Wczesną wiosną 1933 r., kiedy już się ociepliło, a ziemia rozmiękła, pewien Ukrainiec wykopał sobie grób. Wiedział, że najprawdopodobniej niedługo umrze. Do wiosny 1933 r. kilka milionów mieszkańców sowieckiej Ukrainy umarło podczas wywołanej przez Stalina klęski głodu. Ich ciała znajdowano na polach i w przydrożnych rowach. Były wrzucane na platformy przyjeżdżających co tydzień wozów. Z czasem wozy przyjeżdżały coraz częściej, a ciała zrzucano do masowych grobów razem z ciałami mnóstwa innych, nieznanych ludzi. Groby te znajdowały się w miejscach, których rodzina zmarłego, jeśli w ogóle żyli jeszcze jacyś jego krewni, nigdy już miała nie odnaleźć. Chodziło zatem o godność. To dlatego ów Ukrainiec wykopał sobie grób.
Pewnego kwietniowego dnia 1940 r. polski oficer, podobnie jak wielu jego kolegów, notował zdarzenie w dzienniku. Przedostatni w nim wpis brzmi: „Kazali mi oddać obrączkę, którą..." i kropka, kropka, kropka. Wpis się urywa. Nie urywa się dlatego, że oficerowi trudno było pisać o swojej żonie, i nie dlatego, że ten symbol małżeństwa tak wiele dla niego znaczył. Urywa się z bardzo prozaicznego powodu: oficer był w Katyniu i prawdopodobnie spodziewał się, że niedługo zostanie rozstrzelany. Wiedział też, że oficerowie NKWD, którzy go pilnowali, zanim go zabiją, zażądają, żeby wydał im swoje kosztowności. Wpis urywa się dlatego, że oficer ukrył obrączkę tak, żeby jej nie znaleźli, choć niemal pewne jest, że znaleźli ją i tak. Możemy przeczytać ten dziennik, bo znaleziono go kilka lat później, kiedy zwłoki oficera zostały ekshumowane.
Dla ukrywającego się Żyda nadejście Sowietów pod koniec II wojny światowej oznaczało wyzwolenie. Ale ogólnie rzecz biorąc, Sowieci nie naprawiali tego, co zrobili Niemcy. Oni pogarszali sytuację
Jest wrzesień 1942 r. W synagodze w Kowlu, który teraz znajduje się na zachodniej Ukrainie, a wówczas leżał w okupowanej wschodniej Polsce, siedzieli zamknięci miejscowi Żydzi. Drzwi były zaryglowane od zewnątrz. Na wojnie sprawy zaszły już tak daleko, a wydarzenia zwane Holocaustem były już na takim etapie, że Żydzi dobrze wiedzieli, co się z nimi stanie. Wiedzieli, że zostaną wyprowadzeni i rozstrzelani. Holocaust rozpoczął się od rozstrzeliwań i w ten sposób dokonano ponad połowy mordów.
Kowelscy Żydzi, zamknięci w swojej synagodze, zostawiali wiadomości, używając do tego kawałków porcelany, szkła, kamieni, noży – wszystkiego, co wpadło im w ręce. Odczytano je później, bo zostały wydrapane na ścianach. Jedna z młodych kobiet, zamknięta w środku z dwiema siostrami, napisała do swojej matki: „Tak nam przykro, że nie możesz być tu z nami". Czy to nie dziwne, zważywszy na okoliczności? Ta wiadomość przypomina jednak o sprawie podstawowej dla badań nad Holocaustem, o której często zapominamy. Ludzie zazwyczaj chcieli zostawać z rodziną. To między innymi dlatego tak niewielu Żydów uciekało z gett. To również dlatego ich opór był tak słaby. „Tak nam przykro, że nie możesz być tu z nami". Wiadomość kończy się słowami: „Całujemy po stokroć".
Dlaczego tu tylu zamordowano?
Problem ze zrozumieniem mojej książki „Skrwawione ziemie" i opisywanych w niej wydarzeń polega na tym, że przedstawione powyżej przypadki to losy zaledwie trzech osób spośród 14 mln ludzi zamordowanych z rozmysłem w latach 1933–1945, gdy Hitler i Stalin władali terenami między Berlinem a Moskwą. To właśnie te obszary nazywam skrwawionymi ziemiami.
Ziemie te są ciekawym miejscem i zasługują na więcej uwagi, niż się im zazwyczaj poświęca. Kiedy im się bowiem dokładniej przyjrzeć i pomyśleć o tym trojgu ludzi jako o ofiarach rzezi, musi to oddziaływać na wyobraźnię. Czternaście milionów zabitych w ciągu 12 lat – to przecież ogromna liczba. Byłaby ona ogromna w każdym miejscu na ziemi. Jest ona tym bardziej godna uwagi, że skrwawione ziemie to tereny, którymi rządzili i hitlerowcy, i Sowieci: Polska, Ukraina, Białoruś, państwa bałtyckie, zachodnia Rosja.
Jest to całkiem spory obszar, ale w porównaniu z ogółem terytoriów, nad którymi Niemcy i Sowieci sprawowali władzę w latach 1940, 1941 i 1942, jest jednak dość mały. Mimo to ogromna większość hitlerowskich i sowieckich mordów miała miejsce właśnie tutaj. Jeśli spojrzeć na powierzchnię Związku Sowieckiego i tereny okupowane przez III Rzeszę w szczytowym okresie jej podbojów, a następnie połączyć je ze sobą, to powstaje obszar rozciągający się od Francji po Władywostok. Na tym terenie zamordowano około 17 mln ludzi. Czternaście milionów z nich zginęło na skrwawionych ziemiach.
Trzy sprawy od razu rzucają się w oczy. Po pierwsze, na skrwawionych ziemiach zginęło 14 mln, a więc zadziwiająco wielu ludzi. Po drugie, to tutaj miał miejsce Holocaust. Większość zabitych tu Żydów zamieszkiwała skrwawione ziemie, bo to one były wówczas żydowską ojczyzną. W rozważaniach nad historią Żydów pomija się często aspekt terytorialny, a przecież był taki obszar, w którym żyło ich najwięcej, i tym obszarem były właśnie skrwawione ziemie. Po trzecie wreszcie, są to ziemie, na których rządy Sowietów i Niemców nakładały się na ten sam teren, na tych ziemiach obecni byli zarówno jedni, jak i drudzy.
W Europie było wiele terenów okupowanych przez Niemców, które nie dostały się potem pod władzę Sowietów. To przeważająca część samych Niemiec, Francja, kraje Beneluksu i wiele innych. Większa część Związku Sowieckiego też nigdy nie znalazła się pod niemiecką okupacją. Mieszkańcy zarówno jednych, jak i drugich terenów narażeni byli rzecz jasna na niedogodności i niebezpieczeństwa. Nie były one jednak nawet w przybliżeniu tak groźne ani dla Żydów, ani dla kogokolwiek innego jak terror na obszarach, na których obecne były obydwa totalitaryzmy.
Stajemy więc przed pytaniem o to, dlaczego doszło do Holocaustu. Dlaczego zginęło w tym miejscu tak wielu ludzi i czy jest jakiś związek między tą wyjątkową zbrodnią, polegającą na próbie eksterminacji Żydów, a nałożeniem się na te same tereny sowieckiego i niemieckiego panowania? Pytanie to stawiam w swojej książce.
Pułapka historii narodowych
Od razu też pojawia się pytanie, dlaczego historia skrwawionych ziem nigdy nie została w taki sposób opowiedziana? Wszak na terenach tych miała miejsce największa katastrofa w dziejach Europy – zarówno pod względem moralnym, jak i demograficznym. Dlaczego nigdy tego nie zauważyliśmy? Jest rzeczą godną uwagi, że na tych samych terenach, na których za rządów Hitlera wymordowano 5,5 mln Żydów, w tym samym czasie zabito również 8 mln ludzi, którzy Żydami nie byli. Nawet tym, których obchodzi wyłącznie Holocaust, nawet tym, którzy pragną zrozumieć wyłącznie tę tragedię i nie zwracają uwagi na całą resztę ofiar, muszą nasunąć się pytania o wszystkie te, że się tak wyrażę, leżące wokół ciała.
Badacza tego czasu i tego obszaru można przyrównać do policjanta wezwanego do budynku, w którym popełniono zbrodnię. Leży w nim pięć ciał członków jednej rodziny, pięć ciał ludzi, którzy do tej rodziny nie należeli, ale którzy zginęli z ręki tego samego mordercy, i pięć ciał osób nienależących do rodziny i zabitych przez innego sprawcę.
Pisząc raport, policjant wspomniałby zapewne o wszystkich morderstwach i starałby się znaleźć związek między nimi. Ja też zakładam, że istnieje jakiś związek między wydarzeniami, które opisuję, i chciałbym dostarczyć argumentów na potwierdzenie tej tezy.
Dzieje skrwawionych ziem nigdy nie zostały należycie opowiedziane, bo patrzymy na historię przede wszystkim w kategoriach narodowych. Rozumiemy ją jako historię Żydów, Polaków, Ukraińców albo Rosjan. Historiografie narodowe na ogół się nie zazębiają. Przy próbie syntezy wzajemnie się odpychają, są bowiem konstruowane z zupełnie innych budulców. Nie da się napisać historii Europy Wschodniej, posługując się podręcznikami do historii różnych narodowości: polskiej, żydowskiej, niemieckiej czy ukraińskiej, każda z narodowych historiografii posługuje się bowiem swoją logiką.
Polscy i żydowscy historycy nie przemówią jednym głosem, nawet jeśli zamkniemy ich w jednym pokoju. Świat wciąż jest podzielony na państwa narodowe i narodowe systemy szkolnictwa. Postrzeganie wydarzeń przez pryzmat narodowy bierze górę w naturalny i oczywisty sposób. Nastręcza to kłopotów, bo historiografie narodowe na wiele pytań nie potrafią odpowiedzieć.
Dlaczego byliśmy ofiarami? Dlaczego byliśmy katami? Dlaczego staliśmy z boku, bezczynnie się przyglądając? Są to trafne i zasadne pytania. Historiografia narodowa nie odpowie na nie, bo powody, które sprawiły, że byliśmy ofiarami, katami albo biernymi świadkami, są ponadnarodowe. Nie lubimy myśleć w taki sposób. Wolimy żyć w przekonaniu, że narody są w swoich dziejach w pewien sposób suwerenne. Padamy ofiarą tego samego uproszczenia, które każe niektórym krytykom literackim interpretować dzieła wyłącznie poprzez życiorys autora.
Bez polityki i metafizyki
Przywykliśmy do myśli, że Związek Sowiecki był lewicowy, a nazistowskie Niemcy prawicowe, a ponieważ tak o nich myślimy, to postrzegamy je przeważnie, albo nawet wyłącznie, przez pryzmat ideologii. Te ideologie znacznie się od siebie oczywiście różnią, łatwo nam je zdefiniować, włożyć do osobnych szufladek i żyć w przeświadczeniu, że nie stykały się ze sobą. Kto myśli w ten sposób, może napisać książkę o narodowym socjalizmie, nie wspominając w niej o Związku Sowieckim, albo książkę o Związku Sowieckim, nie zająknąwszy się w niej o nazistowskich Niemczech.
Nie wolno ich jednak rozdzielać, gdy pisze się o najciężej doświadczonych obszarach Europy i o ich mieszkańcach. Nie wolno, bo oba te reżimy, o tak różnych ideologiach i ustrojach, rządziły tym samym terytorium. Każdy ich mieszkaniec, jak długo żył, stykał się z nimi i porównywał je ze sobą. My zaś jesteśmy sprowadzani na manowce przez to, że tak wygodnie jest rozdzielać te dwa, wydawałoby się tak łatwe do odróżnienia systemy. My, historycy, piszemy o nazistowskich Niemczech i Związku Sowieckim tak, jak gdyby istniały one na dwóch różnych planetach. Wygodnie jest posługiwać się kategoriami lewicowości i prawicowości, wygodnie jest też uprawiać historię narodową. Ale w naukach historycznych nie chodzi o wygodę. Nauki historyczne są wyjątkowo niewygodne.
Od czego więc zacząć? Jak napisać na nowo klarowną opowieść, w której opiszemy i wyjaśnimy te straszliwe wydarzenia? Pisząc moją książkę, starałem się unikać metafizyki. Chodzi mi o opisywanie wydarzeń poprzez sięganie do wcześniejszych epok. Opisując losy Polaków, Żydów, Litwinów, Ukraińców i Rosjan, nie biorę za punkt wyjścia żydowskiej, polskiej, rosyjskiej ani litewskiej historii. Wbrew pozorom nie jest łatwo urzeczywistnić takie założenie. Ta metoda zaprowadzi w zupełnie inne miejsce, niż zaprowadziłyby nas badania nad historią Żydów. Jeśli bowiem to ona byłaby punktem wyjścia, to od razu pojawiłoby się pytanie, jaki związek z wydarzeniami na skrwawionych ziemiach mają wcześniejsze pogromy Żydów? Związek ten jest rzecz jasna mało istotny. Pogromy są jednak wydarzeniami, które ma zakodowane każdy historyk przystępujący do badań nad losem skrwawionych ziem, jeśli dotychczas zajmował się przede wszystkim historią Żydów.
Jeśli za punkt wyjścia posłużą dzieje Polski, to automatycznie nasuną się pytania o związek wydarzeń na skrwawionych ziemiach z przegranymi XIX-wiecznymi powstaniami, z historią polskich cierpień. Każdy naród kiedyś cierpiał i jeśli punktem wyjścia do badania wydarzeń, które rozegrały się na skrwawionych ziemiach, będzie jedna z historii narodowych, to daleko nie zajdziemy, bo tego, co wydarzyło się na tym obszarze w latach 1933–1945, nie da się z niczym porównać. Powstanie Chmielnickiego oraz wszystkie XVIII- i XIX-wieczne pogromy można zmieścić w jednym bądź dwóch dniach Holocaustu.
Trzy okupacje z rzędu
Za przedmiot badań biorę wszystkich ludzi zamieszkujących ten obszar. Oczywiście ma znaczenie to, czy byli oni Żydami, Polakami, Litwinami czy Rosjanami, ale zaczynam od obserwacji, że miała miejsce katastrofa, której Holocaust był najgorszą i wyróżniającą się częścią. Staram się wyjaśnić poszczególne elementy tej katastrofy na podstawie doświadczeń wszystkich pozostałych mieszkańców skrwawionych ziem. To, że Holocaust zdarzył się w miejscu i w czasie, w którym zginęło tak wielu innych ludzi, sposób, w jak ginęli, i przyczyny ich śmierci mogą mieć i mają jakiś związek ze śmiercią tylu Żydów.
Kolejną pułapką, którą staram się w książce ominąć, jest dialektyka. Co przez nią rozumiem? Chodzi mi o wyobrażenie, zgodnie z którym Niemcy i Sowieci byli od siebie tak różni, że kiedy spotkali się w środku Europy, to wzajemnie się unicestwili. O wyobrażenie, zgodnie z którym Sowieci przyszli i cofnęli wszystko to, co wcześniej zrobili Niemcy. Ludzie tak właśnie myślą o wydarzeniach tego okresu. Myślą na przykład, że nadejście Sowietów pod koniec II wojny światowej oznaczało wyzwolenie. Dla ukrywającego się Żyda z całą pewnością było to wyzwolenie, ale ogólnie rzecz biorąc, Sowieci nie naprawiali tego, co zrobili Niemcy. Oni pogarszali sytuację.
Patrząc z perspektywy historycznej, zajmujemy się terenami, na których obecne były zarówno niemiecka, jak i sowiecka potęga. Najpierw jedna, potem druga, a w niektórych miejscach na koniec następowała znów pierwsza. Większość Ukrainy była okupowana dwa razy. A są miejsca, takie jak dzisiejsza zachodnia Ukraina, zachodnia Białoruś czy kraje bałtyckie, które znalazły się pod okupacją trzy razy. Na te tereny przychodzili najpierw Sowieci, później Niemcy, a na koniec jeszcze raz Sowieci. Każda kolejna okupacja nie likwidowała następstw poprzedniej. Wręcz przeciwnie, kolejne okupacje miały jeszcze gorsze skutki. Dotyczyło to w równym stopniu Żydów, co wszystkich innych. Szanse Żydów na przetrwanie były oczywiście o wiele mniejsze niż szanse całej reszty, ale te szanse z każdą kolejną okupacją zmniejszały się dla wszystkich. Skutki okupacji nie niwelują się wzajemnie. One się nawarstwiają.
Kolejną rzeczą, którą starałem się zrobić, to skupienie się w książce na zabijaniu. Być może brzmi to bardzo banalnie, ale jest to trochę inne podejście do problemu niż w przeszłości. W świadomości większości ludzi dominującym obrazem zarówno Holocaustu, jak i sowieckiego terroru są obozy koncentracyjne i łagry. Pod koniec bardzo dobrego niemieckiego filmu „Upadek" o ostatnich tygodniach rządów Hitlera na pustym ekranie wyświetla się napis: „Sześć milionów Żydów zginęło w obozach koncentracyjnych". Ten napis nie jest prawdziwy. Ogromna większość ofiar Holocaustu nigdy nie widziała żadnego obozu koncentracyjnego. Obozy koncentracyjne były w czasie Holocaustu czymś wyjątkowym, podobnie jak w wypadku innych przedsięwzięć eksterminacyjnych.
Ludzie byli zabijani w fabrykach śmierci. To nie były obozy. Obóz jest miejscem, w którym spędza się noc. Treblinka nie była obozem. Sobibór nie był obozem. Bełżec nie był obozem. Ta część Auschwitz, w której ludzie byli zabijani, też nie była obozem. Ogromna większość ofiar Auschwitz nigdy nie widziała obozu. Były wyprowadzane z pociągu i natychmiast kierowane do komór gazowych. Pamiętamy o obozach, bo ich więźniowie przetrwali. Były to straszliwe miejsca i umarło w nich wielu ludzi, ale większość przeżyła, i to dlatego mamy ich relacje. Są one przerażające i nie chciałbym pomniejszać znaczenia obozów, ale są to relacje niewystarczające. One tylko wskazują drogę do naprawdę przerażających miejsc, w których ludzie byli z rozmysłem uśmiercani za pomocą gazu, strzału w głowę albo, co zdarzało się najczęściej, byli morzeni głodem....
—tłumaczył Adam Tycner
Amerykański historyk, profesor Yale University, znawca historii nowożytnego nacjonalizmu oraz historii Europy Środkowej i Wschodniej. Współpracował z uniwersytetami w Paryżu, Wiedniu, Warszawie, Pradze i z Harvard University. Autor książki „Skrwawione ziemie. Europa między Hitlerem a Stalinem".
Skomentuj