Wehrmacht pod Stalingradem nie walczył sam. Towarzyszyły mu formacje rumuńskiej 3. i 4. Armii. Często się o nich zapomina, a to przecież właśnie od nich zależał końcowy rezultat bitwy. Do stalingradzkiego ordre de bataille dołącza się często także 8. Armię Włoską i 2. Armię Węgierską. Choć stanowiły one element niemieckich linii zabezpieczających 6. Armię Paulusa, jednak nie wzięły czynnego udziału w żadnym etapie bitwy. Weszły do walki dopiero, gdy 12 grudnia 1942 r. rozpoczęła się operacja „Saturn", kolejne – po okrążającej Niemców w Stalingradzie operacji „Uran" – potężne natarcie Armii Czerwonej, mające na celu odepchnięcie na zachód znajdujących się poza kotłem stalingradzkim jednostek Wehrmachtu.
Nie strzelaliśmy, bo to błąd
Gdy 19 listopada 1942 r. o 07.20 na pozycje rumuńskie spadła nawała artyleryjska, nikt nie sądził, że jest to początek końca. Dla niemieckich sojuszników rozpoczęło się piekło, a trzeba pamiętać, że i wcześniej ich sytuacja była zła.
Na mapach niemieckich sztabowców formacje sojusznicze określane były jako pełne armie. Świadczy to o całkowej nieznajomości ich sytuacji. Morale Rumunów i Węgrów było mocno nadwerężone przez partyzanckie ataki przeprowadzane na transportujące ich eszelony, do tego w wypadku Węgrów wielkim problemem stały się także dezercje. Węgierscy dowódcy uzupełniali swoje jednostki Rusinami i Serbami, których lojalności nie mogli być pewni. Oni właśnie uciekali na rosyjską stronę, za każdym razem dostarczając wrogom informacji o swoich jednostkach. Sytuację pogarszały również bezustanny bałagan i problemy z łącznością. Nawet przed sowiecką kontrofensywą były one źródłem poważnych kłopotów, bowiem jednostki węgierskie i rumuńskie nierzadko znajdowały się pod ogniem niemieckiej artylerii. Po 19 listopada ten chaos okazał się katastrofalny. Gdy podczas bombardowania dowództwa rumuńskiej 1. Dywizji Pancernej zginął niemiecki oficer łącznikowy, jednostka na kilka dni straciła kontakt z resztą sił niemieckich.
Sytuacja włoskiej 8. Armii chroniącej pozycje nad Donem i znajdującej się między węgierską 2. Armią i rumuńską 3. Armią, choć stosunkowo najlepsza, nie przekładała się na poprawę jej zdolności bojowej. Włosi przejawiali to, co gen. Erwin Rommel określił jako „zupełny brak serca do tej wojny". Gdy podczas operacji „Saturn" jeden z włoskich batalionów poddał się w całości bez jednego wystrzału, jeden z sierżantów odparł na pytanie zdumionego przesłuchującego: „nie strzelaliśmy, ponieważ uważaliśmy, że byłby to błąd".
Osobną historią są działania 3. i 4. Armii. Żołnierze Królestwa Rumunii byli nie tylko źle umundurowani, uzbrojeni, głodni i źle opłacani, ale także nieliczni. Rumuńskie jednostki miały bez wyjątku niepełne stany osobowe. Po naciskach Hitlera władze w Bukareszcie zdecydowały się wysłać na front kolejne 2 tysiące ludzi, których znalazły w... zakładach karnych. Połowę wcielono do regularnych oddziałów, z drugiej zaś stworzono 991. Batalion Karny, rozwiązany z powodu dezercji po pierwszym kontakcie bojowym. Rumuńscy oficerowie bili swoich żołnierzy, zaś Edgar Klaus, autor wspomnień spod Stalingradu, opisywał, że zachowywali się oni „jak panowie wobec poddanych". Dochodziło też do bójek między Rumunami i Niemcami.
Niespodziewanie twardzi
Gdy więc 3,5 tysiąca sowieckich dział i moździerzy rozpoczęło nawałę artyleryjską, nikt nie przewidywał, że te słabe, zdemoralizowane i źle uzbrojone siły stawią jakikolwiek opór. A jednak. Najcięższe ataki spadły na 3. i 4. Armię, stanowiące bezpośrednie flanki 6 Armii. Gdy godzinę po rozpoczęciu bombardowania do szturmu ruszyły sowieckie dywizje, Rumuni zaczęli się bronić. Odparli z sukcesem kilka szturmów piechoty, dopiero atak wojsk pancernych zakończył się powodzeniem. Rumuni byli prawie całkowicie pozbawieni broni przeciwpancernej; przykładowo jeden z pułków rumuńskiej 20. Dywizji Piechoty pułkownika Grossa dysponował tylko jednym działkiem PaK 36 z zaprzęgiem konnym. Na 4. Armię spadło potężne natarcie Frontu Stalingradzkiego, rumuńskie linie zostały rozerwane, oddziały gen. Andrieja Jeremienki zaś rozpoczęły manewr okrążający. Równie rozpaczliwie wyglądała sytuacja rumuńskiej 3. Armii, na którą uderzyły oddziały Frontu Południowo-Zachodniego Watutina. Potężne Armie 21. i 65. oraz 5. Armia Pancerna z łatwością skruszyły rozpaczliwą obronę Rumunów i ruszyły na południe, kierując swoje natarcie na Kałacz nad Donem, gdzie zaplanowano spotkanie z siłami idącymi z południa. Opór Rumunów dawał dobre świadectwo odwadze i zaciętości prostych żołnierzy, jednak nie oficerów: tych na linii frontu prawie nie widziano.
Antonescu kaputt!
Przed 19 listopada walki na linii frontu do złudzenia przypominały I wojnę światową. Obie strony tkwiły w okopach, z rzadka tylko nękając się nawzajem bombardowaniami artyleryjskimi i wypadami. Składające się głównie z piechoty siły rumuńskie, niemal pozbawione ciężkiej artylerii i wojsk pancernych, radziły sobie w tych warunkach, nie poddano ich bowiem zbyt ciężkiej próbie. Teraz musiały zetrzeć się z przeciwnikiem, z którym nie miały szans. Ich walka, choć dzielna, skazana była na porażkę. Po przerwaniu linii Rumuni poszli w rozsypkę, zaś pospiesznie przerzucane siły niemieckie nie były w stanie zatkać wyrw w liniach obronnych. Z wyjątkiem 29. Dywizja Piechoty Zmotoryzowanej generała majora Hansa-Georga Leysera, jedynego odwodu Paulusa, której udało się spowodować ciężkie straty 13. Korpusu Zmechanizowanego. Rumuni zmuszeni do walki w warunkach wcześniej im nieznanych zaczęli cierpieć na schorzenie zwane „pancernym strachem". Niewiele pozostało z żołnierzy, którzy bez odpowiedniej broni i swoich oficerów zdołali wytrzymać nawałę artyleryjską i dwa potężne szturmy. Masowo poddawali się do niewoli, krzycząc „Antonescu kaputt!" (faszystowski dyktator Rumunii). Dochodziło do licznych przypadków samookaleczeń. Nikt nie stawiał oporu, wszyscy starali się albo umknąć przed furią sowieckich żołnierzy mszczących się na nich za niemieckie winy, albo oddać do niewoli. Bardzo często zresztą byli przez Armię Czerwoną natychmiast rozstrzeliwani. Broniły się tylko nieliczne grupki okrążone w okopach na dawnej linii frontu, te jednak były szybko likwidowane przez sowiecką piechotę. Rumuńscy sztabowcy tak spanikowali, iż zdarzało się, iż przed ucieczką zapominali nawet włożyć płaszcz.
Grupa Lascara
Na ich tle pozytywnie wybijał się generał Mihail Lascar, określany jako „nieustraszony", jedyny rumuński dowódca cieszący się szacunkiem Niemców, którzy dwukrotnie uhonorowali go najwyższymi odznaczeniami bojowymi. Stworzył on z niedobitków V Korpusu Armijnego „Grupę Lascara" i bronił się zajadle, licząc na odsiecz XXXXVIII Korpusu Pancernego. Choć ta nie nadeszła, Lascar i jego żołnierze bronili się do końca. Był to ostatni prowadzący walkę rumuński związek taktyczny. Gdy 22 listopada siły sowieckie uchwyciły mosty na Donie w Kałaczu, 3. i 4. Armia już nie istniały. Tracący kontakt z rzeczywistością Hitler jeszcze w trakcie bitwy stalingradzkiej wezwał do swojej kwatery marszałka Iona Antonescu i w długiej tyradzie obarczył jednostki obu armii królestwa Rumunii odpowiedzialnością za przegraną bitwę. Była to krzycząca niesprawiedliwość rumuńscy oficerowie, bowiem niejednokrotnie donosili o brakach w swoim zaopatrzeniu, zwłaszcza w kwestii uzbrojenia artyleryjskiego i przeciwpancernego, alarmowali także o możliwości sowieckiej kontrofensywy. Ich obawy jednak były ignorowane lub bagatelizowane, nawet po rozpoczęciu operacji „Uran". 22 listopada 19. Brygada Pancerna podpułkownika Filipowa zdobyła mosty w Kałaczu. 2 lutego 1943 r. poddała się 6. Armia. Taki był finał bitwy o Stalingrad i zarazem kres niemieckiej inicjatywy na Froncie Wschodnim.
Skomentuj