Czy bonapartyzm ma swoje logo?
Godłem imperium napoleońskiego był orzeł, lecz godłem swego panowania, czy raczej swego systemu władania, Napoleon uczynił złotą pszczołę, symbol pracowitości. Jego osobista pracowitość była legendarna, potrafił harować sześć kolejnych dób bez snu. Opowiadano anegdoty, że posiedzenia rządu, którymi kierował, przeciągały się często do rana, a kiedy ministrowie w trakcie zasypiali ze zmęczenia, budził ich, mówiąc: „—Panowie, naród nie płaci nam za spanie!".
Skąd się w człowieku bierze bonapartyzm?
Z kluczy świadomości oraz z takich, a nie innych cech charakteru. Jak również z wiedzy. Mając kilkanaście lat wygrałem w telewizji teleturniej o Napoleonie.
Czy to jest ciężka przypadłość?
Chroniczna. I bardzo kosztowna.
W jakim sensie?
Finansowym. Posiadam w swej kolekcji listy Napoleona, sześć znaczonych superekslibrisem cesarskim książek z jego prywatnej biblioteki, w tym przewodnik topograficzny z jego namiotu polowego używany w „kampanii rosyjskiej", sławną „Somosierrę" Juliusza Kossaka i „Zamilkłą baterię", najlepsze somosierskie płótno Wojciecha Kossaka, jedną z sześciu istniejących na świecie czapek szwoleżerskich spod Somosierry, i mnóstwo innych napoleoników.
Tak od dziecka?
Od dziecka. Już gdy byłem smarkaczem, ojciec podsuwał mi książki relacjonujące epokę napoleońską i życie Bonapartego. Pierwsze zauroczenia to były zauroczenia dziecięce, zresztą tyczące również, czy może najpierw, dzieciństwa bohatera owych lektur. Szczeniak korsykański uwiódł szczeniaka warszawskiego...
Jakiś przykład?
Mogą być winogrona i figi?
Proszę bardzo.
Kiedy Napoleon miał siedem lat, oskarżono go o wyjedzenie cichaczem połowy fig i winogron z kosza, który stryj przysłał dla matki. Chłopiec zaprzeczył, ale mu nie uwierzono. Niby drobiazg, lecz wtedy na Korsyce wychowywano dzieci w surowym reżimie, kłamliwość tępiono bez pardonu. Dostał rózgi, a że dalej twierdził, iż nie jest winowajcą, dostawał je przez kilka kolejnych dni. Przez cały ten czas był karmiony tylko chlebem i wodą. Póki jego siostra nie przyznała się, że wraz z koleżanką wyjadły owoce. I poinformowała zdumionych rodziców, że Napolione widział to. Widział, znosił cięgi i głód, a nie pisnął słowa! Kilka lat później, w szkole, młodziutki Bonaparte był jedynym świadkiem wykroczenia popełnionego przez kolegów, i poszedł „do kozy" za nich, gdyż nie chciał wydać belfrom żadnego nazwiska. Dyrektor szkoły mruknął wówczas: „—Ten dzieciak jest z granitu!". Rzeczywiście — „ten dzieciak" był twardzielem takim, jak prezydent Stanów Zjednoczonych Ronald Reagan, który przez swój antytotalitarny upór rozwalił imperium sowieckie. Napoleonowi Rzeźba Michała Kamieńskiego Rzeźba Antonio Canovy nie udało się rozwalić imperium carskiego, ale przynajmniej próbował, i za to kochały go całe pokolenia Lachów. Nie tylko zresztą Lachów. Wśród wielbicieli Napoleona, wśród ludzi, których bez żadnej przesady można zwać fanatycznymi miłośnikami Napoleona, byli — prócz Mickiewicza, Słowackiego, Krasińskiego czy Piłsudskiego — Goethe, Byron, Lermontow, Petöfi, Stendhal, Balzac, Heine, Hugo, Hoene–Wroński, Mereżkowski, Carlyle, Kubrick i legion innych. Jako zagorzały bonapartysta mam całkiem dobre towarzystwo.
Ci inni, myślę o cudzoziemcach, nie kochali go chyba za militarne dyscyplinowanie caratu...
Fakt, cudzoziemskich twórców konflikt z Rosją obchodził niewiele, admirowali Napoleona za inne rzeczy. Za będący parademokratycznym absolutyzmem system rządów, który promował i wdrażał równość wszystkich ludzi wobec prawa i równość szans dla wszystkich. Za twórcze rozwijanie szkolnictwa wszelkich szczebli i za promocję nauk. Za znoszenie poddaństwa, choćby wieśniaczego, i za znoszenie terroru, choćby tortur śledczych. Za nowoczesny,i humanitaryzm „Kodeks Cywilny", którym do dzisiaj karmią się wszystkie cywilizowane prawodawstwa i systemy jurysdykcyjne globu. Rok temu Dieter Wild definiował na łamach „Süddeutsche Zeitung", że nieprzemijająca wielkość Bonapartego mierzy się tym, iż Korsykanin „upowszechnił p r a w o r z ą d n o ś ć poza ziemie, którymi władał, i poza czasy, w których żył". Inni wskazują, że upowszechniał syndrom wolności. Puszkin napisał: „Chwała mu za to, że jako swą spuściznę przekazał ideę wolności całemu światu". Mickiewicz głosił: „Od czasów Jezusa nikt nie zrealizował na Ziemi więcej niż on". Moim zdaniem — w całej tej glorii winno być szczególnie akcentowane, że Napoleon udowodnił, iż silna władza, porządkująca i stymulująca funkcjonowanie państw i społeczeństw, wcale nie musi być tak wredna, szczwana, skorumpowana i hipokryzyjna jak to ciągle widzimy u siebie oraz wzdłuż i wszerz globu. Balzac miał rację, gdy rzekł o Napoleonie: „Człowiek, który był najpiękniejszą władzą, jaką znamy".
Chyba nie we wszystkich krajach, do których weszły armie Bonapartego, hołdowano go za „najpiękniejszą władzę"...
Z całą pewnością Rosja, Austria i Prusy, czyli sprawcy i udziałowcy rozbiorów Polski, nie okazywały entuzjazmu kiedy korpusy cesarza lały ich, wyzwalając Polskę.
Miałem na myśli coś innego: że dzisiaj w wielu państwach Napoleon ma złą opinię. Zdarza się, iż jest porównywany do Hitlera.
Owszem, przez wszelaką lewicę i wszelaką endecję, przez dyplomowanych hochsztaplerów, którzy pracują dla Salonu, i przez młode niedoedukowane publicystki typu „dumb blond". W dzisiejszym świecie ludobójca Stalin nie funkcjonuje jako podręczny synonim zła, bo rządzące mediami lewactwo bardzo go lubi. Tę rolę przypisano „faszyście" Hitlerowi, i dla ubabrania przeciwników często wymachuje się swastyką jako logo prawicowym, co jest absurdem, bo Hitler i jego szajka byli lewakami, piewcami „socjalizmu narodowego". Takie megakłamstwa, służące robieniu ludziom wody z mózgu, są specjalnością Salonu. Hitler stał się paszkwilancką kalką nadużywaną dziś w sposób bardziej niż idiotyczny, wręcz komiczny. Czyż nasi salonowcy permanentnie nie sugerują, i to expressis verbis, analogii między Jarosławem Kaczyńskim a Hitlerem? Zostawmy te głupoty i wróćmy do poważnej rozmowy o dzisiejszym „image'u" Bonapartego w krajach, które za jego czasów były mu śmiertelnymi przeciwnikami.
Do Rosji też?
Mówię o cywilizowanych krajach, a Rosja nigdy nie była cywilizowana i wciąż nie jest, to dalej dzicz. Ale już terytoria germańskie zachowują się inaczej, sięgają do tradycji Goethego, który wraz z Wielandem oraz innymi twórcami czy intelektualistami tamtych czasów wielbił geniusz Napoleona wprost religijnie, wbrew własnej ojczyźnie, co później piętnowano jako „zdradę narodową". Notabene: identycznie było wAnglii, która przez prawie dwadzieścia lat toczyła morderczą wojnę z Bonapartem, a tymczasem największy brytyjski poeta, Byron, przeklinał własny rząd, gdyż miłował Bonapartego. Obaj, i Goethe, i Byron, wyrażali się o Napoleonie per: „mój Cesarz", czyli tak, jak ja. Ciekawostka: ostatnio Niemcy przypomnieli sobie nawet, że XIX–wieczne państewka niemieckie —Badenia, Westfalia i inne — pierwsze konstytucje dostały od Bonapartego, który tym samym stał się ojcem niemieckiego konstytucjonalizmu. Stąd niemiecki historyk, Thomas Nipperdey, ma słuszność kiedy pisze: „Am Anfang war Napoleon"—„Na początku był Napoleon". Również Jankesi przypomnieli sobie, że mają państwo dzięki Napoleonowi, bo wykrwawiająca się przeciw Bonapartemu Anglia nie posiadała już dosyć sił, by w 1812 gromić hardych Amerykanów. Amerykański polityk i historyk, Patrick J. Buchanan, tak komentuje tę wojnę: „Oddziały brytyjskie wygrywały, spaliły Biały Dom, Kapitol i Ministerstwo Skarbu. Gdyby nie przemożne pragnienie Brytyjczyków, by zakończyć wojnę ze Stanami Zjednoczonymi i skoncentrować się na Napoleonie, młode państwo mogło nie przetrwać". Pamiętają duzi, jak USA, i pamiętają mali, jak cenione dziś przez zdroworozsądkowych ekonomistów księstwo Liechtenstein, które zyskało suwerenność za sprawą Napoleona w 1806 roku.
A co pamiętają i co mówią dzisiaj Hiszpanie?
Nie słyszałem, by mówili, że dzisiejszą swoją klęskę ekonomiczną zawdzięczają Bonapartemu, ale nie zdziwiłbym się, gdybym usłyszał, że brukselski Salon namawia ich do szukania takiego alibi, bo byłoby ono bardzo „poprawne politycznie". Dla lewackiego Salonu wszystko co antynapoleońskie jest politycznie „comme il faut", to stara tradycja marksistowska.
Hiszpanie pamiętają, że zżerany manią wielkości i pragnący podbić cały świat Bonaparte napadł na ich kraj.
To stwierdzenie brzmi tak, jakby było zdankiem wyjętym z marksistowskiego „Poradnika dla agitatorów antybonapartystów".
A istniało coś takiego?
Formalnie nie istniało, wymyśliłem ten tytuł ad hoc, lecz pamiętam ze szkoły za czasów bierutowskich, z publicystyki za czasów gomułkowskich i z historiografii za czasów gierkowskich te rytualne, by tak rzec, pierdoły wypisywane o Napoleonie. Pierwszy raz protestowałem przeciwko temu roku 1969 na łamach „Mówią Wieki". Roku 1979, tuż przed upadkiem Gierka, cenzura puściła mi do druku wwysokonakładowych „Kulisach", weekendowym magazynie „Expressu Wieczornego", tekst „Korsykański «chłopiec do bicia»", będący ostrą polemiką z antynapoleońskimi bredniami, szerzonymi bez ustanku. Koroną tych głupot było zawsze ględzenie o megalomanie, który chciał zawojować cały glob. Tymczasem nawet planowana przez Bonapartego „kampania indyjska" była jedynie elementem wielkiego konfliktu Francji z Anglią, chodziło Bonapartemu o „uderzenie Anglii w najczulszy punkt — w kieszeń", bo Indie stanowiły skarbiec imperium brytyjskiego.
W moim pytaniu napoleońskie pragnienie podbicia całego świata było tylko figurą retoryczną metaforyzującą instynkt terytorialnego drapieżcy u człowieka zwanego „bogiem wojny".
Ów instynkt to mit spreparowany przez wrogów Napoleona, który — o czym mało kto wie — wypowiedział tylko jedną wojnę, tę rosyjską, zresztą prewencyjną, wszystkie pozostałe wojny, które prowadził, zostały wypowiedziane jemu. Ukrywa się też przed ludźmi słowa Napoleona: „Wojna to barbarzyńskie rzemiosło. Przyszłość należy do pokoju". Mogę się zgodzić, że „podbił cały świat", ale bez oręża i dopiero w trumnie. Już współczesny mu głośny pisarz, Chateaubriand, który zwał Korsykanina „najpotężniejszym duchem, jaki kiedykolwiek ożywiał powłokę cielesną" — prawidłowo sądził, iż Bonaparte „dopiero po śmierci opanuje cały świat". Opanował go dzięki tak zwanej „legendzie napoleońskiej", czyli dzięki kultowi, który samorzutnie ogarnął całą kulę ziemską. Podróżnicy, geografowie, etnografowie do końca XIX wieku ze zdumieniem odkrywali we wszystkich zakątkach świata, także w tych egzotycznych — w Patagonii, w Kolumbii i w Meksyku, gdzie śpiewano: „Napoleon Gran Hombre", na wyspach Pacyfiku i na Madagaskarze, w tundrach Syberii, w Indiach, wWietnamie, w Birmie i w Japonii, nad Bajkałem i nad Nilem, dosłownie wszędzie — plemiona marzące o „świętym królu Napoleone, zesłańcu Niebios", który przyjdzie, by zdjąć kajdany, tudzież sekty modlące się doń przed swoistymi ikonostasami, gdzie razem z figurkami Buddy widniały figurki i portrety Korsykanina. Robotnicy europejscy zwyczajowo zamawiali w knajpach dodatkową szklankę, a gdy szynkarz pytał dla kogo, warczeli: „—Dla tego, który nadejdzie!", myśląc o korsykańskim wyzwolicielu. Oto czemu Mickiewicz sławił „żarliwą cześć ludów dla tego, który rehabilitował prostych ludzi", dodając: „Założyciele socjalizmu są pod tym względem niżsi od Napoleona". Byli dużo niżsi, gdyż—co wszyscy przetrenowaliśmy w PRL–u — głosili piękne hasła, a realizowali terror. Andrzej Kijowski słusznie pisze: „Prosty lud pojął, że dzięki obecności cesarza jest innym ludem. Miał go potem za to nie kochać?".
Prosty lud hiszpański nie tylko nie kochał Napoleona, lecz walczył przeciwko niemu zaciekle odkąd Francuzi weszli do Madrytu.
Raczej odkąd Londyn zainicjował wówczas na Półwyspie Pirenejskim bardzo szeroką, bo i militarną, i propagandową, i sabotażową akcję dywersyjną. Roku 1808 Anglia wzięła Francję w dwa ognie, gdyż dogadała się cichaczem z Hiszpanią i namówiła Austrię do wypowiedzenia wojny Bonapartemu. Walka na dwa fronty to kiepska gra, więc wojska francuskie przekroczyły Pireneje, by szybko spacyfikować Madryt. Antybonapartyści zawsze ukrywali przed opinią publiczną fakt, że wtedy prawie cała Hiszpania — arystokracja, szlachta, mieszczaństwo i plebs — witała Francuzów w każdej wsi i miasteczku bramami triumfalnymi, festynami, śpiewami, entuzjastyczną radością. Cała bowiem Hiszpania miała dosyć despotyzmu Manuela Godoya, knajpianego grajka, którego rozpustna królowa, Maria Luiza, uczyniła swym kochankiem, generałem, księciem i faktycznym władcą imperium hiszpańskiego. Obalając Godoya i jego burbońskie kukiełki, Bonaparte stał się w oczach Hiszpanii wyzwolicielem.
Czemu więc polscy szwoleżerowie musieli wkrótce tłumić powszechną antyfrancuską insurekcję Hiszpanów? Katolicy hiszpańscy uważali Polaków za okupantów wysługujących się bezbożnym Francuzom, a symbolem tego może być obraz ukazujący Polaka, który pod Somosierrą rąbie hiszpańskiego mnicha zasłaniającego się krucyfiksem.
Ten obraz to wygłup Januarego Suchodolskiego, piętnowany przez dawne pokolenia naszych historyków i malarzy, między innymi przez Wojciecha Kossaka, który do swej panoramy „Somosierra" zrobił bardzo solidne studia historiograficzne i topograficzne. Szarżując Somosierrę, nasi szwoleżerowie walczyli nie z klerem, ani nawet nie z żadnymi „powstańcami", bo takich wtedy jeszcze nie było, tylko z regularnym wojskiem hiszpańskim przysłanym przez Godoya, konkretnie z pułkiem Las Ordinas Militares. Antyfrancuskie powstanie eksplodowało później, gdy armie brytyjskie wylądowały na Półwyspie Pirenejskim i gdy tajne służby Londynu wszczęły genialną operację prowokatorską. Przekupiono „grasantów", hiszpańskich Janosików, liczniejszych w tamtej Hiszpanii niż torreadorzy — by dali popisy sadyzmu. I ci zbóje chętnie to zrobili. Kilku pochwyconych francuskich kurierów wbito na pal. Pewnego złapanego oficera ugotowano w kotle jak baraninę, a innego przywiązano za kończyny do czterech słupków nad ogniem i upieczono jak prosiaka. Żołnierzy patroli francuskich rozdzierano między drzewami lub rozcinano piłą. Wszystko to żywcem — Hiszpanie kochali takie zabiegi jak corridę, to był rozrywkowy naród. Zmasakrowane trupy i „pieczeń" ludzką podrzucano przy drogach. Francuzi na ten widok wpadli w szkarłatną gorączkę i zaczęli robić to, czego oczekiwał Londyn: stawiali pod ścianą każdego Hiszpana złapanego z bronią w ręku. Widząc, że sprawa jest na dobrej drodze, gerylasi wzmogli terror — wziętemu do niewoli generałowi René odebrali życie po dwóch dniach ciężkiej pracy: wyłupili mu oczy, wydarli język, obcięli uszy i kończyny, wykastrowali, wreszcie rozpiłowali między deskami. Pewnego pułkownika dragonów zamknęli we wnętrzu płonącego pieca. Wszystkich chorych Francuzów w szpitalu w Macaneres poporcjowali jak drób do jedzenia, nożycami. Dwudziestu kilku rannych i chorych Polaków w innym lazarecie obwinęli pakułami zmoczonymi oliwą i spalili, też żywcem. Mam ów rejestr kontynuować?
Czy polskie wojsko zemściło się za tę zbrodnię?
Anglikom i gerylasom chodziło właśnie o mszczenie się przez wojska Napoleona. Mszczenie tych makabrycznych codziennych zbrodni dotykało ludność hiszpańską, ta się burzyła, i tak, krok za krokiem, spreparowano ruchawkę, później rebelię, wreszcie antyfrancuską insurekcję powszechną, i Londyn mógł pić triumfalnego szampana. Będące tam oddziały polskie świetnie rozumiały przyczynę tego buntu — ułan Legii Nadwiślańskiej, Kajetan Wojciechowski, pisał w swym pamiętniku, że cała owa insurekcja była „podszczuwana przez Anglię, która wszędzie chciała Napoleonowi tworzyć nieprzyjaciół". Ale zrozumienie nie hamowało żołnierza, gdy widział kolegów upieczonych żywcem — Nadwiślańczycy z zemsty wyrżnęli całą hiszpańską wieś, do ostatniego człowieka.
Czy kler hiszpański też został zmotywowany przez brytyjskich agentów?...
Londyńskie złoto odegrało tu swoją rolę, ale główną rolę odegrał fakt, że Napoleon zniósł Inkwizycję hiszpańską, a nowe władze dokonały sekularyzacji części kościelnych majątków. Gwoli rewanżu księża hiszpańscy okłamywali wiernych, ukrywając przed nimi, że Napoleon, gdy tylko zdobył władzę, przywrócił we Francji religię katolicką, którą skasowała Rewolucja Francuska — głosili, że „cesarz Francuzów to Antychryst, wróg Jezusa i Matki Bożej". Ułożyli też nowy katechizm, w którym jedno z pytań brzmiało: „Czy jest grzechem zamordowanie Francuza?". Odpowiedź brzmiała: „Nie, jest to dobrym uczynkiem".
Hiszpania była recydywą, bo wcześniej niż na Półwysep Pirenejski „bóg wojny" wysłał polskich żołnierzy na San Domingo, w tym samym celu — w celu mordowania biednych Murzynów walczących z brutalnością francuskich kolonizatorów. Słowem: marzący o wyzwoleniu własnej ojczyzny Polacy byli używani przez Bonapartego do tłumienia wolnościowych zrywów innych nacji.
To nie tak. Zarzuty typu „a u was biją Murzynów" zostawmy Rosjanom, którzy kontratakując piętnują „amerykański imperializm"— wobec Polaków ta argumentacja jest czysto marksistowskim strzałem w płot. Zacznijmy od tego, że ani w Hiszpanii, ani na San Domingo nie walczyło wojsko polskie jako takie. Szwoleżerowie polscy spod Somosierry byli wojskiem francuskim, częścią elitarnej Gwardii Cesarskiej, a ekslegioniści polscy na San Domingo byli żołnierzami dwóch półbrygad armii francuskiej. Druga nieścisłość: na tej wyspie, zwanej później Haiti, miało miejsce nie tyle powstanie, ile secesja wojskowa. Dokonał jej pupil Francuzów, zwący się „czarnym Napoleonem" francuski generał dywizji Toussaint–Louverture. Roku 1801 ów Murzyn ogłosił zerwanie z Francją i o pomoc zwrócił się do Anglii. Miał blisko, gdyż garnizon brytyjski stacjonował na Jamajce. Czołowy polski badacz epopei Legionów, Jan Pachoński, pisze, iż Anglicy, szczując ludność San Domingo do walki przeciw Francuzom, „działali planowo i zdecydowanie". Bonaparte wysłał wojsko, chcąc odzyskać wyspę dla Francji, i wiele lat później powiedział na Świętej Helenie, że to był błąd, trzeba było się raczej dogadywać z Toussaint–Louverturem. A pokonała Francuzów na San Domingo nie rebelia, lecz makabryczna epidemia żółtej febry. Zabiła głównodowodzącego, którym był szwagier Napoleona, generał Leclerc, pięciu generałów dywizji, czternastu generałów brygady, siedmiuset lekarzy i pięćdziesiąt tysięcy żołnierzy. Polaków padło, również głównie od zarazy, prawie cztery tysiące. Pachoński słusznie zauważa, iż te polskie straty „niezbyt obciążają Bonapartego".
Liczni polscy badacze twierdzą, że Bonapartego obciąża przede wszystkim pełen hipokryzji stosunek do Polski po traktacie Tylżyckim, czyli cyniczne wykorzystywanie Polaków od roku 1807.
Istotnie, pseudohistorycy marksistowskiego chowu, a za nimi salonowi publicyści tej samej maści, głoszą taki pogląd. Jednak najwybitniejsi historycy doby międzywojennej —Askenazy, Skałkowski czy Kukiel — twierdzili coś zupełnie odwrotnego: że Bonaparte był największym w historii dobroczyńcą Polaków. Askenazy swym monumentalnym dziełem „Napoleon a Polska" głosił: „Od tego jedynego cudzoziemca Polska zaznała dobra". WPRL–u kanoniczna teza mówiła, że dobra to Polacy mogą zaznać wyłącznie od Wschodu, ale i wówczas znaleźli się wśród historyków dysydenci formułujący prawdę, chociażby Jerzy Łojek, który rzekł: „Napoleon zrobił dla Polski więcej niż jakikolwiek inny mąż stanu Europy i świata w ciągu ostatnich trzech stuleci, po dzień dzisiejszy". Jak bardzo politycznie drażliwy był to problem świadczy fakt, że kiedy w 1978 roku ukazał się mój „Cesarski poker", serwujący prawdę o konflikcie napoleońsko–rosyjskim i o antypolskości Rosjan — Moskwa, pierwszy i jedyny raz za PRL–u, wystosowała do polskich władz notę dyplomatyczną z kategorycznym protestem. Wybuchła straszliwa awantura. Werblan, dygnitarz KC PZPR, szalał przeciwko mnie w ideologicznym organie partii, „Nowych Drogach", w cenzurze na Mysiej poleciały głowy, dwie moje książki zdjęto z maszyn drukarskich, bo dostałem zakaz druku, media całego globu komentowały tę hecę, było wesoło. A głupio było zawsze wtedy, gdy jakiś proreżimowy gorliwiec deklamował, że „Napoleon oszukiwał Polaków". Cesarz Napoleon zrobił to, czego nie potrafiliśmy zrobić sami mimo licznych powstań — rozgromił i przegnał trzech naszych zaborców, zwracając Sarmatom wolność. Dał ją — jak to się mówi — na talerzu.
Tak, tylko że nazwał ten talerz Księstwem Warszawskim, a nie Polską, o co Polacy mieli doń słuszne pretensje.
Moim zdaniem niesłuszne. Napoleon zwał Polskę „kluczem sklepienia Europy", i twierdził, że „Europie brakowałoby wschodnich granic, gdyby Polska nie została odbudowana". Jego sekretarz, Bourrienne, mówi w swych pamiętnikach: „Wciąż miał na sercu pomszczenie rozbiorów Polski, ja sam odbyłem z nim chyba ze dwadzieścia tyczących tej kwestii rozmów". Ale gdy toczyły się w Tylży pertraktacje francusko–rosyjskie — cesarz nie miał całkowicie wolnych rąk. Austria dyszała chęcią odwetu; Prusy wyły z wściekłości, że zabiera się im polski rozbiorowy łup; Rosja, chociaż pokonana, wciąż miała nieprzebrane rezerwy — Bonaparte nie mógł „iść na całość". Sarkającemu prezesowi Rady Ministrów Księstwa Warszawskiego, Stanisławowi Małachowskiemu, tłumaczył: „ — Drogi hrabio, grałem w «dwadzieścia jeden». Dobrałem dwadzieścia i musiałem zatrzymać się na tym". Nie był to cynizm, lecz celna metafora, bo każdy, kto zna grę zwaną u nas „oczko", wie, iż dobranie dwudziestu punktów to sytuacja prawie optymalna, a dalsze dobieranie kart grozi „skrewieniem" czyli klęską. Sarkających na Księstwo Warszawskie rodaków generał Wielhorski słusznie karcił, pisząc do Józefa Wybickiego, autora hymnu: „Powinniśmy dawnego polskiego trzymać się przysłowia — darowanemu koniowi nie zaglądaj w zęby".
Lecz ten koń mógłby mieć Polskę przynajmniej w nazwie!
Takie a nie inne nazewnictwo było przy redagowaniu traktatu Tylżyckiego ustępstwem Napoleona wobec cara Aleksandra, dla niezadrażniania sytuacji. Dwa lata później Napoleon powiększył Księstwo prawie o sto procent, przyłączając doń wyzwoloną Galicję, a 1812 roku nową wojnę z Rosją określił jako „drugą wojnę polską", precyzując, iż celem jest „odbudowa Królestwa Polskiego w dawnych granicach". Brytyjskiemu admirałowi Malcolmowi tłumaczył później: „Jedynym moim celem wojowania z Rosją było odbudowanie Królestwa Polskiego". Według zapewnień cesarza — reaktywowane Królestwo Polskie miało, prócz Mazowsza, Wielkopolski i Małopolski, objąć Litwę, Podole oraz Ukrainę. Niestety — klęska „kampanii moskiewskiej" unicestwiła ten zamiar. Jestem wszakże pewien, że gdyby nawet Bonaparte wygrał w 1812 roku i odbudował wielkie Królestwo Polskie, duża część Polaków jeszcze dzisiaj miałaby doń pretensje, że nie przyłączył Madagaskaru, schedy po Beniowskim! Amówiąc serio: rację ma nasz hymn, gdy powiada: „Dał nam przykład Bonaparte". Mądrze to ujął Stefan Treugutt: „Dzięki Napoleonowi najbardziej sceptyczny i nad losem upadłej ojczyzny rozpaczający Polak zrozumiał, że świat, na którym nie ma Polski, nie musi być światem ani ostatecznym, ani koniecznym".
Fakty są faktami: wiążąc się z Napoleonem ponieśliśmy kolejną klęskę. Może więc lepiej było postawić na innego konia, na Rosję, tak jak chciał książę Adam Czartoryski, szef ówczesnej rosyjskiej dyplomacji i osobisty przyjaciel cara Aleksandra I? Rosjanie dawali nam wówczas świetne propozycje terytorialne...
Pod warunkiem, że zdradzimy swego dobroczyńcę i razem z nimi będziemy go tłuc. Obiecanki–cacanki ze strony rzeźników Pragi, odwiecznych wrogów, dla których Polska suwerenna była ciągle solą w oku, a za łaskę wobec „Polacziszków" uważali pseudoautonomię tak zwanego Królestwa Kongresowego pod knutem księcia Konstantego, sadystycznego braciszka cara. Czartoryski kilkakrotnie służył Aleksandrowi I jako narzędzie do mamienia Polaków, i dwa przypadki były tu szczególne: rok 1805, gdy Polacy radośnie przyjęli cara w Puławach, bo ten obiecywał im zerwanie pęt pruskich, po czym zdradziecko zawarł alians z Berlinem i fala represji spadła na polskich patriotów, tudzież rok 1811, kiedy car szykował swe armie do zrealizowania operacji „Wielikoje Dieło", czyli do frontalnego uderzenia na Zachód, ale wiedział, że maszerując na zachód trzeba przejść przez Polskę, co bez zgody Polaków może być trudne i skończyć się bardzo krwawo. Znowu więc wysłał Czartoryskiego do Warszawy, a dając mu pisemne dyspozycje, pełne znowu obiecanek–cacanek dla Polaków, napisał: „Rozpocznę wojnę z Francją dopiero wówczas, gdy wesprą nas Polacy. Przy ich udziale odniesiemy sukces, bo cesarz Francuzów nie ma tu wystarczającej liczby wojsk". Jak w świetle tego pisma wyglądają twierdzenia niedouków o „zaborczej agresji Napoleona na Rosję"?
Rozumiem tu sugestię: atak Francuzów i Polaków na Rosję był działaniem czysto prewencyjnym...
Tak. Wojna 1812 roku była dla Francuzów i Polaków wojną prewencyjną, neutralizującą agresora rosyjskiego. Car zresztą próbował jeszcze dogadywać się z Napoleonem, proponując zaniechanie wojny jeżeli Francja zezwoli Rosji wchłonąć dużą część Księstwa Warszawskiego, lecz Bonaparte odmówił, a swoim dyplomatom, ministrowi spraw zagranicznych Maretowi i posłowi w Petersburgu Lauristonowi, wytłumaczył tę decyzję listownie: „Musiałyby wojska rosyjskie przyprzeć nas do Renu, żebym zniósł taką hańbę jak oddanie choćby jednego powiatu polskiego! To jest zasada, i to jest kwestia honoru (...) Nie dajcie carowi cienia nadziei, że będzie mógł tknąć Polskę". Gdy Rosjanie zrozumieli, że nie uda się negocjacjami wykiwać Bonapartego, zintensyfikowali jeszcze przygotowania do wojny, ale działając tak sprytnie dyplomacją i prowokacją, by winowajcą zbrojnego konfliktu stał się francuski cesarz. Świetny nasz kronikarz XIX–wieczny, Juliusz Falkowski, trafnie to wszystko ujął: „Od początku roku 1811 nie wątpiono, że wojna wybuchnąć musi, i nie dlatego, żeby jej Napoleon chciał, bo widziano przeciwnie, iż starał się jej unikać, ale że Rosja na nią zdecydowana była (...) Przy końcu tegoż roku Bignon [francuski poseł nad Wisłą] pisze do rządu swojego: «W Warszawie powszechne jest mniemanie, że gabinet petersburski zdecydowany jest wojnę prowadzić, lecz pragnie usilnie tak nakierować rzeczy, aby początek jej ze strony Francji nastąpił»".
Nawet jeśli Księstwo Warszawskie było bardziej suwerenną Polską aniżeli protektoratem francuskim, to jednak dziwić musi fakt, że Bonaparte głową tego państwa nie uczynił któregoś ze swych braci lub marszałków. Tak przecież robił wszędzie w Europie, dlaczego inaczej postąpił nad Wisłą?
Dlatego, że uszanował świętą dla Polaków Konstytucję 3 Maja, która zakładała restytucję w Polsce saskiej dynastii Wettynów, czyli oddanie tronu kolejnemu po Auguście II i Auguście III Sasowi. Artykuł VII Konstytucji 3 Maja mówił wyraźnie, że po bezpotomnym zgonie Stanisława Augusta „dynastia przyszłych królów polskich zacznie się na osobie Fryderyka Augusta, dzisiejszego elektora saskiego". Tak więc serdeczny sprzymierzeniec Napoleona, zagorzały wróg Prus, kochający Polskę Fryderyk August został księciem warszawskim, którego potocznie zwano u nas królem, ale prawdą jest i to, że pewna część naszych elit chętniej widziałaby wtedy jako władcę Polski marszałka Davouta lub marszałka Murata, któremu przez pewien czas robiono wWarszawie duże nadzieje na tron. Tymczasem ogół Polaków wolałby na tronie posadzić księcia Józefa Poniatowskiego, do którego świetnie pasuje wers z Corneillowskiego „Cyda": „większy niż król ten książę". Brytyjski historyk John G. Gallaher słusznie pisze dzisiaj, że „gdyby po zwycięskiej wojnie z Austrią roku 1809, która uczyniła go bohaterem narodowym, Polacy wybierali króla w głosowaniu — Poniatowski wygrałby bezapelacyjnie". Napoleon później wielokrotnie mówił, między innymi do szefa sztabu generalnego, marszałka Berthiera, że gdyby udało się zmiażdżyć Rosję i odbudować wielkie Królestwo Polskie — tron oddałby Poniatowskiemu. Na Świętej Helenie westchnął: „ — On i tak, chociaż bez korony, był prawdziwym królem Polski".
Czy ten tak lubiany przez Napoleona „prawdziwy król Polski" nie mógł uchronić Księstwa Warszawskiego od „sum bajońskich", czyli od straszliwego haraczu na rzecz Francji, który świadczy, że musieliśmy Bonapartemu słono płacić za pomoc i opiekę?
To znowu tradycyjna antynapoleońska kalka, będąca tendencyjnym mitem, nie zaś faktem. Fakty były takie: właściciele dóbr ziemskich z zaboru pruskiego, rujnowani wojną, którą Prusy wypowiedziały Napoleonowi w 1806 roku, nie spłacali procentów z pożyczek zaciągniętych od władz pruskich na hipoteki. Uzbierało się tego czterdzieści kilka milionów franków, i wierzytelności te przejęła Francja gdy pokonała Prusy. Dwa lata później francuskie ministerstwo finansów Konwencją Bajońską odstąpiło cały dług Wielkopolan rządowi Księstwa Warszawskiego za mniej niż połowę wartości, za dwadzieścia milionów franków, ale płatne w ciągu paru lat żywą gotówką. Formalnie był to układ bardzo korzystny dla Polaków, zwano go „hojnym darem Napoleona", praktycznie jednak okazał się niekorzystny, gdyż wspomniane wierzytelności były trudno ściągalne. Jednak mówienie, że „sumy bajońskie" przyprawiły Księstwo Warszawskie o bankructwo, to czysta demagogia. Z rozłożonej na raty płatności zapłaciliśmy tylko trzy pierwsze, w tym jedną dzięki kredytowi francuskiemu, a resztę prolongowano i sumy te nigdy nie zostały spłacone. Jak słusznie dowodził Jerzy Skowronek esejem „Bilans gospodarczy Księstwa Warszawskiego" — odrodzona przez Napoleona Polska już po starcie, osiągnęła dodatni bilans handlowy. Proszę o kolejny zarzut z marksistowskiego arsenału kontrnapoleońskich wymysłów.
Te ciągłe żachnięcia na marksistowski rodowód argumentacji „kontrnapoleońskiej" są dość dziwne u bonapartysty, bo przecież Bonaparte był lewicowcem, „Robespierrem na koniu", wdrażał idee Rewolucji Francuskiej. Prawicą byli jego przeciwnicy — Prusy, Austria i Rosja — bo walczyli o restaurację starego ładu i porządku na terytoriach zdobytych przez niego. Ciśnie się pytanie: jak prawicowiec może być bonapartystą? Prawicowiec winien być raczej antybonapartystą.
Nie ma zgody — to ponownie „reductio ad absurdum". Rzecz prosta: jeśli dla kogoś wdrażanie równości wszystkich wobec prawa, także nędzarzy, jest lewicowością, to ja jestem cały czerwony. Mocarstwa europejskie walczyły z Napoleonem nie o restytucję tradycji humanitarnej i humanistycznej, tylko o restytucję prawa dzierżymordów, o prymat terroru władzy. Musiały to robić, bo jak pisze John Lichfield: „Dla oligarchii europejskiej merytokracja napoleońska była ideą zabójczą". Stąd przezywali go „rewolucjonistą", co znaczyło: wywrotowym anarchistą.
A nie był żołnierzem Rewolucji?
Owszem, był, bardzo krótko. Jako młody oficer służył w rewolucyjnym wojsku, i właśnie to później wykorzystywały brytyjska tudzież rosyjska propaganda do obrzucania go epitetami, których perfidia szła w parze z ich absurdalnością. Głośny anagram tyczący Rewolucji Francuskiej mówił, że pewien Korsykanin położy jej kres: „Révolution française — veto! un Corse la finira". Napoleon nie był rewolucjonistą i zastopował Rewolucję bez pardonu. Analizując ten problem Jerzy Narbutt podniósł, że Rewolucja Francuska, czyli dżuma jakobińska, była antycypującą bolszewizm destrukcją socjalną oraz kulturową, i spuentował: „Działanie jednego człowieka, Napoleona, zahamowało tę destrukcję na przeszło sto lat". Zahamowało między innymi przywróceniem szacunku dla sprawiedliwości i storpedowaniem jakobińskiej ateizacji rechrystianizacją. O tym, że Bonaparte uczynił katolicyzm i moralność dekalogową fundamentem swego imperium — dopiero co dywagowałem w felietonie „Paneuropeizm", więc nie będę się teraz powtarzał, odsyłam do „Uważam Rze".
Ciekawe, że takiego rycerza Dekalogu zwano „bestią Apokalipsy"...
Na tym polega kalumnia — jej istota to przysłowiowe „odwracanie kota ogonem". W rozdziale dziewiątym „Apokalipsy" świętego Jana mowa jest o „władcy czeluści, demonie, którego imię po hebrajsku Abaddon, po grecku Apollyon, a po łacinie Exterminans". Wrogowie Bonapartego publikując „Apokalipsę" drukowali: „Napoleon" zamiast „Apollyon", by wmówić prostaczkom, że Bonaparte to Belzebub. Popi rosyjscy uczyli lud, że to „Szatan Antychryst", dwór carski używał terminu: „korsykański wilkołak". Specjalna propagandowa komórka tajnych służb brytyjskich, kierowana przez Leviego Goldsmitha, publikowała prace dowodzące, że Napoleon jest sodomitą oraz impotentem, praktykuje kazirodztwo tudzież orgie seksualne, ma krew murzyńską i wszystkie możliwe choroby weneryczne, a jego matka prowadzi dla marynarzy burdel w Marsylii, zatrudniając własne córki, czyli siostry Bonapartego. Ówczesne antynapoleońskie karykatury prasowe, głównie brytyjskie, tłoczono tysiącami każdego dnia. Pech paszkwilantów polegał na tym, iż żaden rozumny Europejczyk ani wtedy, ani później nie kojarzył cesarza z tymi obrazkami, kojarzono go z obrazem pędzla Oliviera Pichata „Napoleon — Rolnik Europy". Zasłużył się jako Siewca Sprawiedliwości i Uzdrowiciel, choć wrogowie ograniczają jego geniusz do kwestii militarnych li tylko. Żadne jednak manipulacje nie odbiorą mu złotogłowia Historii. Bruno Schulz pięknie to ujął, mówiąc, iż „Napoleon ubrał się w Historię jak w królewski płaszcz".
Ostatnie pytanie: co jeszcze warto powiedzieć o korsykańskim idolu Waldemara Łysiaka?
Miłośnikom historii radzę, by przestali ufać pseudohistorykom, czyli farmazonom, którzy obrzucają Napoleona Wielkiego błotem, traktując historiografię napoleońską niby grę „w trzy karty". Trzeba dążyć do poznawania prawdy o cesarzu. Jak słusznie powiedział genialny niemiecki pisarz, Johann Wolfgang Goethe: „Im lepiej będziemy poznawać Napoleona, tym bardziej on będzie rósł". I druga sprawa: Bonaparte był wizjonerem. Gdy nikomu się o tym nie śniło, pisał: „Świat zadrży kiedy przebudzą się Chiny". Rzekł również: „Są tylko dwa kraje — Wschód i Zachód, i dwa ludy — Wschodu i Zachodu". Gejowatemu Zachodowi trzeba życzyć, by cywilizacyjna demobilizacja szerzona przez tolerastów nie posunęła się zbyt daleko. Francuzi już nie pamiętają, że nazwa ich barów — bistro — wzięła się z roku 1814, kiedy wojska rosyjskie zdobyły napoleoński Paryż, i kozackie oraz kałmuckie żołdactwo poganiało kelnerów w knajpach, rycząc: „ — Bystro, bystro!" („ — Szybko, szybko!"). Nowa nazwa może być arabska lub „tęczowa", mesdames et messieurs...
Skomentuj