Wiosną 1966 roku na bagnistych terenach nad rzeką Ruzizi w południowo-wschodnim Kongu rozpoczęła się jedna z ostatnich ofensyw wojsk rządowych przeciwko dogorywającej komunistycznej rebelii dowodzonej przez maoistę Pierre'a Mulele. Zgodnie z założonym planem strategicznym przeciwko powstańcom ruszyły trzy kolumny wojsk. Na czele każdej z nich stał Polak. Z południa, znad jeziora Tanganika, atakował oddział kapitana Kazimierza Topora-Staszaka. Z północy, od strony miasta Bukawu, szły dwie kompanie katangijskich żołnierzy i białych najemników pod dowództwem Rafała Gan-Ganowicza. Od zachodu natomiast, wśród bagien Ruzizi, operowała jednostka porucznika Stanisława Krasickiego. Ofensywa, mimo kłopotów oddziału Krasickiego, który stracił krótkofalówki, po czym utknął i zgubił się na bagnach, zakończyła się zwycięstwem. Wspierana przez komunistów sowieckich i kubańskich rebelia w Kongu wkrótce miała zostać całkiem zdławiona, a swój spory udział w jej pokonaniu mieli polscy żołnierze najemni.
Czekając na III wojnę światową
O polskich najemnikach walczących w afrykańskich wojnach w latach 60. wciąż wiadomo niewiele. Większość z nich nigdy nie spisała wspomnień. Zachowały się na ich temat jedynie nieliczne wzmianki, czasem znamy tylko nazwiska, bez imion, czasem tylko pseudonimy. Kim byli? Dlaczego decydowali się na służbę w okrutnych afrykańskich wojnach, takich jak ta w Kongu, gdzie w latach 60. co roku ginęła jedna czwarta wszystkich obecnych tam najemników?
Polskich kondotierów można podzielić na dwie grupy. Do pierwszej należeli ci, którzy musieli uciekać z Polski przed komunistami. Byli to ludzie, którym marzyło się normalne życie, ale dla których w latach 40. i 50. nie było miejsca w kraju: żołnierze Armii Krajowej, weterani 2. Korpusu generała Andersa, którzy z nadzieją na powrót do normalności przyjechali po wojnie do Polski i szybko musieli wyjeżdżać, członkowie zdekonspirowanych organizacji antykomunistycznych i różnego rodzaju „wrogowie ludu".
Dość typowym przykładem takiego najemnika był choćby sierżant Roman Wiatr. W Polsce uciekł z zakładu poprawczego, do którego trafił, gdy UB aresztował jego ojca, weterana armii Andersa. Wiatr przedostał się do Berlina Zachodniego, stamtąd do Francji, gdzie bez pieniędzy, wykształcenia i znajomości języka nie miał szans na godziwy zarobek. Wstąpił do Legii Cudzoziemskiej, później walczył jako najemnik z kongijskimi rebeliantami. Zginął w zasadzce w dżungli raniony przez pocisk przeciwpancerny. Inni, tacy jak żołnierz Armii Krajowej Mieczysław Czubak czy Rafał Gan-Ganowicz, który uciekł przed UB do Berlina Zachodniego ukryty pod pociągiem, wstępowali w Niemczech do amerykańskich oddziałów wartowniczych. Czekali w nich na wybuch III wojny światowej, a gdy zrozumieli, że prędko nie będzie im dane walczyć z komunistami w ojczyźnie, szli walczyć z nimi tam, gdzie akurat nadarzała się taka sposobność.
Druga grupa polskich najemników to żołnierze, którzy po wojnie zostali na Zachodzie, głównie w Wielkiej Brytanii. Nie w smak im było życie robotnika czy kelnera w londyńskiej knajpie. Wybierali więc życie awanturnicze. Takim awanturnikiem został Jan Zumbach. W czasie wojny pilot Dywizjonu 303, bohater, który zestrzelił co najmniej 13 niemieckich samolotów, odznaczony Virtuti Militari i czterokrotnie Krzyżem Walecznych. Po wojnie zaczął zarabiać jako przemytnik, szmuglując samolotem diamenty, złoto, papierosy, a nawet Żydów do Palestyny. W końcu znużony dostatnim życiem kryminalisty postanowił zmienić profesję i został najemnikiem w Afryce.
Między ludźmi pokroju Zumbacha a takimi jak Gan-Ganowicz istniała duża różnica. Gan-Ganowicz ze względów ideowych odrzucił propozycję wysłannika Fidela Castro, który oferował mu dobry kontrakt w służbie rewolucji w Boliwii. Gan-Ganowicz prowadził bowiem swoją prywatną wojnę z komunistami. Jan Zumbach nie miał podobnych oporów. O mały włos nie wstąpił w szeregi wpieranej przez ZSRS armii rewolucyjnej w Jemenie. Łączyło ich natomiast to, że uczestniczyli w wojnach, w których obydwie strony, niezależnie od ideowych konotacji i międzynarodowych powiązań, dokonywały okrutnych zbrodni na cywilach. Gan-Ganowicz we wspomnieniach raczej pomija ten temat, skupiając się na opisach rzezi dokonywanych przez swoich marksistowskich przeciwników. Jan Zumbach natomiast dość otwarcie przyznaje się do zrzucania bomb na cywili.
W barwach Katangi
Kariery XX-wiecznych europejskich najemników i ich legenda związane są głównie z jednym człowiekiem, prezydentem Katangi, zbuntowanej prowincji Konga, Mojżeszem Czombe. Kongo uzyskało niepodległość od Belgii 30 czerwca 1960 roku i natychmiast pogrążyło się w chaosie. Już po sześciu miesiącach kraj podzielony był między cztery zwalczające się reżimy. Jednym z nich była Katanga, południowa prowincja tak bogata w cenne surowce, że Belgowie nazywali ją „geologicznym skandalem".
Czombe był politykiem prozachodnim i antykomunistycznym, więc firmy eksploatujące katangijskie złoża upatrywały w jego rządach ratunku przed wszechogarniającym chaosem i hojnie dotowały katangijską armię. Nowe wojsko nie miało jednak kadry oficerskiej. W czasie belgijskich rządów najwyższą rangą dostępną dla Kongijczyków był stopień starszego sierżanta. Czombe wybrał się więc do Europy, gdzie wyszukiwał białych najemników, którzy mieli objąć dowództwo nad katangijskimi żołnierzami. Tak zaczynały się kariery tych najbardziej znanych „psów wojny": Francuza Boba Denarda, Belga Jeana Schramme'a czy Irlandczyka Mike'a Hoare'a. Do Afryki trafiali wówczas również pierwsi Polacy. Jednym z nich był weteran 2. Korpusu, kapitan Kazimierz Topór-Staszak.
Doświadczony w bojach II wojny światowej oficer szybko zyskał w Katandze rozgłos. Gan-Ganowicz pisał o nim wręcz, że był „legendą katangijskiej wojny". Topór-Staszak szacunek wśród żołnierzy zdobywał zarówno odwagą, jak i brutalnością. Nie wahał się stosować wobec swoich podkomendnych kar fizycznych. Gdy w tłumienie katangijskiej secesji zaangażowały się szwedzkie wojska przysłane przez ONZ, Topór-Staszak bez zastanowienia rozpoczął z nimi walkę. Konflikt w Kongo wyznaczał standardy brutalności i okrucieństwa, które od tego czasu będą się nieuchronnie kojarzyć z afrykańskimi wojnami, a znaczny wkład w wyznaczenie tych standardów mają biali najemnicy.
Czombe bowiem rekrutował do swojego wojska wszystkich chętnych. Oprócz weteranów II wojny światowej trafiali do Katangi włóczędzy, pospolici przestępcy, mordercy uciekający z Europy przed sądem, ludzie brutalni i bezwzględni. Mike Hoare, były kapitan armii brytyjskiej na usługach Czombego, pisał o tej zbieraninie, że były to „męty niezasługujące na miano żołnierzy". Postawieni na czele niewyszkolonych i zabobonnych Kongijczyków, którzy wojnę postrzegali na ogół przez pryzmat zadawnionych waśni plemiennych, tworzyli oni wojsko, które stosowało terror jako standardowy środek prowadzenia działań zbrojnych.
Na początku 1962 roku do Konga trafił też Zumbach, któremu Czombe zlecił stworzenie katangijskiego lotnictwa. Polak używał wówczas pseudonimu John Brown. Skrzyknął swoich polskich kolegów z RAF i stworzył w Katandze małą eskadrę. Wszystko szło gładko dopóty, dopóki jego zadania sprowadzały się do bombardowania wiązkami granatów uzbrojonych we włócznie członków plemienia Baluba. Kiedy jednak do Katangi wkroczyły wysłane przez ONZ wojska szwedzkie, ich saaby, bombardując lotniska, w ciągu niespełna tygodnia zniszczyły wszystkie samoloty Zumbacha. Siły katangijskie pod dowództwem białych najemników nieźle radziły sobie z wojskami rządowymi, ale przeciwko misji ONZ nie miały szans. 15 stycznia 1963 roku błękitne hełmy zajęły stolicę samozwańczej republiki, Elisabethville. Katanga upadła, wojna dobiegła końca, Czombe i Zumbach uciekli do portugalskiej Angoli.
Z kulą w łopatce
Jednak Kongo nadal pogrążone było w wojnach domowych i najemnicy szybko zyskali kolejną okazję do zarobku. W 1964 roku wybuchło wspierane przez Chiny i Kubę powstanie Simba. Rebelianci w ciągu kilku dni zajęli połowę kraju, którą ogłosili Ludową Republiką Konga. Wymordowali kilkadziesiąt tysięcy ludzi uznanych za „kontrrewolucjonistów": urzędników, nauczycieli, misjonarzy, kupców i intelektualistów. W jednym z głównych miast kraju Stanleyville dokonali rzezi białych mieszkańców.
Czombe wrócił do kraju, stanął na czele rządu i szybko wprowadził w życie sprawdzone metody prowadzenia wojny. Z paryskich i brukselskich knajp ściągnął białych najemników. Do Konga wrócił Topór-Staszak. Trafili tam też kolejni Polacy: Rafał Gan-Ganowicz, który stanął na czele słynnych „czerwonych diabłów", czyli złożonego z Katangijczyków 12. Pułku Piechoty. Byli w nim również nieznani z imienia lekarz, doktor Marcinek, który objął stanowisko szefa służby zdrowia kongijskiej armii, i kolejny weteran armii Andersa – kapitan Kowalski. Było także kilku niższych rangą Polaków, którzy zdążyli już przewinąć się przez Legię Cudzoziemską – sierżanci Konopka, Józef Swara i wspomniany Roman Wiatr.
Tym razem w Kongo głośno było o wyczynach kapitana Kowalskiego, który na czele kilkunastoosobowego oddziału zdobył z zaskoczenia obsadzoną przez 300 rebeliantów miejscowość i wyniósł z pola bitwy rannego żołnierza, sam mając kulę w łopatce. Brawurowymi akcjami zyskał sobie szacunek i lęk przeciwników, ale ta brawura omal nie skończyła się tragicznie. Kilka miesięcy po rozpoczęciu wojny został ciężko ranny. Samolot zabrał go do brukselskiego szpitala. Nie wrócił już na wojnę.
Najwięcej wiadomo na temat kongijskiej działalności Rafała Gan-Ganowicza, który swoją walkę opisał w filmie „Pistolet do wynajęcia, czyli prywatna wojna Rafała Gan-Ganowicza" (reż. Piotr Zarębski) i książce „Kondotierzy". Opowiada w niej o zaciekłych walkach z marksistowskimi rebeliantami w dżungli, o koloniach trędowatych i spotkaniach z plemionami ludożerców. Rebelię udało się ostatecznie stłumić, ale najemnicy stracili swojego protektora. Mojżesz Czombe został obalony przez Mobutu Sese Seko i musiał uciekać za granicę.
Gan-Ganowicz jednak nadal wiązał z Czombem dalekosiężne plany. Odnalazł go w Madrycie i przedstawił mu zaaprobowany przez generała Andersa projekt stworzenia kilkusetosobowej organizacji polskich najemników, lekarzy i inżynierów, która pomoże Czombemu odzyskać władzę i rządzić Kongiem. Czombe zapalił się do tego projektu, ale w tym czasie mocarstwa zachodnie popierały już Mobutu. Katangijczyk miał za małe wpływy, by móc myśleć o odzyskaniu władzy. Plan stworzenia w środku Afryki państwa współrządzonego przez Polaków został więc ostatecznie zarzucony, a sam Czombe został wkrótce uprowadzony do Algierii, gdzie zmarł w więzieniu.
Polak za sterami B-26
Dla najemników kolejna okazja na zarobek nadarzyła się w 1967 roku, gdy niepodległość ogłosiła nigeryjska, bogata w ropę, prowincja Biafra. Rząd nigeryjski od razu przystąpił do tłumienia buntu. Przywódcy Biafry, pułkownikowi Ojukwu, marzyło się własne lotnictwo. Do jego stworzenia zatrudnił doświadczonego już w tego typu przedsięwzięciach Jana Zumbacha. Stworzone przez Polaka siły powietrzne Biafry składały się z jednego, pamiętającego II wojnę światową, zdezelowanego samolotu B-26, z którego biafrańscy żołnierze wyrzucali ręcznie na siły rządowe beczki wypełnione benzyną, fosforem i złomem. Zumbach miał także strzelca obsługującego stary karabin maszynowy, któremu dawał znać, kiedy ma otworzyć i wstrzymać ogień, ciągnąc za linkę przywiązaną do jego ręki. Tak uzbrojonym samolotem Polak przeprowadził bombardowanie lotniska sił rządowych, w którym zginął szef sztabu nigeryjskiej armii. „Jedyny bombowiec rebeliantów z Biafry pilotuje John »Kamikadze« Brown, najemnik niewiadomej narodowości" – donosił w 1967 roku amerykański „Time". Malutka Biafra nie miała jednak na dłuższą metę szans w starciu ze wspieranym zarówno przez Brytyjczyków, jak i ZSRR rządem nigeryjskim. Po kilku miesiącach dostarczone przez Sowietów migi położyły kres wyczynom Zumbacha. W 1970 roku rebelia została definitywnie stłumiona.
Nigeryjska wojna była jedną z ostatnich większych afrykańskich awantur, w których brali udział europejscy najemnicy. Jan Zumbach osiadł we Francji, gdzie wrócił do prowadzenia różnych mniej lub bardziej pokątnych interesów. Rafał Gan-Ganowicz, zanim zajął się wychowywaniem córki i pracą dla Radia Wolna Europa, pojechał jeszcze na kolejną wojnę z komunistami, tym razem do Jemenu. Porucznik Stanisław Krasicki po wojnie w Kongu wyjechał do Niemiec, gdzie został leśnikiem. Po kapitanie Kowalskim, sierżancie Swarze i po wielu innych polskich najemnikach walczących w afrykańskich wojnach słuch zaginął.
Komentarze
kbrz Friday, February 6, 2015, 5:25 PM
Było inaczej niż napisaliście w komentarzach Kowalski to bohater Kongo, a Ganowicz jeden z wielu najemników, zresztą przybył 6 miesięcy później niż były decydujące walki, nigdy nie byli w jednym oddziale no chyba że liczyć jednostkę macierzystą, z której byli przydzielani do ANC czyli 6 Commando
mw Monday, August 13, 2018, 6:44 PM
to prawda. Ganowicz zastapil Topora. Oboje byli dowodcami tego samego odzialu ktory nazywal sie czerwone diably (chyba 12 katangijski)
mw Monday, August 13, 2018, 6:44 PM
to prawda. Ganowicz zastapil Topora. Oboje byli dowodcami tego samego odzialu ktory nazywal sie czerwone diably (chyba 12 katangijski)