogół bardzo wysłużone pistolety maszynowe. Były już przestrzelane na froncie i niezwykle trudno było z nich trafić nawet do nieruchomego celu. Nie mówiąc już o biegnącym mężczyźnie. Skorupka był w długich, sztywnych saperkach – butach niezwykle modnych wśród ówczesnych młodych Polaków – i nie był w nich w stanie uciekać. Zerwał je z nóg i dalej przez pola biegł już w samych skarpetach. Obaj wypadli poza miasto i w niewielkim lasku na przedmieściu Siedlec żołnierz Kedywu postanowił zakończyć pościg. – Nie miałem już siły uciekać. Płuca pracowały mi jak miechy. Byłem u kresu sił. Zatrzymałem się za kępą krzaków i postanowiłem na niego poczekać – opowiada Skorupka.
Drugi NKWD-zista nie spodziewał się zasadzki i wbiegł prosto w nią. Padł od jednej kuli...
Sprawa w Siedlcach zrobiła się głośna. NKWD przeprowadziło obławę. Skorupce udało się jednak umknąć. Niedługo jednak cieszył się wolnością.
W celi śmierci
Witalis Skorupka został aresztowany w połowie 1945 roku. Na ulicy, z bronią w ręku. Brał udział w akcji wymierzonej w Urząd Bezpieczeństwa. Udało mu się „wystrzelać" kolegę, ale jego samego dosięgnęły kule wroga. Po wyleczeniu rany znalazł się w więzieniu przy ulicy Strzeleckiej na warszawskiej Pradze. Przeszedł tam wyjątkowo brutalne śledztwo. Był lżony, bity i kopany. Polewano go lodowatą wodą w karcerze. Jednym z przesłuchujących był Józef Światło.
Ubecy nie mieli pojęcia, że wpadł im w ręce człowiek, który zastrzelił w Siedlcach dwóch funkcjonariuszy NKWD. Wystarczyła jednak warszawska strzelanina i jego przeszłość w Kedywie, żeby został uznany przez komunistów za szczególnie niebezpiecznego. 9 listopada 1945 roku w więziennej celi odbył się tzw. proces kiblowy. „Rozprawa" trwała góra 20 minut. Skorupka jako „kontrrewolucyjny bandyta" został skazany na karę śmierci.
– Pewnie zdziwi się pan, ale gdy usłyszałem wyrok, nie zrobiło to na mnie większego wrażenia. Byłem na to przygotowany. Już podczas śledztwa ubecy powiedzieli mi: „Strzelałeś do naszych, masz u nas czapę. Nic cię nie uratuje" – opowiada Skorupka. – Walcząc w Kedywie, pogodziłem się z myślą, że nie przeżyję tej wojny. To było życie na krawędzi. Codziennie ryzykowaliśmy, szanse na przetrwanie były znikome. Mam taką zasadę: tchórz umiera sto razy. Ja umrę tylko raz.
Skorupka przesiedział w celi śmierci 36 dni. Przez cały ten czas spodziewał się, że w każdej chwili mogą do niej wpaść oprawcy i wywlec go na korytarz. Słyszał, jak z sąsiednich celi wyprowadzają innych żołnierzy AK na egzekucje. Pewnego razu przyszli po niego. Skorupka przeżył rzecz straszną – pozorowaną egzekucję. Makabryczną torturę komunistycznej bezpieki. Wreszcie powiedziano mu, że został ułaskawiony. Bierut dowiedział się bowiem, że zastrzelił dwóch gestapowców i zamienił wyrok śmierci na 10 lat więzienia.
– W celi śmierci siedziałem z dwoma AK-owcami i ze zbrodniarzem. Facetem, który zamordował żonę i dwoje dzieci. Nazywał się Bodziński. On cały czas się modlił, całymi dniami nie wstawał z kolan – mówi Skorupka. – Zapytałem go raz: „O co się pan tak modli, panie Bodziński?". „O dwie sprawy – odparł. Dla siebie o śmierć, bo na nią zasłużyłem. A dla was o życie. Jesteście młodzi, wszystko przed wami. Modlę się, żeby was ułaskawili". Może to ta modlitwa zbrodniarza przyniosła skutek...
—Piotr Zychowicz
Witalis Skorupka spędził w komunistycznych więzieniach osiem lat. Siedział we Wronkach, w Potulicach i Bydgoszczy. W latach 80. działał w „Solidarności" w regionie Mazowsze. Mieszka w Warszawie.
Skomentuj