W tym roku mija 70 lat od rozpoczęcia masowych mordów Polaków zamieszkujących do rozpoczęcia II wojny światowej województwa wołyńskie, lwowskie, tarnopolskie i stanisławowskie. Ich ofiarą padło około 100 tys. osób, zabijanych niejednokrotnie w brutalny, wymyślny, odrażający sposób. Sprawcami tych zbrodni były oddziały Ukraińskiej Powstańczej Armii, które zachęcały i – bywało – zmuszały do współudziału ukraińskich sąsiadów Polaków. UPA dla wielu Ukraińców jest formacją walczącą z totalitaryzmem niemieckim i sowieckim. Jednak gdy policzyć, ilu zabiła żołnierzy niemieckich, sowieckich, także ludzi z sowieckich służb specjalnych i aparatu komunistycznej władzy, a ilu Polaków – w przytłaczającej mierze bezbronnych cywilów – niepodległościowe oblicze UPA musi znaleźć się w cieniu popełnianych przez nią zbrodni. Zresztą były one dokonywane właśnie w imię niepodległości Ukrainy.
Gdy Ukraińska Powstańcza Armia kierowana przez ludzi Stepana Bandery dokonywała rzezi Polaków, on sam, przywódca odłamu Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (OUN-B), znajdował się w tym czasie w przeznaczonym dla specjalnych więźniów bloku w niemieckim obozie koncentracyjnym w Sachsenhausen. Trafił tam, gdy Niemcy położyli kres istnieniu rządu Jarosława Stećki, członka kierownictwa banderowskiej OUN. Rząd ten proklamował zaraz po ataku Niemiec na Związek Sowiecki państwo ukraińskie. „Znane dziś plany OUN-B skłaniają do wniosku, że rząd Jarosława Stećki, gdyby został uznany przez Niemców, postępowałby z Polakami równie brutalnie jak władze ustaszowskiej Chorwacji z Serbami" – uważa wybitny znawca tematyki polsko-ukraińskiej historyk Grzegorz Motyka („Od rzezi wołyńskiej do akcji »Wisła«'').
Przypomnijmy więc obóz w Jasenovacu, gdzie ginęli zresztą nie tylko Serbowie, lecz także Żydzi i Romowie. A liczba ofiar wynosiła 80 tys. Jeśli scena z „Kaputt", w której przywódcy chorwackich nacjonalistów Ante Paveliciowi jego wierni ustasze przynoszą kosz wyłupionych oczu Serbów, jest podkoloryzowana albo wręcz zmyślona przez Malapartego, to jednak nieźle obrazuje stosunek chorwackich nacjonalistów do Serbów. Podobny do myślenia nacjonalistów z UPA do Polaków.
Hitler nie był w Wannsee
Bandera izolowany w Sachsenhausen nie mógł kierować ani OUN-B, ani UPA. Mogłoby się więc zdawać, że nie jest obciążony zbrodniami banderowców. Wiesław Romanowski, autor wydanej właśnie świetnej biografii „Bandera, terrorysta z Galicji", pisze: „Wielokrotnie powtarzana jest teza, że nie można wiązać przewodniczącego Bandery z ludobójstwem na Wołyniu. W 1943 roku był więźniem obozu koncentracyjnego w Sachsenhausen, nie miał więc wpływu na decyzje podejmowane wówczas na Wołyniu i Galicji. Tak to prawda. Hitlera też nie było w Wannsee, ale jego teksty, działania nie pozostawiają żadnej wątpliwości – był moralnie i politycznie odpowiedzialny za tę [Holokaust – przyp. T.S.] zbrodnię. Podobnie jest z Banderą".
Romanowski przytacza znamienną historię z czasów, gdy Bandera siedział w polskim więzieniu. Współtowarzyszem w celi był Hryc (Hryhorij) Perehiniak, odsiadujący wyrok za zabicie sołtysa Polaka, „który pozwalał sobie na różne wybryki". Perehiniak zdecydował: „Pójdę i zabiję go jak psa". Tak też zrobił. Relacjonujący historię Perehiniaka Mykoła Kłymyszyn, jego kolega spod celi, pisze: „W więzieniu wsparliśmy go. Bardzo pomogło mu towarzystwo Stepana Bandery, wzmocniło go psychicznie".
I wiele się nauczył w więzieniu. „W 1940 roku Kłymyszyn spotkał Perehiniaka w niemieckim mundurze. Hryhorij Perehiniak
(Dowbeszka-Korobka to jego pełny pseudonim) po doświadczeniach zdobytych w ramach „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej tworzy z polecenia Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów pierwszą sotnię UPA, nazywaną też w źródłach historycznych sotnią do zadań specjalnych. To on i jego oddział dokonali pierwszego masowego mordu na Polakach. Zamordowali co najmniej 155 bezbronnych mieszkańców osady Porośla i ich gości – przerażonych ludzi związali i zarąbali siekierami".
Było to na początku lutego 1943 roku. Napastnicy najpierw kazali dać sobie jeść. Polacy zostali obezwładnieni podstępem: poinformowano ich, że ma być zaatakowana linia kolejową, więc zaproponowali, by dali się związać. W ten sposób unikną ewentualnych niemieckich podejrzeń o pomoc w ataku i zemsty.
Grzegorz Motyka nie pisze o udziale Perehiniaka w mordowaniu Żydów, jednak dla tego historyka nie ulega wątpliwości, że przykład dokonanej przez Niemców eksterminacji Żydów wpłynął bardzo inspirująco na sposób rozwiązania przez OUN/UPA kwestii polskiej. W masowych mordach Polaków wzięli także udział ukraińscy policjanci, którzy zanim porzucili służbę niemiecką, pomagali Niemcom w mordowaniu Żydów.
Nie ma dowodów na to, ze Stepan Bandera wiedział o zbrodniach UPA, chociaż jego izolacja od wiadomości ze świata zewnętrznego nie była w Sachsenhausen bardzo ścisła. Jeśli nawet nic nie wiedział, co wydaje się dość mało prawdopodobne, miał po uwolnieniu czas tak czy inaczej odnieść się do rzezi Polaków. Nieznane są jednak jego wypowiedzi na ten temat.
Mroczny rys terroru
Wiesław Romanowski określił w tytule swojej książki Banderę jako terrorystę. I w tym właściwie zawierają się jego życiorys i aktywność. „Zamach na ministra Pierackiego był początkiem jego krótkiej, pełnej życiowych, politycznych i moralnych upadków kariery, którą trudno nazwać polityczną – jeśli już, to raczej można ją określić jako karierę politycznego terrorysty. Jest to historia człowieka, stale powracającego na drogę przynoszącą i jemu, i innym same nieszczęścia, ból, śmierć i upokorzenie".
Bandera, zdaniem Romanowskiego, zredukował ukraiński nacjonalizm do terroryzmu i nie potrafił przedstawić swojego politycznego czy historycznego uzasadnienia dla walki o niepodległość (nawet nie podjął się tego zadania), a zresztą intelektualny poziom ukraińskich nacjonalistów w latach 30. podupadł. „Nieposkromioną polityczną ambicję umiejętnie łączył z drugim ważnym rysem – brakiem politycznej wiedzy i niechęcią do nauki" – zauważa Romanowski, dodając, że Banderze (mimo ukończonego gimnazjum i wyższych studiów rolniczych) wystarczała znajomość kilku propagandowych sloganów.
Za czynami Bandery stała myśl Dmytra Doncowa. Historyk Ryszard Torzecki pisał dobitnie, że Doncow był rzecznikiem i obrońcą totalitarnego nacjonalizmu ukraińskiego.
Terroryzm OUN miał mroczny rys. Bywało – jak stwierdza Romanowski – że OUN szantażowała, zmuszała osoby, by dokonywały zamachów, i tak było w przypadku zabójcy ministra spraw wewnętrznych Bronisława Pierackiego zastrzelonego w Warszawie w 1934 roku. Romanowski cytuje Władysława Żeleńskiego, oskarżającego w procesie zabójców Pierackiego. Jak pisał Żeleński, przyszły zabójca ministra schwycił i oddał policji ściganego na lwowskiej ulicy członka Ukraińskiej Wojskowej Organizacji, zabójcę agenta polskiej policji. Nie był świadom, kogo zatrzymuje. Mimo to kazano mu odkupić tę „winę" zabójstwem Pierackiego.
Z kolei Dmytro Daniłyszyn i Wasyl Biłas za udział w napadzie na pocztę w Gródku Jagiellońskim mieli dostać pieniądze, za które jeden z nich chciał kupić matce krowę i prosię. Nie byli to więc „romantyczni", ideowi terroryści. Kierownicy OUN poszukiwali zabójców także wśród ludzi biednych.
Romanowski podaje, że w chwili wykonywania wyroku śmierci na Daniłyszynie i Biłasie – także współsprawcach zamordowania Tadeusza Hołówki, rzecznika pojednania polsko-ukraińskiego – w lwowskich kościołach greckokatolickich biły dzwony, odprawiano też nabożeństwa za morderców. Jednak Edward Prus w swojej biografii Bandery uważa, że to nieprawda, to tylko element kreowanej legendy męczenników.
Wrogami ludzie kompromisu
Przedwojenny terroryzm OUN – co warto podkreślić – był też skierowany przeciw Ukraińcom, poszukującym jakiegoś kompromisu z polskimi władzami. „Pierwszymi ofiarami legendy OUN byli Ukraińcy, ludzie o odmiennych poglądach, aktywni społecznie i politycznie, przeciwnicy terroru, przeszkadzający nacjonalistom w zaprowadzeniu ich porządku – nowego, nacjonalistycznego ładu". Terroryści nie mieli najlepszego zdania o swoich rodakach, o ukraińskim społeczeństwie, uważali je za niedojrzałe i niezdolne do wielkich wyrzeczeń, których wymagała narodowa rewolucja. Często mówili i pisali o swoim narodzie „etnograficzna masa". Trzeba było więc tę masę mobilizować, stawiać jej za wzór terrorystów-męczenników.
Jedną z ofiar kierowanej przez Banderę krajowej OUN był dyrektor gimnazjum ukraińskiego we Lwowie Iwan Babij, były oficer Ukraińskiej Halickiej Armii, walczącej z Polakami w latach 1918–1919, współpracownik metropolity Szeptyckiego, zamordowany w 1934 roku. Bandera twierdził, że wyrok na Babija zapadł nie dlatego, że był lojalny wobec państwa polskiego, tylko za „specyficzne przejawy tej działalności, jakie przyniosły szkodę dla ukraińskiej sprawy narodowej". A tym przejawem było to, że Babij nie akceptował terrorystycznej działalności OUN i starał się chronić ukraińską młodzież przed jej wpływem. Kto nie jest z nami, ten jest przeciwko nam – mógłby sentencjonalnie wyrazić się Bandera.
„Morderca – pisze Wiesław Romanowski – szybko przyswaja umiejętność przedstawiania siebie i swojej grupy w roli ofiary. Tak było i tym razem. Ofiarą nie jest bezbronny, ośmieszony, postponowany przez podziemną prasę, poniżony wobec uczniów i społeczności Lwowa człowiek zasłużony dla narodowej sprawy – ofiarami są OUN, Bandera i jego koledzy, bezinteresowni i jedyni strażnicy nacjonalnej etyki".
Romanowski zauważa, że dla terrorystów ludzie kompromisu są groźni. Dlatego też zginęli Polak Tadeusz Hołówka i Ukrainiec Iwan Babij. OUN planowała także zamach na wojewodę wołyńskiego Henryka Józewskiego, prowadzącego politykę zjednywania Ukraińców dla państwa polskiego.
Mit i pomniki
Skazany przez polski sąd na karę śmierci, zamienioną na dożywocie, osadzony w niemieckim obozie koncentracyjnym, zabity przez Sowietów. To trzy składowe mitu Bandery przedstawianego przez jego apologetów.
Stepan Bandera sam stworzył tylko pierwszy element swojej legendy – postawą podczas procesów w Warszawie i we Lwowie w latach 1935 i 1936. Podczas pierwszego z nich Bandera – który wysyłał innych na śmierć i wydał polecenie człowiekowi, któremu kazał zabić konsula sowieckiego we Lwowie, by oddał się w ręce policji, aby wykorzystać propagandowo proces – sam zagrożony karą śmierci nie zachował się co prawda zbyt heroicznie, utrzymując, że jest spokojnym obywatelem, i zaprzeczył, że należał do OUN. Jego odmowa zeznawania po polsku – „Ja budu odpowiadaty tilki w mowi ukraińskij" – zbudowała jednak mit niezłomnego patrioty. Urósł on jeszcze bardziej, gdy w procesie lwowskim stwierdził, że jest przywódcą krajowej organizacji OUN, i wziął odpowiedzialność za jej czyny.
W czerwcu 1941 roku Bandera i jego ludzie próbowali stworzyć ukraińską państwowość. „Odrodzone Państwo Ukraińskie będzie ściśle współdziałać z Narodowosocjalistycznymi Niemcami, które pod kierownictwem Adolfa Hitlera tworzą nowy ład w Europie". Grzegorz Motyka zauważa, że ta deklaracja rządu Stećki znikła potem z oficjalnych dokumentów UPA. Mimo politycznej klęski także po uwięzieniu w Sachsenhausen Bandera, który awansował na prześladowanego, próbował dogadać się jakoś z Niemcami. Grzegorz Motyka podaje („Od rzezi wołyńskiej..."), że w 1942 roku do OUN/UPA trafił list od aresztowanego Bandery, w którym proponował on nieprowadzenie działań przeciwko Niemcom i próbę naprawy stosunków ukraińsko-niemieckich.
Być może gdyby OUN/UPA nie prowadziły rozmów z Niemcami w 1944 roku (zakończonych porozumieniem o otrzymaniu broni i amunicji za informacje wywiadowcze o Sowietach), a zamiast tego banderowcy uderzyliby na Niemców, tak jak to zrobiła Armia Krajowa w Warszawie, przywódca OUN podzieliłby los generała Stefana Roweckiego, zresztą także więzionego w Sachsenhausen. Wiesław Romanowski pisze, że to nieprawda, iż Bandera nie chciał już być sojusznikiem Niemców. Chciał być nawet lepszym sojusznikiem niż jego konkurent Andrij Melnyk.
Bandera zginął z rąk sowieckiego agenta Bogdana Staszyńskiego w 1959 roku w Monachium. Sowieckie służby specjalne miały swojego Q, pomysłowego wynalazcę śmiercionośnych gadżetów. Specjalny pistolet rozpylił truciznę na twarzy Bandery. Był już wtedy tylko jednym z działaczy rozbitego ruchu nacjonalistów ukraińskich, zinfiltrowanego zresztą nieźle przez Sowietów. To dlatego przerzucani brytyjskimi samolotami i skaczący nad sowiecką Ukrainą wysłannicy Bandery byli wyłapywani, część z nich została agentami sowieckimi. Wielkiego niebezpieczeństwa dla Moskwy nie stwarzał. Mimo to Chruszczow kazać zabić Banderę. „Z niszowego, skazanego na zapomnienie lokalnego polityka Chruszczow zrobił galicyjskiego bohatera" – stwierdza Wiesław Romanowski.
Sława bohatera może zawsze przyblaknąć, pojawiają się nowi kandydaci do narodowego panteonu. Odnowicielem legendy – jasne, że jasnej – jest zdaniem Romanowskiego prezydent Wiktor Juszczenko, który przyznał Banderze tytuł Bohatera Ukrainy. Ale – jak zauważa Romanowski – „W części galicyjskich głów, z wydobytych z pamięci szczątków (które w normalnych warunkach stanowią przedmiot zainteresowania nielicznych historyków, co znajduje swój wyraz raczej z przypisów), powstał pomnik Bandery. Juszczenko tylko wypuścił go na światło dzienne i pokazał go światu".
Polacy bardzo źle reagują na pomniki Stepana Bandery na zachodniej Ukrainie, lecz bardziej szokujące są pomniki i upamiętnienia, także w postaci honorowych obywatelstw miast – także i tych, których polscy mieszkańcy byli mordowani przez UPA – osób kierujących falą zbrodni na Polakach: dowódcy UPA Romana Szuchewycza i szefa OUN/UPA na Wołyniu Dmytra Klaczkiwśkiego.
W tym roku ma ukazać się kolejna biografia Bandery, autorstwa Mirosława Czecha, poznamy więc spojrzenie ukraińskiego autora na „terrorystę z Galicji".
Wiesław Romanowski
Bandera. Terrorysta z Galicji
DEMART
Skomentuj