Więcej niż zbrodnia
W 1919 r. nikt nie wyrządził brytyjskiemu imperium takich szkód jak płk Reginald Dyer
W 1919 r. nikt nie wyrządził brytyjskiemu imperium takich szkód jak płk Reginald Dyer
Zdumiewa, jak skromne siły wojskowe wystarczały Rzymowi, by utrzymać w ryzach ogromne imperium. Bywało, że w prowincji o rozmiarach Francji porządku pilnował zaledwie jeden rzymski garnizon, a i on zazwyczaj nie miał nic do roboty, dlatego z nudów budował mosty i drogi. Fenomenu nie wyjaśnia wyższość uzbrojenia, taktyki i dyscypliny legionów. Poważne imperia rozumieją, że na bagnetach nie sposób usiedzieć – jak obrazowo ujął to Bismarck. Okupacja wojskowa jest droga i nieefektywna, a handel daje w dłuższej perspektywie większe zyski niż bandycki rabunek. Na ogół starczy sprawić, by obca dominacja była atrakcyjna dla miejscowej elity, zawsze gotowej na kompromisy, gdy stawką są pozycja i wpływy. Konieczność użycia ślepej siły zawsze jest klęską imperialnego modus operandi, choćby skończyła się militarnym zwycięstwem.
Podobnie sprawę pojmowali Anglicy, mimo sporadycznych ataków szaleństwa. Panując nad trzecią częścią globu, brytyjska armia liczyła u progu I wojny światowej niespełna 90 tys. żołnierzy. Siła bagatelnie śmieszna, wobec ogromu armii niemieckiej, nie wspominając o rosyjskim niedźwiedziu. W czasach wiktoriańskich, czyli w złotym okresie panowania nad perłą w brytyjskiej koronie, jeden angielski żołnierz przypadał w Indiach na pięciu hinduskich, przy czym cała artyleria należała do armii indyjskich. Mimo to – angielska hegemonia nie zdawała się zagrożona.
Gdy Wielka Wojna wreszcie wybuchła, Mahatma Gandhi wrócił z Afryki do Indii, jednak nie z zamiarem walki o niepodległość, lecz by zachęcać do walki u boku Anglików. Nadanie Hindusom brytyjskich praw obywatelskich – o co zabiegał – wciąż zdawało się bardziej atrakcyjne niż suwerenność. I rzeczywiście – 200 tys. indyjskich żołnierzy walczyło za króla Jerzego z poświęceniem, jakiego nie da się wymusić dyscypliną wojskową.
Okazało się jednak, że imperium nie projektowało polityki na czasy broni powtarzalnej. Bez niej bowiem, nawet będąc największym głupcem, nikt nie mógł wyrządzić koronie tak kolosalnych szkód, jak płk Reginald Dyer w ciągu kilku minut. Niemniej rząd mianował tępego żołdaka gubernatorem Pendżabu.
Pendżab stał się najbardziej zapalną prowincją Indii. Od wojny powtarzały się zamieszki i sporadyczne napaści na europejskich cywili oraz transporty wojskowe. W marcu 1919 r. wybuchł strajk, wszak został wygaszony przez lojalnego Mahatmę Gandhiego. Porozumienie nadal było możliwe, lecz wymagało zręczności, nieosiągalnej dla ociężałego umysłu Dyera.
Wprowadził stan wojenny i zakaz zgromadzeń publicznych, przez co spotkanie pięciu Hindusów oznaczało manifestację. Jednak moment był najgorszy z możliwych, ponieważ nadchodził okres świąt religijnych. Na obchody nowego roku i nadejścia wiosny do sikhijskiej Złotej Świątyni w Amritsar tradycyjnie ściągały tysiące pielgrzymów. Często nie słyszeli o rozporządzeniu Dyera albo przedłożyli religijną powinność nad europejskie zakazy.
13 kwietnia 1919 r. doniesiono, że na placu Jallianwala Bagh, który pełnił funkcję parku miejskiego, zgromadziło się kilka tysięcy pielgrzymów. Nie stawiali żądań i nie wznosili wrogich okrzyków. Po prostu rodziny z dziećmi korzystały z cienia i publicznej studni. Jednak Dyer postanowił nauczyć Hindusów, że jego zarządzeń należy bezwzględnie przestrzegać. Poszedł na plac z oddziałem, w którym dominowali Pasztuni, choć nie jest jasne, czy użył muzułmańskich żołnierzy celowo, czy takich miał akurat pod ręką. Nie było żadnych rokowań, tylko natychmiastowy rozkaz otwarcia ognia.
Dyer nie strzelał, by zmusić tłum do opuszczenia placu. Przeciwnie – główny ogień kierowano na ciasne furtki, przez które ludzie próbowali uciekać. Strzelano do wyczerpania amunicji, by zabić. Jak zwykle, szacunki ofiar zależą od liczącego. Oficjalny raport mówi o 379 zabitych na miejscu, za to indyjskie rachunki podwyższały tę liczbę trzykrotnie. Zginęliby prawie wszyscy, gdyby Dyer użył karabinu maszynowego na wozie pancernym, który zabrał ze sobą, lecz przejście było zbyt wąskie dla samochodu.
Jednak skutki rzezi nie zależały od dokładności raportów. Istotniejszy był sygnał, jaki dotarł do Indii. W parę chwil Dyer posadził Anglię na bagnetach – i choć sam odszedł, zmusił Anglię do trwania w tej pozycji do końca imperium. Znamienne, że właśnie Winston Churchill
– najbardziej zagorzały zwolennik i obrońca imperium – najsilniej nalegał na potępienie i ukaranie Dyera, wbrew Izbie Lordów i większości opinii publicznej, uznającej zbrodniarza za bohatera. Nawet Gandhi bezpowrotnie porzucił lojalizm, stając na czele ruchu narodowego.
Skomentuj