Niektórzy spośród najznaczniejszych bolszewików nazywali go pogardliwie „miotłą" albo „szczotką". Był dla nich nikim. W sowieckich archiwach zachowała się niezwykła korespondencja, z której wynika, że jeszcze w sierpniu 1933 roku prawdziwym tuzom partii komunistycznej wydawało się, że mogą rozstawiać Andrieja Januarowicza Wyszynskiego po kątach. Strofować jak uczniaka, który zapomniał odrobić lekcje.
Chodziło o ostre wystąpienie Wyszynskiego (był wtedy prokuratorem rosyjskiej FSRS) podczas procesu dygnitarzy niższego szczebla Ludowego Komisariatu Przemysłu Ciężkiego i Ludowego Komisariatu Rolnictwa. Wyszynski nie szczędził im najcięższych oskarżeń, formułowanych – jak zwykle u niego – w formie niezmiernie kategorycznej. Z mowy końcowej wynikało, że właściwie wszystkie sowieckie struktury ekonomiczne to organizacje wielce podejrzane. Poirytowani członkowie politbiura napisali więc do Stalina formalny list, w którym skarżyli się, że Wyszyński obraża pracowników wspomnianych komisariatów, a użyte przez niego słowa mogą posłużyć „do formułowania nieprawdziwych zarzutów" wobec ludzi dobrej roboty. Pod listem podpisało się czterech członków politbiura: Łazar Kaganowicz, Wiaczesław Mołotow, Sergo Ordżonikidze i Michaił Kalinin.
Odpowiedź Stalina była miażdżąca. „Dowiaduję się, że uznaliście za błędne jedno ze stwierdzeń w wystąpieniu Wyszynskiego" – pisał dyktator. „Uważam, że to decyzja błędna i krzywdząca". Potem Stalin ubolewał jeszcze nad faktem, że takie figury jak Mołotow czy Kaganowicz bronią nieudolnych biurokratów z Komisariatu Przemysłu Ciężkiego.
Politbiuro przemyślało swą decyzję i – cóż za niespodzianka – nagle przestało mieć do Wyszynskiego jakiekolwiek pretensje. Cóż, może i był miotłą. Ale był miotłą Stalina.
Dawno temu w Baku
Więźniowie Bajłowki, słynnego carskiego więzienia w Baku, bali się Stalina bardziej niż strażników, policji czy sędziów. To właśnie tu, wiosną 1908 roku, miało dojść do zawarcia przyjaźni między przyszłym dyktatorem a jego przyszłym prokuratorem generalnym. W jednej celi (numer 3) spotkali się wówczas Stalin, Sergo i Wyszynski. Jak pisze Simon Sebag Montefiore: „Ten ostatni został mianowany starszym odpowiedzialnym za jedzenie, co było ważną funkcją, ponieważ regularnie otrzymywał kosze z delikatesami od swojej zamożnej żony i rodziców. Dzielił się tymi wiktuałami ze Stalinem, a ta przezorna hojność mogła mieć jakiś wpływ na jego ocalenie podczas terroru".
To pierwszy z dwóch kluczowych momentów ich przyszłych relacji. Uwięziony na Bajłowce Stalin zachowywał się jak władca udzielnego księstwa – to on rządził, to on decydował, to on skazywał na śmierć (wiadomo o kilku zabójstwach w więzieniu, do których doszło na zlecenie Stalina). Wyszynski pilnie odrobił tę lekcję. Zrozumiał, na co stać przyszłego wodza światowej rewolucji. Z kolei sam Stalin, pamiętliwy i wytrawny znawca ludzkich charakterów, już wówczas musiał rozgryźć do cna osobowość młodego rewolucjonisty. Wiedział z pewnością, jaki użytek może zrobić z rudego młodzieńca.
Wyszynski urodził się w Odessie w roku 1883 w „zamożnej bakijskiej rodzinie ze szlacheckim polskim rodowodem" – jak pisze Montefiore. Rodzina żyła z handlu farmaceutykami. W wieku lat 23 porzucił studia prawnicze i został jednym z płatnych zabójców terrorystycznych bojówek organizowanych przez rewolucjonistów. Stalin, „doceniając użyteczność bezwzględnego młodego łotra", przymknął oko na fakt, że jest on mienszewikiem i „powierzył Wyszynskiemu zdobywanie broni i bomb".
Wkrótce po opuszczeniu więzienia (Stalin z niego uciekł, Wyszynski odsiedział swoje) ich drogi na dłużej się rozeszły. Andriej dokończył studia, zajął się życiem rodzinnym, wreszcie przeniósł się do Moskwy. Cały czas pozostawał aktywnym mienszewikiem, co sprawiło, że w roku 1917 on, Stalin oraz Lenin znaleźli się po przeciwnych stronach barykady.
Wydarzenia owe z perspektywy czasu wydają się teatrem absurdu. Oto Andriej Wyszynski jako dowódca milicji z Arbatu wykonuje polecenie Pawła Pieriewierżewa, ministra sprawiedliwości w rządzie Kierenskiego, i wydaje swoim ludziom rozkaz aresztowania Lenina oskarżanego o zdradę i szpiegostwo na rzecz Niemiec. Po zwycięstwie rewolucji bolszewickiej ów wyczyn nie zaprowadził jednak Wyszynskiego do celi śmierci, lecz na ścieżkę szybkiej kariery. Głowę ocalił mu druh z dawnych lat, towarzysz z celi więzienia w Baku – Stalin.
Starzy bolszewicy nigdy nie wybaczyli Wyszynskiemu jego mienszewickiej przeszłości. Pogardzali nim i nienawidzili go za to, że nie poniósł kary, że miał „maniery przypominające carskiego oficera", że był pozbawionym zasad karierowiczem, który zmienił stronę dopiero w roku 1920. Dwadzieścia lat później Wyszynski wysłał większość tych towarzyszy do grobu. „Żart historii" pisze rosyjski historyk Eduard Radzinski: „Wczorajszy wróg bolszewików, który w 1917 roku żądał aresztowania Lenina za szpiegostwo, oskarżał teraz o zdradę ideałów Lenina i szpiegostwo... zwycięskich wodzów partii bolszewickiej".
Procesy, procesy, procesy
Uratowany przez Stalina Wyszynski odpłaci mu bezwzględnym posłuszeństwem i wiernością do końca życia. Jego gwiazda wschodzi u boku prokuratora Mikołaja Krylenki w roku 1928 podczas tzw. sprawy szachtyńskiej. To pierwszy z wielu pokazowych procesów, do których dojdzie w Sowietach w ciągu kolejnej dekady, i pod wieloma względami wzorcowy. Przed sądem staje 53 techników, którym zarzuca się sabotaż i szpiegostwo. Nagłówki gazet krzyczą „Śmierć szkodnikom!", a wśród widzów domagających się kary śmierci jest także... 12-letni syn jednego z oskarżonych.
Wyroki śmierci zapadły, ale przedstawienie dalekie było jeszcze od perfekcji. Na sali zasiadły zapłakane rodziny podsądnych, niektórzy próbowali wycofać zeznania złożone w śledztwie, inny faktycznie to uczynił – ale potem znów przyznał się do winy. Jeden z oskarżonych nie stawił się przed sądem, bo oszalał podczas tortur, inny znalazł w sobie śmiałość, by nakrzyczeć na Krylenkę: „Czemu łżesz? Kto ci kazał tak łgać?".
W 1935 roku Andriej Wyszynski został prokuratorem generalnym ZSRS. Pokazowe procesy, które organizował i nadzorował, spełniły już oczekiwania towarzysza Stalina w zupełności. Publiczność składała się zwykle z pracowników bezpieki, którzy w odpowiednich momentach wznosili odpowiednie okrzyki. Oskarżeni poddani byli takiej „obróbce", że nie tylko składali odpowiednie zeznania, ale wręcz sami domagali się dla siebie najsurowszych kar.
„Mój wypaczony bolszewizm przekształcił się w antybolszewizm i poprzez trockizm doszedł do faszyzmu" – mówił w 1936 roku przed sądem Zinowiew. „Po raz trzeci staję przed sądem proletariatu. Dwukrotnie darowano mi życie, ale wielkoduszność proletariatu ma swoje granice" – perorował Kamieniew, który na koniec apelował do swoich dzieci, by niezależnie od tego, jaki zapadnie wyrok, „razem z narodem poszły za Stalinem". Podsądni domagali się dla siebie kary rozstrzelania. I dalej już poszło – „proces za procesem, egzekucje za egzekucjami", działacze partyjni, generałowie, marszałkowie.
Podczas procesu Zinowiewa i Kamieniewa Wyszyński krzyczał: „Żądam, by tych wściekłych psów rozstrzelano, wszystkich, co do jednego!" (22 sierpnia 1936 roku). Obrzucanie obelgami oskarżonych stało się stałym chwytem w jego repertuarze. „Wyrodki rodzaju ludzkiego", „śmierdząca kupa ludzkich odchodów", „bestie w ludzkiej skórze" – długo by wymieniać wyzwiska. Jednocześnie za tymi emocjonalnymi, teatralnymi wręcz wystąpieniami krył się zimny plan. Wyszynski osobiście konsultował ze Stalinem sprawy kolejnych procesów. Dyktator dyktował mu nieraz, co dokładnie mają powiedzieć oskarżeni – a Wyszynski dbał, by materiał ze śledztwa zawierał stosowne wypowiedzi. Wielka maszynka do mięsa, jaką był wielki terror, działała precyzyjnie, a jej mózgami byli Stalin – pomysłodawca i Wyszynski – gorliwy wykonawca.
Prorok Andriej, pies Stalina
Trudno ogarnąć ogrom zasług Wyszynskiego dla Stalina. Sfingowane procesy pokazowe to zaledwie drobna część jego działalności – fakt, że najbardziej znana, ponura i krwawa.
Wielkie zasługi dla Związku Sowieckiego miał jako prawodawca, autor fundamentalnego dzieła „Sądownictwo ZSRS" (1936). W książce stanowiącej przez długie dekady prawdziwą biblię sowieckich studentów prawa, sędziów i prokuratorów Wyszynski przekonywał, że prawo musi podlegać polityce. To tylko jedno z jego wielu osiągnięć teoretycznych, które w kazamatach bezpieki przekuwano na krwawą praktykę. To Wyszynski usankcjonował „fizyczne oddziaływanie" (po ludzku – tortury) jako rutynową i akceptowaną metodę uzyskiwania zeznań, to on stwierdził, że najważniejszym dowodem w procesie sądowym jest przyznanie się do winy (za co zresztą otrzymał Nagrodę Stalinowską). „Tysiące informatorów pozwalają prokuraturze reagować błyskawicznie" – to inna z jego złotych myśli, jakże celnie oddająca zasady, jakimi rządził się Związek Sowiecki.
Podczas II wojny światowej Wyszynski cieszył się tak wielkim zaufaniem Stalina, że to jemu dyktator powierzył pilnowanie porządku w państwie, podczas gdy on sam wyruszył na konferencję w Teheranie (1943). W roku 1945, gdy podczas spotkania w Jałcie podzielono Europę i świat, Wyszynski siedział u boku Stalina. Po zwycięstwie nad Hitlerem zmienił się zaś z akademika, prokuratora i prawodawcy w dyplomatę, pielgrzyma komunizmu i międzynarodową gwiazdę.
Rok 1945 – ruszają procesy norymberskie. W imieniu Związku Sowieckiego głównym oskarżycielem jest Roman Rudenko, ale wszystkimi jego poczynaniami kieruje Andriej Wyszynski. Odpowiada za to bezpośrednio przed Stalinem – i tylko przed nim. Podczas jednego z przyjęć Wyszynski szokuje partnerów z Zachodu toastem „za szybkie powieszenie podsądnych". Brytyjczycy, Francuzi, Amerykanie nie kryją zakłopotania – nie mają powodów, by kochać niemieckich zbrodniarzy, ale mimo wszystko przywykli do tego, że sąd decyduje o tym, czy ktoś jest winny, czy niewinny, a nie jedynie zatwierdza wyroki śmierci. Cóż, sowiecka praktyka była inna.
Oprócz tego głównym zmartwieniem Wyszynskiego jest niedopuszczenie do antysowieckich wypowiedzi obrony. Sowieci wiedzą doskonale, że wyciąganie na jaw tajników paktu Ribbentrop-Mołotow zrujnuje reputację ZSRS. Nie chcą też, by świat dowiedział się o sowieckich zbrodniach wojennych. Z tych powodów strona rosyjska opóźnia start procesu. „Główny oskarżyciel musi odbierać głos oskarżonemu, ilekroć zajdzie taka potrzeba. Należy uniemożliwić mu składanie antyrosyjskich wypowiedzi" – domaga się Wyszynski.
Lata 1946–1947 – Andriej Wyszyński odwiedza bratnie kraje „demokracji ludowej". Bułgaria, Rumunia – wszędzie jest fetowany przez miejscowych komunistów, wszędzie wygłasza przemówienia o socjalistycznej sprawiedliwości i wszędzie jest zwiastunem ponurych wydarzeń, bo umacnianie władzy ludowej wymaga ofiar. Procesy wzorowane na tych z czasów wielkiej czystki wkrótce staną się elementem życia publicznego także satelitów Związku Sowieckiego.
Rok 1947 – kto jest najgorętszym krytykiem planu Marshalla i doktryny Trumana? Występujący w ONZ jako przedstawiciel Sowietów Andriej Wyszynski.
Rok 1948 – Departament Stanu USA publikuje obszerny zbiór dokumentów ujawniających skalę współpracy hitlerowskich Niemiec i stalinowskiej Rosji w latach 1939–1941. Wściekły Stalin domaga się natychmiastowej kontrakcji propagandowej. Któż pisze pracę, która interpretuje dokumenty zgodnie z wykładnią sowiecką? Oczywiście niezawodny Andriej Wyszynski, który „systematycznie przedkładał Stalinowi kolejne rozdziały", a dyktator „przerabiał je, pisząc niektóre na nowo, w tym fragmenty dotyczące okresu poprzedzającego podpisanie paktu Ribbentrop-Mołotow" (cytat za: Bogdan Musiał „Wojna Stalina").
Marzec 1949 – Mołotow traci tekę ministra spraw zagranicznych Związku Sowieckiego. Zastępuje go Andriej Wyszynski. Przez kilka miesięcy jest też szefem Komitetu Informacji – połączonych sowieckich wywiadów (wojskowego i cywilnego).
Stalinowi potrzebni byli w jego zbrodniczym dziele „dyspozycyjni, podli, tchórzliwi i wyzbyci skrupułów sprawni organizatorzy i gracze polityczni o dialektycznych umysłach i elastycznych duszach" – pisze Józef Smaga w świetnej, krótkiej historii ZSRS „Narodziny i upadek imperium". Za wzór takiego bolszewika przedstawia m.in. właśnie Andrieja Wyszynskiego.
Robert Conquest nazywa Wyszynskiego „jednym z najnikczemniejszych wspólników Stalina". Simon Sebag Montefiore pisze o jego „psim oddaniu". Dyktatorowi. Bez wątpienia tak jak Ławrientija Berię nazywano „prawą ręką Stalina", tak Wyszynskiego można nazwać najwierniejszym z jego współpracowników. Generalissimus uwielbiał takie narzędzia – ludzi, którzy zawdzięczali mu wszystko, więc gotowi byli także na wszystko w jego służbie.
Jeśli Stalin był komunistycznym bogiem, to Wyszynski jego najwierniejszym prorokiem. Przeżył swojego patrona o rok. Zmarł w 1954 roku w Nowym Jorku, a jego ciało z wielkimi honorami przetransportowano do ZSRS i pochowano na placu Czerwonym, pod murami Kremla.
Po raz ostatni rozmawiał ze Stalinem w lutym 1953 roku. Skarżył się wtedy, że sprawa lekarzy kremlowskich utrudnia mu (i innym sowieckim dyplomatom) działanie na arenie międzynarodowej. Stalin milczał. Jak wspomina Żukow, po wyjściu Wyszynskiego Stalin wściekł się i nazwał go „prowokatorem" oraz zwymyślał in absentia od mienszewików. Czy śmierć dyktatora ocaliła zatem krwawego prokuratora od udziału w pokazowym procesie – ale już w charakterze oskarżonego? Z pewnością. Stalin nie wybaczał przecież nikomu, nawet tak użytecznym narzędziom jak Andriej Januarowicz Wyszynski.
Skomentuj