Wędrująca linia brzegowa
Wrak statku na morskim dnie to rzecz normalna. Ale wrak na lądzie, w dodatku w centrum miasta? Z takimi sytuacjami archeolodzy też mają do czynienia. Odkrycia tego rodzaju dokonano m.in. w... Gdańsku.
Wrak statku na morskim dnie to rzecz normalna. Ale wrak na lądzie, w dodatku w centrum miasta? Z takimi sytuacjami archeolodzy też mają do czynienia. Odkrycia tego rodzaju dokonano m.in. w... Gdańsku.
Wrak XVII-wiecznego statku odkryli robotnicy budowlani w centrum Sztokholmu podczas przebudowy bulwaru, zaledwie 200 m od pałacu królewskiego, przed Grand Hotelem. W XVII w. ta część miasta była wyspą. Statek został znaleziony w miejscu, gdzie go budowano – znajdowała się tam stocznia morska. Wygląd kadłuba i technika jego wykonania sugerują, że pochodzi ze wschodniej części Bałtyku, być może z Rosji. W sztokholmskiej stoczni prawdopodobnie dokonywano na nim napraw.
Robotnicy budowlani pomagają archeologom
Pod gruzami World Trade Center w Nowym Jorku odnaleziono wrak XVIII-wiecznego statku. Natrafili na niego robotnicy pracujący przy usuwaniu ruin w „strefie zero”. Znajdował się 7 m pod powierzchnią ziemi. Naukowcy z Uniwersytetu Columbia w Nowym Jorku ustalili, że statek powstał w 1773 r. w stoczni w Filadelfii. Zaprojektowany przez Holendrów, służył do transportu ludzi i towarów przez rzekę Hudson. Został zniszczony lub zatopiony 30 lat później. W 1818 r. trafił na składowisko śmieci znajdujące się na terenie, gdzie później wzniesiono słynne nowojorskie bliźniacze wieże.
Na Florydzie, podczas prac budowlanych związanych z odwodnieniem drogi stanowej A1A w pobliżu Bridge of Lions w centrum miasta St. Augustine, zaledwie 2,5 m pod powierzchnią ziemi natrafiono na prawie nienaruszony wrak. Archeolodzy uważają, że pochodzi z okresu między połową a końcem XIX w. Była to łódź rybacka. Miasto St. Augustine uznawane jest za najstarszą nieprzerwanie zamieszkiwaną osadę pochodzenia europejskiego i afroamerykańskiego w Stanach Zjednoczonych.
W północnej części Namibii na długości około 500 km rozciąga się tzw. Wybrzeże Szkieletowe. Usiany wrakami ponad 1000 statków fragment brzegu znany jest z silnych prądów w otaczających je wodach oraz licznych płycizn, bardzo niebezpiecznych dla żeglugi. Na południe od Walvis Bay wśród wydm tkwi zasypany w piasku wrak statku. Zardzewiały szkielet to niemiecki statek pasażersko-towarowy „Eduard Bohlen”, który w 1909 r. wszedł na mieliznę w tym miejscu i nigdy jej nie opuścił. Pozostawiony własnemu losowi systematycznie „oddalał” się od brzegu, a nanoszony przez wiatry i prądy morskie piasek przesuwał wybrzeże do tego stopnia, że obecnie, po upływie zaledwie nieco ponad stulecia, wrak znajduje się więcej niż pół kilometra od brzegu. Narażony na silne wiatry i obsypywany piaskiem nie przypomina już statku, którym kiedyś był, ale wciąż widać jego rufę.
W Rzymie, podczas prac remontowych trasy wiodącej z Ostii na lotnisko Fiumicino, na głębokości 4 m, robotnicy natrafili w grubej warstwie gliny na wrak statku sprzed dwóch tysiącleci, którego kadłub ma 11 m długości. Drewno zachowało się w bardzo dobrym stanie, ponieważ nie dochodziło do niego powietrze. Jest to największa jednostka, jaka została znaleziona w pobliżu ruin starożytnego miasta portowego Ostia. W czasach antycznych był to port położony w ujścia Tybru. Rywalizował ze sławnymi Pompejami. Jednak tuż obok, oddalony zaledwie o 2 km, znajdował się jeszcze jeden port – Portus. Dziś jego niecka tkwi na terenach podmokłych. Fakty te świadczą o tym, że w czasach antycznych, gdy opisywana wyżej jednostka pływała po Morzu Śródziemnym, linia brzegowa była cofnięta o trzy do czterech kilometrów w głąb lądu.
Przypadek polski
W centrum Gdańska, w obrębie starego miasta, w rejonie ulicy Stępkarskiej oraz Starej Stoczni, podczas badań archeologicznych poprzedzających budowę apartamentowców, natrafiono na zachowany niemal w całości płaskodenny statek rzeczny o długości 16,5 m, szerokości 2,60 m i wysokości burty wynoszącej 90 cm. W drugiej połowie XIV w. pełnił funkcję lichtugi – jednostki służącej do rozładunku i przewozu towarów w porcie. Po konserwacji obiekt trafił do oddziału Narodowego Muzeum Morskiego w Kątach Rybackich.
Tkwiący pod trzymetrową warstwą ziemi wrak zaskoczył badaczy dobrym stanem zachowania; uszkodzona była jedynie jego część dziobowa oraz dno w śródokręciu, przebite betonowym palowaniem pod XX-wieczny budynek. Statek zbudowano z drewna dębu oraz sosny, elementy łączono na zakładkę za pomocą żelaznych nitów. Jako szczeliwa użyto mchu dociśniętego drewnianymi listewkami i żelaznymi klamrami szkutniczymi. Tego rodzaju informacje są bezcenne z badawczego punktu widzenia.
Imponujący jest także sposób wydobycia zabytku, o czym informuje strona internetowa Narodowego Muzeum Morskiego w Gdańsku: „W celu wydobycia wraku archeolodzy przecięli obiekt w poprzek w dwóch miejscach, do czego wykorzystali specjalną piłę o cienkim ostrzu. Przecięcie było konieczne z uwagi na możliwości terenowe wydobycia obiektu o znacznych wymiarach, zalegania w mokrej warstwie ilastej, do której wrak ściśle przywarł oraz ze względów konserwatorskich”.
Memento mori nad brzegiem morza
W przypadku wyżej opisanych obiektów warto zwrócić uwagę nie tylko na ich walory archeologiczne i historyczne, ale też na wspólny mianownik łączący te znaleziska: dokonano ich z dala od obecnej linii brzegowej. Ten wspólny mianownik zawiera oczywiście wektor czasu, ale ma on dwa składniki: działalność człowieka w ciągu stuleci i tysiącleci, a także oddziaływanie przyrody w tym czasie. Skutkiem jest „agresja” lądu, zagarnianie morza.
Ale bywa też odwrotnie i to na ogromną skalę, o czym świadczy najnowsze odkrycie w Australii. Pokazuje, do czego zdolna jest przyroda kosztem nie tylko lądu, lecz również ludzkiej przestrzeni życiowej. Informuje o tym artykuł na łamach „Quaternary Science Reviews”. Przy północno-zachodniej krawędzi kontynentu australijskiego – Ziemia Arnhema, rejon Kimberley – ocean pochłonął ogromny obszar lądu: 390 tys. km². Dla porównania: obszar lądowy Polski (łącznie z wodami śródlądowymi) wynosi niespełna 312 tys. km².
Według ustaleń prehistoryków około 20 tys. lat temu ten fragment Australii zamieszkiwała populacja licząca co najmniej 50 tys. osób. Posługując się batymetrią, która umożliwia poznanie topografii dna morskiego, badacze sporządzili dokładne mapy dna morskiego. Okazało się, że zatopiona kraina była mozaiką ekosystemów – archipelagów, jezior, rzek, dolin, a nawet istniało tam morze wewnętrzne. Ale wówczas epoka lodowa zaczęła zmierzać do końca: poziom oceanu wzrastał, dlatego ludność wycofywała się.
Prehistoria, badając przeszłość, natyka się na minione zjawiska podobne do współczesnych. Aktualnie mamy do czynienia z gwałtownym ocieplaniem się klimatu. Pozostawiając na boku dyskusje o przyczynach tego zjawiska, należy jednak przyjąć do wiadomości, że skutki będą odczuwalne w mikro- i makroskali. Linia brzegowa będzie się przesuwać o setki metrów, tysiące metrów, a przyroda nie oszczędzi nam spektakli podobnych do tego, jaki miał miejsce w Australii przed dwudziestoma tysiącleciami. Nie jest zadaniem archeologów i prehistoryków opracowywanie strategii zapobiegania temu zjawisku, ale ich obowiązkiem jest informowanie o nim. I to w tonie alarmistycznym.
Skomentuj