Kochała Niezłomnego
Historia miłości Władysława „Pilota” Grudzińskiego, należącego do oddziału „Roja”, oraz Anastazji Rączki z domu Glinickiej
Historia miłości Władysława „Pilota” Grudzińskiego, należącego do oddziału „Roja”, oraz Anastazji Rączki z domu Glinickiej
Mimo starań Władka młodzi nie spotykali się tak często, jak by pragnęli. „Pilot” zaledwie parę razy wyrwał się na chwilę, by zobaczyć ukochaną. Wiosną 1949 roku znów znalazł się z dala od niej, aż na skraju Puszczy Myszynieckiej, gdzie oddział „Roja” postanowił spędzić Wielkanoc. Tam do chłopaka dotarły ponure wieści. „Rój” podszedł do niego pewnego dnia i powiedział:
– „Pilot”, dostaliśmy wiadomość o twojej rodzinie.
Władek zerwał się z ziemi.
– Co z nimi?
– Spokojnie, wszyscy zdrowi – zapewnił dowódca. – Ale zostali wysiedleni w okolice Sztumu.
– Wysiedleni? Jak to? Za co?
– Za ciebie – odparł krótko, nie owijając w bawełnę.
Władek zamilkł oszołomiony.
– Ale żyją – szorstko powiedział komendant. – I nie zostali uwięzieni.
– Boże uchowaj!
– Nie martw się, z Bożą pomocą los kiedyś się odwróci.
To powiedziawszy, dowódca obrócił się na pięcie i odszedł, zostawiając Władka samego. Przystanął obok „Tygrysa”.
– Nie lubię przekazywać ponurych wieści – powiedział. – Władek musi teraz ochłonąć i spróbować się z tym uporać.
– Jak każdy z nas – zauważył „Tygrys”.
– Jak każdy z nas – zgodził się „Rój”. Jego rodzinę też prześladowano, a brata zabito.
Władek usiadł z pochyloną głową i coś mówił cicho do siebie albo do swoich najbliższych, a może się modlił. Mocno zatęsknił do Anastazji. Po dłuższym czasie, trochę już uspokojony, wstał i podszedł do dowódcy.
– Kiedy wracamy? – spytał.
– Mam nadzieję, że nie chcesz zrobisz niczego nierozważnego? – zaniepokoił się „Rój”.
– Bądź spokojny. Całą nadzieję położyłem w Bogu i trzymam się tego, by żyć.
Komendant dłuższą chwilę patrzył na niego.
– Zbierajmy się więc do powrotu – powiedział. – Sam też już o tym myślałem.
W oczekiwaniu na powrót Władka
Całe życie Anastazji skupiało się teraz tylko na oczekiwaniu. Dniami i nocami czekała na ukochanego albo chociażby na jakąkolwiek wiadomość od niego. Myślami wciąż była przy nim, a wieczorem leżąc w łóżku, dręczyła się pytaniami: czy żyje, czy jest zdrowy i bezpieczny? Kiedy wróci i ją przytuli, żeby wreszcie mogła nasycić i zaspokoić tęsknotę, która zżerała ją dzień po dniu?
Ciągłe napięcie sprawiło, że dziewczyna szybciej dojrzała i spoważniała. Nie była już wesołą trzpiotką, choć czasami w jej zachowaniu pobrzmiewało jeszcze echo dawnego humoru. Ona, tak do tej pory lubiąca tańce i wiejskie zabawy, całkowicie zobojętniała teraz na wszelkie rozrywki. Nie unikała męskiego towarzystwa, ale dawnych adoratorów traktowała jak dobrych kolegów, z którymi lubiła porozmawiać i pożartować, by zaraz potem wrócić do swojego świata wiecznego oczekiwania.
Zmiana ta nie uszła uwadze rodziców, szczególnie matki, która próbowała dotrzeć do córki i jej pomóc. Anastazja jednak zamknęła się w sobie niezdolna do jakichkolwiek zwierzeń, a pomóc mógłby jej tylko powrót Władka oraz nadzieja na wspólne z nim życie w przyszłości. Tłumaczyła sobie, że tymczasem musi wytrzymać ból rozłąki i ustawiczny strach o ukochanego, by kiedyś, w przyszłości, po pokonaniu wszystkich utrapień mogli być nareszcie razem, a ich życie stało się jaśniejsze. Czekała na tę chwilę z uporem, jakby od jej wytrzymałości i hartu ducha miało zależeć nadejście szczęsnych dni. Jednego przy tym była pewna: nigdy w życiu nikogo już tak nie pokocha jak Władka.
Ratunkiem, który pozwalał jej trwać, była praca. Bardziej niż kiedykolwiek angażowała się w zajęcia w gospodarstwie i stała się prawdziwą podporą dla rodziców. Często przychodziła do obórki oporządzać zwierzęta w nadziei, że Władkowi łatwiej będzie ukradkiem się wśliznąć tutaj, aniżeli oficjalnie wejść do domu. I się nie pomyliła. Któregoś majowego ranka 1949 roku, siedząc na stołeczku przy dojonej krowie, miała wrażenie, że słyszy lekki szmer. Zaczęła się zastanawiać, czy do obórki nie weszły polne myszy, gdy poczuła na włosach dłonie. Serce zamarło jej ze szczęścia, po czym zaczęło łomotać z nadmiaru emocji: jest, nareszcie jest! Ten wyśniony, wyczekiwany, wytęskniony nareszcie się zjawił! Poczuła jego pocałunki na włosach i usłyszała czuły szept:
– Naciuniu, jestem.
Przez chwilę milczeli, tuląc się spazmatycznie. Jak inaczej mogli wyrazić tyle sprzecznych emocji miotających duszą i ciałem? Żadne słowa nie potrafiłyby oddać kłębowiska uczuć, które gromadziły się w nich przez długi czas. Skrzypnięcie drzwi obory wyrwało ich z transu i sprowadziło na ziemię.
– Chodźmy stąd. – Władek stanowczym ruchem wziął dziewczynę za rękę, wyprowadził z obejścia i pociągnął w głąb przylegającego do domu zagajnika. Przystanęli dopiero pod osłoną drzew.
– Niech ci się przyjrzę, mój kwiatuszku.
Stanęła w słońcu, w całym pięknie swej świeżo rozkwitłej, zawadiackiej urody. Pod wpływem jego zachwytu dołeczki w jej twarzy się ożywiły, figlarnie się uśmiechnęła. Znów mocno ją przytulił, chcąc poczuć życie i miłość płynące od tej kobiety.
– Tak bardzo tęskniłem.
Wyszeptał wyświechtane, tylekroć powtarzane słowa, ale w jego ustach miały moc świeżości, zawierały w sobie przebyte kilometry leśnych dróg, smak niebezpieczeństwa i żar pragnienia.
– Tęsknota boli, ale gorszy jest bezustanny niepokój – odpowiedziała.
Powoli przesuwała dłońmi po jego twarzy, jakby chcąc wbić ją sobie w pamięć, zakodować na zawsze.
– Masz delikatne i czułe dłonie. Bardzo mi ich brakowało. – Westchnął, poddając się pieszczocie jej rąk.
Staliby tak jeszcze długo w rzadkich zaroślach, gdyby na podwórzu Glinickich nie zaczął się niespokojny ruch.
– Zaraz będą mnie szukać – powiedziała Anastazja. – Pójdziesz ze mną do domu?
– Nie, Naciuniu. Nie mogę narażać ciebie i twojej rodziny. Wróć teraz do domu. – Niechętnie odsunął się od niej. – Spotkamy się wieczorem w tym miejscu.
A miało być inaczej...
Dzień wlókł się niemiłosiernie. Wszystkie prace, które przedtem wykonywała z ochotą, teraz drażniły ją swoją prozaicznością. Jej serce wyrywało się do niego, najchętniej usiadłaby, patrząc w słońce, myśląc i czekając na spotkanie. Kiedy wreszcie nadszedł wieczór, nie była w stanie ukryć ożywienia. Powiedziała rodzicom, że wybiera się na spotkanie ze znajomymi, a oni ucieszyli się, bo znów zobaczyli ją uśmiechniętą i zadowoloną. Włożyła najlepszą sukienkę, ułożyła pośpiesznie niesforne loki, przejrzała się w lustrze i stwierdziła, że wygląda ładnie. Wyszła z domu i pobiegła co tchu na umówione miejsce, pilnując jednak, aby nikt jej nie widział. Stanęła w rzadkich zaroślach, wypatrując Władka, ale nigdzie nie było go widać. Znienacka otoczyły ją czyjeś silne ramiona. Roześmiała się zachwycona, rozpoznając go po samym dotyku.
– Jak cudownie pachniesz – szeptał Władek, czując ziołowy zapach jej włosów i ciała. – Jesteś moim wiosennym kwiatem.
Tulił ją do siebie, chciwie całował jej włosy, skronie i twarz całą, aż wreszcie się zatrzymał na ustach i smakował je z rozkoszą. Czas płynął, a oni stali w zaroślach, żarliwie się całując, zaspokajając swoją wielką tęsknotę. W końcu Władek niechętnie wypuścił Anastazję z objęć, usiadł na zwalonym pniu i przyciągnął ją do siebie. Troskliwie okrył ją wojskową kurtką, a ona sięgnęła po wiklinowy koszyk, w którym przyniosła jedzenie.
– Pewnie jesteś głodny, proszę.
– Moja kochana, zatroszczyłaś się o mnie – powiedział wzruszony. Zerknął do środka. – Sporo tego. Zostanie także dla kolegów.
– Musi być wam ciężko – stwierdziła nieśmiało.
Władek się smutno uśmiechnął.
– Nie jest łatwo wytrzymać chłód, głód i ciągłe niebezpieczeństwo, ale najgorszą i najtrudniejszą rzeczą jest niepokój o bliskich.
Jego szczęśliwa przed momentem twarz się zachmurzyła. Coś w nim pękło, słowa same zaczęły się z niego wylewać, opowiedział jej o wysiedleniu rodziny i swoim poczuciu winy. Dziewczyna słuchała uważnie, nie przerywając mu, rozumiejąc i podzielając jego niepokój i ból. A Władek mówił dalej o śmierci swych kolegów, szczególnie „Sępa”, i o własnym nieustannym ocieraniu się o śmierć, o życiu, w którym każdy przeżyty dzień stawał się cudem.
– A miało być inaczej… – westchnął.
– Jak?
– Miałem być pilotem, latać, być wolnym w przestworzach.
Anastazja słuchała teraz o jego największej pasji – lotnictwie – i o tym, jak jedną decyzją o ucieczce z wojska zmienił całe swoje życie, całą swoją teraźniejszość i przyszłość.
– Nie mogę być pewny, jak potoczyłyby się moje losy, gdybym nie uciekł – powiedział w końcu. – Może rzeczywiście chcieli nas tylko wysłać na szkolenie? Ale wiedzieliśmy, że wywozili niektórych Polaków do Rosji, gdzie ginął po nich słuch, i zobaczyliśmy uzbrojoną sowiecką eskortę, która po nas przyjechała, więc nabraliśmy podejrzenia, że chcą się nas pozbyć…
Westchnął, po czym się wzdrygnął, jakby otrząsnął się z gryzących wspomnień.
– Nie powinienem obarczać cię swymi kłopotami. Wybacz – powiedział.
– Nie mam ci nic do wybaczania – żywo zaprzeczyła. – Chcę wiedzieć o tobie wszystko. Wszystko.
Uśmiechnął się i ucałował ją delikatnie, z czułością. Anastazja domyśliła się, co to znaczy, i mocniej przytuliła się do niego.
– Nie odchodź jeszcze – poprosiła.
– Wrócę niedługo. Przebacz, że skomplikowałem ci życie.
– Bez ciebie nie ma życia – odpowiedziała po prostu.
– Moja żoneczka – powiedział czule. – Chciałbym, żebyśmy kiedyś należeli do siebie przed Bogiem. Ale najpierw to wszystko musi się skończyć.
Wstał, a ona podniosła się razem z nim.
– Nie zapomnij jedzenia. – Wcisnęła mu w rękę koszyk i dodała łamiącym się głosem: – Będę czekać.
Pocałował ją ostatni raz, szepnął coś o wiecznej miłości i już go nie było.
Skomentuj