To była zapewne ostatnia krucjata, która mogła ocalić południe Europy przed ekspansją turecką, a może nawet uchronić przed nią Konstantynopol. Padł on 57 lat później, niespełna dekadę po tragicznej bitwie pod Warną. O ile Władysław, król Węgier i Polski, miał już znikome szanse na zwycięstwo, o tyle Zygmunt Luksemburski wiódł w 1396 roku silną armię z najznakomitszymi rycerzami Europy. Jego klęska zadecydowała o trwałym umocnieniu się Turków osmańskich na Bałkanach i ostatecznym upadku Bizancjum. Kres chrześcijańskiego panowania we „wschodnim Rzymie" wyznacza zaś koniec jego tysiącletniej epoki. Z pewnością więc bitwę pod Nikopolis należy uznać za jedną z tych, które zadecydowały o losach świata.
Janczarzy i rycerze
Sułtana Bajazyta I zwano Błyskawicą. On to po stracie ojca sułtana Murada I na Kosowym Polu (1389) doprowadził bitwę do zwycięskiego końca i w efekcie opanował Bałkany. Zwasalizował Bizancjum i zapewne wkroczyłby w końcu do Konstantynopola, gdyby nie wojna z jeszcze gorszym rzezimieszkiem muzułmańskim – chanem Timurem Kulawym. Tenże zadał mu klęskę, a następnie podejmował jak honorowego gościa, tyle że Bajazyt owej gościnności (jak i trucizny) w 1403 roku nie przeżył.
Siedem lat wcześniej zwinął oblężenie stolicy bizantyjskiej i ruszył pod Nikopolis nad Dunajem – twierdzy strzegącej północnych rubieży jego włości – aby odeprzeć krzyżowców. 25 września 1396 roku wyprowadził w pole 15-tysięczną armię, mając przeciw sobie trzykrotnie mniej liczne wojska pod nominalną wodzą króla węgierskiego Zygmunta Luksemburskiego. Ten ostatni od początku kampanii poczynał sobie nad wyraz niefrasobliwie. Wprawdzie na jego wezwanie do krucjaty stawiło się poza Węgrami wielu Francuzów, a także Anglików, Niemców i Czechów (łącznie ponad 20 tys.), ale od Budy w dół Dunaju posuwał się ospale, biesiadował z rycerstwem, tracił czas na zdobywanie pomniejszych warowni bez strategicznego znaczenia, które obsadzał swymi załogami (większości sił, z którymi ruszył, zabrakło w walnej bitwie) oraz zaniedbał rozpoznania.
Sułtan samodzielnie dowodził doskonale zorganizowanym wojskiem, złożonym z karnej i bitnej piechoty janczarów, lekkiej oraz cięższej elitarnej jazdy. Kawalerzyści zakładali często pancerze łuskowe i kolcze oraz stożkowe hełmy zaopatrzone w kolcze czepce szczelnie osłaniające boki i przód twarzy oraz ramiona. Walczyli szablami i włóczniami. Cięższym uzbrojeniem ochronnym i zaczepnym, na wzór europejski, dysponowali niektórzy ze zwasalizowanych Serbów. Zarówno jeźdźcy, jak i piesi chronili się kałkanami – okrągłymi tarczami z rattanu, splecionymi sznurami, z metalowym umbem. Janczarów zbrojono w dzidy i szable oraz łuki. Na tle dość lekko uzbrojonych wojowników tureckich Europejczycy prezentowali się imponująco. Wydawało się, że rycerze zakuci w stalowe zbroje, w hełmach z przyłbicami, chronieni dodatkowo dużymi tarczami, uzbrojeni w długie kopie i wielkie miecze zetrą przeciwników w proch i pył. Ale... ci wspaniali i bitni jeźdźcy w rzeczywistości nie mieli jednego dowódcy, który potrafiłby koordynować atak i obronę, hufce każdego z feudalnych możnowładców nie współdziałały, ale konkurowały ze sobą, a taktyka rycerstwa, skuteczna na turniejach, zawiodła na całej linii. Rycerz, pod którym ubito konia, a tak się działo nad Dunajem, pozostawał bezradny.
Bez Trwogi i... Bez Rozumu
Przebieg bitwy w największym skrócie wyglądał następująco. Pierwsi – samowolnie, aby nie dać się ubiec innym – uderzyli na lewym skrzydle Francuzi. Lekka jazda turecka ustąpiła przed nimi pola, co uznali za zwycięstwo i zaatakowali janczarów. Ci nie ustąpili. Ciężkozbrojni rycerze na koniach, wiodąc swe poczty, pięli się pod górę, a kiedy dotarli do umocnień, za którymi kryli się piechurzy, na ich konie spadł grad strzał. Spieszeni, poranieni i bezradni stali się celem błyskawicznej szarży ciężkozbrojnej jazdy, którą poprowadził Bajazyt. Ci, którzy nie zginęli, dostali się do niewoli, jak ich dowódca, lekkomyślny Jan de Nevers, który bił się tak dzielnie, że otrzymał przydomek Bez Trwogi. A powinien: Bez Rozumu.
W tym czasie Zygmunt prowadził wojska centrum tak niemrawo, że zabrało mu to godzinę. Nie zdążył pomóc Francuzom, za to Bajazyt zdążył od nowa sformować oddziały, wysuwając na pierwszą linię janczarów. Zaatakowali ich Wołosi, a następnie krzyżowcy, którzy przełamali ich szyki i uderzyli na lekką jazdę. I znów się ona cofnęła, znów Europejczycy uznali to za zwycięstwo, rozproszyli się w pogoni, i znów spuściła im srogie lanie ciężka konnica sułtana.
Wtedy sułtan wysłał do natarcia Serbów księcia Stefana Łazarowicza na prawe, węgierskie skrzydło krzyżowców. Z porażającym skutkiem. Pokonanych ogarnęła panika i, jak zawsze w takich wypadkach, właśnie wtedy najwięcej z nich dało głowę. I tak prawosławni chrześcijanie przypieczętowali triumf muzułmanów nad łacińską krucjatą.
Pożytek ze sztuki pływania
Świętosław herbu Łada zwany Szczenię był jedynym polskim rycerzem, o którym wspomina Jan Długosz, jaki ocalał z rzezi pod Nikopolis. Czy jego umiejętnościom pływackim zawdzięczamy zwycięstwo pod Grunwaldem? Długosz opisał bitwę pod Nikopolis, nie szczędząc gorzkich drwin z niedołęstwa, pychy i opieszałości Zygmunta Luksemburskiego. Dostało się także niebywale mężnym, ale też wyjątkowo głupim rycerzom chrześcijańskim. Oto fragment kroniki naszego dziejopisa dotyczący Polaka:
„[...] kiedy nie mógł wsiąść do łodzi którą przeprawiał się król Zygmunt ze znaczniejszymi rycerzami, ponieważ go odepchnięto, bo ludzie, którzy się w niej znajdowali, z obawy, by łódź obciążona tłumem nie poszła na dno, odcinali nawet ręce usiłującym się do niej dostać, ufając swej odwadze i sile fizycznej, tak jak był uzbrojony do walki, obciążony żelazem wskoczył w fale Dunaju i przepływając koryto Dunaju, w tym miejscu rwące i szerokie, uratował się".
Zdarzyło się to, nie zapominajmy, niespełna 14 lat przed walną rozprawą z Krzyżakami pod Grunwaldem. Od 10 już lat królem polskim był Władysław Jagiełło, Litwin do tej właśnie rozprawy na tron krakowski powołany, zawzięty przy tym wróg Luksemburczyka, sojusznika krzyżackiego. Nie można wykluczyć, że rycerz Świętosław zwany Szczenię natychmiast po cudownym ocaleniu i powrocie do ojczyzny przed oblicze królewskie został przywiedziony, i jak się sprawy pod Nikopolis miały – wprost do czcigodnych uszu majestatu opowiedział.
A była to opowieść o zakutych w stal rycerzach zachodnioeuropejskich, którzy pierwsi ruszyli na przeciwnika, uszeregowani „w płot", na czele swych pocztów. I o ich całkowitej bezradności, kiedy tracili rumaki zabijane z łuków i kusz, gdy wpadali w sprytnie zamaskowane wilcze doły i wreszcie byli dobijani przez nieprzyjacielską piechotę. Była to opowieść o skutecznym ataku ze skrzydeł i o korzyści, jaką daje cierpliwe trzymanie doborowych odwodów do rozstrzygającego uderzenia. O mądrości dowódcy, który potrafi czekać na właściwy moment, cały czas panuje nad sytuacją, a jego i tylko jego rozkazy są bez szemrania wykonywane.
Jeśli Świętosław herbu Łada zwany Szczenię w istocie dotarł na Wawel – a pewnie dotarł, bo powinien – to tak właśnie opisał krwawą łaźnię, jaką Turcy sprawili Europie. W każdym razie 14 lat później Jagiełło działał tak, jakby to usłyszał.
Relacja Jana Długosza
Nasz dziejopis urodził się 19 lat po tragicznej bitwie nad Dunajem, a więc pamięć o niej była w jego pokoleniu tak żywa, jak pamięć powstania warszawskiego wśród dzisiejszych 50-latków. Mógł czerpać z relacji świadków, a nawet uczestników wydarzeń oraz z dokumentów kancelarii królewskiej. W świetle ustaleń historyków jego opis dość wiernie oddaje charakter i przebieg batalii. Oddajmy mu więc głos, zwłaszcza że posługuje się językiem niezwykłej urody (pisał po łacinie, pierwsze tłumaczenie na polski pochodzi z XIX wieku):
„Król węgierski Zygmunt, pragnąc sam z siebie wypowiedzieć wojnę Turkom i ich sułtanowi Bajazytowi, zachęcany do tego ustawicznie przez wielu książąt katolickich [...], którzy obiecywali posłać mu w tym celu z pomocą swe wojska, zebrał z różnych krajów i narodów różnorakie oddziały zbrojne i z potężną armią złożoną zarówno z własnych, jak obcych wojsk rusza do ziem i posiadłości tureckich. Król Francji przysłał mu na pomoc znaczny oddział swoich żołnierzy. A książę Burgundii Jan (de Nevers) przybył osobiście ze swoim wojskiem. Kiedy zaś złączono razem różnojęzyczne, składające się z różnych narodów oddziały, powstało tak znaczne i liczne chrześcijańskie wojsko, że książęta wybijali dla niego pięcioraką monetę.
Ale tak wielkiemu i dzielnemu wojsku brak było wodza i karności wojskowej. Nie odbywano też żadnych wspólnych narad. Ale i sam dowódca całego wojska, król węgierski Zygmunt, na którego wszyscy się oglądali, nie podejmował niczego, co by było pożyteczne dla takiego wojska, ale, ufając potędze tylu narodów i tylu oddziałów, do tego stopnia lekceważył wroga, że wierzył i głosił to jawnie, że w żadnym miejscu ani w żadnym czasie Turcy nie mogą się oprzeć jego siłom zbrojnym. Kiedy zatem dotarli do miasta Nikopolis w Romanii, które podlegało Turkom, nagle doniesiono, że sułtan turecki Bajazyt, czyli Kalapin, ze swymi potężnymi wojskami gotowymi do stoczenia walki znajduje się w odległości zaledwie dwóch mil. Ale nawet ta wiadomość nie skłoniła króla węgierskiego Zygmunta do pomyślenia o najważniejszych sprawach – do uszykowania wojska, gdy jeszcze czas na to pozwalał.
Pielęgnując ciało w namiocie, oddany wypoczynkowi i rozrywkom, chełpił się, że jest otoczony tak wielkim wojskiem, iż nie tylko sułtan turecki, ale nawet wszyscy władcy Wschodu nie mają odwagi go zaatakować.
Kiedy on przemawiał do swoich z takim zarozumialstwem i brakiem skromności, sułtan turecki Bajazyt, czyli Kalapin, który nadszedł z mnóstwem zbrojnych, zastał wojsko katolickie i króla Zygmunta rozproszone w całkowitym bezładzie i bez broni, błąkające się jak stado owiec, co według twierdzenia większości nastąpiło wskutek lekkomyślności i zuchwalstwa Francuzów oraz nadmiernej chęci ubiegnięcia innych w walce. Kiedy panowie węgierscy z królem Zygmuntem uciekali [...] przeprawiwszy się przez Dunaj na łodziach, by uniknąć grożącego niebezpieczeństwa, Francuzi, Polacy, Niemcy, Czesi, Burgundowie, Hiszpanie i część Węgrów starłszy się z Turkami łatwo przez nich zostali pokonani i rozgromieni. Podczas gdy garstka zbiegła, reszta zginęła lub dostała się do niewoli. Bardzo dostatni obóz wojska katolickiego został rozgrabiony przez Turków. Ponieważ książę burgundzki Jan uważał ucieczkę za rzecz szpetną i haniebną, z wieloma rycerzami, którzy w podobny sposób strzegli honoru rycerskiego, trafił do niewoli i dopiero po dwu latach został wykupiony za 100 tysięcy florenów. Dostali się do niewoli lub zginęli Francuzi, Polacy, Czesi, Niemcy, Hiszpanie, Węgrzy i nastąpiła tak wielka klęska chrześcijańskiego wojska, że brak słów do opisania, jak wielką siłę katolickiego wojska zniszczyli barbarzyńcy, jakich rycerzy ujęli i uprowadzili do pożałowania godnej niewoli, jakie majątki zagarnęli.
Z rycerzy polskich zginął Ścibor ze Ściborzyc herbu Ostoja i Tomasz Kalski herbu Róża. Rycerz z ziemi sieradzkiej Świętosław herbu Łada zwany Szczenię [... – tu następuje cytowany powyżej fragment]. Król węgierski Zygmunt, widząc całe zamieszanie, obawiając się, żeby sam żywy nie dostał się w ręce Turków, przerażony i zrozpaczony, ponieważ wielu Węgrów straciło nadzieję, że wyjdzie cało, puścił się na morze. Nie mając odwagi nigdzie się zatrzymać ze względu na bezpieczeństwo, po przepłynięciu rzeki w spiesznej ucieczce udał się do Konstantynopola. Zabawiwszy tam jeden rok, przewieziony dzięki życzliwości Wenecjan ich okrętami do Dalmacji, wrócił na Węgry. Ta tak straszna klęska i tak sromotna hańba dodała zaiste – jak się zdaje – wiele sił i odwagi Turkom tak, że podniesieni dzięki temu na duchu stali się odważniejsi i bardziej okrutni oraz nabrali śmiałości do wielkich czynów".
Czyny te, jak wiemy, doprowadziły Turków w ciągu następnych trzech stuleci do serca Europy i dopiero wiedeńska wiktoria powstrzymała ich ekspansję.
Skomentuj