"Gdy poprzedniego dnia po zawieszeniu broni po raz pierwszy wyszli ludzie z piwnic, jedna dama zaczęła wykrzykiwać histerycznie: »Szczury! Szczury! Szczury wypełzły ze swych nor!«.
Nisko, tuż nad dachami, a raczej opalonymi ścianami kamienic, warkotały niemieckie bombowce i samoloty obserwacyjne. Ludność przyglądała im się z zadowoleniem, biorąc je za samoloty angielskie. Nie wiedziano nic o położeniu. Wszyscy chcieli walczyć nadal, skoro Warszawa i tak już została zniszczona niemal całkowicie. Karmiono się nawzajem plotkami o tym, że Sowiety wypowiedziały Niemcom wojnę, że Sosnkowski wraz z bolszewikami zbliża się do Pragi, że Gdynia, Gdańsk i Królewiec zostały opanowane przez wojska angielskie, z którymi połączył się Śmigły-Rydz... O zawieszeniu broni myślano, że zostało zawarte na prośbę Niemców. Gdy służąca Salonich powtórzyła na ulicy wiadomość o kapitulacji, tłum otoczył ją i żądał wydania nazwiska tego, kto tego rodzaju pogłoski rozpuszcza".
Taki obraz Warszawy tuż przed kapitulacją 1939 roku znalazł się wśród zapisków wrześniowych Stanisława Rembeka. Nieznane i niewydawane za życia zmarłego w marcu 1985 roku autora doczekały się edycji w tomie „Cygaro Churchilla". Zapiski wrześniowe są tutaj nie tylko pozycją najobszerniejszą, ale także najbardziej spójną, a pod względem literackim nie gorszą od arcydzielnych utworów Rembeka, takich jak „W polu" czy „Nagan".
Stanisław Rembek w różnych okresach swojego życia prowadził dziennik. Ukazały się jego dwa tomy: „Dzienniki. Rok 1920 i okolice" oraz „Dziennik okupacyjny". Odnalezione zapiski wrześniowe złożyły się na dramatyczny fresk katastrofy 1939 roku widzianej oczami porucznika rezerwisty, żołnierza bez przydziału, weterana wojny 1920 roku, który na skutek różnych, w gruncie rzeczy biurokratycznych zawirowań dla wojska stał się człowiekiem zbędnym, cywilem, czyli... nikim.
Bez złudzeń
Warto jednak pamiętać, że temu pisarzowi, wyklętemu po wojnie przez komunistów jako „piewca wojny, której nie było", przed wojną zarzucano sympatie... bolszewickie. Z samą powieścią „W polu" też są związane nieporozumienia. Wprawdzie Rembek otrzymał za nią nagrodę Kasy Literackiej, a do innej, ważniejszej nagrody – „Wiadomości Literackich", którą ostatecznie w 1938 roku dostał Jeremi Wasiutyński – zgłosiła „W polu" Maria Dąbrowska („Dał w przeżyciach jednej kompanii obraz wojny wręcz wstrząsający i bardzo serdecznie polecam go uwadze, sercu i myśli sędziów" – pisała, stawiając wyżej tę prozę niż głośne wówczas książki Remarque'a), niemniej powieść ta nie mogła zadowolić ani tych, którzy zwycięstwo w wojnie 1920 roku przypisywali wyłącznie geniuszowi wojskowemu Piłsudskiego, ani tych, którzy w zwycięstwie widzieli rękę opatrzności i wstawiennictwo Matki Boskiej za pośrednictwem księdza Skorupki.
Stanisław Rembek pokazywał wojnę taką, jaką była naprawdę. Krwawą, okrutną, niszczącą zarówno zwycięzców, jak i pokonanych. Był Rembek niezrównanym batalistą, godnym spadkobiercą sienkiewiczowskiej tradycji, a o wojnie 1920 roku pisał tak jak jego wielki kolega po piórze, odziany we wrogi mundur – Izaak Babel: bez złudzeń.
Bez karty mobilizacyjnej
We wrześniu 1939 roku Stanisław Rembek nie bił się, ale w obronie Warszawy wziął udział jako komendant schronu przy ulicy Tamka. Ze swoich peregrynacji po wsiach podwarszawskich wrócił późnym wieczorem 12 września. Następnego dnia rano poszedł na ulicę Pierackiego 16 (dziś Foksal) do Związku Literatów. Tam spotkał Ferdynanda Goetla, który – pisał – „przywitał mnie serdecznie i zabrał do Biura Propagandy Komitetu Samopomocy Społecznej. Był tam Jan Nepomucen Miller, Choromański oraz jakieś inne osoby. Gdy zacząłem im opowiadać o swoich przeżyciach, Goetel chwycił mnie za ramię, dał mi plik papieru, zaprowadził do osobnego pokoju i kazał to wszystko spisać do radia. Napisałem więc reportaż pt.: »Bez karty mobilizacyjnej«. Starałem się podawać nazwiska tych, z którymi się zetknąłem, żeby w ten sposób dać znać ich rodzinom, że żyją.
Nazajutrz [...] po południu dostałem od Millera w Biurze Propagandy maszynistkę, która przepisała mi mój reportaż. Gdy dyktowałem jej o nalotach nad Świdrem, zaczęła płakać. Okazało się, że zostawiła rodziców w tamtych stronach".
Bez wątpliwości
Do Milanówka i pozostawionej tam żony oraz dzieci (wychowywał dwie córki żony, której pierwszym mężem był prof. August Dehnel) wrócił Rembek 2 października. Wcześniej przeżył chwile grozy w hali w Pruszkowie, gdzie Niemcy zgromadzili uchodźców, utrzymując porządek biciem i strzelaniem do stłoczonych ludzi, wśród których poszukiwano Żydów. W pewnym momencie wskazano i na Rembeka, który gwałtownie zaprzeczył posądzeniu. Udało się...
Stawiam ten wielokropek, mając w pamięci to, co o wizycie Rembeka w 1938 roku miała do powiedzenia Maria Dąbrowska. Zapisała wtedy w dzienniku: „Jest to niski, łysy, gruby jegomość o roześmianej twarzy jak księżyc w pełni. Wygląda trochę na Żyda. Kiedy zapytałam, czy Rembek to jego nazwisko, czy pseudonim, odpowiedział: »Nazwisko. To jest... trochę zmienione. Ale to już ojciec zmienił. Nazywał się właściwie Ehrenberg. My pochodzimy z Alzacji, tak że ja mam krew alzacką«. Po tym wyjaśnieniu nie miałam już prawie wątpliwości".
Związek Stanisława Rembeka z jego Marysieńką to – pisała Joanna Siedlecka w „Wypominkach" – „prawdziwa love story". Był on przyjacielem Dehnela, który – czytamy u Siedleckiej – „przywiózł go do ich domu w Milanówku, ostrzegając żonę, żeby się przypadkiem w Stanisławie nie zakochała, bo pisarz, a jeszcze do tego przystojny. Sam ją namawiał, żeby jak najczęściej zapraszała go do Milanówka, no i stało się. Rozwiodła się z mężem, zabrała córeczki – Marutę oraz starszą Annę – i w 1935 poślubiła Stanisława Rembeka".
Przypomina się ta romansowa historia w trakcie lektury opowiadania Rembeka „Powrót" (z cyklu „Ostatnia porażka"), którego bohater, po ucieczce z oflagu, wraca w przededniu powstania warszawskiego do domu, gdzie przekonuje się, że żona znalazła sobie nowego partnera w osobie jego najlepszego przyjaciela. Tego samego bohatera znajdziemy i w następnych prozach powstańczych, m.in. w „Chorale czołgów", gdy broni śródmiejskiej ulicy Szpitalnej przed Niemcami.
Bez wstrętu
Podczas okupacji Stanisław Rembek związał się z konspiracją Polskich Socjalistów, później RPPS. Brał udział w tajnym nauczaniu, prowadził swój dziennik i zwyczajnie kombinował, jak przeżyć. Trochę handlował, przede wszystkim jednak wyprzedawał co cenniejsze rzeczy, w tym obrazy, by kupić chleb, słoninę i bimber. Alkohol stawał się zresztą z wolna jednym z jego problemów.
Ale miał i inne, jeszcze poważniejsze. "Wyzwolenie" spod okupacji niemieckiej powitał, jak zdecydowana większość Polaków, z radością, o czym świadczy jedno z ostatnich w tomie „Cygaro Churchilla", nigdy niepublikowane wspomnienie „W Warszawie kwitną drzewa". Trwała jeszcze wojna, ale stolica była już wolna, w powietrzu czuć było wiosnę 1945 roku, a nowe władze zapowiedziały właśnie z dumą, że do 1 maja Warszawa zostanie oczyszczona z rozkładających się zwłok. „Fajny interes. Może nie? – ocenia sytuację napotkany warszawiak. – Dniówki im płacą swoim
porządkiem, kartki chlebowe i deputaty tak samo, a nieraz można trafić na jakiś zawalony schron, gdzie się wykopie i ze dwudziestu nieboszczyków od razu", a przecież „od każdego odniesionego nieboszczyka wypłacają im ekstra po sto złotych".
Potworne? Odrażające? Nie, bo „nieważne jest, co było i przeszło w ruinę, w drzazgi czy w zgniliznę – pisał Rembek. – Najważniejsze rzeczy czy sprawy dopiero nastąpią. A nastąpią znowu wspaniałe place, gmachy, ulice, nastąpią piękne ogrody, parki, nastąpią również uroczyste pogrzeby. Kiedyś wydobędzie się z niepamięci i tych w tej chwili grzebanych bohaterów czy męczenników. Zbiorą się nieprzeliczone tłumy w odświętnej odzieży, pochylą się lasy różnobarwnych sztandarów i całe stosy wieńców z najpiękniejszych kwiatów pokryją ten dzisiaj właśnie wykopany dół, gdzie w takim pośpiechu zwala się opadające z zetlałego ciała, bielejące żebrami i nagimi szczękami trupy...".
Bez radości
Rzeczywiście tak się stanie. Tylko kiedy? Jeszcze Rembek zdąży po wojnie napisać i wydać w 1947 roku w prywatnej oficynie Kuthana swój „Wyrok na Franciszka Kłosa", poruszający nieobecny w literaturze polskiej, a drażliwy problem kolaboracji. Potem skazany zostanie na lata milczenia. Jako o autorze „Nagana" i „W polu" nie będzie wolno nawet o nim wspomnieć, a co dopiero publikować jego utwory. Może gdyby spróbował włączyć się w jedynie słuszny nurt socrealizmu, wybaczono by mu noszenie niewłaściwego munduru w 1920 roku. Ale nie, nie zdobył się na to, nie pisał też o Stalinie – jak wielu kolegów po piórze – nie musiał więc po 1956 roku dokonywać „heroicznych" łamańców i wolt ideowych. Zapłacił za to jednak wysoką cenę, i on, i jego rodzina, którą z bibliotekarskiej pensji utrzymywała żona – Marysieńka. Dopiero pod koniec okresu stalinowskiego pomógł Rembekowi, znajdującemu się w tragicznej sytuacji finansowej, Bolesław Piasecki. Pisarz zadedykuje mu niebawem, bo w 1956 roku, wydaną wówczas „Balladę o wzgardliwym wisielcu oraz dwie gawędy styczniowe": „Bolesławowi Piaseckiemu jako ubogi dowód pamięci o wytrwałej pomocy okazanej w najcięższej epoce życia".
„Wyrok na Franciszka Kłosa" Leopold Tyrmand nazwał „jedną z najlepszych książek o okupacji, wielu twierdzi, że najlepszą". Miał ją sfilmować Stanisław Lenartowicz, ale w latach 60. Rembek po tym, jak wznowił „W polu" u Jerzego Giedroycia, znów był na indeksie. Z ekranizacji nic nie wyszło, a Niemcom, którzy też na film według „Wyroku..." mieli ochotę, Rembek odmówił. Dopiero w 2001 roku Andrzej Wajda zrealizował „Wyrok na Franciszka Kłosa" dla potrzeb telewizyjnych. Zadowolony byłby raczej Rembek z innej ekranizacji – „Ballady o wzgardliwym wisielcu...", z której Juliusz Machulski zrobił film „Szwadron"
Nie doczekał się jednak także tego filmu, a i wznowienia swoich wydawanych książek oraz edycji tych, które pozostawały w rękopisach. Jedynie w 1982 roku wydała „W polu" podziemna Nowa, ale pisarz był już wtedy ciężko chory. Na radość było za późno, a Stanisław Rembek zmarł, nie doczekawszy 84. urodzin.
Bez apatii
W nowoczesnej polskiej epice batalistycznej nie miał sobie równych. Był wybornym stylistą, krytycznym obserwatorem polskiej rzeczywistości, a także skrupulatnym kronikarzem codzienności. Pod tym ostatnim względem niezrównany jest „Dziennik okupacyjny", ale i zapiski wrześniowe wiele mu nie ustępują. Można się z nich dowiedzieć na przykład o tym, że we wrześniu 1939 roku na rogu Chmielnej i Wielkiej w cudem ocalałej cukierni (z całymi szybami) można było kupić herbatę lub kawę, a do tego chleb z marmoladą lub cienkie kawałki bułki posmarowane masłem. Na Pańskiej Żydzi handlowali żywnością. „Najwięcej było marynowanych ogórków w blaszanych pudełkach. Potem szły śledzie, cukierki, czekoladki, pestki dyni, marchew, buraczki i kapusta. Chleba i kartofli nie było. Kupiliśmy sobie ziarnek dyni i trochę lichej czekolady, a do domu pół gęsi za 8 zł i dwa małe głąby kapuściane po 50 groszy".
Nakładem Agawy wyszła ostatnimi czasy, poza „Dziennikami", „Wyrokiem na Franciszka Klosa" i „Balladą o wzgardliwym wisielcu", także „Przemoc i szabla", drukowana przed wojną w gazetowych odcinkach powieść o Józefie Wybickim, a następnie „Cygaro Churchilla" (ten tytuł pochodzi od wydawcy, autor jedno z opowiadań okupacyjnych zatytułował „List do Churchilla"). Edytor Grzegorz Łatuszyński zapowiadał jeszcze wznowienie najgłośniejszych powieści Rembeka („W polu", „Nagan"), myślał także o tomie jego publicystyki, wszak pisarz publikował artykuły w prasie PAX-owskiej: „Dziś i Jutro" oraz w „Kierunkach". Co jeszcze skrywają archiwa, prywatne i biblioteczne? Wiadomo, że w rękopisie pozostaje wciąż nieukończona powieść Rembeka o powstaniu listopadowym „Wianek Malwiny".
Po jego śmierci w okolicznościowym wspomnieniu na łamach „Kierunków" Krzysztof Narutowicz napisał: „Od lat żył jak przysypany ziemią. Książkom szkodzi to nie za bardzo, co trwałe można odkopać i za sto lat nastąpi rewelacja! Przysypanemu człowiekowi nic się już nie zwróci. [...] Nigdy nie był i chyba nie będzie modny. Modni nadchodzą i przemijają wśród wrzawy, rozbłysku i gasną jak piana. Jego znajdzie ten, kto szuka głębiej".
Z kolei Jerzy Piechowski w posłowiu do „Przemocy i szabli" akcentuje fakt, że „nie tylko w tej powieści, ale i w innych książkach odznacza się Rembek tak charakterystyczną dla jego umysłowości wiarą w podstawową, zasadniczą wartość ludzkiej osoby. Człowiek w jego pisarstwie potrafi podnieść się z najgłębszej nawet psychicznej i moralnej klęski, wyzwolić się, zaprzeczyć własnej marności, własnym, nawet nikczemnym czynom.
I jeszcze jedno: „Wyzwolenie możliwe dla ludzkiej jednostki może stać się również losem narodu, gdy w pewnej dziejowej chwili potrafi on otrząsnąć się z apatii, beznadziejności i bezwładu".
Skomentuj