W dniach 3 i 4 sierpnia 1943 roku w Siedlcach odbył się zjazd przedstawicieli podziemia komunistycznego z tego miasta i okolic. Wywiadowi Armii Krajowej udało się przechwycić treść przyjętych na spotkaniu uchwał:
„1) Wciągnąć do współpracy wybitniejszych przedstawicieli polskiej inteligencji, względnie sprowokować ich do zajęcia jasnego stanowiska wobec komunizmu i PPR. W przypadku negatywnego ustosunkowania się ich, względnie odmowy – likwidować we własnym zakresie lub drogą denuncjacji.
2) Przenikać w większym niż dotąd stopniu do polskich organizacji niepodległościowców w celu wyłowienia ludzi na kierowniczych stanowiskach, których należy natychmiast likwidować przez denuncjacje do G[estap]o bądź też własne organy wykonawcze.
3) Wzmóc pod firmą polskich organizacji niepodległościowych działalność sabotażową o charakterze rażących demonstracji i prowokacji, by spowodować zwiększenie represji ze strony Niemców i likwidowanie przy ich pomocy polskich organizacji faszystowskich".
Podobne założenia przyjęły wszystkie jaczejki komunistyczne (PPR, GL, AL) utworzone przez Sowietów na terenie okupowanej przez Niemców Polski. I założenia te konsekwentnie wprowadzały w życie. Sensem istnienia podziemnych organizacji komunistycznych była nie walka z Niemcami – to zadanie miała wypełnić nadciągająca ze wschodu Armia Czerwona – ale przygotowywanie gruntu pod przyszłą sowietyzację naszego kraju.
Nic więc dziwnego, że wrogiem numer jeden dla komunistów były Armia Krajowa, Narodowe Siły Zbrojne i inne formacje wierne prawowitemu rządowi Rzeczypospolitej, który urzędował w Londynie. Ponieważ siły własne komunistów były zbyt nikłe, żeby wystąpić wobec Polaków otwarcie (chyba że w pobliżu grasowała akurat jakaś banda „partyzantki" sowieckiej), do zwalczania podziemia niepodległościowego wykorzystywano Niemców.
Ramię w ramię z gestapo
Podstawową metodą był donos, wielu komunistów było konfidentami niemieckich służb bezpieczeństwa. Zdarzały się nawet wspólne akcje dokonywane przez AL i gestapo. Najsłynniejsza miała miejsce przy ulicy Poznańskiej 37 w Warszawie. W tej kamienicy w mieszkaniu numer 20 znajdowało się tajne archiwum wywiadu Delegatury Rządu RP na Kraj, w którym gromadzono wyniki rozpracowania komunistycznych i niemieckich agentów.
17 lutego 1944 roku do lokalu wtargnęła bojówka AL w asyście oficera gestapo. Mieszkanie zostało poddane rewizji, materiały z zakamuflowanych skrytek wydobyte i podzielone. Niemcy zabrali część kartoteki dotyczącą spraw niemieckich, a komuniści część dotyczącą spraw komunistycznych. Po zakończonej akcji właściciel mieszkania Wacław Kupecki „Kruk" i szereg osób, które wpadły w utworzony w nim kocioł, zostali wywiezieni przez Niemców w nieznanym kierunku i zamordowani.
Akcja została wykonana na rozkaz jednego z przywódców sowieckiej siatki Mariana Spychalskiego, przyszłego marszałka PRL. Główną rolę odegrał w niej słynny prowokator i agent NKWD Bogusław Hrynkiewicz. To on zdobył zaufanie „Kruka". Operacja została uznana za jeden z większych sukcesów Armii Ludowej. Mniej szczęścia komuniści mieli 25 lutego 1943 roku, gdy przez pomyłkę wydali Niemcom własną konspiracyjną drukarnię na Grzybowskiej 23, myśląc, że jest to drukarnia AK...
Rozkazy do podobnej działalności szły od mocodawców, czyli od Sowietów. W czerwcu 1943 roku szef Centralnego Sztabu Partyzanckiego Pantelejmon Ponomarienko wydał następujące rozkazy dotyczące polskiej konspiracji: „Wszystkimi sposobami wystawiać ich pod uderzenie niemieckiemu okupantowi. Niemcy bez skrupułów rozstrzelają ich, jeśli dowiedzą się, że są to organizatorzy polskich zgrupowań partyzanckich lub innych organizacji. W tych sprawach niezbędna jest dobra organizacja. Wychodzić należy z tymi sprawami na szeroką skalę".
Gdy PPR-owcy z mieszczącej się w Warszawie centrali PPR już decydowali się na walkę, na ogół... mordowali się nawzajem. W wyniku wewnętrznych mafijnych porachunków zastrzelono dwóch kolejnych sekretarzy partii Marcelego Nowotkę i Bolesława Mołojca. Akcje antyniemieckie sprowadzały się zaś na ogół do wrzucania granatów do kawiarni – dwa zamachy na Café Club czy atak na Mitropę. Efekty podobnych działań były żadne, a odwet okupanta na ludności miasta straszliwy.
W interesie komunistów było jednak wzmożenie niemieckich represji. Im były cięższe, tym radykalniejsze były nastroje społeczeństwa. A wtedy rosło – znikome przed wojną – poparcie dla czerwonych. Na ponury paradoks zakrawa fakt, że to komuniści – zarówno przed wojną, jak i po niej – oskarżali podziemie niepodległościowe o współpracę z Niemcami. Pod tym fałszywym pretekstem skazano na śmierć wielu polskich bohaterów. Komuna przypisywała im więc własne czyny.
Płonące dwory
Jeszcze gorzej było „w terenie". Nieliczne oddziały Gwardii Ludowej (przemianowanej 1 stycznia 1944 roku na Armię Ludową) przypominały na ogół nie oddziały partyzanckie, ale bandy zdemoralizowanych kryminalistów. Składały się na ogół z garstki ideowych komunistów uzupełnionej przez członków marginesu społecznego, sowieckich jeńców zbiegłych z obozów i czasami Żydów, którym udało się wydostać z getta czy transportu.
Armia Krajowa, choć doskonale zdawała sobie sprawę, że AL i PPR to sowieckie agentury, których celem jest przygotowanie gruntu pod sowietyzację Polski, nie podjęła właściwie żadnego przeciwdziałania. Nie tylko nie niszczyła komunistycznych band, ale jeszcze starała się z nimi nawiązać współpracę
Większość z tych grup unikała jak ognia konfrontacji z Niemcami. Lubowała się natomiast w tzw. eksach, czyli formalnie „akcjach ekspriopracyjnych", a faktycznie grabieżach. AL-owcy napadali na chłopów (opornych katowali), ale także na mleczarnie, masarnie, spółdzielnie rolnicze, a w skrajnych przypadkach nawet banki. Ulubionym celem były jednak oczywiście gorzelnie. „Akcje" komunistycznych „partyzantów" rzadko dokonywane były bowiem na trzeźwo.
Mnożyły się również ataki na dwory, które puszczano z dymem, a ziemian mordowano. Zdarzały się przypadki ataków na księży i przedstawicieli lokalnej inteligencji. Wrogiem numer jeden – podobnie jak w miastach – dla leśnych oddziałów komunistycznych było jednak polskie podziemie niepodległościowe. I tak na przykład 4 maja 1944 roku w pobliżu miejscowości Owczarnia banda AL wymordowała oddział 3. Kompanii 15. Pułku Piechoty AK.
„Pluton walczył do ostatniego naboju – napisano w raporcie polskiego podziemia – przy czym nie mając amunicji, wywiesił białą chorągiew na znak poddania się, oddział PPR rozbroił ich, ustawił w czwórki i w bestialski sposób z rkm wszystkich wystrzelał. Zginęli dowódca plutonu dywersji, dowódca placówki zrzutu oraz około 40 żołnierzy, kilkunastu żołnierzy zbiegło. Z zabitych zdjęto ubranie, bieliznę i obuwie. Ten sam oddział PPR w tym samym dniu po walce dokonał w m. Owczarnia rabunku na ludności cywilnej, zapowiadając, że w najbliższym czasie przystąpi do całkowitej likwidacji reakcjonistów spod znaku AK".
Rzeczywistość była nieco mniej romantyczna. Nie było mowy o żadnej „walce do ostatniego naboju". AK-owców zgubiły bliskie kontakty, jakie utrzymywali z AL-owcami. Do masakry doszło w momencie, gdy oba oddziały stały naprzeciw siebie przy drodze. Jak pisze jeden z historyków, miano sobie oddać honory, gdy komunistyczny „oficer" Bolesław Kowalski „Cień" strzelił znienacka w głowę polskiemu oficerowi. Potem ogień otworzyła reszta czerwonych...
I tu docieramy do najbardziej nieprzyjemnego wymiaru sprawy. Armia Krajowa, choć doskonale zdawała sobie sprawę, że AL i PPR to sowieckie agentury, których celem jest przygotowanie gruntu pod sowietyzację Polski, nie podjęła właściwie żadnego przeciwdziałania. Nie tylko nie niszczyła komunistycznych band, ale jeszcze starała się z nimi nawiązać współpracę, dochodziło do rozmaitych rozmów, pertraktacji, a nawet wspólnych akcji.
Dlaczego? W dużej mierze wynikało to z fatalnej strategii przyjętej przez rząd Stanisława Mikołajczyka i kierownictwo AK, według której Sowiety były „sojusznikiem naszych sojuszników". Polscy przywódcy obawiali się, że zdecydowane wystąpienie przeciwko komunistom może nie spodobać się Wielkiej Brytanii i Stanom Zjednoczonym. W wielu dokumentach ostrzegano oddziały terenowe, aby unikały „bratobójczych" (niestety, naprawdę używano tego słowa) walk z komunistami.
Przeciw dwóm wrogom
„W stosunku do polskich organizacji komunistycznych zachowywać się negatywnie, ale nie zaczepnie" – pisał w rozkazie z 14 kwietnia 1944 roku gen. Bór-Komorowski. Terenowym dowódcom AK zalecał on, aby wobec grup AL zachowywali się „taktownie", unikając zadrażnień.
Diametralnie inną postawę zajęły Narodowe Siły Zbrojne. Wierne hasłu walki przeciwko dwóm wrogom, Niemcom i Związkowi Sowieckiemu, starały się komunistycznych partyzantów zwalczać. Do najsłynniejszej akcji tego typu należała likwidacja, znanej z dokonywania licznych grabieży, grupy GL-owców pod Borowem 6 sierpnia 1943 roku. Bardzo charakterystyczne jest to, że akcja NSZ została potępiona przez... gen. Bora-Komorowskiego.
O stosunku AK do AL wiele mówią wydarzenia powstania warszawskiego. Choć wybuchło ono osiem dni po utworzeniu PKWN – kiedy nikt już nie mógł mieć najmniejszych wątpliwości co do intencji komunistów – pozwolono im walczyć u boku AK. Generał Antoni Chruściel „Monter" nakazał oddziały komunistyczne traktować... „życzliwie". Tak też robiono, choć ich członkowie nie kryli swojego nienawistnego stosunku do AK i rządu w Londynie.
Tej nienawiści dawali wyraz m.in. w wydawanych podczas powstania gazetach, które góra AK zakazała konfiskować. Polskie formacje powstańcze żywiły AL-owców, pozwoliły im korzystać ze swoich szpitali, a nawet dzieliły się z nimi skromnymi zapasami amunicji. Bór Komorowski osobiście odznaczał Virtuti Militari komunistycznych oficerów, a po kapitulacji powstania wydawano AL-owcom legitymacje AK, żeby uchronić ich przed represjami ze strony Niemców. Ten liberalizm wobec komunistów skończył się dla żołnierzy Polskiego Państwa Podziemnego tragicznie. Już podczas okupacji wielu naszych żołnierzy zapłaciło za niego życiem (vide mord pod Owczarnią), ale prawdziwe piekło zaczęło się po sowieckim „wyzwoleniu". W momencie, gdy Polskę w latach 1944–1945 zalała Armia Czerwona, proporcje się bowiem odwróciły. Teraz strona komunistyczna była znacznie silniejsza. I wykorzystała to bezwzględnie.
Wielu żołnierzy AL oraz działaczy PPR zasiliło szeregi UB, KBW, MO, NKWD i innych formacji wchodzących w skład komunistycznego aparatu represji. Ponieważ podczas okupacji polskie podziemie utrzymywało kontakty z podziemiem komunistycznym (oraz było przez komunistów głęboko zinfiltrowane), natychmiast rozpoczęły się masowe aresztowania. AL-owcy tworzyli czarne listy AK-owców, które przekazywali NKWD.
Dzięki temu przez pierwszych kilka miesięcy okupacji sowieckiej aresztowano więcej oficerów AK niż przez całą okupację niemiecką. Ludzie ci byli wtrącani do ubeckich katowni, poddawani niezwykle brutalnemu śledztwu – często rolę oprawców odgrywali byli żołnierze AL – a następnie skazywani na kary długoletniego więzienia lub śmierci. Innych, rozpoznanych przez komunistycznych partyzantów, polskich patriotów Sowieci wywieźli na Syberię.
Jako przykład można podać osobę Stanisława Supruniuka, partyzanta AL z Lubelszczyzny. Od 1944 roku pełnił on funkcję szefa UB w Nisku, a następnie w Krośnie. Dał się wówczas poznać jako pozbawiony wszelkich skrupułów sadysta i fanatyczny komunista. Aresztowanych żołnierzy AK osobiście torturował. Wydawał Sowietom członków WiN (m.in. szefa Kedywu Okręgu AK Nisko-Stalowa Wola Tadeusza Sochę), kazał zamordować ciężarną żonę polskiego bohatera. Naciskał na sądy, aby wydawały surowsze wyroki na „reakcjonistów". Nie ma wątpliwości, że wielu podobnych nieszczęść udałoby się uniknąć, gdyby AK podczas okupacji nie stosowała wobec partyzantki komunistycznej taryfy ulgowej. Struktury PPR, AL i GL powinny były zostać przez nasze podziemie w sposób zdecydowany rozbite, a ich przywódcy i najbardziej aktywni członkowie wyeliminowani jako sowieccy agenci. Nie tylko oszczędziłoby to wiele polskiej krwi, ale uczyniłoby także znacznie trudniejszą sowietyzację Polski po 1945 roku.
Wiele lat po wojnie szef Wydziału Propagandy AK Tadeusz Żenczykowski „Kania" powiedział: „Mogliśmy inaczej komunistów traktować, jednak każdy Polak ma prawo bić się o Polskę". Problem w tym, że celem walki komunistów wcale nie była wolność Polski.
Skomentuj