"Jesteś królową Francji!”
Córka wygnanego z Polski króla Stanisława Leszczyńskiego dość niespodziewanie została żoną francuskiego władcy Ludwika XV. Jak do tego doszło?
Córka wygnanego z Polski króla Stanisława Leszczyńskiego dość niespodziewanie została żoną francuskiego władcy Ludwika XV. Jak do tego doszło?
Rankiem 2 kwietnia 1725 roku Stanisław Leszczyński wybrał się jak zwykle na polowanie, ale po powrocie do domu okazało się, że czekał na niego list od Ludwika IV Henryka Burbona, księcia de Condé, który po śmierci niegdysiejszego protektora byłego króla, Filipa Orleańskiego, praktycznie przejął stery rządów w państwie. Król Ludwik XV był bowiem jeszcze za młody, by sprawować realną władzę. Stanisław znał Burbona; wiedział, że ten owdowiały, jednooki i przeraźliwie szpetny książę gra pierwsze skrzypce na francuskim dworze, dlatego uznawszy, że pismo zawiera jakieś istotne dla niego wieści, bezzwłocznie je odpieczętował. Ale nie takiej treści się spodziewał! Zdumiony, nie mogąc uwierzyć własnym oczom, przeczytał list po raz drugi, a potem w pośpiechu udał się do komnaty, w której przebywały jego żona i córka, zajęte, jak to miały w zwyczaju, haftowaniem. Bez zbytnich ceregieli nakazał im obu przerwać i uklęknąć, by podziękować Bogu. Maria była przekonana, że jej ojciec odzyskał tron Polski, ale ku swemu zdumieniu usłyszała: „Nie, córko, niebo sprzyja nam bardziej: jesteś królową Francji”.
Najpiękniejszy młodzieniaszek
Przyszły zięć Leszczyńskiego, Ludwik XV, nazywany przez uwielbiających go poddanych „najpiękniejszym młodzieniaszkiem w całym królestwie”, liczył sobie wówczas piętnaście lat i od dziesięciu lat zasiadał na tronie, który objął po śmierci swojego pradziadka, Ludwika XIV. Wbrew pozorom wcale nie przeskoczył w kolejce do tronu swojego ojca i dziadka; wręcz przeciwnie – w chwili gdy Król Słońce wydawał swoje ostatnie tchnienie, był jedynym jego żyjącym męskim potomkiem, a więc jedynym prawowitym sukcesorem, dlatego to właśnie jego skronie zwieńczyła korona.
A przecież, kiedy 15 lutego 1710 r. Maria Adelajda Sabaudzka wydała na świat przyszłego męża bohaterki naszej opowieści, nic nie zapowiadało istnej dynastycznej katastrofy, która miała w przyszłości przydarzyć się władającym ówczesną Francją Burbonom, a panujący wówczas Ludwik XIV mógł być spokojny o swoje dziedzictwo: wszak w chwili narodzin męża Marii Leszczyńskiej miał już jednego syna, trzech wnuków i dwóch prawnuków. Dziadkiem przyszłego Ludwika XV był Ludwik, Wielki Delfin, prawowity następca tronu, który z kolei spłodził trzech synów: Ludwika, księcia Burgundii oraz ojca przyszłego Ludwika XV, Filipa, przyszłego króla Hiszpanii – Filipa V oraz Karola, księcia de Berry. Niestety, żaden z nich nie zasiadł na tronie Francji.
W 1700 r. stryj naszego bohatera, młodszy brat jego ojca i syn następcy tronu Filip został królem Hiszpanii i zrezygnował z praw do francuskiego tronu. Nikt się jego decyzją specjalnie nie przejął, skoro król Francji miał innego następcę, a ten miał jeszcze w odwodzie dwóch synów i wnuki. Jednak sprawy skomplikowały się znacznie, kiedy niespodziewanie w kwietniu 1711 r. zmarł Wielki Delfin. Prawdopodobnie umarł na ospę, aczkolwiek niektórzy historycy spekulują, że Ludwik mógł być zamordowany. Potem śmierć zabrała z tego świata kolejnych Burbonów: w 1712 r., tym razem na pewno z przyczyn naturalnych, na ospę lub odrę, choroby, które w owych czasach dziesiątkowały całe populacje, zmarli książę Burgundii i książę Bretanii, jak również Maria Adelajda. Osierocony dwuletni Ludwik przeżył dzięki przezorności i troskliwości swojej opiekunki, madame de Ventadour, która, wiedziona bardziej instynktem niż wiedzą, odseparowała chłopca od reszty rodziny i sama zajęła się opieką nad królewiczem. W 1714 r. zmarł kolejny sukcesor korony Francji – Karol, książę de Berry. Przyczyną jego śmierci był upadek z konia. W ten sposób zaledwie czteroletni Ludwik, prawnuczek Ludwika XIV, stał się jedynym potomkiem króla mającym prawo do sukcesji.
Zaniepokojony takim stanem rzeczy Król Słońce postanowił zabezpieczyć następstwo tronu, uznając dwóch swoich nieślubnych synów, pochodzących ze związku z jego długoletnią kochanką, panią de Montespan; ich prawa zrównał z prawami książąt krwi. To posunięcie dosłownie przeraziło królewskich poddanych, niemogących nawet wyobrazić sobie bastarda na tronie. Wszyscy dosłownie wznosili modły do nieba o zdrowie dla następcy tronu, bowiem Ludwik był słabym i dość chorowitym dzieckiem.
Kiedy malec miał zaledwie pięć lat, jego pradziadek, przeżywszy 77 lat, z których aż 72 spędził na tronie, wyzionął ducha. Ludwik został koronowany znacznie później, bo dopiero po osiągnięciu pełnoletności, a więc w wieku… 12 lat, ale ze zrozumiałych względów nie mógł sprawować władzy, zatem ster rządów objął wspomniany już bratanek zmarłego monarchy, Filip Orleański. Obalił przy tej okazji testament zmarłego stryja, bowiem wolą Ludwika XIV było, aby do osiągnięcia pełnoletności przez jego prawnuka władzę sprawowała Rada Regencyjna.
Poszukiwania przyszłej królowej
Nauczeni smutnym doświadczeniem dworzanie i arystokraci skupieni wokół dworu dość szybko zaczęli rozglądać się za kandydatką na przyszłą królową, która mogłaby w przyszłości zapewnić młodemu królowi zdrowego następcę tronu, a najlepiej – kilku zdrowych i silnych synów. Pierwszą kandydatką na przyszłą królową Francji była kuzynka Ludwika, Marianna Wiktoria Burbon, córka Filipa V, króla Hiszpanii. Parę zaręczono w 1721 r. Narzeczony miał wówczas 11 lat, a jego narzeczona – trzy. Jak nakazywał ówczesny obyczaj, dziewczynkę sprowadzono do Francji, aby wychowywała się na dworze przyszłego męża. Kiedy królewska narzeczona przyjechała na dwór francuski, młodziutki monarcha nie okazał jej żadnego zainteresowania. O reakcjach Marianny Wiktorii źródła milczą, ale zważywszy na jej wiek, można się domyślać, że ona także nie zainteresowała się swoim przyszłym mężem. Wzajemne relacje przyszłych małżonków nie były jednak istotne; znacznie ważniejsze było to, że piastujący urząd regenta książę Filip był wielkim zwolennikiem mariażu Ludwika z hiszpańską księżniczką.
Kto wie, jak potoczyłyby się losy Marianny Wiktorii, gdyby nie kolejny zakręt losu – w grudniu 1723 r., niespełna rok po koronacji Ludwika na króla, zmarł Filip, którego na stanowisku regenta zastąpił, jak wspomniano wyżej, książę de Condé, za którego sprawą ponownie zajęto się kwestią małżeństwa monarchy. Uznano, że z punktu widzenia żywotnych interesów państwa istotne jest, aby Ludwik jak najszybciej spłodził następcę tronu, a tymczasem jego narzeczona, Marianna Wiktoria, miała wówczas zaledwie pięć lat, i z oczywistych względów jeszcze długo nie mogła być matką. Ostatecznie więc, nie bacząc na dobrosąsiedzkie stosunki z Hiszpanią, niedoszłą królewską małżonkę spakowano i odesłano do rodzinnego domu. W styczniu 1729 r. Marianna poślubiła króla Portugalii Józefa I Reformatora.
Tymczasem w Wersalu trwały gorączkowe poszukiwania kolejnej kandydatki na królewską małżonkę i matkę dzieci Ludwika XV. Sporządzono nawet listę 99 panien z najznamienitszych europejskich rodów, a wyborem przyszłej królowej zajął się osobiście Ludwik IV Henryk Burbon, z pomocą swojej ówczesnej kochanki, ambitnej pani de Prie. Podczas wstępnej selekcji ze wspomnianej listy skreślono od razu 44 kandydatki, które przekroczyły już dwudziesty czwarty rok życia, uznając je za stanowczo zbyt stare dla młodego króla; zresztą ich „podeszły” wiek przekreślał, zdaniem pary selekcjonerów, szanse na macierzyństwo. Kolejnych 29 dziewcząt wyeliminowano, ponieważ nie ukończyły jeszcze dwunastego roku życia, a 10 – ze względu na pochodzenie ze zbyt ubogich rodzin. Pozostało 16 księżniczek, z których najlepsza okazała się rodzona siostra księcia de Condé, księżna Elżbieta Lotaryńska. Jednak nie doszło do zaręczyn z ową idealną kandydatką, bowiem ta pokłóciła się z markizą de Prie, co zniszczyło jej szansę na małżeństwo z królem Francji. Co ciekawe, wśród zdyskwalifikowanych dziewcząt znalazła się też Elżbieta, córka Piotra Wielkiego, przyszła imperatorowa, którą uznano za zbyt nisko urodzoną jak na królewską małżonkę. Poszukiwania kandydatki na żonę króla trwały więc nadal i w ich efekcie ostatecznie zdecydowano się na Marię Leszczyńską, córkę „króla bez korony”, jak mawiano o jej ojcu Stanisławie.
Oficjalne zaręczyny
Ogłoszono dopiero po dwóch miesiącach, a poddani Ludwika przyjęli tę wieść z niedowierzaniem i rozczarowaniem. Mawiano, że jedynym posagiem, jaki wniesie władcy „La Leczinska”, będzie jej warkocz; obawiano się, że jako księżniczka wywodząca się z Polski, niemogąca wylegitymować się pokrewieństwem z żadnym z europejskich domów monarszych czy choćby książęcych rodów, nie będzie dla męża żadnym oparciem. Oliwy do ognia dolewały plotki, skutecznie rozsiewane przez przeciwników tego małżeństwa, w tym przez samą księżnę lotaryńską, odtrąconą kandydatkę na królewską narzeczoną. To właśnie ona rozpuściła pogłoskę o epilepsji, na którą miała cierpieć córka Stanisława Leszczyńskiego. O samym Leszczyńskim też opowiadano niestworzone historie: jedni mówili, że niegdyś służył w królewskich muszkieterach, inni twierdzili, że był paziem Ludwika XIV. Chcąc ukrócić te plotki i przydać nieco prestiżu przyszłej pannie młodej, zwolennicy mariażu Ludwika i Leszczyńskiej rozpuścili plotkę, że ród ojca przyszłej panny młodej wywodzi się wprost od czeskich Przemyślidów, co oczywiście nie było prawdą.
Obawiając się, iż plotki o rzekomych dolegliwościach jego córki przekreślą jej szansę na małżeństwo z Ludwikiem, Stanisław zażądał powołania specjalnej komisji lekarskiej, która miała obejrzeć i zbadać jego córkę, a następnie wydać bezstronny werdykt. A było się o co bić: wybór córki Leszczyńskiego na narzeczoną króla Francji nie tylko wynosił jego rodzinę na wyżyny, ale też przywracał mu nadzieję na powrót na tron Rzeczypospolitej. Któż mógłby oprzeć się teściowi najpotężniejszego władcy ówczesnej Europy? Poza tym dzięki planowanemu małżeństwu ich córki niewesoła wówczas sytuacja Leszczyńskich uległa znacznej poprawie, i to od razu, gdy tylko ogłoszono zaręczyny. To wtedy dwór wersalski akredytował przy rodzinie królewskich teściów sekretarza i przyszłą ochmistrzynię dworu królowej, sfinansował też zakupy nowej garderoby dla Marii, jak również spłacił długi rodzinne. (...)
Żądana komisja, złożona z najznamienitszych medyków, rzeczywiście przybyła do Wissemburga. Orzeczenie niezależnych ekspertów medycyny wypadło dla przyszłej królowej niezmiernie pomyślnie ku zadowoleniu jej ojca. Grono fachowców było też pod wrażeniem regularności „kobiecych dolegliwości” córki Stanisława, co zdaniem owych znawców dowodziło, że Maria bez problemu zajdzie w ciążę i ją donosi. Na życzenie dworu malarz Gobert namalował portret panny Leszczyńskiej, który tak bardzo spodobał się jej przyszłemu mężowi, że kazał swojemu pełnomocnikowi, aby ten w jego imieniu bezzwłocznie zaślubił pannę Leszczyńską.
Żona Ludwika XV
Życzeniu monarchy stało się zadość 15 sierpnia 1725 r., a więc w dniu Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny. To wtedy w Strasburgu rozległa się potężna salwa armatnia, obwieszczająca ślub piętnastoletniego króla Francji Ludwika XV i dwudziestodwuletniej córki króla wygnańca Marii Leszczyńskiej. Panna młoda wraz z towarzyszącymi jej rodzicami wysiadła o godzinie 11.00 z karocy, która przywiozła ją wprost pod drzwi strasburskiej katedry. Tam czekał na nią celebrujący uroczystość arcybiskup Strasburga, kardynał de Rohan, przyjaciel rodziny, który po oficjalnym powitaniu wprowadził przyszłą królową do świątyni. Panna młoda miała na sobie kreację odpowiadającą zapewne prestiżowi żony władcy potężnego państwa, ale zdecydowanie nieodpowiednią dla tak drobnej kobiety, jaką była Leszczyńska – ciężka, srebrna suknia, ozdobiona bogatymi koronkami, dosłownie ją przytłaczała. Podczas ceremonii panna młoda klęczała przed ołtarzem na purpurowej poduszce, pod baldachimem ozdobionym liliami. Obok niej uklęknął reprezentujący monarchę w ceremonii zaślubin per procura książę Orleanu Ludwik, syn zmarłego regenta. Po odprawieniu nabożeństwa zaintonowano zwyczajowe „Te Deum”, przy którego dźwiękach Maria Leszczyńska została po raz pierwszy zaprezentowana jako królowa Francji. Wprawdzie nie była jeszcze koronowana, zwyczajowo jednak należały się jej już wszelkie splendory żony Ludwika XV.
Na tym jednak nie skończyły się uroczystości z udziałem Marii – tego samego dnia odbył się uroczysty obiad z udziałem publiczności, a potem bal. Oczywiście, obok panny młodej, jej rodziców i przedstawicieli dworu bawiła się na nim cała miejscowa śmietanka towarzyska. (...)
Następnego dnia Maria wraz z towarzyszącym jej orszakiem wyruszyła do Fontainebleau, gdzie miała spotkać się z Ludwikiem. Pomimo obaw spotkanie przebiegło pomyślnie, a monarcha był wyraźnie zauroczony swoją żoną. „Królowa wysiadła z karety i próbowała uklęknąć, lecz król, który stał na ziemi, nie pozostawił jej na to czasu: podniósł ją i pocałował w oba policzki” – zapisał w swoim pamiętniku (...) Edmond-Jean-François Barbier. Potem, zgodnie z relacją pamiętnikarza, Ludwik wsiadł do karety Marii i uprzejmie z nią rozmawiał. Barbier, mówiąc oględnie, nie był zachwycony królową: „Maria nie jest piękna ani nawet ładna, a przy tym nieśmiała. Można się zastanawiać, czy małżeństwo to zostanie skonsumowane, czy nie” – utyskiwał.
Ponowna ceremonia ślubna, tym razem z osobistym udziałem pana młodego, odbyła się 5 września 1725 r. w kaplicy pałacowej pod wezwaniem Świętej Trójcy. Państwo młodzi odziani byli w wyjątkowo wystawne stroje, ozdobione niezliczoną liczbą drogich kamieni, a suknię Marii zdobił dziesięciometrowy welurowy tren, ciągnący się od ołtarza do drzwi wejściowych. Przytłoczona jego ciężarem panna młoda zemdlała w trakcie uroczystości. Mimo to małżonka młodego króla zrobiła bardzo dobre wrażenie na swoich nowych poddanych i pisano o niej, że „nie była ładna, miała jednak żywość w ruchach, dystynkcję manier, ładną figurę, wymowne oczy, kształtną główkę i prześliczną cerę”.
Po ceremonii ślubnej odprawiono mszę, którą zakończyło „Te Deum”, po czym monarsza para udała się na posiłek na tzw. wielkim nakryciu, który spożywała w towarzystwie książąt krwi. Później nastąpiła część artystyczna, a więc przedstawienie teatralne składające się z dwóch sztuk pióra Moliera, w wykonaniu artystów Comédie Française: „Amfitriona” oraz „Chorego z urojenia”. Przedstawienie zakończyło atrakcje, przewidziane na ten uroczysty wieczór, i młoda para udała się do sypialni.
Fragment książki Iwony Kienzler „Polki. Władczynie Europy”, która ukazała się nakładem wydawnictwa Bellona. Lead, śródtytuły i skróty pochodzą od redakcji.
Skomentuj