Zaskakujące, jak wielu komunistycznych zbrodniarzy otrzymywało w młodości solidną, niemal konserwatywną edukację. Saloth Sar, bo tak brzmiało prawdziwe nazwisko krwawy dyktatora Kambodży Pol Pota, urodził się w 1925 roku w zamożnej rodzinie chłopskiej. Uczęszczał najpierw do katolickiej podstawówki, potem do technikum stolarskiego. Co więcej, jego rodzina była blisko, choć pokątnie związana z kambodżańską monarchią – ciotka i kuzynka Pol Pota były królewskimi konkubinami. Dzięki nim stał się uczniem Instytutu Buddyjskiego.
Indochiński Robespierre
W 1949 roku wyjechał na stypendium do Paryża. Zapisał się do Kambodżańskiego Koła Studiów Marksizmu-Leninizmu-Stalinizmu, gdzie bywał sam Thorez. Razem z nim studiowało wielu innych studentów z Kambodży, część z nich w przyszłości miała zamienić się w najbardziej bezwzględnych komunistycznych oprawców. – Ta grupa była bardzo silnie zainspirowana Francuską Partią Komunistyczną, która była w tym czasie ruchem czysto stalinowskim – mówi Gregory Stanton, znany amerykański badacz kambodżańskiego ludobójstwa. – Jednym z idoli tego środowiska był Jean-Paul Sartre, który nie dopuszczał do wiadomości, że w Związku Sowieckim dokonywano zbrodni.
Były to czasy, gdy intelektualiści francuscy o ofiarach sowieckich czystek mówili, że „byli to ludzie niewinni subiektywnie, ale obiektywnie powinni byli zostać straceni", a robotnicy francuscy „nie mogą być informowani o zbrodniach w ZSRS, bo stracą wiarę w komunizm". – Jednym z głównych elementów francuskiej myśli komunistycznej tych czasów była praca Andree Gundera Franka, który twierdził, iż miasta pasożytują na terenach wiejskich. Podobne teorie lewicowych francuskich intelektualistów zebrały później w Kambodży wyjątkowo krwawe żniwo – mówi Gregory Stanton.
Pol Pot dyplomu inżyniera nie uzyskał. W 1953 roku wrócił do Kambodży i został dyrektorem liceum. Notabene zdecydowana większość członków późniejszego politbiura Czerwonych Khmerów to nie tylko byli studenci paryskich uniwersytetów, ale również byli nauczyciele – umiejętności kształtowania ludzkich postaw są w ustroju komunistycznym okazały się niezwykle przydatne.
W 1970 roku Amerykanie rozpoczęli bombardowania kambodżańskich baz Vietcongu, który z pogranicznych dżungli dokonywał uderzeń na Wietnam Południowy. W 1975 roku Amerykanów już jednak w Indochinach nie było. Sytuację tę wykorzystali Czerwoni Khmerzy – kambodżańscy komuniści, wśród których Pol Pot od wielu lat był numerem jeden. Władzę zdobyli łatwo – skorumpowany aparat administracyjny i armia były w stanie całkowitego rozkładu.
Ukryty dyktator
Pol Pot sprawował władzę w innym stylu niż jego koledzy po fachu z Chin czy ZSRS. W Kambodży nie istniał na przykład kult jednostki, nie drukowano biografii dyktatora, nie było portretów czy pomników, propagandowego głaskania dzieci, wizyt gospodarskich i pielenia grządek w towarzystwie tłumu aparatczyków. Zagraniczne wizyty były tylko dwie – do ChRL i KRLD. Dopiero w 1977 roku, dwa lata po przewrocie, Pol Pot przyznał, że Angkar i działająca wcześniej w podziemiu Komunistyczna Partia Kambodży to jedna instytucja.
Reżim Pol Pota cechowała skrytość i zakulisowość. Krwawy satrapa, opisywany jako łagodny intelektualista, który nie skrzywdziłby muchy, wielokrotnie zmieniał rezydencje. Był przy tym podobnie do Stalina chorobliwie podejrzliwy – elektrycy zatrudnieni w kwaterze głównej zostali natychmiast zgładzeni, gdy na pewien czas zabrakło w niej prądu. Aparat władzy, choć tajemniczy, był jednocześnie bardzo liczny, sięgał kilkuset tysięcy żołnierzy i funkcjonariuszy, co w ośmiomilionowym kraju stanowiło pokaźny procent.
Mistyka ryżu
Od 1975 roku Angkar, bo tak oficjalnie zwano od tej pory nowy aparat władzy, rozpoczął szalone dzieło przekształcania kraju i społeczeństwa. U jego podstaw legła wiara w to, iż za pomocą zwiększenia upraw ryżu i likwidacji kapitalizmu oraz rozwiniętej infrastruktury można zbudować dobrobyt. Zakazano używania pieniędzy i dowodów osobistych. Niszczono dobra kultury materialnej. Ludność miejska (dwie trzecie obywateli kraju) została deportowana na wieś – w niektórych rejonach wzrost ludności wiejskiej sięgał 150 proc. Rodziny zostały rozdzielone. Biada tym, którzy w dniu deportacji znajdowali się z dala od bliskich, lub dzieciom, dla których nie wystarczyło akurat miejsca w ciężarówce. Na pytanie o los rodziny można było usłyszeć złowieszcze: „Władza się nimi zaopiekuje. Nie ufacie władzy?". 2 proc. deportowanych zginęło w egzekucjach lub z wyczerpania. Był to tylko początek koszmaru.
Przepędzonych osiedlano, gdzie popadnie. Początkowo pozwalano im uprawiać własne poletka (choć o rolnictwie nie mieli pojęcia). Już na tym etapie nowi przybysze padali ofiarą grabieży i mordów ze strony naczelników wsi. Ludność miejska była wszak skażona kapitalizmem. Wieśniaków („starych" i „nowych") zapędzono potem do budowy lub przebudowy kanałów, tam czy karczowania dżungli. Nadzorcy nie mieli kompletnie żadnych kwalifikacji (dawni urzędnicy już nie żyli). Nikogo z nich nie obchodziły lokalne warunki, ograniczenia, wiedza i praktyka pokoleń. Działacze komunistyczni perorowali na wiecach: „Do budowy tam potrzebna jest wam tylko edukacja polityczna!". „W nowym ustroju nie potrzebujemy posyłać dzieci do szkoły. Nasza szkoła to wieś. Naszym papierem jest ziemia, a piórem – pług. Będziemy pisać, orząc!".
Ponury dzień powszedni
Kilka miesięcy po deportacjach Angkar wydał przepis o przejęciu przez państwo wszelkiej własności, włącznie ze zwierzętami, drzewami owocowymi i plonami. Rozpoczęło się zbiorowe żywienie, nadzorowane przez państwo. „Samożywienia" zakazano. Ilość jedzenia na osobę spadła do poziomu poniżej 200 g ryżu na dzień. Chorzy nie dostawali go w ogóle. Szczęśliwy był ten, kto upolował wróbla, szczura, wygrzebał robaki czy jakieś bulwy. Zjadano niekiedy trupy ludzi, którzy zmarli ze zmęczenia.
Wieśniacy zmuszani byli do kilkunastogodzinnej pracy i dodatkowo uczestnictwa w propagandowych wiecach, na których oskarżali i „sądzili winnych". Masowo umierali z wyczerpania. Zbiorowe „gospodarstwa" powodowały straty, zbiory były małe. Jako że komuniści wolą budować nowe, niż usprawniać stare, w Kambodży szybko zabrakło rolników z prawdziwego zdarzenia. Khmerowie zgotowali temu państwu hekatombę, jakiej świat nie widział.
Krytyka kończyła się marnie. Przesiedleńcy zachęcani byli do zgłaszania zażaleń. Obiecywano poprawę warunków pracy. Zgłaszający szybko jednak znikali, przenoszeni do jeszcze gorszych robót. „Mieszczuch pokazywał w ten sposób, że nie wyzbył się swoich nagannych skłonności. Zgłaszając się na ochotnika, sami się denuncjowaliśmy" – mówił Pin Yathay, najbardziej znany z kambodżańskich uciekinierów. Chorych oskarżano o „pozbawianie kraju siły roboczej". Władzom zależało na trwałym rozbiciu rodzin i wszelkich związków emocjonalnych między ludźmi. Pin Yathay, gdy opiekował się rannym synem, usłyszał od strażnika: „Masz indywidualistyczne skłonności. Musisz uwolnić się od uczuć".
Przejawy niezadowolenia były natychmiast wychwytywane przez szpiegów, którymi były często małe sieroty ukrywające się pod podłogami chat. Na kambodżańskiej wsi wyroki śmierci ferowano hojnie. Egzekucje odbywały się jednak w tajemnicy, poza wioskami, w krzakach lub na polach. Najczęściej wykonywano je za pomocą uderzenia łopatą lub motyką w głowę – reżim nie marnował amunicji. Jeden z ocalałych studentów medycyny wspominał: „Bez przerwy zabijali mężczyzn i kobiety na nawóz. Grzebali ich we wspólnych grobach, wszechobecnych na polach uprawnych. Wyrywając bulwy manioku, wyciągało się z ziemi ludzką kość czołową z korzeniami wrośniętymi w oczodoły".
Mordy odbywały się również w więzieniach. Po przejęciu władzy Czerwoni Khmerzy zamierzali zabić tylko siedem osób z proamerykańskiego rządu Lon Nola. Skończyli na tysiącach „podludzi" – umiejących pisać i czytać, byłych nauczycieli (paradoksalnie!), urzędników, kupców, przedsiębiorców, prawników, dziennikarzy, włącznie z ich rodzinami i dziećmi, w myśl maoistowskiego „dziedziczenia klasowego". W rocznicę przejęcia władzy Czerwoni Khmerzy wymordowali całą wioskę, gdzie urodził się były dyktator Lon Nol. Wśród ofiar znalazła się też rodzina Pol Pota. Partyjne doły, żądne przywilejów i władzy, napędzały te mordy. O wrogach ludu tak mówił jeden z kacyków: „Noszą okulary, bo tak każe kapitalistyczna moda, myślą, że w okularach ładnie wyglądają! Nie potrzebujemy ich! Są leniami i pijawkami wysysającymi energię z ludu!". „Nie zapomnij nigdy o klasowej zemście" – kończyła się jedna z kambodżańskich kołysanek.
W kambodżańskich więzieniach podejrzani o złe pochodzenie lub współpracę z dawną władzą byli torturowani w sadystyczny sposób. Oprawcami stawali się często kilkunastoletni chłopcy i dziewczęta, często sieroty zaciągnięte do służby z dalszych, biednych rejonów kraju, które w wolnym czasie zajmowały się dręczeniem zwierząt. Okrutni byli nawet w stosunku do ciężarnych kobiet. Według relacji Haing Ngor: „W jednym z więzień z ciała zamordowanej kobiety wyrwano płód, wątrobę i piersi. Płód wyrzucono (inne suszyły się na brzegu więziennego dachu), resztę zabrano ze słowami: »Mamy dość mięsa na dziś wieczór«.
Bierność i amnezja
Rządy Czerwonych Khmerów nie wzbudziły oporu z kilku przyczyn. Ludność wyczerpana pięcioletnią wojną domową miała nadzieję na stabilizację. Urzędnicy Lon Nola sami zgłaszali się do nowej władzy – naiwnie wierzyli, że bez względu na ideologię będzie ona potrzebowała specjalistów. Sytuację w Kambodży badacze określają jako „komplementarny stosunek do zdobywcy", który w przeciwieństwie do zbrojnego oporu rodzi skrajne efekty – albo brak ofiar, albo ludobójstwo na masową skalę. U podstaw takiego stosunku do oprawców mają zaś stać buddyzm i wiara w reinkarnację. Jeden z ocalałych na pytanie o sens przeżytego koszmaru usłyszał od pewnej starej wieśniaczki: „Może zrobiłeś coś bardzo złego w poprzednim życiu i zostałeś za to ukarany?".
Reżim Pol Pota został obalony przez komunistyczny Wietnam w 1979 roku z czysto politycznych przyczyn: Pol Pot był prochiński, Wietnamczycy prosowieccy. Wymuszony głód, egzekucje i czystki pochłonęły 25 proc. populacji kraju. Czyli około 2 milionów. Procentowo, jest to największe ludobójstwo w dziejach świata. Przez kilkanaście lat wokół zbrodni istniała jednak zmowa milczenia. Brała w niej udział administracja USA, dla której Czerwoni Khmerzy stanowili zaporę przeciwko prosowieckiemu Wietnamowi. Paradoksalnie republikańskiej administracji wtórowali lewicowi intelektualiści. Chomsky twierdził, że zbrodnie Pol Pota to prawicowy wymysł mający zatuszować zbrodnie dyktatur w Ameryce Łacińskiej. W latach 90. świat ujrzał jednak stosy trupów i usłyszał relacje uchodźców. W dalszym jednak ciągu wielu komentatorów odmawiało kambodżańskiemu ludobójstwu komunistycznego rodowodu. Ofiary zbrodni Pol Pota przypisywano amerykańskim bombardowaniom. Mordy na Wietnamczykach i Czamach miały być dowodem przede wszystkim nacjonalistycznego charakteru zbrodni Pol Pota, choć mordowani oni byli przede wszystkim z powodu wykształcenia i zawodów, jakimi się parali.
Osądzenie zbrodniarzy było również trudne dla samych Kambodżan. W aparat przemocy zaangażowanych było bardzo wielu ludzi. Przystępowali do niego z bardzo prozaicznej przyczyny – głodu. Taka sytuacja zrodziła w społeczeństwie cynizm i znieczulicę moralną.
Czy amerykańskie bombardowania Kambodży na początku lat 70. rzeczywiście umożliwiły dojście Czerwonym Khmerom do władzy? – Odpowiedzialność za ludobójstwo ponoszą wyłącznie Czerwoni Khmerzy i Europejczycy, którzy zapłodnili ich umysły chorymi koncepcjami – ucina Gregory Stanton.
Pol Pot zmarł w Kambodży śmiercią naturalną w 1998 roku nieniepokojony przez nikogo. „Byliśmy jak dzieci, które uczyły się chodzić" – tłumaczył się ze swoich poczynań. Procesy o zbrodnie ludobójstwa przeciwko żyjącej reszcie politbiura ruszyły kilka lat temu.
Skomentuj