Ale też potrafi Clarke przyłożyć z „grubej rury", np. w – Bóg raczy wiedzieć dlaczego – uznawanego nad Wisłą za polityka genialnego, zarozumiałego buca nazwiskiem de Gaulle. Tak, tak, tego samego, który nazwał Zabrze najbardziej polskim z polskich miast. Może to za to go pokochaliśmy? Ale najbardziej hołubiła go komunistyczna propaganda, a to z uwagi na jego antyamerykańskość. W 1966 roku, gdy rozkazał, by Francję opuściły wszystkie wojska zagraniczne, rozkazał również, by francuscy żołnierze w razie wybuchu wojny nie oddawali honorów oficerom amerykańskim. Prezydent Stanów Zjednoczonych Lyndon Johnson słysząc, że – było nie było – sojusznik żąda wycofania z Francji amerykańskich żołnierzy, poprosił swego sekretarza stanu Deana Ruska, by ten zapytał Wielkiego Bufona, czy „tych pochowanych we francuskiej ziemi także"?
Za to przyznać trzeba wysokiemu i wielkonosemu przywódcy Wolnej Francji, że potrafił zadbać o swój PR. Jakim cudem siebie uczynił zdobywcą Paryża po tzw. powstaniu paryskim, wiedział chyba tylko on sam. Nie bez kozery nad Sekwaną tak uroczyście obchodzi się kolejne rocznice D-Day. Komandosów francuskich w Normandii było... 177. —k.m.
Stephen Clarke, 1000 lat wkurzania Francuzów, W.A.B.
Skomentuj