Na tę reklamę Sławomir Jędrzejewski trafił już po oddaniu do druku swojej książki „Piwo to napój niezbędny" (wyd. Wysoki Zamek) o przemyśle piwowarskim na Kresach Wschodnich II Rzeczypospolitej. Byłaby jego ozdobą. Ambicje właścicieli browaru w Snowiczu, znajdującym się w województwie tarnopolskim, były zapewne ogromne, ale piwo docierało najdalej – zdaje się – do Jarosławia, gdzie mieściła się tzw. reprezentacja browaru.
Dwadzieścia lat temu Sławomir Jędrzejewski nie wiedział nic o Snowiczu ani gdzie on się znajduje. Nie wiedział nic o Kresach. Jego rodzina nie pochodzi stamtąd, a szkoły kończył jeszcze w PRL, gdy na lekcjach historii o Kresach się nie mówiło. Wszystko odmieniło się za sprawą butelek od piwa.
„Dla Jagny, dzięki której zostałem kolekcjonerem". Tak brzmi dedykacja dla żony zamieszczona w książce. Zaskakująca. Bo kolekcjonerzy powinni raczej przepraszać swoje kobiety za ukradziony im wspólny czas, za rozłąkę, wreszcie za to, że to nie one są ich pierwszą miłością.
To jest jednak inny przypadek. Sławomir Jędrzejewski: Bez żony nie byłoby tej książki i nie byłoby mojej kolekcji. To się zaczęło dzięki jej interwencji. Dwadzieścia parę lat temu zupełnym przypadkiem zacząłem zbierać butelki po różnych alkoholach, stare i współczesne. Był to kompletny miszmasz. I w którymś momencie żona powiedziała, żebym skupił się na konkretnym temacie, stworzył kolekcję, a nie przypadkowy zbiór, który tylko ładnie wygląda. Miałem najwięcej butelek po piwie, więc wywaliłem całą resztę i w ten sposób zaczęło się moje kolekcjonerskie zainteresowanie piwem i browarami.
Poszukiwania bez Google
A dlaczego Kresy? Zaczął zbierać butelki od piwa przedwojennych browarów. Kolekcjonerzy interesowali się zwykle swoim miastem, regionem, nikt nie wykraczał poza granice Polski.
„Miałem kolegę, który jeździł na Ukrainę, szukając militariów. Zaczął mi przywozić stamtąd butelki. Były piękne, miały zdobienia w szkle, pochodziły z takich bajkowo brzmiących miejscowości jak Ponikwa, Kwasiłów, Poryck. Te nazwy nic mi nie mówiły. A czasy były przedinternetowe, nie można było skorzystać z Google. Zacząłem więc chodzić do bibliotek, wertowałem księgi adresowe, książki telefoniczne, prasę międzywojenną, przewodniki, kupowałem na targach staroci przedwojenne mapy, atlasy. I tak zaczęła we mnie powstawać wielka ciekawość dotycząca Kresów, naszych kiedyś ziem, kraju niemal mitologicznego. Dzięki butelkom od piwa zacząłem mieć większą świadomość i geograficzną, i historyczną dotyczącą Kresów".
Kilka lat temu zaczął myśleć o tym, żeby informacje, które gromadził, zacząć porządkować, by napisać książkę o piwie i browarach na dawnych Kresach. „Wymyśliłem sobie taką misję edukacyjną, żeby napisać o czymś, co jest pomijane".
Mówi, że na Kresy patrzy się zwykle z perspektywy zamków, pałaców, kościołów, wielkich rodów, martyrologii. To ważne, ale to nie jest pełne spojrzenie. Wciąż mało mówi, pisze się o życiu codziennym, zwykłych zajęciach. A takim było warzenie piwa.
Drobnica i lwowski gigant
Wróćmy do Snowicza. Był to mały browar założony, jak większość na Kresach, w drugiej połowie XIX wieku, dokładnie w 1875 roku. Jego właścicielami byli Weintraubowie, potem Brenholzowie.
Ten browar może być ze względu na wielkość i pochodzenie właścicieli reprezentatywnym przykładem. Większość browarów na Kresach to zakłady małe, zatrudniające najwyżej 20–30 ludzi, sprzedające piwo „wokół komina". Nieliczne tylko miały ambicje wykroczenia poza województwo. „Kresy piją piwo Bergszlos" – stwierdzała kategorycznie reklama browaru z Równego.
– Na etykietach spotyka się słowo „eksportowe". Ale to tylko nazwa piwa – mówi Sławomir Jędrzejewski. Zetknął się wprawdzie z informacją, że piwo z Równego wysyłano do Syrii, ale to były rzeczy incydentalne.
Jedynym wielkim przedsiębiorstwem był zakład Lwowskiego Towarzystwa Akcyjnego Browarów, zatrudniający nawet do 700 pracowników, który znalazł się w wielkiej piątce, obok Okocimia, Żywca, Tychów oraz warszawskiego Haberbuscha i Schielego. Lwowski browar miał 135 przedstawicielstw w całej Polsce. Poza Lwowem największe browary znajdowały się w Kałuszu, Korolówce, Busku, Wilnie.
Właścicielami lub dzierżawcami browarów byli najczęściej Żydzi, szczególnie w miastach i miasteczkach, gdzie stanowili nierzadko większość mieszkańców. W Grodnie na przykład działały browary Szlomy Gierszona Szereszewskiego, Lejby Issera Słuckiego, Judela Margolisa, Abrama Jaffego, Judela Lapidusa.
Ziemiańskie browary powstawały głównie na Wołyniu i w Galicji. Często były wydzierżawiane przedsiębiorcom żydowskim. Browar Potockich w Brzeżanach mieścił się w tym, co pozostało ze świetnej niegdyś rezydencji Sieniawskich. Na etykiecie piwa z Chyrawki umieszczona została Leliwa, herb właścicielki – hrabiny Tarnowskiej. Piwo z browaru w Podhorcach było sygnowane książęcą koroną Sanguszków. A z browaru w Busku – hrabiowską koroną Badenich. Sławomir Jędrzejewski cytuje wspomnienia Kazimierza Badeniego, którego ojczymem był Karol Olbracht Habsburg. „Habsburgowie byli właścicielami browaru w Żywcu, większego od browaru Badenich w Busku, choć wielu, zwłaszcza Kresowiaków, ceniło sobie bardziej od »Żywca« piwo »BBB« (Browar Busk hr. Badeniego)".
W końcu XIX wieku otwarte zostało w Warszawie przedstawicielstwo wileńskiego browaru Wilhelma Piotra Szopena. Browar używał w reklamach pisowni „Chopin", co rozzłościło redaktorów pisma „Rola", nieprzepadającego za Żydami. Jakim prawem Szopen używa nazwiska wielkiego polskiego kompozytora? Szopen nadesłał wyjaśnienie, że tak właśnie się nazywa, ale „Rola" ripostowała, że powinien używać nazwy „Szopen".
Litr piwa na głowę
Sławomir Jędrzejewski opisał 122 browary. Ale tylko około 40 działało w dwudziestoleciu.
Wiele browarów nie wznowiło produkcji po zniszczeniach z czasów I wojny światowej i wojny polsko-bolszewickiej. Te, które kontynuowały działalność w dwudziestoleciu międzywojennym, sprzedawały nierzadko dwa–cztery razy mniej piwa niż przed rokiem 1914. Dla niektórych browarów, np. właśnie dla Szopena czy browaru Parczewskich w Czerwonym Dworze, znanego z portera, także wołyńskich browarów w Równem i Kwasiłowie, przestał istnieć rynek rosyjski, skończyły się powiązania biznesowe z bankami carskiego imperium.
Ale to tylko jedna z przyczyn sprawiających, że browary na Kresach II Rzeczypospolitej były zwykle małe, słabe finansowo, borykające się z kłopotami. Istotnymi powodami były po prostu niedorozwój ekonomiczny ziem wschodnich, ubóstwo, rzadka sieć dróg.
Takie ziemie, zaniedbane gospodarczo, zdewastowane w czasie I wojny, objęła Rzeczpospolita.
To był piękny, malowniczy, lecz biedny kraj, z największym w Polsce odsetkiem analfabetów.
„Nie ustawano w pracach mających na celu zlikwidowanie różnic między Kresami Wschodnimi a centralną Polską. Państwo inwestowało w sieć dróg, meliorację terenów rolnych, szkolnictwo i rozwój infrastruktury przemysłowej" – pisze we wstępie do swojej książki Sławomir Jędrzejewski.
Dwadzieścia lat, przerwanych wybuchem wojny, to było stanowczo za mało, by te różnice wyrównać. W 15-letnim planie gospodarczym ministra Eugeniusza Kwiatkowskiego niwelowanie różnic między Polską A i Polską B było przewidziane na lata 1948–1954.
Niska stopa życiowa większości mieszkańców Kresów powodowała, że spożycie piwa było trzy, cztery razy mniejsze niż średnia krajowa. Tuż przed kryzysem gospodarczym było to tylko 2,4 litra piwa na głowę rocznie. A w latach 30. jedynie niewiele ponad litr.
Inna to już rzecz, że – jak mówi Sławomir Jędrzejewski – na poziom spożycia piwa w całej Polsce wpływała restrykcyjna ustawa antyalkoholowa z 1920 roku traktująca piwo mające powyżej 2,5 proc. alkoholu jak wódkę – chodziło o ograniczenie liczby punktów sprzedaży i wyszynku do jednego punktu na 2,5 tys. mieszkańców. Dopiero później złagodzono przepisy i ograniczeniom nie podlegało piwo zawierające do 4 proc. alkoholu. A jakość trunku mającego wyższy procent poprawiła się znacznie. Wtedy jednak przyszedł wielki kryzys. Konsumpcja piwa na Kresach spadła aż o 56 proc.
„Daje zdrowie, siłę i humor"
Niewiele pomagała możliwość reklamowania piwa. Tytuł książki „Piwo to napój niezbędny" Sławomir Jędrzejewski zaczerpnął z publikacji „Piwo to zdrowie". Polecano je jako napój regeneracyjny, także dla sportowców i matek karmiących. Można było je zachwalać hasłami „Daje zdrowie, siłę i humor" oraz zapewnieniami, że pijąc piwo, „nie znasz apteki i lekarza". Przekonywano, że „sto lat żyje, kto lwowskie piwo pije".
W swojej kolekcji Sławomir Jędrzejewski ma około 200 etykiet i 250 butelek, w tym te najpiękniejsze, o kształcie stożkowym, tak zwane flety, o pojemności 0,6 litra i wysokości 35–37 cm, pięknie zdobione, z wytłaczanymi w szkle napisami, medalami i herbami, popularne w Rosji. Nie było takich w Galicji ani na ziemiach zaboru pruskiego.
Dla browaru w Prużanie takie butelki wytwarzała huta szkła na warszawskim Targówku.
Ale produkcja ozdobnych butelek była droższa. Dowodzono, że im więcej ma zdobień i tłoczeń na szkle, tym szybciej butelka niszczy się w procesie mycia i ponownego napełniania. Po I wojnie światowej takich butelek już, poza wyjątkami, nie używano.
Przygoda bez końca
– Są browary, o których wiem tyle, że działały. Nie mam nic z browaru w Mizoczu należącego do Dunin-Karwickich. O browarze w Dokszycach, poza wpisami w księgach adresowych, nic nie wiem poza tym, że był prowadzony przez żydowskich przedsiębiorców, braci Gordon, zamordowanych podczas okupacji niemieckiej. Do niedawna myślałem, że nic się nie zachowało z browarów w Pińsku, a tymczasem dostałem od mojego kolegi z Litwy skany dwóch etykiet sprzed 1914 roku – mówi Sławomir Jędrzejewski.
Swoją kolekcję, której część pokazuje w książce ilustrowanej wyłącznie jego zbiorami, stworzył także dzięki wymianie z kolekcjonerami zza wschodniej granicy.
Napisał książkę o browarach i piwie na Kresach, choć nigdy tam nie był. Bardzo chciał pojechać, ale zawsze coś stawało na przeszkodzie. – Wiosną tego roku miałem zaplanowaną wyprawę, tym razem nie doszła do skutku ze względów zdrowotnych. Ale mam opracowaną marszrutę – tłumaczy.
Choć jego praca kończy się na roku 1945, wspomina w książce o tym, że niektóre browary na Białorusi i Ukrainie sięgają do tradycji. Browar w Ponikwie umieścił na etykiecie, tak jak przed wojną, herby dawnych właścicieli: Łabądź-Borkowskich i Rawicz-Bocheńskich i nawet napis po polsku (Browar dóbr Ponikwa). Browar z Równego używa dawnej nazwy Bergszlos. Piwo browaru w Lidzie ma na etykiecie stary logotyp: sarenkę wskakującą na beczkę z piwem i datę 1875. Nazwisko dawnego właściciela, czeskiego piwowara Zemana, dało nazwę piwu produkowanemu w browarze w Łucku.
Sławomir Jędrzejewski chciałby dzięki podróży na Kresy uzupełnić ewentualne drugie wydanie książki o własne informacje o istniejących dziś browarach z dawną metryką. A wciąż pojawiają się nowe materiały i odkrycia. Nie wiedział, w którym roku browar w Stanisławowie stał się własnością Sedelmajera. Drogą dedukcji doszedł, że stało się to w latach 80. XIX wieku, ale znalazł ogłoszenie prasowe z połowy lat 70.
– Ta przygoda nigdy się nie skończy. To nie jest tak, że kiedyś będzie się wiedziało wszystko. Mam czego szukać – mówi Sławomir Jędrzejewski.
Skomentuj