Otto Skorzeny (1908–1975) był komandosem SS, o którym w Niemczech z nadzieją, a wśród aliantów i podbitych narodów ze strachem mówiło się „Najgroźniejszy człowiek w Europie". 12 września 1943 roku bliżej nikomu nieznany Austriak wraz z grupką komandosów w brawurowej, graniczącej z szaleństwem akcji uwolnił więzionego w niedostępnym masywie Gran Sasso Benita Mussoliniego.
Upiorny olbrzym w goglach
Dochodziła godz. 14, gdy z jasnego nieba na pochyłą, trójkątną, usianą kamieniami polankę, kilkanaście metrów przed wejściem do górskiego hotelu na Campo Imperatore, z wielkim hukiem spadł niemiecki wojskowy szybowiec. Zaraz potem z potrzaskanego wraku wyskoczyli upiorny olbrzym w goglach, mundurze SS i z wielką szramą od lewego ucha po brodę, włoski generał i kilku niemieckich komandosów. Zdezorientowany włoski żołnierz przy wejściu skamieniał ze zdumienia, zwłaszcza że na polankę z trzaskiem łamanych kół i stelaży zaczęły spadać kolejne szybowce. Przybysze minęli go biegiem i wdarli się do pokoju zaraz przy wejściu, gdzie nerwowo nadawał coś radiotelegrafista. Olbrzym wykopał spod niego krzesło i kolbą pistoletu rozbił nadajnik. Wypadł z pokoju, wbiegł na taras i w oknie na górze zobaczył słynną łysą głowę. Kapitan SS Otto Skorzeny nie miał wątpliwości: to Mussolini. Popędził na piętro z porucznikiem Schwerdtem, kopniakiem otworzył drzwi i zobaczył duce w towarzystwie dwóch uzbrojonych włoskich oficerów. Równocześnie przez okno do pokoju z drugiej strony wpadło dwóch niemieckich komandosów, którzy wspięli się po piorunochronie. Rozbroili kompletnie zdezorientowanych Włochów. Skorzeny zostawił Mussoliniego pod opieką Schwerdta, wypadł na korytarz i krzyknął po włosku: „Chcę rozmawiać z dowódcą! Ma się tu stawić natychmiast!". Chwilę potem pojawił się włoski pułkownik. Skorzeny rzucił mu łamanym włoskim: „Żądam natychmiastowej kapitulacji! Mussolini jest w naszych rękach. Opanowaliśmy ten hotel. Ma pan minutę na uniknięcie niepotrzebnego rozlewu krwi". Pułkownik zniknął na chwilkę w swoim pokoju, by pojawić się z pucharkiem czerwonego wina: „To dla dzielnego zwycięzcy". Skorzeny wypił i podszedł do Mussoliniego: „Duce, Führer mnie wysłał, by pana uwolnić". Mussolini odpowiedział po niemiecku: „Wiedziałem, że mój przyjaciel Adolf Hitler mnie nie opuści. Niech mi wolno będzie uściskać mego wybawcę".
Tak, w ciągu zaledwie trzech minut przebiegła jedna z najbardziej brawurowych akcji II wojny. Powiodła się dlatego, że Skorzeny i stacjonujący we Włoszech dowódca niemieckich wojsk spadochronowych generał Kurt Student opracowali plan, którego kardynalnymi elementami były oślepiająca bezczelność, ryzykanctwo graniczące z szaleństwem i sprzeczna z niemiecką naturą wiara w skuteczność improwizacji. Co prawda spory o to, kto karkołomną akcję zaplanował i kto się najbardziej zasłużył – Skorzeny, gen. Student czy jego ekspert major Harald Mors – trwają do dziś. Dojść do zmitologizowanej przez niemiecką propagandę prawdy nie jest łatwo.
Machina propagandowa Goebbelsa po klęsce w Afryce i w obliczu posuwających się do przodu na froncie wschodnim wojsk sowieckich na gwałt potrzebowała nowego bohatera. Nikomu nieznany przedtem olbrzym ze szramą, nieustraszony, fanatyczny zwolennik Hitlera, nadawał się do tego znakomicie. Przypisano mu więc nie do końca zgodnie z prawdą wszystkie zasługi. Jakkolwiek jednak było, to Skorzeny osobiście przeprowadził akcję „Dąb" i wraz ze swoim trofeum, Mussolinim, po karkołomnym starcie z polanki przed hotelem na Campo Imperatore, wylądował na podrzymskim lotnisku Pratica di Mare.
Szrama honoru
Co ciekawe, „najgroźniejszym człowiekiem w Europie" i bohaterem hitlerowskich Niemiec został austriacki inżynier budowlany. Rodzina Skorzenych wywodzi się z Wielkopolski, a konkretnie, jak wskazuje nazwisko, ze Skorzęcina. Gdy 12 czerwca 1908 roku urodził się Otto, od kilku pokoleń mieszkali w Wiedniu. Ojciec był inżynierem i właścicielem dobrze prosperującej firmy budowlanej. Otto, który w szkole brylował w przedmiotach ścisłych, a kulał, jeśli chodzi o literaturę i języki, poszedł w jego ślady. Studia na Politechnice Wiedeńskiej zakończył złożeniem egzaminu państwowego w 1931 roku. Zaraz potem założył własną firmę konstrukcyjną.
To właśnie z lat studenckich pochodzi słynna szrama. Jak wielu kolegów został członkiem jednej ze słynnych wówczas Schlagende Studentenverbindungen, czyli studenckiej korporacji szermierczej. Uczono się w nich fechtunku, a skuteczność nauki sprawdzano w pojedynkach na ostrą, białą broń. Chodziło o to, kto pierwszy skutecznie trafi rywala w policzek. Nie wolno było się cofać. Umiejętność trafienia rywala, ale jeszcze bardziej zdolność przyjęcia cięcia bez zmrużenia oka, przesądzały o pozycji w korporacji. Otto stoczył 15 takich pojedynków, a pozostała po jednym z nich „szrama honoru" była przedmiotem zazdrości kolegów i dumy właściciela. Jak powie Skorzeny po latach: „Poznałem ból, walcząc na szable. Te pojedynki nauczyły mnie, jak pokonać strach. Doświadczenie przydało się na wojnie. Potrafiłem skoncentrować się na najszybszej drodze do celu, bez uników i zwodów, i błyskawicznym ataku".
Za duży i za stary
Do Niemieckiej Narodowosocjalistycznej Partii Robotniczej Austrii wstąpił w 1931 roku, bo zafascynowany nazistowskimi Niemcami i Hitlerem był zwolennikiem połączenia Austrii z Niemcami. Gdy w 1938 roku doszło do Anschlussu, był jednym z zaufanych ludzi Artura Seyss-Inquarta, późniejszego namiestnika III Rzeszy w Austrii, który zlecił mu opiekę nad prezydentem Wilhelmem Miklasem. Skorzenemu udało się powstrzymać szykujących się do ataku na pałac prezydencki nazistów.
Gdy wybuchła II wojna, Skorzeny natychmiast zgłosił się do Luftwaffe, ale przyjęty nie został, bo uznano, że jest za duży (193 cm) i za stary (31 lat). Wstąpił więc do SS, gdzie przeszedł kurs inżynierii wojskowej. Jako oficer inżynier służył w Holandii i we Francji, a po raz pierwszy powąchał prochu w kwietniu 1941 roku w Jugosławii, gdzie jego pluton wziął do niewoli o wiele liczniejszy oddział jugosłowiański. Jako oficer dywizji pancernej SS Das Reich przeszedł szlak bojowy od Brześcia po Moskwę. Za odwagę na polu walki otrzymał Krzyż Żelazny. W grudniu 1942 roku został ranny w głowę odłamkiem pocisku katiuszy, a na dodatek nabawił się dokuczającej mu do końca życia choroby woreczka żółciowego. Został wycofany do Berlina i uznany za zdolnego wyłącznie do służby na tyłach.
U Hitlera w Wilczym Szańcu
Hitler, pod wrażeniem wyczynów brytyjskich komandosów SAS (Special Air Service) na głębokich tyłach wojsk Osi w Afryce, zażądał utworzenia podobnych oddziałów niemieckich. Rekonwalescent Skorzeny był wówczas w Berlinie praktycznie bez przydziału, a jego rodak i przyjaciel jeszcze z czasów studenckich Ernst Kaltenbrunner, szef Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy (RSHA) znajdował się w gronie osób decydujących o tym, komu powierzyć dowództwo i szkolenie tych jednostek. Skorzeny dostał nominację w kwietniu 1943 roku. Ośrodek szkoleniowy stworzył w centrum łowieckim koło Friedenthal pod Berlinem.
26 lipca Hitler wezwał go wraz z pięcioma innymi oficerami do Wilczego Szańca w Prusach Wschodnich. Führer zadał im dwa pytania: Czy znają Włochy i co sądzą o Włoszech? Skorzeny powiedział, że był w podróży poślubnej przed wojną w Abruzji, a na drugie odpowiedział: „Mein Führer, jestem Austriakiem". A wiadomo, że prawdziwy Austriak nigdy nie pogodził się z oddaniem Italii południowego Tyrolu. To wystarczyło. Hitler wyprosił pozostałych, a Skorzeny,emu powiedział: „Mam dla pana bardzo ważną misję. Mussolini, mój przyjaciel i nasz towarzysz broni, został zdradzony i aresztowany. Nie mogę opuścić przyjaciela. Nie możemy stracić Rzymu. Musi go pan uwolnić". Rzeczywiście, Wielka Rada Faszystowska, w tym zięć duce hrabia Galeazzo Ciano, w obliczu wojennej klęski (alianci zdobyli Sycylię) postanowiła odsunąć Mussoliniego od władzy. Król Wiktor Emanuel wniosek poparł i Mussolini znalazł się za kratkami. 8 września Badoglio podpisał z aliantami zawieszenie broni.
Strącony koło La Maddaleny
Najpierw Niemcy zlokalizowali duce na wyspie Ponza nieopodal Anzio. Nieroztropny karabinier w liście do narzeczonej pochwalił się, że pilnuje samego duce i wieść dotarła do Niemców. Na zaplanowanie jakiejkolwiek akcji nie było jednak czasu, bo Włosi w nocy z 6 na 7 sierpnia, jak doniósł niemiecki wywiad, przewieźli Mussoliniego najpierw na Sardynię, a potem na położoną nieopodal La Maddaleny, małą wyspę z ufortyfikowanym portem. Skorzeny postanowił sprawdzić wiadomość osobiście. Wraz z władającym świetnie włoskim porucznikiem Wargerem udali się na wyspę, udając niemieckich marynarzy. Warger, udając pijanego, zaczepiał Włochów w barach rewelacjami, że Mussolini zbiegł albo że duce jest umierający. Pewien włoski ogrodnik nie wytrzymał i powiedział: „Ależ co ty opowiadasz! Ja zaopatruję Villa Weber nieopodal. Wczoraj tam byłem i widziałem duce w świetnym zdrowiu na własne oczy!". Następnego dnia Skorzeny na pokładzie samolotu zwiadowczego robił zdjęcia nad La Maddaleną i omal nie przypłacił tego życiem. Samolot został zestrzelony przez brytyjskie myśliwce i wpadł do morza. Skorzeny złamał trzy żebra, ale wraz z pilotem zostali wyłowieni przez włoski okręt. Tymczasem admirał Canaris, szef Abwehry, powołując się na swoich agentów, upierał się, że Mussolini jest na Elbie, a Hitler mu uwierzył. Skorzeny wraz z generałem Studentem polecieli do Wilczego Szańca, przekonali Führera do swoich racji, ale stracili wiele czasu. Przygotowali naprędce plan desantu na La Maddalenę z szybkich łodzi, ale Warger w przededniu planowanego blitzu ruszył na rekonesans po barach, dowiedział się, że właśnie tego ranka Mussolini opuścił wyspę na pokładzie medycznego wodnopłatu. Faktycznie wodnopłat zniknął z portu, a zrelaksowane zachowanie strażników wokół Villa Weber świadczyło o tym, że więzień musiał ją opuścić. Zdaniem Skorzeny,ego Włochów musiała zaniepokoić obecność strąconego niemieckiego samolotu zwiadowczego nad wyspą.
Ląduje 89 komandosów
Po kilkunastu dniach niemiecki wywiad rozszyfrował jednak tajną depeszę włoskiego MSW: „Środki bezpieczeństwa wokół Gran Sasso zostały wprowadzone w życie". Podpisał ją generał Giuseppe Gueli odpowiedzialny za bezpieczeństwo Mussoliniego. Gran Sasso to masyw górski około 100 km od Rzymu z ośrodkiem narciarskim i hotelem na Campo Imperatore na wysokości 2100 m n.p.m. Można tam się dostać wyłącznie kolejką linową. 8 września Skorzeny poleciał na rekonesans. Równocześnie niemieccy agenci donosili, że wokół pojawiły się wojskowe patrole, okoliczne drogi zostały zamknięte dla ruchu, a związki zawodowe protestują, bo wszystkich pracowników hotelu na Campo Imperatore zwolniono z dnia na dzień. Co więcej, Włosi nie zgodzili się na wynajęcie hotelu na potrzeby niemieckich wojskowych rekonwalescentów.
Błyskawicznie powstał plan, by chroniony przez około 250 włoskich żołnierzy hotel zaatakować znienacka za pomocą szybowców, które nie robią hałasu (dziewięciu pasażerów i pilot w każdym), a równocześnie opanować dolną stację kolejki i pobliskie lotnisko w L,Aquili. Atak zaplanowano na 12 września o świcie, ale szybowce nie przybyły na podrzymskie niemieckie lotnisko Pratica di Mare na czas. Co więcej, tuż przed przesuniętym na godz. 13 startem pas startowy zryły alianckie bomby. Szybowcom udało się jednak wystartować, choć dwa pierwsze z 12 wpadły w dziury i musiały wyczepić holującą linę. Trzeci z powodu awarii wyczepił się sam w powietrzu. W związku z tym, że nie wystartował szybowiec z nawigatorem, Skorzeny naprowadzał pilota na cel, orientując się w terenie przez dziurę, którą zrobił w płóciennym poszyciu. W końcu pod hotelem wylądowało w sumie 89 niemieckich komandosów, w tym 25 z oddziału Skorzeny,ego. Resztę stanowili spadochroniarze gen. Studenta i zabrany w podróż przez Skorzenego dla wywołania większego zamieszania włoski generał policji Fernando Soletti.
Mistrz pilotażu
Hotel udało się opanować błyskawicznie, a Włosi poddali się bez strzału, bratając się z Niemcami, wznosząc wspólnie toasty i wymieniając papierosami. Ale w ataku na dolną stację kolejki kierowanym przez majora Morsa wywiązała się strzelanina, w której zginął jeden włoski policjant i dwóch żołnierzy. Według pierwotnego planu Mussolini miał zostać przetransportowany kolejką do dolnej stacji i odlecieć stamtąd podstawionym samolotem, ale ten lądując, uszkodził sobie usterzenie. Plan B przewidywał, by w takiej sytuacji skomunikować się z komandosami, którzy opanowali lotnisko w L,Aquili i poprosić o wysłanie kolejnej maszyny na łąkę przy dolnej stacji. Ale nie udało się nawiązać łączności. Wówczas powiadomiony o powadze sytuacji generał Student wysłał swego osobistego pilota, prawdziwego artystę sterów kapitana Heinricha Gerlacha w lekkim samolociku Fi 156 Storch C-5 na Campo Imperatore. Gerlach wylądował pod górkę na dystansie zaledwie 30 m. Rozpoczęło się gorączkowe oczyszczanie polanki z kamieni, a potem wybuchła kłótnia, bo Skorzeny koniecznie chciał towarzyszyć Mussoliniemu, a pilot twierdził, że z dodatkowymi 100 kg obciążenia samolot nie zdoła wystartować. W końcu Gerlach ustąpił. 12 ludzi przytrzymywało storcha, a pilot zwiększył obroty do maksimum. Gdy na dany znak uwolnili samolot, ten wystartował jak z katapulty po stromym zboczu i mimo uszkodzenia jednego koła wzbił się w powietrze, by bezpiecznie wylądować na lotnisku Pratica di Mare, skąd transportowym Heinklem He 111 polecieli do Wiednia, a 15 września spotkali się w Wilczym Szańcu z Hitlerem.
Skorzeny został bohaterem narodowym hitlerowskich Niemiec. Sławę i uznanie zdobył sobie u obu walczących stron. Gdy po wojnie stanął przed sądem za to, że w 1944 roku on i jego komandosi na tyłach wojsk alianckich siali zamieszanie w amerykańskich mundurach, w charakterze świadka obrony wystąpił nie kto inny jak Forrest Yeo-Thomas, bohaterski oficer łącznikowy brytyjskiego SOE (Kierownictwo Operacji Specjalnych) na terenie okupowanej Francji. Zeznał, że Brytyjczycy na tyłach wroga robili to samo. Dodajmy, że Yeo-Thomas walczył po polskiej stronie w wojnie z bolszewikami 1919–1920, a wzięty do niewoli udusił strażnika i zbiegł.
Po Petaina, Titę i syna Horthy,ego
Rozochocony sukcesem Hitler i jego pretorianie powierzali potem Skorzeny,emu zadania karkołomne, niemal samobójcze i najczęściej niewykonalne. Wiele źródeł mówi, że Skorzeny miał osobiście dowodzić zamachem na Wielką Trójkę – Roosevelta, Churchilla i Stalina – podczas konferencji w Teheranie pod koniec 1943 roku w akcji „Long Jump" koordynowanej przez Kaltenbrunnera. Miał ją wykryć i uniemożliwić sowiecki wywiad. Jako że wszelkie informacje w tej sprawie pochodziły od Sowietów, uważa się ją za wymysł sowieckiej propagandy. Skorzeny w długich rozmowach ze swoim brytyjskim biografem Charlesem Foleyem o tej akcji nie wspomina.
Mówi natomiast o nieudanej operacji porwania marszałka Petaina, którego Hitler na podstawie doniesień wywiadu podejrzewał o chęć przejścia na stronę aliantów. Skorzeny dyskretnie otoczył Vichy podwójną siecią swoich komandosów i zamierzał uprowadzić marszałka w nocy. W ostatniej chwili, nie podając przyczyn, Hitler akcję odwołał. Nieco później, w maju 1944 r., Skorzeny brał udział w akcji „Roesselsprung" (Skok konia szachowego), której celem był Josip Broz-Tito, szef komunistycznej partyzantki w Jugosławii. Tropił Titę przez cztery tygodnie i wreszcie zlokalizował go w zachodniej Bośni w skalnej grocie koło Dvaru. Planował porwać go w brawurowej akcji swoich komandosów przebranych za partyzantów, ale sztabowcy postanowili przed desantem najpierw zbombardować okolicę i unieszkodliwić obronę przeciwlotniczą. Niemieccy żołnierze, ponosząc spore straty, w grocie znaleźli jedynie mundur Tity.
W październiku 1944 roku niemiecki wywiad zwiedział się, że regent Węgier Horthy planuje podpisanie rozejmu z Armią Czerwoną. Kapitulacja Węgier odcięłaby drogę powrotu milionowi niemieckich żołnierzy walczących na Bałkanach. Hitler sądził, że porwanie syna Miklosa skłoni Horthy,ego do ustępstw. Gdy Skorzeny i jego ludzie przybyli do Budapesztu, jeden z niemieckich agentów podał mu adres domu, w którym rozmowy z Sowietami prowadził Miklos. Skorzeny rozstawił swoich ludzi w okolicy, a także w mieszkaniu o piętro wyżej. Gdy spotkanie się rozpoczęło, Skorzeny podjechał, zaparkował samochód naprzeciw, otworzył maskę i zaczął grzebać w silniku. Obok stała już węgierska ciężarówka wojskowa, jak się później okazało, z karabinem maszynowym pod plandeką i samochód Horthy,ego juniora. Gdy dwóch niemieckich agentów weszło do budynku, właśnie z tej ciężarówki padły pierwsze strzały. Rozpoczęła się palba, ale wkrótce do akcji wkroczyli ludzie Skorzeny,ego i SS, zmuszając Węgrów do odwrotu. Skorzeny wbiegł do budynku, kazał zawinąć młodego, wierzgającego Horthy,ego w dywan i popędził na lotnisko, gdzie na „przesyłkę" czekał już niemiecki samolot. Regent dał się przekonać niemieckiemu ambasadorowi do złożenia rezygnacji.
W grudniu 1944 roku komandosi Skorzeny,ego przebrani za amerykańskich żandarmów usiłowali bez większego skutku uprawiać dywersję na tyłach aliantów podczas niemieckiej kontrofensywy w Ardenach.
W 1945 roku Skorzeny bronił przed Armią Czerwoną miasteczka Schwedt nad Odrą. 16 maja pod Salzburgiem oddał się w ręce Amerykanów. Zeznawał w procesie norymberskim. Został uniewinniony w sprawie za prowadzenie walki na tyłach w mundurach swoich wrogów, ale jeszcze w 1948 roku przebywał w obozie dla internowanych, oczekując wyroku Trybunału Denazyfikacyjnego. Jak powie później: „Amerykanie byli przekonani, że Hitler żyje i uwierzyli w plotkę, że to ja wywiozłem go z Berlina do Bawarii". W lipcu 1948 roku Skorzeny przy pomocy swoich byłych żołnierzy, ale także dzięki współpracy niemieckich władz obozowych zbiegł. Losy zawiodły go później do Francji, Hiszpanii, Egiptu i Argentyny, gdzie prowadził interesy i pomagał szkolić oddziały specjalne. Zmarł w 1975 roku w Madrycie.
Skomentuj